Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-12-07 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1850 |
Parę lat temu, zostałem poproszony, o napisanie artykułu o świętach z „pozytywnym wydźwiękiem”. Na moje pytanie, co pomysłodawca ma na myśli, usłyszałem „to, co słyszysz”. Niestety pomimo napomknięcia o drobnym szczególe, którym jest moja chroniczna niechęć do świąt, w związku z czym napisanie artykułu z „pozytywnym wydźwiękiem” może się nie udać, zostałem poinformowany w mało sympatyczny sposób o fakcie, iż moje zdanie nie ma najmniejszego znaczenia. Jest target i tenże target domaga się „pozytywnych” treści. Nie mając innego wyboru, napisałem to, o co mnie poproszono, niemal plując sobie w twarz za napisanie takiego, kolokwialnie mówiąc gówna. Skąd moja niechęć? Zapewne jest kilka przyczyn, o wszystkich nie napiszę, bo zanudziłbym czytelnika.
Skupię się na jednej. Święta Bożego Narodzenia – trzy dni w roku wliczając wigilię. A może dwa miesiące? Wszyscy wiemy, że gdy zgasną znicze na grobach, do akcji wchodzi grubas w czerwonym kubraczku z siwą brodą, a wraz z nim wszelkiej maści choinki, dekoracje. Dodając do tego kolędy w listopadzie, może się człowiek zirytować. Nie wiem, może ja jestem wyjątkiem? Może zachowuję się jak Ebenezer Scrooge, który szczerze nienawidził świąt?
Ludzie popadają w jakiś niezrozumiały dla mnie szał zakupów, kupują wszystko, co wpadnie im w ręce, a czy potrzebne, czy nie, to już nieistotne; ważne, że kupione w promocji, czyli taniej (albo i nie). Im bliżej wigilii tym szaleństwo się pogłębia, a gawiedź, gdyby tylko mogła, stratowałaby się w biegu po ostatnią sztukę przecenionego telewizora. Pamiętacie scenę pogoni za ostatnią puszką szynki z filmu „Święta last minute”?
Nie zapomnę sytuacji, która miała miejsce bodajże w dwa tysiące czternastym roku, gdy przy kasie jednego z hipermarketów, dodam, że była to połowa listopada, dostałem kupon zniżkowy na zakup choinki. Po co komu choinka w listopadzie? Na balkonie ma ją człowiek trzymać i czekać, aż zwiędnie do świąt? Kolejny absurdalny epizod, jaki pamiętam, to starsza kobieta kupująca na początku grudnia opłatek od „aniołka” ze styropianowymi skrzydełkami. Do dzisiaj współczuję owemu „aniołkowi”, kiedy to oberwał niechcący damską torebką. Dlaczego oberwał? Ano dlatego, że pewien starszy mężczyzna też pokusił się o opłatek, a że ten był jeden jedyny, to się państwo pokłócili. Wyzwisk było co niemiara (a gdzie to pojednanie? Gdzie dobre słowo? Gdzie ta atmosfera świąt?), pani nie wytrzymała i dziadka chciała torebką zdzielić, a że trafiła w biednego „aniołka” to już inna kwestia.
Zastanawiam się gdzie podział się szacunek do świąt, gdzie podziała się tradycja? Czyż w święta nie powinniśmy zwolnić tempa? Pobyć w miarę możliwości z rodziną? Święta stały się jednym, wielkim zabiegiem marketingowym dla handlowców, w którym ludzie „utonęli”.
Tak jak napisałem, może jestem jak Ebenezer Scrooge, który narzeka na święta, nazywając je „bzdurą”. Chociaż nie. Nie jestem jak on. Scrooge się zmienił. Ja nie zamierzam.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
To kolejny bezdyskusyjny wyznacznik wielkości Polaków. Jak to możliwe, że - jako Kowalscy, nie mając nic tylko ten nieskończony ogon zadłużenia - jesteśmy kwitnącą, tak wspaniale zieloną wyspą?? i ta jakaś świętująca swoją normalną Wielkanoc Gwadelupa się do nas po prostu nie umywa (vous me comprenez, n`est-pas?)