Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | article / essay |
Date added | 2013-11-30 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2300 |
Rozdział 1
Słońce zdawało się wdzierać do ciemnego pokoju, w którym woń alkoholu zawiesiła się na ścianach po wczorajszej imprezie. W kątach pomieszczenia widać było dekoracje w postaci butelek i „ martwych jeży” w popielniczce. Pod kołdrą w pozycji embriona spał człowiek, który jeszcze wczoraj pod wpływem alkoholowych procentów zdawał się cieszyć z życia. Niestety dziś nie będzie tak kolorowo, każdy mały odgłos żyjącego miasta będzie doprowadzał go do potwornego bólu istnienia. Otworzył oczy i powoli wodził wzrokiem po ścianach szukając punktu na którym mógłby go przez chwilę zatrzymać i pogodzić się ze swoim samopoczuciem.Czuł się jak po zderzeniu z ciężarówką i dokładnie tego się spodziewał po takiej ilości wypitych browarów. Jego uśpioną czujność pobudził dzwoniący telefon.Wyciągnął prawie bezwładną rękę i macał po podłodze szukając małego plastikowego dzwoniącego tyrana, który terroryzuje go momentu kiedy spróbował otworzyć oczy.Halo?- wyszeptałRobert, gdzie ty się podziewasz, mamy trochę roboty do zrobienia a Ciebie nie ma w firmie, co jest stary? Siemasz Pablo, przepraszam że Cię nie uprzedziłem ale fatalnie się czuję i naprawdę nie jestem w stanie przyjść do pracy dzisiaj.Hmmm- zastanawiał sie Pablo- no dobra, spoko, rozumiem dam sobie jakoś radę sam.Trzym się.Ta krótka rozmowa zakończyła się. Robert wiedział, że kiedy Pablo nie chce ciągnąć tematu i kończy szybko rozmowę, oznacza to złość i zawód. Prawdopodobnie dzień jutrzejszy zapowiada burzliwą rozmowę i tłumaczenie swojej niedyspozycji.Robert podniósł się z łóżka, odsłonił rolety w oknach i spojrzał otępiałym wzrokiem na zaczynające się budzić do życia miasto.Urodził się, mieszkał i pracował w swoim ukochanym mieście Łodzi, gdzie każdy piątkowy i sobotni wieczór stwarzał duże możliwości do wypadu na miasto i powyrywania panienek.Pełno tu nocnych klubów gdzie grają różne gatunki muzyki: drum n bass, trance, hip hop, rock. Pomysłów na miłe spędzenie wieczoru jest masa, trzeba tylko zorganizować dobrą ekipę i plany zrealizowane. Kiedy śniadanie zapełniło jego żołądek, postanowił wyjść z domu, pospacerować i utonąć w oceanie swoich myśli. Iść, nie patrzeć przed siebie, tylko rozmyślać nad swoim życiem, nad tym co schrzanił, co próbował osiągnąć, i do czego właściwie dąży. Miał 30 lat, za sobą kolejny nieudany związek, i kolejne niezrealizowane marzenie,którego nie dogonił przez własne zaniedbanie i brak wytrwałości. Dlaczego ona odeszła- pomyślał- przecież starałem się by miała wszystko czego chce. A może właśnie za bardzo się starałem. Powinienem być czasem niedostępny, nie mieć dla niej czasu, olać ją choć na jeden dzień!- Mijał kolejne skrzyżowanie Łódzkich ulic, pogrążony w natłoku narastających myśli. Zdał sobie jednak sprawę, że takie wracanie do przeszłości i analizowanie każdego szczegółu nic nie zmieni. Jego rozmyślania przerwał dzwoniący w kieszeni „plastikowy terrorysta. Halo!- donośny głos Roberta zwrócił uwagę mijających go przechodniów.Rober, to ja Pablo, mam dla Ciebie przykrą wiadomość stary- głos kolegi nie brzmiał raczej wesoło, lecz zwiastował kłopotyJestem przygotowany na wszystko, nawijaj co się stało?Zostałeś zwolniony z firmy, szef strasznie się wkurzył na niedokończony projekt, i stwierdził ze nie nadajesz się na dalszą współpracę, kurwa strasznie mi przykro, nie mogłem nawet nic zrobić w twojej obronie. Szef poinformuje cię jeszcze osobiście o wypowiedzeniu.
