Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2013-12-23 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2119 |
ROZDZIAŁ I
ZAMIARY
Chłodny, oszroniony pejzarz malował się przed cicho idącymi ludźmi. Jesień w tym roku była bardzo ładna i ogrzewała swym ciepłem zmarzniętą po chłodnej nocy ziemię. Barwy drzew kołyszących się lekko od wiatru malowały obraz żółto-czerwonej palety barw. Dwoje ludzi maszerujących szybkim krokiem mineło ich widocznie gdzieś się śpiesząc. Popatrzyli na siebie upewniając w ten sposób w zamiarze który wcześniej zaplanowali. Dziś właśnie miał nadejść dzień próby w którym sprawdzą swą siłę woli. Chcieli zrobić to od dawna lecz zawsze coś stawało na przeszkodzie. Teraz jednak wszystko było ustalone; wybrali już odpowiednie miejsce. To tam odbędzie się ich przeobrażenie w prawdziwych mężczyzn. Mijali coraz to nowych ludzi, wszyscy widocznie się gdzieś śpieszyli mając wytyczone na ten dzień własne cele. W ich głowach roiła się tylko jedna myśl : `czy dadzą rade ? ` - te słowa od dawna nie dawały spać. Męczyły każdej nocy, a szczególnie ostatniej, która okazała się zupełnie bezsenna. Liście cicho opadały z drzew, czy to pod wpływemwiatru, czy szronu topiącego się od wzrastającej temperatury? W tej chwili nie zastanawiali się nad tym. Zresztą czy ktokolwiek myślał kiedyś o nich? Przez te wszystkie lata traktowani byli jak gorsi od wszystkiego otaczającego ludzi dokoła. Wojtek spojrzał za siebie na przechodzącą żwawym krokiem młodą kobietę, był to odruch i choć od dawna nie interesowało go co widzą w takim zachowaniu inni speszył się na chwilę widząc iskrzące spojrzenie Władka. Wiedział dobrze, że nie popierał on takiego zachowania , a każdy odruch kolegi przysparzał go o to samo iskrzące spojrzenie mające na celu zganić swego przyjaciela za jego zachowanie. `czy my na pewno damy radę? ` - zastanawiał się w myślach Wojtek idąc szybkim krokiem by dorównać w marszu swemu koledze. Dym z kominów zaczął wdzierać się do ich płuc; zimne powietrze jesiennego poranka plus żrący biały opar spalonego węgla wdzierały się tworząc gryzącą mięszankę. Robiło się im coraz cieplej , lecz nie od wychodzącego słońca zaczynającego właśnie codzienną wędrówkę po niebie , tylko od wzrastającego podniecenia , które rosło teraz z każdym krokiem. Byli już prawie na miejscu gdy Wojtek odwracając się nagle zapytał: -Wziąłeś na pewno ten klucz? - było to to samo pytanie jakie zadawał co trzysta przebytych kroków.
- Wziąłem - odparł krótko Władek , który był poddenerwowany pytającym piąty raz o to samo towarzyszem.
Stanąwszy w miejscu gdzie droga zakręcała w prawo , zobaczyli przed sobą stary most po którym przechodzili nieraz idąc na swe długie spacery. Mgła unosząca się nad ziemią rzedła coraz bardziej ukazując na choryzoncie drzewa oraz dom ich kolegi z klasy Szymona. Zastanawiali się teraz czy aby ten czegoś nie dojrzy, choć biała poświata unoszona w przestrzeni oddzielała ich z lekka od dalekich gapiów. Pora dnia natomiast była za wczesna , by idący do szkoły na ósmą Szymon mógł już wstać.
