Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-04-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2900 |
Powiedzieć, że Roman Romanow był zdenerwowany, to tak jakby zamknąć całkiem ryj, odwrócić się twarzą w stronę ściany i zamilknąć na wieki wieków amen.
Roman nie był nawet wściekły. Wściekłość to coś, co najwyżej sprawi, że kroisz szybciej kiełbasę. W Romanie pulsował absolutny, namiętny i niczym nie zmącony szał. I gdy rozładowywał go rzucając o ściany wszystkim, co tylko jego patykowte ręce dały radę oderwać od podłogi, świat dalej wirował spokojnie, lekko po skosie, a ptaki furwały swoimi drogami, wiedząc, że szał Romana to w sumie dupa jedna wielka...
No bo Roman był seryjnym samobójcą.
Ale znów mu się nie udało. Co mu się nie udało? Cóż mogło mu nie wyjść, gdy prowadzi życie tak plaskate i płytkie? No przecież powiedziałem. Samobójcą był, to zajebać się chciał. Od urodzenia nienawidził życia. Już wtedy, gdy oklejony śluzem wyłaniał się z pochwy swojej świętej pamięci mamusi Romanowej wiedział, że będzie zawsze i absolutnie nienawidził tego świata i tych pierdolonych istot, które wywlekły go siłą z jego ciepłego schronienia. Gdy miał roczek i rzucał z niesamowitą precyzją obśliniony smoczek wprost między oczy swojego świętej pamięci tatusia Romanowa, wiedział już wtedy, że nigdy nie będzie tu szczęśliwy i zatłucze się własnoręcznie przy pierwszej możliwej okazji. I potem kolejne jego urodziny, następujące złośliwie i cierpliwie rok po roku utwierdzały go w przekonaniu, że zakończy żywot z własnej woli i spod własnych rąk jedynie.
Zachwyceni jego urodą przyjaciele matki Romanowej pojawiali się w popielatych sweterkach w ich domu z pewnością i reguralnością burz letnich, oglądając skrzywione paskudnie niemowlę. Ćmokali i ciamkali nad jego łóżeczkiem a on nie mógł wyjść z podziwu jak bardzo ich nienawidzi, chociaż zna ich dopiero od chwili wyjścia z ciemnej macicy, co suma sumarum nastąpiło niedawno całkiem.
-Przesada tak karmić dziecko!- wredni wujowie syczeli nad jego uchem.
-Słodki bobas, tylko taki pochmurny- z lekką zgrozą patrzyły ciotki.
-Czy ja wiem? Czy ja wiem? - matka Romanowa wkładała wtedy jakoś tak bezradnie czerwoną kurtkę na plecy, niebieską na ciało Romanowe i szli na spacer by uciec od zgiełku domowników. Już wtedy matka coś czuła. Że Roman ma jakiś problem z życiem, ale nie przywiązywała do tego wagi. Jaki problem może mieć niemowlak? Myśli o czymś więcej niż cyc?
No i Roman dorastał ze strasznym piętnem- wyższością. Mając 11 lat myślał, że jest mieszkańcem smołowanego zamczyska wraz ze swoją matką Romanową, pisarką w miejskiej gazecinie, a reszta ludzkości to plebs stłoczony u bram. Czemu męczyć mam się i dusić w tym motłochu pełnym baranów bez rozumu, myślał? Wyniosłość to sztuka łatwo dostępna. Wyłaził z niego możnowładca o krwi błękitnej jak szyby w Brystolu, przynajmniej tak o sobie myślał. I chyba to była decydująca kwestia jeśli chodzi o Pierwsze Samobójstwo.
Idea zabicia się stała się dla niego piękna w dniu, gdy znalazł swojego kota- Pana Mopsa, całkowicie i nieodwołalnie martwego. Pan Mops leżał rozciągnięty w ogrodzie, a jego zapadnięta klateczka piersiowa ozdobiona była suchymi liśćmi. Falował lekko na wietrze, lśniąc jakoś tak martwo w słońcu. Niby w szkole słyszał o śmierci, nawet pamiętał jak jego świętej pamięci tata Romanow zniknął nagle a mama stale powtarzała wtedy strasznym głosem `Umarł!`, rozmazując pięściami łzy po zestarzałej nagle twarzy, ale i tak co to znaczy- nie rozumiał. A teraz ten Mops. Taki nieruchomy, suchy, drętwy. Jego płuca nie podnoszą żeber, jego oczy nie mrugają by nawilżyć zielonkawe gałki. Był tak pozbawiony życia jak tylko może być pozbawiony życia zdechły kot. I wtedy już wiedział. Już podjął dezycję. Chciał być tak samo nieobecny w świecie debili i motłochu jak ten kot.
Nie przejmował się Jezusem. Matka coś wspominała o karach boskich spadających na plecy Grzesznika jak gorejące kamienie, ale w piekło nie potrafił jakoś uwierzyć. Panie Jezu, to ja. Roman- samobój. Możesz mnie wskrzesić jeśli zostanie po mnie coś więcej niż popiół, no i niech diabeł puści moje jaja wcześniej. E nie, tak to nie zadziała. O matkę też się nie martwł. Miał wrażenie, że jakoś nigdy za nim nie przepadała. Nic więc nie stało na przeszkodzie.