Robert przystanął obok jakiegoś bloku kompletnie sparaliżowany, nie wiedział co odpowiedzieć swojemu rozmówcy, nawet gdyby chciał, nie potrafił wydusić z siebie najkrótszego słowa.-Robert jesteś tam? - głos Pabla ocucił goTak, jestem, nie wiem co mam powiedzieć, szlag by to trafił! Robiłęm co mogłem!Wiem stary, ale ja jestem bezradny, nie mogę Ci w żaden sposób pomóc. Podjadę do Ciebie wieczorem to wyskoczymy gdzieś na browca i coś wspólnie wymyślimy ok?-zaproponował PabloDobra,zadzwoń jeszcze-krótko pożegnał go Robert, i nacisnął nerwowo czerwoną słuchawkęTo było dla niego jak potężny cios sierpowy, znokautował go kompletnie,długo nie mógł dojść do siebie, zupełnie jak niejeden bokser powalony w walce. Cała ta sytuacja kompletnie go przerosła, serce waliło mu bezustannie od godziny jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej i rozerwać się na strzępy. Czuł, że każdy jego mięsień pulsuje, i chce przebić skórę. Był bezradny, i jedyne czego chciał dzisiejszego dnia to zalać się w trupa i zapomnieć. Podszedł do szuflady i wygrzebał z niej pogiętą paczkę papierosów. Odpalił i oddał się błogiemu rytuałowi palenia. Poczuł lekką euforię wypuszczając nosem niebieski dym. Rzucił palenie rok temu, a to że zostaje znów niewolnikiem zawiniętego w rulon tytoniu nie miało w tej chwili dla niego większego znaczenia. Usiadł na balkonie i wpatrywał się z góry na żyjące miasto. On też żył, ale czuł się skrzywdzony.Biegnące mu w głowie myśli, prześcigają się i mieszają tworząc jeden wielki zbiór sytuacji i kolorów, jakby namalowane z rozmachem przez naćpanego malarza.Przerwał ten mętlik myśli i rzucił dokończonego papierosa za balkon.Założył swoją jedyną kurtkę którą kupił za ostatnie zarobione pieniądze, zamknął drzwi i zaczął schodzić na dół po schodach. W międzyczasie wybrał numer do Pabla.Co jest łobuzie?-radosny głos jego kolegi zaskoczył go, sądził że będzie równie zmartwiony.Idę do Ciebie Pablo, ubieraj sięDobra, już schodzę.Pablo wyłonił się z klatki schodowej trzymając w zębach papierosa. Spojrzał na Roberta i uśmiechnął się.-Tak Ci wesoło?-nerwowo zapytał RobertJego kompan nie odpowiedział, spuścił tylko głowę na znak pokory i razem poszli w nieznanym kierunku. Mijali razem oświetlone ulice, i ciemniejsze zakątki miasta. Był środek tygodnia a miasto nocą nie spało. Młodzi ludzie spacerowali, rozmawiając przy tym i popijając piwo. Czasami miało się wrażenie, że miasto bardziej tętni życiem niż za dnia,a ludzie jakby nie pędzą lecz oddają się słodkiemu nocnemu lenistwu.Robert odwrócił głowę w stronę Pabla i zapytał.Jakieś szczegóły co do mojego zwolnienia?Rozmówca swój wzrok skierował przed siebie, w jego oczach widać było zmieszanie, próbę ucieczki od tego trudnego tematu. Zdobył się wreszcie na odwagę i zdecydował na odpowiedźRobert nie byłeś najlepszy w tym co robisz, próbowałem ci pomagać, ale moje argumenty co do Twojej osoby się skończyły, nie dałem rady dłużej cię bronić, ile miałem razy kłamać szefowi że dasz radę, potrzebujesz czasu z tym projektem, że się wyrobisz bo jesteś wybitnym fachowcem?Robert stanął jakby porażony elektryczną siłą.To znaczy że cała moja kariera w firmie opierała się na Twojej osobie? Mam rozumieć ze informatyk ze mnie żaden? Wiesz co stary, gówno mnie obchodzi opinia Twoja i szefa, nie pomagasz mi w żaden sposób, nie spodziewałem się tego po Tobie, dzięki za piwo.
Był sztywny i agresywny gdy to mówił, jego pochylona sylwetka pokazywała stan totalnego nerwowego apogeum.
Odwrócił się gwałtownie i zaczął odchodzić w przeciwnym kierunku do swojego kolegi. Zlewał się z mijającymi go ludźmi,po chwili zaginął w otchłani postępującego ulicznego mroku. Pablo patrzył jeszcze w jego kierunku rozkładając bezradnie ręce. Robert zbliżał się do klatki swojego bloku wciąż nie dowierzając temu co usłyszał od swojego wieloletniego przyjaciela. Kolejny cios, który musi przyjąć, pogodzić się z nim, z przegraną.Jest nieudacznikiem czy pechowcem? Zagubionym i niedocenionym mężczyzną, który zgubił swoją prawdziwą ścieżkę w życiu?Po chwili wygrał z negatywnymi myślami, podniósł z dumą głowę i pomyślał„Jeszcze mój czas nadejdzie, będziecie mnie wszyscy przepraszać, i prosić mnie bym z wami współpracował.Wypalając kolejnego papierosa na balkonie, budował w myślach mur, który go osłoni przed toksycznością otaczającego świata, i pomoże mu brnąć do przodu jak wzburzona rzeka rozwalając po drodze napotkane zapory.Położył się do łóżka i wyłączył budzik w telefonie. Nie musi wstawać do pracy, nie musi się nigdzie śpieszyć, może ze spokojem jutro odpalić kompa, i poszperać w necie za nową pracą. Był ciekawy czy programiści są potrzebni w tym mieście, zaczynał wierzyć że tak jest.Wiara pozwalała mu wizualizować sobie, jak wchodzi przez otwarte drzwi, podaje rękę prezesowi, zasiada przed komputerem i działa, niczym wojownik w amoku. Zasnął.