Staneli przed drzwiami osadzonymi w wielkiej górze ziemi, pokrytej gęstą, zieloną trawą- czerwona farba odchodziła to tu to tam ukazując rdzawe ślady starych , zespawanych jeszcze przed wojną blach. Byli tutaj drugi raz w życiu; poprzednio sprawdzili jedynie czy klucz pasuje do zamka po czym uciekli czym prędzej by nikt ich nie dostrzegł. `Z kąd mieli ów klucz?`- zastanawiał się stojący cztery kroki od nich Wojtek. Próbował sobie przypomnieć lecz nie pamiętał w tej chwili co odpowiedział mu Władek gdy go o to zapytał, ` a może wogóle nie odpowiedział? ` - dodał w myślach po chwili zastanowienia. Stali tak ramie w ramie patrząc się to na obiekt przed sobą, to rozglądając się dokoła czy aby nikt nie idzie. W końcu Władek postąpił krok do przodu. Liście gęsto leżące przed drzwiami musiały nalecieć tam z znajdującego się naprzeciw ulicy drzewa. Zaszeleściły teraz cichutko robiąc miejsce jego stopie. W Wojtku rósł niepokój , był cały roztrzęsiony i nie wiedział w tej chwili czy da rade zrobić choć krok nie mówiąc już o wejściu do ciemnego pomieszczenia znajdującego się za tymi wielkimi drzwiami. Władek szedł jednak nadal w strone czerwonej blachy , choć były do niej zaledwie cztery kroki , jego koledze wydawało się , że robi to całą wieczność. Gdyby wiedział jak silne emocje targały teraz ciałem Władka pewnie nie posądzał by go już o jego stalowe nerwy czy brak uczuć. Jednak idący wiedział o tym doskonale i starał się z całych sił nie dać poznać po sobie emocji, choć kroki poczynione przez niego były istną drogą przez mękę.Stanął w końcu przed nimi i drżącą ręlą wyjął długi, wyszczerbiony na końcu klucz. Zimno tego przedmiotu uderzyło jego układ nerwowy, aż cały się zatrząsł. Wziął go w dwa palce i jednym , zamaszystym ruchem wsadził do otworu w drzwiach. Był tym nawet troche zaskoczony bowiem w pierwszej chwili myślał, że nie da rady z powodu trzęsących się dość mocno rąk. Przekręcił energicznie klucz; trzask zamka dał znać , że drzwi zostały właśnie otwarte. Jednak brak klamki oraz grubość blach przeraziła ich w pierwszej chwili. `Czy aby napewno powinienem tak udowadniać swoje męstwo?`- ta myśl przeleciała przez głowę Wojtka niczym samolot myśliwski w chwili gdy drzwi rozwarte zostały już do połowy.
-Tyle wystarczy? - krzyknął na swego kolege stojący przy nich Władek.
-Tak!
-Ciężko idą, zardzewiały - dodał tłumacząc się w ten sposób dlaczego zdołał otworzyć jedynie tyle.
-Dam rade! - tym razem jedynie szept wyrwał się z ust stojącego jak marmurowy posąg Wojtka. Chciał on dodać tymi słowami otuchy sobie oraz uspokoić troche swego kolege.
Postąpił pierwszy krok do przodu, krok, który dał znać, że jego odrętwiałe nogi są nadal zdolne do takich czynów. Liście mokre od nocnego szronu stopionego już lekko promykamii wschodzącego słońca zrobiły znów miejsce pomiędzy sobą jakby zapraszając idącego. Wojtek był pełen obaw , lecz próbował ukryć je w tej chwili. Postąpił kolejny krok , który przybliżył go już o metr od drzwi przy których w rogu stał jego przyjaciel.-Szybciej bo ktoś nas jeszcze zobaczy - te oto słowa dolatując do uszurozdygotanego Wojtka dały ostateczny sygnał do postąpienia kolejnego kroku i przekroczenia progu. W tej części; przy samym wejściu sączyła się jeszcze wąska smuga światła przez którą wślizgnął się przed chwilą. Przeraziła go ciemność kątów oraz zakamarków pomieszczenia. Ujrzał twarz Władka patrzącego na niego z pomiędzy futryny , a lekko uchylonych drzwi. Była to twarz skamieniała; czerwone policzki wskazywały na odczuwanie zimna , które sączyło się jeszcze w powietrzu. Czarne brwi oraz grzywka były lekko zroszone wodą. Czy to od rosy o którą mógł się gdzieś otrzeć idąc pomiędzy nisko spuszczonymi gałęziami? Czy może od potu będącego efektem targających nim w tej chwili emocji? Jedno było pewne Władek stał i patrzył się prosto w oczy swego przyjaciela, który zamurował swe stopy tuż po wejściu do ciemnego pomieszczenia.
-Chcesz tego? - zapytał Władek wciąż wpatrując się ślepo w źrenice stojącego naprzeciw kolegi.
- Tak! - odpowiedź brzmiała znów bardzo stanowczo.
-Co powiedzieć gdy zapytają się gdzie jesteś?
- Powiedz, że się rozchorowałem i leżę w łużku z wysoką gorączką. Na pare dni wysttarczy mi takie alibi, a tyle jest nam przecież potrzebne.
-A jak będziesz musiał przynieść usprawiedliwienie?
- Co tam usprawiedliwienie! Myślisz, że obchodzi mnie teraz jakieś cholerne usprawiedliwienie? Chrzanić usprawiedliwienia, kto usprawiedliwi to co zrobie? A i tak to zrobie! Niech wszyscy wiedzą czego potrafie dokonać ! - w twarzy Wojtka można było ujrzeć wzrastającą złość. Każdy nerw jego twarzy był mocno napięty. Iskrzące oczy dawały znać , że lepiej nie drażnić go w tej chwili pytaniami.