Pierwsza próba nastąpiła gdy miał 12 lat. Poleciał do lasu ze sznurem uciętym z babcinej linki na pranie. Gdy go wiązał dookoła gałęzi starej gruszy, myślał ile majtek na nim wyschło, co mocno nim wzdrygnęło. Zaraz jednak się otrząsnął, zacisnął pętlę i wypróbował jej siłę. Dobra, jest git. No i gdy już uczynił sobie piękną wiązkę ze sznura, gdy już zacisnął sobie ją tuż za uszami, gdy już jedną nogą kopał szatana po łydkach, gdy już w wyobraźni oprowadzał swój kondukt żałobny...JEBS! Gałąź pękła a jedyna krwawa pamiątka jaka Romanowi pozostała to mała sznytka między brwiami, która nadawała mu teraz, słusznie zresztą, wyraz człowieka wiecznie wkurwionego.
Drugie samobójstwo miało miejsce kilka lat później. Roman próbował zatracić się w masturbacji, potem porno i seksie z głupimi koleżankami ze szkoły. Ale niestety. W swoich kabotyńskich mądrościach podsycanych pierwszym alkoholem nie odkrył w tym żadnej prawdy. No nic, zero, nul, jakby fiutem po zaspach rył. Teraz się utopię, myśli. Utopię się, że hej. Wanna pełna wody, za oknem ciemnawo, zaspy chyba na metr. Zima się zaczynała. No i wchodzi Roman do kibla swego domowego. Wkłada nogę. I co? Woda za zimna. Nie utopię się w tym gównie. Trzeba podgrzać. Matka mnie nie kocha, bojler ciągle wyłącza, ogłupia mnie tym mrozem, ociemnia. Oczadziały z zimna zdechnę nawet ręki nie podnosząc na siebie. Los jednak chciał, że bojler się popsuł. Patrzył potem przez szparę w drzwiach na modlącą się pod bojlerem matkę, myśląć, że teraz już mógł zaczynać gnić.
Kolejny zamach na życie miał charakter już bardziej zaplanowany. Wielka zbrodnia, tylko, że dokonana na sobie. Samozbrodnia. Autozbrodnia. Roman miał pistolet. Skąd miał pistole? Skąd Roman go wziął? Skąd Roman wziął go w Polsce nie narażając się na policyjny pościg? Nie wiem. No miał go po prostu, a skąd- mi nie wiadomo nic. No i usiadł jednego dnia do stołu, a był to dzień, który już naprawdę obrał sobie za ostatni dzień szmatławego w jego przekonaniu życia. Przykłada zimną lufę do skroni, zimną jak sama esencja stali, krągłą jak talerz u babci Feli i groźną jak sam szatan, pociąga za spust...i nic. No kurwa nic, no. Pociąga drugi raz i znów cisza. Pierdolona cisza. Nawet brzęczenie much jej nie przecina. Trzeci raz- nic. Każdy kolejny- jeszcze bardziej nic. Wielkie, wciągające, wsysające nic. Pistolet padł, zdechł, zaciął się. Dopiero wyrzucony przez okno strzela. Znalazł go potem ponoć dzieciak sąsiadów z dołu, ale Roman nic więcej już o nim nie słyszał.
Jeszcze jedna historia, o której słyszałem nawet ja, miała miejsce gdy był już dobrze po 40. Wiecie, wątroba już nie ta, wszelkie woreczki- sreczki, wszystko pada, wszystkie flaki i narządy. Wzrok się skraca, myślenie też. Roman stwierdził, że to idealny czas na koniec jego własny. A co, kurwa?!
Teraz wybrał pociąg. Pociąg to takie męskie samobójsto. Nie jest sentymentalny ani babski za bardzo, no i fruwajace flaki. Oczami wyobraźni widział wszystko- zbryzgane krwią okna pasażerów, welurowe siedzenie pana maszynisty, płaczące bachory. No to wybrał się na tory i się kładzie. Rozgrzane od słońca, bo lato było akurat i wszędzie krowimi plackami pachniało. Lato, ech lato...No i leżał tak. Pół godziny, godzinę. Dwie, trzy. Aż wieczór spadł mu na pysk gęsty i pełen brzęczących trzmieli, i wkurwiony wyniósł się do domu. Na drugi dzień usłyszał w sklepie, że pół kilometra wcześniej trakcę rozebrali i rozkradli i jeśli pociąg latać nie umiał ( a zakładamy, że nie umiał), no to nie przyjedzie. Za to Roman musiał się napić. Na jakiśczas to go zniechęciło.
Potem zaczął znów próbować. Później poznał jakąś babę, przez chwilę był spokój. Dopóki nie przestał mu stawać. Znaczy miłość się skończyła, bo kutas przestał stawać. Roman stał całkiem dobrze, ale babie się znudziło litowanie. Nieszczęśliwy Roman wrócił do praktyk sprzed kilku lat. Wszelkie sznurki, noże, wysokie parapety i pistolety były mu niebem, domem i słońcem. Ale ponoć dgy chciał się utopić razem z suszarką dla pewności, to prąd wyłączali nagle. Jak rzucał się pod samochód- też dupa. Albo zielone, albo jakieś objazdy robili akurat. Belki to ze 4 już złamał od wieszania się. I nic. Chyba po prostu koleś miał wielkiego pecha. Bo żył potem, kurwa, długo jeszcze i w świetnym zdrowiu.
chowder.pinger.pl
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre
Poziom literacki? Po trosze z Marka Nowakowskiego, wcześniej zaś Marka Hłaski.
W każdym jednak razie ani opowiadaniem Marka Hłaski, ani nowelą Marka Nowakowskiego to opowiadanie nie jest ;)
Życzliwie :-)
oceny: bezbłędne / znakomite