Rozdział 2
Stąpał po mokrej od rosy trawie, było cicho, ptaki wyśpiewywały swoje serenady siedząc na drzewach. Gdzieś w oddali słychać było biegnącą zwierzynę. Robert przystanął na chwilę, obejrzał swoje dłonie, by upewnić siebie czy to co widzi dzieje się naprawdę. Rozglądał się i podziwiał piękno przyrody tutejszego lasu. Rosły w nim drzewa podobne do brzóz, kory ich były niebieskie z lekka domieszką czerni. Nigdy takich nie widział. Liście na gałęziach przypominały płatki śniegu i wydzielały niesamowity słodki zapach, który unosił się w całym lesie. Szedł dalej otępiały ze zdziwienia. Las tworzył alejki, bardzo kręte i wąskie. Z trawy wyrastały dziwaczne rośliny o szerokich zakręconych liściach i białych spiralnych kwiatach. Gdzie ja jestem? Robert w myślach zadawał sobie wiele pytań, lecz to jedno nurtowało go najbardziej. Słońce wdzierało się przez drzewa,dając tak niespotykany blask, jaki widział tylko gdzieś w filmach o kosmosie. Był pod wrażeniem, to miejsce tworzyło jakąś niespotykaną magię. Czuł wewnętrzny spokój, błogość rozchodzącą się po całym ciele. Mógłby tak spacerować bezustannie, to miejsce uzależniało. -Pewnie zastanawiasz się gdzie jesteś?- potężny głos za jego plecami przyprawił go o ciarki. Odwrócił się gwałtownie by ujrzeć przerywającą mu błogi spokój osobę. Osobnik był wysoki, znacznie wyższy od Roberta, wręcz olbrzymi. Jego potężny głos pasował do jego sylwetki. Okrągła twarz pokazywała lekki, przyjazny uśmiech. Łysa głowa połyskiwała w przedzierającym się słońcu. - -Kim Ty jesteś?- zapytał z obawą Robert.
-Nie zadawaj zbyt wielu pytań, dowiesz się tego później. Teraz pójdź ze mną.Wielki człowiek wskazał głową, by Robert szedł za nim. Przedzierali się przez zarośla gęstego lasu, nie zamieniając żadnego słowa. Zastanawiał się w jakim kierunku zmierza i co się z nim stanie.Może jest jakimś niewolnikiem, który będzie torturowany. Tylko w jakim celu jest tutaj, w tak dziwacznym lesie. Nie potrafił przestać myśleć nad sposobem w jaki się tutaj znalazł.Doszli do polany na której stało kilka chat, zrobionych z różnego rodzaju drewna. Dachy tych posiadłości oplecione były długimi cienkimi gałązkami przypominającymi sznury.Całość tworzyła jedno wielkie obozowisko. Wielki człowiek odwrócił się do Roberta i swoim donośnym głosem nawiązał kolejny kontakt.Jestem Norin, mieszkam tutaj wraz z kilku osobową grupą patrolową. Strzeżemy tego miejsca bardzo pilnie, tutaj są resztki naszej cywilizacji o której nikt już nie pamięta.Robert słuchał uważnie, krótkiej opowieści Norina, ale ciekawość nie dawałą mu spokoju.
-Jestem Robert, i nadal nie wiem w jakim celu się tutaj znalazłem?- zdenerwowanie widać było w każdym jego ruchu.-
-Wiem jak masz na imię. Nie wiem jeszcze jaki jest cel Twojej wizyty tutaj. Masz szczęście że nie posiadasz broni, bo byś już tutaj ze mną nie rozmawiał.
-Skąd wiesz jak mam na imię?- rozłożył ręce pokazując kompletną bezradność
-Mamy pewne zdolności, które pozwalają nam wiedzieć dużo o człowieku, nawet nie zamieniając z nim jednego słowa. Robert rozglądał się dookoła, próbował w jakiś sposób ogarnąć wzrokiem teren na którym się znajduje. Jego rozmówca delikatnie się uśmiechnął.
-Podoba Ci się tutaj?- zapytał
-Jest jakoś inaczej niż tam skąd pochodzę, nigdy nie widziałem takiej bujnej roślinności-stwierdził z podziwem.
-Głodny jesteś? Mamy trochę mięsa dzikich pardów. Chodź zjesz trochę- Norin złapał go za ramię i poprowadził w stronę domu.
-Co to za mięso?- ze zdziwieniem zapytał
-Dzikich pardów, to takie koty z garbami, mają bardzo pożywne mięso.
Delektował się smakiem tych dziwnych jak sobie wyobrażał zwierząt. Mięso było miękkie i tłuste, ale bardzo smaczne. Nawet nie sądził że smak ten trafi w jego gusta. Jak dłużej tu zostanie to może zostanie wielbicielem mięsa dzikich pardów.Norin przez cały czas rzucał podejrzane spojrzenia w stronę Roberta, jakby próbował z jego twarzy wyczytać jakie ma zamiary.