Gdy tutaj szli to Władek był stroną dominującą lecz jedno pytanie odwruciło tą sytuację. Przyjaciel stał nie wiedząc co odpowiedzieć. Po chwili przełamał się jednak wiedzac, że nie mogą dłużej zwlekać.
- Więc zamylać ? - zapytał z nutą niepewności w głosie.
-Poczekaj !
- Na co ?
- Muszę ci coś powiedzieć...- nastała chwila ciszy w której można było wyczuć niepokój , po czym Wojtek dodał:
-Musisz mi obiecać, że dopóki nie minie umówiony termin nie powiesz nikomu gdzie jestem ani nie przyjdziesz tutaj by mnie stąd zabrać. Obiecaj!
- Obiecuje - wyżekł jak zachipnotyzowany Władek , który spoglądał na swego kolege jakby chcąc zapamiętać jego twarz przed odejściem.
Słowo rzucone w odpowiedzi zabrzmiało jednak , tak przekonująco , że zbity z tropu Wojtek znów popadł w zastanowienie czy aby na pewno robi słusznie. Jednak decyzja w tej sprawie już zapadła, było już za puźno na jej zmianę.
- Co powiedzieć twojej matce?
-Niewiem, wymyśl coś. Jestem u ciebie albo wyjechałem na pare dni, niewiem!
Władek nie odrzekł już nic,. Wiedział , że przecież takie tłumaczenia nie przejdą jednak nie chciał po raz kolejny drażnic swego przyjaciela. `Matka Wojtka bardzo szybko zrozumie, że coś jest nie tak. Poprosi go do telefonu lub przyjdzie do jego domu chcąc zobaczyć syna. A pomysł z wyjazdem? Jak szesnastolatek może sam wyjechać nie powiadamiając rodziców i nie zabierając niczego z domu oprócz książek i zeszytów do szkoły ? To niedorzeczne` - właśnie takie myśli przebiegały teraz przez głowę stojącego przed starymi, czerwonymi drzwiami chłopca.Tak czy inaczej musiał coś wymyślić , coś co da jego koledze choć troche więcej czasu i pozwoli przybliżyć się do celu. `Więc decyzja już zapadła. Stąd niema odwrotu, tylko jak on ma żyć? Z poczuciem tak bolesnej świadomości, okłamując wszystkich dokoła? Czy da rade? Czy podoła wszystkim trudom związanym z tym przedsięwzięciem? Wymyślili to wprawdzie razem ale to on miał coś do udowodnienia , to on będzie musiał patrzeć na wszystkichi opowiadać te wierutne kłamstwa`- natłok myśli w głowie Władka stawał się coraz większy. Był teraz trochę wściekły , a gdy doszło do niego co będzie musiał robić przeraził się. Stali nadal naprzeciw siebie., dzielił ich jedynie próg drzwi. Mgła już prawie całkowicie rozpierzchła się ukazując coraz dalsze krajobrazy złożone z paru brzoz oraz nieprzebranych połaci pól wygladzonych i czekających na pierwsze płatki śniegu. Nie przejmowali się teraz niczym , tak jak nie przejmowali się gdy rozbili szkolną umywalkę. Tak wtedy jak i teraz było im to teraz zupełnie obojętne czy ktoś dostrzeże ich stojących pod tą górą ziemi pokrytej równo porośniętą trawą. Mgła, czas, inni ludzie; co to za przeszkody dla nich? Dla tych, którzy mają sobie i całemu światu coś do udowodnienia. Gdy to zrobią ani mgła ani czas ani inni ludzie nie będą już stać na ich drodze , staną się lepszymi od wszystkich, doczekają czegoś wielkiego. ` Dlaczego Wojtek pierwszy? - pomyślał szybko jego wierny przyjaciel. `No tak; zadecydował los. Rzut monetą, taka błachostka a zadecydowała`- dodał. Teraz wszystko było już jasne.
Zbudzili się nagle z wielkiego snu , który na chwilę zawładnął ich umysłami. Ktoś właśnie wchodził na most. Szedł wolno, nie śpiesząc sięi kopiąc zgniecioną puszkę. Przerazili się jednak oboje . Patrząc na siebie mieli w swych głowach już gotowy plan.
-Zamykać? - rzucił szybko Władek
-Tak - odparł mu przyjaciel nie widzący już sylwetki nadchodzącego, gdyż zrobił odruchowy krok w tył wchodząc w głąb ciemnego pomieszczenia z grubej blachy.
-Przyjde po ciebie, pamiętaj!
-Wiem, nic się nie stanie, zamykaj! - krzyknął prawie Wojtek. Drżał przed miżliwością wykrycia przez nieznajomego ich zamiaru.
