Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-06-09 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3239 |
Mój boże.
Życie przelatywało między palcami niczym suchy piach. Chciałam przeżyć coś metafizycznego, coś co przeszyje dreszczem moje ciało. Zasnęłam.
Sny napływały jeden po drugim. Nie dostrzegałam w żadnym siebie. Śniłam o Marcelu i moim ojcu. Skończyły mu się papierosy, na co on mocno uderzył dłonią w stół wykrzykując pospolite „ kurwa” . Gdzie byłam wtedy ja? Wiem, że nie tam i wiem, że ojciec był sam jak podnosił pustą paczkę, a Marcel na mnie nie patrzył.
Rankiem wyglądam okropnie jedząc śniadanie. Słyszę nagle „spierdalaj” i przesuwam się zanim zesram się ze strachu, albo złamią mi ostatnie 3 palce prawej dłoni. Nie dokończyłam kanapki. Pewnie już leży na dnie kosza z napisem „Odpady komunalne”, później przyjedzie pan czyściciel i mi ją odbierze na dobre.
Niekiedy marzyłam, żeby zobaczyć Słońce, byłoby to upragnionym metafizycznym przeżyciem.
Wyobrażam sobie świat, cały w zieleni, jak te kwiaty które mnie otaczają. Marcel mówi, że można je zebrać na zewnątrz. Na zewnątrz czego? Tego w czym jestem. Jakby ogromne pudełko bez najmniejszego otworu, bym chociaż mogła oddychać, ale za to są drzwi (szczelnie zamknięte), ale Marcel mówi, że nie mogę do nich podchodzić więc tego nie robię. Mówi też, że to się kiedyś zmieni, ale muszę być cierpliwa. Obiecał, że zobaczę ojca ze snu. Może kiedyś zasłużę na małe okienko.
Żona Marcela Julia mówi, że jestem grubym niepotrzebnym szczurem, i że trzeba mnie zabić i wypierdolić. On nie chce tego zrobić ze względu na to co mi obiecał.
Miał piękną twarz, bladą i ponętną jak wszyscy. Marcel powiedział mi, że wszyscy mężczyźni na świecie, są tacy sami, a świat Marcel mówi jest ogromny. Z kobietami jest inaczej. Lecz zawsze w snach odróżniam Marcela od ojca. Marcela kocham. On powtarza, że jutro zaświeci Słońce, a ja tego nie zobaczę, czy to nie wspaniałe? Odpowiadam, że oczywiście jest to najlepsze co mogło mi się przytrafić i przytulam się do ściany. Później zawsze odchodzi, po to , żeby mi nie przeszkadzać w kontemplacji. Wierzę Marcelowi i ojcu, ale nie sobie.
Jest mi tak dobrze. Moje ciało jest ociężałe. Po wieczornej wizycie Marcela z kolacją i białymi tabletkami, które mówi, że muszę jeść, bo one przyzwyczajają moje oczy do światła jakie podobno daje Słońce. One dają mi coś niezwykłego. Brak myśli w stanie świadomości. Czuję się jak po orgazmie, do którego zawsze doprowadza mnie Marcel. Kiedyś powiedział, że jestem czymś najlepszym co mu się przytrafiło. Jestem tylko czymś. Dla Julii jestem najgorszym. Jestem „naj”. Kocham siebie. Marcel mówi, że muszę siebie kochać, żeby się dobrze czuć. Robię to. Nocą gdy nie mogę spać udowadniam sobie miłość.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rano przyszła do mnie Julia. Uderzyła mnie w twarz na powitanie. Marcel mówi, że tak musi być, nie sprzeciwiam się. Położyła na moich kolanach tacę z mlekiem i suchym chlebem. Kocham ją tak jak siebie. Pragnęłam jej to udowodnić. Odłożyłam tacę na bok, ona nadal przy mnie klęczała. Delikatnie przyłożyłam rękę do jej łona. Poczułam jej zimny oddech na mojej szyi. Zerwała się szybko odtrącając moją rękę. Wstała, krzyknęła do mnie „dziwka” i wybiegła. Zrobiłam źle. Powoli wbijałam paznokcie w swoje ciało, wyrwałam kilka pęków włosów, to za karę, bo Marcel mówi, że tak trzeba jak się zrobi źle.
Później zawsze przychodzi, żeby samemu mnie ukarać, lecz tym razem tak się nie stało. Julia milczała.
Myślę, że oni darzą się uczuciem miłości. Widzę to w ich oczach oraz dłoniach, gładkich i suchych. Ja jestem dowodem ich miłości, punktem zaczepienia, tematem rozmów.
-Marcel kiedy zniknę?
-Skąd to pytanie Głupia?
-Skoro się pojawiłam to muszę i zniknąć.
-Nie musisz.
-Ale to się stanie.
-Nie pozwolę Ci.
-Nie masz takiej siły.
-Mam.
-Wiesz, że zniknę i boisz się tego.