-Dlaczego jest was tak mało? Gdzie reszta waszego oddziału?- Robert zdecydował się na dalsze zaspokojenie swojej ciekawości. Już nawet nie zastanawiał się jak się tutaj znalazł
-Zostali wybici przez napastników, którzy od dwóch lat chcą zagrabić nasze ziemie i się tutaj osiedlić. Dlatego nie możemy na to pozwolić, to nasza ziemia i nikomu jej nie oddamy! Prawda chłopcy?!- spojrzał na swoich kompanów jakby oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi. W tym samym momencie jego oddział wydobył ze swoich gardeł
-Tak jest, tak jest!!!! Uśmiech Norina jasno dawał do zrozumienia jaką władzę posiada nad swoimi żołnierzami i jaki też ma u nich szacunek.
-Kim są Ci napastnicy? To ludzie czy jakaś inna rasa? - zaczynał powoli zadawać sensowne pytania, już zaczynał rozumieć jak zbudować lepszy kontakt ze swoim rozmówcą
-Te ścierwa nawet nie zasługują na to, by je nazwać istotami, to wstrętne krwiożercze bestie, które bezlitośnie chcą nas wytępić!!! - Norin zdenerwował się i z całej siły wbił miecz w ziemię. To nie ludzie, to połączenie człowieka, wilka, i cholera wie czego jeszcze. Wydają z siebie tylko jeden wielki ryk i zabijają.Rozmowę przerwał im jeden z żołnierzy, który wstając z ziemi energicznie i krzyknął
-Szefie!!!! szefie!!!!! nasz zwiadowca przyszedł, twierdzi ze kilometr stąd jest obozowisko napastników. Widział wieżę ze strażnikiem.Norin pokiwał ze zrozumieniem głową, rozejrzał się i rozkazał.
-Szykujcie się, trzeba ich zlikwidować zanim się tutaj dostaną. Sajfe bierz snajperkę, odstrzelisz tego co stoi na wieży, my zajdziemy ich z drugiej strony- nakazał jednemu ze swoich wyszkolonych.
-Robert zostań tutaj i czekaj na nas, jak nie wrócimy to.........- zawachał się z tą odpowiedzią- to jesteś skazany sam na siebie.Poklepał go po ramieniu, podniósł broń z ziemi i pewnym krokiem ruszył. Robert zastanawiał się co musieli czuć ci mężczyźni kiedy szli pozbawić życia kilka innych istot. Nie wyglądali na takich którzy się bali. Chyba raczej z dumą zabijali swoich wrogów. W obronie swojej ojczyzny.
Sajfe położył się za małym pagórkiem. Naładował broń, podczołgał wyżej i wysunął lufę snajperki zza kępki trawy. Wziął jeden głęboki wdech, który pomagał mu dobrze wycelować. Nacisnął spust. Strażnik z wieży osunął się bezwładnie. Napastnicy rozejrzeli się,jakby coś usłyszeli. Norin i reszta oddziału wtargnęli na nich w amoku. Ich szerokie wymachy mieczem, wściekłe twarze pokazywały ogromną agresję. Kilka głów napastników poturlało się po ziemi ociekając gęstą niebieską krwią. Nastała cisza. Reszta oddziału porozglądała się po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś ukrytego istnienia. Jedynym taki życiem, były zrywające się do lotu wielkie czarne ptaki, podobne do kruków.
-Znakomicie panowie, znakomicie- pochwalił swoich ludzi dowódca- Możemy wracać, zobaczyć czy nasz przybysz nie dostał zawału ze strachu.Żołnierze roześmiali się szyderczo, schowali swoje lśniące miecze i podali sobie dłonie w podziękowaniu za wzajemną współpracę.
Robert czekał cierpliwie skulony na podłodze jednego z domów. Bał się, że stanie się ofiarą i będzie musiał uciekać. Kiedy dobiegły go głosy swoich nowych znajomych odetchnął z ulgą. Wstał i wyłonił się na zewnątrz.
-Jesteście!- wykrzyknął- słyszałem wszystko, jak ich zabijacie!
-To co słyszałeś to odgłosy walki chłopcze, my zabijamy po cichu- pewnym głosem odpowiedział mu Norin.Cały oddział ze zdziwieniem przyglądał się Robertowi, tak jakby popełnił jakiś poważny błąd.On również zamarł i patrzył ze zdziwieniem na Norina i jego kompanów. Przebijał ich wszystkich swoim wzrokiem na wylot.
-Widzisz śmierć pierwszy raz na własne oczy co ?- zapytał Norin- jesteś wystraszony jak malutkie dziecko, myślałeś że my tu sobie w karty pogrywamy?