Drzwi mocno skrzypnęły , a zardzewiałe zawiasy dawały mocny opór. Władek zaparł się mocno by zwiększyć nacisk na drzwi lecz mokre liście nie ułatwiały mu sprawy. Przechodzień zbliżał się coraz bardziej.Trzask zamka przeleciał przez panującą poranną ciszę tnąc swym tonem powietrze niczym pikujący ku wodzie żuraw. Jeszcze tylko jeden szczęk i zniknął wszelki ślad po ich rozmowie oraz wzajemnych spojrzeniach.
- Cześć, co tutaj robisz ? - to zdanie zmroziło i oblało zimnym potemcałe plecy drżącego i tak już Władka.
- Cześć, chciałem wdrapać się na szczyt tej góry ale nie umie. Z tamtąd napewno rozchodzi się widok na całą okolice.
- Nie dziwie się . Jest ślisko, a w tych twoich trampkach nieda się wspiąć po takim zboczu.
`Jak zwykle się wymądrza` - pomyślał Władek patrząc na sylwetke stojącego przed nim i szyderczo uśmiechającego się kolegi z klasy Szymona.
- Po co tu wogule przyszedłeś?
- Chciałem zobaczyć co tam jest, zresztą mówiłem już.
- Tam nic niema , to stary bunkier przysypany ziemią dlatego tworzy taką górę.
-A co jest w środku ? - dopytywał Władek.
- Tego nikt niewie. Nigdy tam nie byłem i nie interesuje mnie to. Po co się pytasz? Czyżbyś chciał zostać odkrywcą? - zapytał śmiejąc się coraz bardziej rozbawiony Szymon.
- Nie, poprostu chciałbym wiedzieć. Niewiesz może kto ma klucz do tych drzwi?
- Nikt go niema. To stary budynek. Klucz pewnie przepadł gdy jego właściciel stąd odchodził, później przysypali go, żeby nie straszył, a drzwi pozostawiono aby było widać, że coś jest pod tą górą ziemi.
`Jak zwykle się wymądrza` - poraz kolejny ta myśl przeleciała Władkowi przez głowę lecz natychmiast oprzytomniał. Dotarła do niego informacja, że przecież Wojtek jest w środku , tuż za tą nieszczęsną kupą żelaztwa.
- Idziesz do szkoły? - rzucił w jego stronę stojący wciąż przed nim kolega.
- Tak
- To chodź. Po co tam stoisz ? Rusz się!
- Już idę, a dlaczego chcesz iść ze mną? - zdziwił się nieco Władek.
- A dlaczego nie? Zawsze chodzisz z Wojtkiem ale widzę, że dziś go niema. Chodźmy już bo nie zdążymy.
Ruszyli zaledwie trzy kroki do przodu gdy Władek rzucił ukratkowo ostatnie spojrzenie na czerwoną, zjedzoną przez rdze blache po czym postanowił iść dalej. W głowie jednak kołatały mu zgoła inne myśli. ` Czy dobrze robią? Czy nie zawrucić, nie wyjąć klucza , otworzyć ponownie te stare drzwi i szarpiąc Wojtka za kołnierz wyprowadzić go wrzeszcząc: głupi! `. Zamiary w jego głowie nie pokryły się jednak z czynami. Szedł poprzez szeroką uicę pokrytą z obu stron brukowanym, czerwonym chodnikiem. Myślał o tym co powie jego matce, ta chwila na pewno nastąpi. Pełen obaw o tą sytuacje postanowił na chwile odłożyć zmartwienia by niedać ich po sobie poznać. Słońce było teraz bardziej widoczne,; przebijało przez prawie łyse drzewa dając zapowiedź ładnego dnia. Powietrze nadal mroziło ludzi swym dotykiem , kłęby pary wydobywqły się z ich ust podczas porannych rozmów. Zatłoczona ulica przypominała o budzącym się do przeżycia kolejnego dnia świecie. Władek ujrzał zarys swojej szkoły, zdziwiło go jednak, że Szymon nie zwrócił uwagi na brak jakiegokolwiek słowa z jego ust przez całą tę drogę. `Widocznie uważa mnie za gbura` - pomyślał. W tej samej chwili gdy dwoje młodych ludzi szło rankiem do szkoły, w małej ulicy prowadzącej przez most w stronę dymiących kominów , za grubą, czerwoną blachą był ktoś, kto właśnie uświadamiał sobie co zrobił wchodząc za żelazną kurtynę starego budynku.
"Robiło się im coraz cieplej"
"który był poddenerwowany pytającym piąty raz o to samo towarzyszem"
"biała poświata unoszona w przestrzeni oddzielała ich z lekka od dalekich gapiów"
"choć kroki poczynione przez niego były istną drogą przez mękę".
Od połowy, przyznam, nie czytałem dalej. Nie podoba mi się początek tej opowieści. Może dalszym częściom autor poświęci więcej uwagi. Powodzenia