-Nie boję. Nie znikniesz. Mam siłę.
-A Ty?
-Co ja?
-Znikniesz?
Przyłożył swoje mokre, miękkie usta do mojego wilgotnego czoła. Z tą chwilą zostałam sama za drewnianymi drzwiami. Przylgnęłam plecami do zimnego betonu. Jest we mnie nic. Spotkałam sen.
Rankiem otworzyły się drzwi. Julia wrzuciła do mojego pomieszczenia cukierki i odeszła. Małe kuleczki rozsypały się po kątach. Czołgając się zebrałam je i zjadłam. To mi się należy. Wiem, że Julia chciała zrobić mi przyjemność, osłodzić bytowanie. Czekałam na przybycie Marcela. To jest jak wybawienie. Co to jest wybawienie? Pragnęłam ujrzeć jego twarz, usłyszeć rozkoszny głos. Krzyczałam do sufitu. Wiedziałam, że Marcel mnie nie usłyszy. Jestem niczym ptak w klatce. Cały czas w niewoli. Musi już tak zostać. Ptak wypuszczony na wolność nie da sobie rady w dzikim świecie. Marcel mówi, że poradzę sobie, ale ja wiem, że zginę bez niego.
Marcel przyszedł. Przytulił mnie do klatki piersiowej. Poczułam jego bijące serce. Tak dawno tego nie robił. Nagle zaczął szarpać moje włosy i z wielką siłą odtrącił mnie. Moje ciało uderzyło o ścianę. Poczułam, że mam mokre krocze. Zsikałam się na kolana Marcela. Patrzył na mnie nienawidzącym wzrokiem. Kuliłam się niezdarnie i spojrzałam na jego spodnie.
-Dlaczego to zrobiłaś?
-Przez Ciebie.
-Przeze mnie?
-Poczułam podniecenie.
-Jesteś, jesteś…
-Czym jestem Marcel?
-Moim niepowodzeniem.
-Mylisz się. Kochasz mnie.
-Kocham? Gdyby tak było nie trzymałbym Cię tutaj.
-Kłamiesz.
-Nie kłamię.
-Więc ranisz mnie. Gardzisz mną?
-Tak.
-Ja Tobą nie gardzę.
-Wiem, lecz to niedorzeczne. Przecież uwięziłem Cię.
-Nie czuję tego. To mój świat.
-Nie chciałabyś żyć normalnie?
-Żyję normalnie.
-To nazywasz normalnie?!
-Tak. Nie znam innego świata. Kocham Cię.
-Nienawidzę Cię.
-Dlaczego tu przychodzisz?
-Żebyś nie była sama.
-Martwisz się to znaczy, że mnie kochasz.
-Nie kocham. Śpij. Będę jutro.
-Kiedy jest jutro?
Wyszedł. I znów nastała ciemność. I znów zostałam sama. Wystarczy kilka chwil i moje oczy przyzwyczają się do przeszywającej ciemności. Marcel mówi, że świat jest wykreowany przez nadludzką jednostkę, nieszczęśliwą i cierpiącą. Marcel nazywa ją Bogiem. Tak więc ów Bóg miał dość samemu tkwić w tym bólu i postanowił stworzyć świat i wrzucić do niego istoty myślące. Dla zamazania pozorów swojego niecnego czynu, wrzucił pierwiastek, który nazwał szczęściem. Podzielił świat na dobro i zło. Pewnego dnia Bóg pomyślał, że przyjdzie do świata, który stworzył pokazać swoją szlachetność. To wszystko po to, aby zostać
uwielbionym przez swoje twory. Marcel mówi, że udało mu się to za pomocą zbawienia – wyzwolenia człowieka od grzechu. Wiem, że mój Pan darzy go pogardą. Wiele rzeczy nie rozumiem z opowieści Marcela, ale mimo to słucham, bo uwielbiam jego pokrzepiający głos.
Nadszedł ranek, nie wiem, który z kolei w moim życiu, ale wiem, że już bliżej jest mój koniec. Mimo, że od tak przeminę, raduje mnie to, że Marcel nadal tu pozostanie, a moja osoba zniknie z tego świata całkiem dopiero z jego końcem. Będę zawsze cząstką jego umysłu. Zawsze będę składać się na niego.
Kiedyś powiedział mi, że ludzie zapadają na różne dziwne choroby. Rodzą się bez ręki, nogi albo kręgosłupa. Mówił też, że chorzy śmierdzą i gniją. Marcel chorych nazywa żywymi trupami. Gdybym kiedyś to ja zachorowała to umarłabym, bo Marcel nie dbałby o mnie mimo tej miłości, rzygałby wszystkimi wnętrznościami na mój widok. Jest wrażliwy na ludzkie cierpienie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Marcel najbardziej to ja boję się wojny.
-Ja jej się nie boję.
-Dlaczego? Przecież sam mówiłeś, że nasz dom położony jest w samym centrum najbliższego konfliktu zbrojnego.