Wściekłość tego olbrzyma narastała, jego oczy robiły się białe. Zaciskał zęby i pięści jakby chciał powstrzymać się od zrobienia krzywdy komukolwiek. Nie wytrzymał wreszcie, nie opanował swoich emocji złapał Roberta za szyję i uderzył nim o ziemię. Chłopak wydał z siebie krzyk przerażenia. Ból pleców połączony z zamroczeniem na kilka sekund pozbawił go świadomości. Gdy otworzył oczy ujrzał nad sobą twarz Norina. Złość i emocje powoli z niej ulatywały.
-Nawet nie potrafisz się bronić, więc jak chcesz tu przeżyć?- zapytał.Chłopak podniósł się z ziemi, otrzepał swoje ubranie z resztek piasku i liści. Zastanowił się chwilę po czym odpowiedział
-Nie zamierzam tutaj żyć, chcę się stąd wydostać!!! I ty mi w tym pomożesz rozrośnięty kolosie!!!!
Odwrócił się gwałtownie do nich wszystkich i poszedł w drugą stronę. Zmierzał sam nie wiedząc dokąd. Po raz kolejny bezradność wzięła nad nim kontrolę. Myślał ciągle o świecie w którym jest, szukał odpowiedzi po raz kolejny i nie potrafił sobie nic przypomnieć. Nawet najmniejszy obraz który usiłował przywrócić nie był tym co by go naprowadziło.
Usiadł na dużym pniu porośniętym czerwonym mchem i próbował się uspokoić. Szyja bolała go niemiłosiernie po tym co zrobił mu Norin. Przypomniał sobie nagle jego słowa o przetrwaniu i utwierdził się w przekonaniu że raczej się stąd nie wydostanie i będzie musiał tu zostać.Wypadało by przetrwać. Będzie musiał trzymać się oddziału i działać na ich zasadach.Podniósł się z pnia i zaczął wracać do wioski. Gdy wyłaniał się z gęstych zarośli żołnierze zobaczyli jego postać i uśmiechnęli się.
-Uspokoiłeś się trochę?- zapytał Sajfe
-Tak- odparł- musiałem przemyśleć kilka spraw.
-Jakich spraw? -odezwał się Norin- może będę mógł ci pomóc
-Już powiedziałeś, że nie wiesz czemu się tutaj znalazłem, ale może powiesz mi kim wy jesteście tak naprawdę?.
Robert próbowałem wyciągnąć coś z Norina.
-Jesteśmy żołnierzami broniącymi naszej krainy przed napastnikami, którzy próbują zająć nasze tereny i nas wypędzić.
-Jesteście rasą ludzką?- chłopak nie powstrzymał się przed kolejnym pytaniem- a może jesteście jakimiś mutantami. Sajfe słyszał to pytanie i energicznie odwrócił głowę by spojrzeć na Norina. Spoglądali na siebie przez kilka sekund, szukając jakby logicznego wytłumaczenia.
- Jesteśmy ludzką rasą ale zmutowaną poprzez wybuch który miał tutaj miejsce po uderzeniu asteroidy. Promieniowanie było tak silne że nie wszyscy zdołali przetrwać, a ci którym się udało zostali naszprycowani i poprzemieniali się w pewnym sensie. Jesteśmy znacznie silniejsi od przeciętnego człowieka, mamy większą wytrzymałość. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Zaspokoiłeś moją ciekawość- odpowiedział z uśmiechem Robert- ale chciałbym wiedzieć jak się tu znalazłem?
- Nie wiem. Rozpoznałem Cię wtedy w lesie. Nie byłeś napastnikiem, więc Ci pomogłem, ale nie wiem w jaki sposób się tutaj pojawiłeś- Norin bezradnie rozłożył ręce.
Olbrzym nagle gwałtownie odwrócił głowę i energicznie wyjął miecz. Cały oddział poderwał się w stan gotowości. Robert wystraszył się i schował za Norina. Z daleka widać było niewielki oddział czarnych postaci, które zbliżały się powoli w kierunku żołnierzy.
- Gremio zobacz co to za oddział- nakazał swojemu zwiadowcy.
Mężczyzna przyłożył do oka mały aparacik podobny do cyfrowego. Z przodu wysunęła się długa lufa która automatycznie dostosowała się do wymagań środowiska.
- Szefie to nasi- odparł Gremio Norin uważnie przyglądał się nadchodzącej grupie żołnierzy.
Nie ufał nikomu od jakiegoś czasu, tym bardziej nieznajomym oddziałom. Mimo tego że Gremio nazwał ich „ naszymi” to jednak był to jakiś obcy oddział z którym nigdy nie miał dotychczas styczności. Nigdy nie było wiadomo czy ten przyjaźnie nastawiony tłum wytrenowanych gości nie wbije nagle komuś z jego ludzi miecza w plecy. Nowo przybyli żołnierze przystanęli na widok wychodzącego im na przeciw rosłego oddziały Norina.
-Co tu robicie, na naszej ziemi?- zapytał odważnie Norin
-Jesteśmy tymi co przeżyli po ataku napastników, było ich zbyt wielu żebyśmy mogli dać radę, zdołaliśmy uciec i dlatego tu jesteśmy-odpowiedź była tak przekonująca że Norin zdjął dłoń miecza i lekko się uśmiechnął.
-Siadajcie i odpocznijcie, napijecie się i coś zjecie- nakazał. Cały oddział nowo przybyłych skierował się w stronę wioski.Sajfe również uważnie przyglądał się im przez cały czas. Usiadł razem z nimi na ziemi i przyłączył się do rozmowy z pozostałymi.-to ilu was było zanim napastnicy was pozabijali?- zapytał-było nas stu chłopa, zaskoczyli nas, zrobili z nich rzeź, pełno krwi, to było straszne-w tym momencie w oczach tego mężczyzny pojawiły się łzy. Reszta jego ludzi spuściła głowy, nastała cisza.Norin popatrzył na nich litościwie i skinął na Sajfe, który skierował się wszedł do jednego z domówPo chwili wrócił trzymając w ręku baniak wódki.
-Napijcie się to pomoże wam się teraz uspokoić i zapomnieć o tym co się stało- nakazał. Robert napijesz się z nami?
Chłopak zgodził się skosztować tutejszej wódki. Sam czuł, że tego potrzebuje. Sytuacja w której się znajdował skłaniała go do tego. Normalnie będąc w swoim świecie poszedłby do pubu i zalał w trupa.
Sajfe podszedł do Roberta i okazując mu sympatię poklepał po plecach.Podniósł drewniany kubek i powiedział do wszystkich.
-Na zdrowotność to!!!!
Norin i reszta jego ludzi wraz z nowymi odpowiedzieli tym samym
-Na zdrowotność to !!!!
Gdy sytuacja nabrała trochę rozluźnienia postanowili się sobie przedstawić. Kieliszek ostrego trunku wyzwolił gest dobrego wychowania.
-Norin jestem, tamten blondyn w długich włosach to Sajfe, mój zastępca, a resztę oddziału przed chwilą poznałeś. Tamten chłopak to Robert, nie wygląda na naszego i sam nie wie jak się tutaj znalazł.
-Jestem Afgen jestem dowódcą tego całego odziału. Ten chłopak przybywa z daleka?- wyraźnie był zainteresowany osobą Roberta
.Chłopak odwrócił się by zaspokoić ciekawosć Afgena.
-Jestem takim samym człowiekiem ja wy wszyscy, tylko tam skąd przybywam świat wygląda inaczej.
Żołnierz pokiwał głową ze zrozumieniem i przez chwilę przyglądał się Robertowi.Jego skupienie przerwał podchodzący do niego Sajfe, który dolał mu alkoholu.
Ciemność zaczynała przykrywać wioskę, gdzieś w trawie grał świerszcz, a księżyc ukazał się na niebie w pełnej okazałości. Alkohol wypity przez żołnierzy zaczynał powoli dawać się we znaki.Część mężczyzn spuściło głowy oddając się błogiemu snu, a reszta powoli wchodziła do swoich chat. Robert skierował swoje kroki do chaty gdzie spał Norin.
ROZDZIAŁ 3
Księżyc stawał się pełniejszy i bardziej rozświetlony. Świerszcze popisywały się swoimi serenadami przechodząc co raz bardziej w symfonię. Gdzieś z gałęzi drzew puchacz sygnalizował swoim głosem, że rozpoczął nocne polowanie. Gdy tylko dostrzegł w trawie potencjalną ofiarę podnosił się agresywnie,jego oczy stawały się większe i bystrzejsze i rozpoczynał atak na bezradną ofiarę. Jego łowy przerwał dochodzący z oddali trzask złamanej gałęzi na którą ktoś nadepnął. Ogromna waga zbliżającej się do wioski postaci uginała leśny dywan, powodując narastające trzaski. Robert poderwał się z ziemi i zaczął nasłuchiwać. Po chwili nie miał wątpliwości, że do wioski ktoś się zbliża.
-Norin, obudź się ktoś tu idzie-wyszeptał
Przywódca ocknął się momentalnie, rozejrzał dookoła, wciągnął powietrze nosem jakby chciał rozpoznać nadchodzącego intruza.
-Napastnicy! Idą tu, wymknij się szybko chłopcze i obudź pozostałych-rozkazał
Robert cicho wyczołgał się z chaty i skierował ku pozostałym. Prawie przylegał do ziemi i nerwowo odwracał głowę. Trząsł się cały, narastająca adrenalina zaczęła odbierać mu możliwość zachowania spokoju. Poczuł zimny pot na plecach. Doczołgał się do pozostałych żołnierzy i postawił ich w stan gotowości. Po kilku minutach cały oddział, uzbrojony i przygotowany czekał na atak wroga.Robert leżał na ziemi obok Norina. Był gotowy na to żeby umrzeć, zdawał sobie sprawę z tego, że atak napastników to dla niego wyrok. Jego kompan, zauważył jego zdenerwowanie. Odwrócił głowę w jego kierunku i powiedział po cichu
-Robert uspokój się, opanuj nerwy bo oni to wyczują, nic nam nie zrobią- położył rękę na ramieniu chłopaka i delikatnie się uśmiechnął.