-Tak mówiłem, Mówiłem również, że żyjemy na granicy dwóch państw. Jednego niepodległego, autonomicznego i Drugiego komunistycznego z silnie przytwierdzonym prawem, lecz równocześnie konającego.
-Konającego?
-Pierwsze zajmuje jego najważniejsze obszary. Zajmuje warstwy intelektualne.
-I co?
-W Drugim zostanie tylko marna warstwa robotnicza, którą powoli i bezboleśnie się wyniszczy.
-A władza?
-Oni się zabiją ze swoich przekonań
-Dlaczego?
-Nie wytrzymają.
Pocałował ją bardzo silnie przytwierdzając do zimnego betonu. Ona próbowała zadać kolejne pytanie nie zważając na to co się dzieje. Jakby nic nie czuła.
-Łego nie wytłymajom Małceł?
-Wypełniasz każdą godzinę, sekundę mojego parszywego życia, a siedzisz tu jak szczur. Dzięki tobie wiem, że są we mnie pokłady człowieczeństwa, dlaczego tego nie widzisz? Jeżeli umrzesz, niech zakopią mnie żywcem obok ciebie, chcę przy tobie umierać.- Wbiła tępo wzrok w jego oczy.- Dlaczego patrzysz na mnie Głupia? Nie dostaniesz nic.
-Nic nie chcę.
-Nie kłam.
-No dobrze, chcę odbijać piłką w ścianę. Raz, dwa, raz, dwa…. Tynk w oku, raz, dwa, raz, oko w szkle, raz, dwa.
-Nie kocham Cię.-krzyczy do sufitu z całych sił Marcel.
-Marcelu wypełniam Ciebie.
-Nie! Kłamałem!
-Marcel nigdy mnie nie oszukał.
On chciał wyjść, lecz ona wpadła w histerię, krzycząc biegała po pomieszczeniu odbijając się od ścian niczym piłeczka pingpongowa. Ściana, sufit, ściana, podłoga, sufit, ściana….
Stanęła na środku pokoju z włosami na twarzy, ciężko oddychając.
-Zostań, odwróć się do mnie, zostań mój boże!- spojrzał na nią pytającym wzrokiem.-Nie odchodź mój boże. Tak boże… Jesteś moim bogiem. Jesteś istotą nade mnie, cierpiącą i nieszczęśliwą. Stworzyłeś swój świat, wrzuciłeś mnie w niego i nakazałeś żyć, kochać siebie, ufać tobie i karać siebie za to co ty uważałeś za złe. Kochałeś mnie lecz nie ingerowałeś we mnie. Przychodziłeś tutaj, aby pokazać mi swoje dobre serce i pragnąłeś abym cię wielbiła, bo jesteś znienawidzony, tak bardzo ciebie wszyscy nienawidzą. Nie chcę już koegzystować z tobą w twoim popapranym świecie, znikam. Ulatniam się Marcelu, żegnaj.
Pękła niczym bańka mydlana. Pękła niczym napowietrzony balon. Pękła myśl Marcela.
KONIEC
oceny: słabe / przeciętne
"Marcel mówi"- wciąż się powtarza. Daj zamiennik słowa- "mówi"
Dopracuj, pozamieniaj brzydkie słowa na bardziej "dające się do czytania".
oceny: do przyjęcia / bardzo dobre
Natomiast zupełnie nie rozumiem trzech ostatnich zdań, a szczególnie ostatniego. Ono mi rujnuje całość treści. Więc albo ja jestem mało kumaty, albo coś w tym akapiciku nie gra.
Mimo wielu krytycznych uwag warto popracować nad tym tekstem. Masz bowiem duży potencjał literacki.
oceny: bezbłędne / znakomite
od powicia o tej wielkiej, wielkiej naszej winie, mei naszej culpie, poza którą "na dzień dobry" w ofercie są dla nas jedynie te - w naszych z 4 martwych ścian kazamatach - z pęt do pięt i z łańcucha na szyi coraz ciaśniejsze kajdanki zniewolenia oraz (w tej ofercie)
z rzadka ciskane nam w twarz na serc pocieszenie kojąco-paraliżujące tableteczki szczęścia, te cud tic-taki.
To, że 1.planową postacią tego po prostu opowiadania (patrz tytuł zbioru!) jest nieprzypadkowe anonimowe "ja" kobiece - to kolejna warstwa interpretacji.
W świecie przedstawionym tej hermetycznej i bez żadnego wyjścia (na jakieś Słońce?!) zamkniętej przestrzeni "ona - Marcel" możemy jako Czytelnicy do woli sobie surfować po wszelkie możliwe wyobraźni horyzonty.
W małym tym "Mój Boże." (vide nagłówek!) wielka wyjątkowo pojemna metafora losu Człowieka zawsze tylko zepchniętego na tak szeeeerooooki margines.
Sama aż za dobrze wiem, czym są "Zapiski z pogranicza"