-Przecież oni są niebezpieczni, poucinają nam łby, pozabijają nas, ja nie potrafię z nimi walczyć, nie mam takich umiejętności jak wy- tłumaczył się w panice Robert
-Kto ci powiedział, że będziesz z nimi walczył? Masz tu leżeć i czekać aż z nimi skończymy, jasne?Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem i położył się płasko na ziemi. Sajfe doczołgał się do nich i zaczął rozmawiać o czymś z Norinem. Dowódca podniósł do góry rękę i kiwnął nią na resztę oddziału. W jednej chwili cały odział zaczął biec w kierunku Napastników. Wrogowie poderwali się w ułamku sekundy. Przygotowywali się do odparcia ataku. Robert doskonale widział teraz jak wyglądają. Ich wściekłe wilcze oczy błyszczały odbijając blask księżyca. Drgające wargi podnosiły się ukazując długie białe kły. Włosy podnosiły się pod wpływem narastającej agresji. Ich wielkie klatki piersiowe i muskularne ramiona napinały się, a silne i owłosione dłonie ściskały długie stalowe miecze. Chłopak obserwował jak żołnierze Norina walczą z wściekłymi i żadnymi krwi bestiami. Safje zadawał szerokie zamachy mieczem, tnąc i dziurawiąc grubą skórę Napastników. Był niesamowicie szybki i sprawny jak samuraj. Owłosieni napastnicy nie dawali sobie z nim rady.Padali martwi bez rąk, nóg lub głów, które po oddzieleniu od ciała przewracały jeszcze swymi wilczymi ślepiami. Norin podjął walkę z największym ze stada, prawdopodobnie dowódcą. Byli równie sobie, tak samo inteligentni, silni i sprawni. Iskry powstające ze zderzenia mieczy rozświetlały ich skupione twarze. Obserwowali się uważnie. Norin zrobił krok do tyłu przenosząc siłę swego rywala na siebie, po czym błyskawicznie odskoczył w bok dezorientując przeciwnika i zadał potężny cios mieczem. Wróg osunął się na ziemię i upuścił miecz. Żył jeszcze oddychając szybko i głęboko. Żołnierz nachylił się nad nim, złapał bestię za gardło i powiedział przez zęby.
Niech to będzie dla was dowód, że ta ziemia należy tylko do nas!-wstał, podniósł swój miecz energicznie i wbił w serce swojemu przeciwnikowi.
W lesie ponownie nastała cisza. Kilku żołnierzy Norina leżało na ziemi wijąc się z bólu. Byli poważnie ranni ale na ich twarzach malowała się duma. Po raz kolejny udowodnili,że broniąc swej ziemi ich cywilizacja nie ma szans na upadek.Robert podniósł głowę z gęstej leśnej trawy. Spojrzał na strudzone postaci swoich kompanów i podniósł się energicznie. Podszedł do żołnierzy z chęcią niesienia im jakiejkolwiek pomocy aleNorin pokiwał przecząco głową by tego nie robił i udał się do jednej z chat.Po chwili wrócił do Roberta i zaczął rozmowę.
- Musisz nauczyć się walczyć, bo nie mam zamiaru za każdym razem patrzeć czy Cię nie zabili- popatrzył na zdenerwowanego chłopaka i czekał na odpowiedź.
- Wiesz co ja muszę?- odparł Robert- muszę się wydostać stąd i wrócić do swojego świata, do swojego życia i nie chować głowy w trawę za każdym razem kiedy pierzecie się z tymi dziwolągami! Norin był zdziwiony wyniosłością chłopaka, wpatrywał się w niego bardzo uważnie, analizując każde jego słowo i każdy gest który towarzyszył mu podczas rozmowy.
- Robert mogę pomoc i nauczyć cię walczyć ale wydostać Cię stąd niestety nie mogę. Nie wiem jak masz wrócić do swego świata, jeżeli bym to wiedział byłaby to pierwsza rzecz którą bym zrobił, ponieważ nie pasujesz do nas i do naszego świata. Jesteś tutaj z nami i jedyne co mogę dla ciebie zrobić to albo nauczyć cię walczyć albo nie pozwolić by cię zabili.
Chłopak patrzył w niebo i zastanawiał się czy przyjąć propozycję swego obrońcy i zostać wyszkolonym żołnierzem. W tym momencie nie był w stanie dać Norinowi jednoznacznej odpowiedzi. Jedyne co go powstrzymywało od tej decyzji to strach, zwyczajny ludzki strach, który paraliżuje niejednego odważnego człowieka, decydującego się nadstawiać karku i ryzykować życiem.
- Norin daj mi jedną noc na zastanowienie się, nie jest to dla mnie łatwa decyzja- odparł po namyśle.
- Dobrze, cieszę się że jesteś jednak w stanie rozważyć moją propozycję, świadczy to o tym, że jednak masz w sobie odrobinę męskiej odwagi-poklepał chłopaka po ramieniu, wstał i zaczął kierować się w stronę swoich śpiących żołnierzy- odpocznij chłopcze- powiedział do Roberta przez ramię- odpoczynek to podstawa każdego treningu.
Robert obudził się bardzo wcześnie. Wczorajsza rozmowa przez większość nocy nie dawała mu spokoju. Podniósł się z pryczy i wyszedł na zewnątrz. Przeszedł się po wiosce rozglądając dookoła.Jego uwagę przykuł wbity w ziemię miecz. Próbował go wyciągnąć, ale broń osadzona była tak głęboko, że siła jaką posiadał nie wystarczała. Zrezygnował, usiadł na ziemi i głęboko przez nos wciągał zapach jaki niosło ze sobą powietrze. Nigdy nie spotkał się z takich zapachem. Słodki aromat roślin, pomieszany z zapachem drzew, ziół powodował chęć upajania się nim przez resztę dnia. Ponownie naszła go myśl, która trapiła go na samym początku. Jak się tutaj znalazł? Jak ma uciec z tego miejsca? Bezradność połączona z rozpaczą odbierała mu chęci do życia. Pomyślał też o Pablo. Był ciekawy jak sobie radzi i czy zastanawia się nad jego zniknięciem. Przerwał rozmyślanie. Zobaczył stojącego w drzwiach chaty Norina, który powoli ogarnia wzrokiem rzeczywistość i budzi się do życia. - Witaj Robercie, przemyślałeś moją propozycję?- zapytałChłopak spojrzał na olbrzyma, pomyślał przez chwilę i stanowczym głosem dał odpowiedź-Tak, chcę uczyć się walczyć, nie pozostaje mi nic innego.Norin popatrzył na siedzącego Roberta, podszedł do wbitego w ziemię miecza i energicznym ruchem ręki wydobył go. W spojrzenia chłopaka widać było podziw i zdumienie. Nie mógł nawet wyobrazić sobie siły fizycznej jaką posiada Norin. Ogarnęła go pewność i zaufanie do tego olbrzyma. Wiedział że ten przywódca będzie dla niego doskonałym nauczycielem.
- Pierwsze czego musisz się nauczyć, to umiejętność zapanowania nad tym ciężkim mieczem.Musisz czuć że trzymasz go w dłoni, wiedzieć o tym, że to ty nim władasz a nie o Tobą.Z tonie głosu człowieka słychać było pasję i wiedzę jaką posiada.
-Spróbuj Robert- podszedł do niego i podał mu miecz.Chłopak z trudem utrzymał go w dłoniach, wykrzywiając przy tym usta.Norin zaśmiał się i bacznie go obserwował. Robert zmusił do pracy wszystkie swoje mięśnie, wziął potężny zamach jakby chciał przeciąć kogoś na pół. Ciężar miecza jednak dał mu sobie znać i chłopak zamiast poprawnie wykonać zamach napotkał opór w postaci drugiego miecza, który trzymał Norin. Odskoczył gwałtownie w bok i wziął ponowy zamach. Poczuł mocne uderzenie pięścią w twarz. Przewrócił się na ubitą ziemię. Ujrzał nad sobą zamazaną postać swojego nauczyciela, która rozmywała się bardziej.
Kiedy otworzył oczy, ukazał mu się jasny pokój w którym roiło się od lamp. Dokoła stało pełno komputerów. Ktoś podszedł do niego i nachylił się. Rozpoznał go. To był jego stary kumpel Pablo, który przywitał go szczerym uśmiechem.Siemasz kolego-odparł- witaj w swoim świecie, pewnie nieźle było tam w tej krainie co?Ale żeby od razu próbować walczyć z Norinem to już lekka przesada. Poniosło cię stary.
-Gdzie jestem?- zapytał lekko zmieszany Robert
-Jak to gdzie, na ziemi wśród swoich, w moim laboratorium. Przyznam Ci że niezły jest ten Twój program który stworzyłeś. Co prawda szef go nie przyjął i wywalił Cię z roboty, ale po większym namyśle postanowiliśmy go dopracować i sam widziałeś co wyszło. Nazywa się „Brain Schock”.Nazwa też dobra co?- Pablo patrzył na Roberta z lekkim politowaniem, ale w pewnych momentach na jego twarzy malowała się duma.
-Skurwielu ukradłeś mi program, nad którym tyle pracowałem!!!- chłopak poderwał się z fotela i z całej siły z precyzją dobrej klasy zawodnika wymierzył swemu koledze cios. Pablo upadł. Zamroczony próbował stanąć na nogi, ale cios był tak silny że co chwila powracał na kolana. Robert odwrócił się i wyszedł.
Za drzwiami jego oczom ukazał się piękny wieczór na łódzkich ulicach. Jak zawsze nienawidził tego miasta, teraz poczuł ogromną radość że znów je widzi. Wrócił, udało się. Spojrzał na jeden z nowych wysokich biurowców, uśmiechnął się i zapalił papierosa. „ Trzeba teraz zaprojektować nowy, lepszy program”- pomyślał- i zniknął w ciemnych ulicach miasta.