Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-03-24 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3140 |
Palma de Mallorca, 12.10.2006 r.
Czy już Ci, Pawełku, pisałam, że p. Basia mieszka na 7. piętrze? Na tej swojej ósmej kondygnacji i tym swoim sporym balkonie typu nisza trzyma kochaniutka nasza urocza blondynka piękny okrągły stół z dwoma wysokimi krzesłami, z których... ruchliwy jak rtęć Maktarek... Wolę nawet nie myśleć, Matko Chrystusowa! Mówiłam kobiecie, żeby te krzesła i ten swój super stół w cholerę stamtąd wyrzuciła, bo będzie dramat! Wyobraź sobie: ja tu np. przewijam w sypialni Marijkę albo ją karmię czy przygotowuję w kuchni dla nas jakieś pychotne mniam-mniam, a ten tymczasem na tym balkonie... I co ona na to? Wdzięcznie się tylko roześmiała! O żadnym przestawianiu czy wynoszeniu czegokolwiek z balkonu nie ma mowy! Ale!
To jakiś koszmar z ulicy Wiązów?? Mówię jej wobec tego, że wycofuję się z naszej umowy. Nie odpowiadam za coś, nad czym technicznie nie jestem w stanie zapanować. A ona na to z rozkosznym uśmiechem, że na znalezienie kolejnej od-po-wied-niej nia-ni ma całe 3 miesiące. Klincz. Hiszpańskiej corridy akt pierwszy.
Bóg miłosierny... Psy szczekają - karawan jedzie dalej...
A tutaj ciągle jeszcze pełnia klimatycznego lata - z burzami i bez jednej kropli deszczu oraz tymi oszałamiająco kwitnącymi oleandrami, akacjami, glicyniami, bugenwillami, rosariami etc. Wielu roślin wcale nie znam. Niektóre z nich są zachwycająco piękne, np. te, co mają listeczki, jak u mięty, a ich baldaszki drobnych kwiatków są ogniście na zewnątrz swojego koła coraz bardziej płomiennie czerwone i, jak nasza werbena, dorastają one do pasa, krzewiąc się jak te porzeczki.
Dzisiaj mamy tutaj jakieś flagami oflagowane narodowe święto, ale jakie? Ten mój guru, *nasza Basia kochana*, mówi, że ma to coś wspólnego z... Ameryką?? Może chodzi o krwawe ujarzmienie Indian w Meksyku w czasach konkwisty? O te korsarsko-łupieżczo-grabieżcze wyprawy na Bahama czy Wielkie Antyle?? I kogo tu o co zapytać?
W nocy przyjechał swoim wanem mąż p. Basi - ten Bezimienny Senegalczyk, który mieszka i pracuje gdzieś na drugim końcu Majorki. To dlatego mam dzisiaj (jest niedziela) wolne.
W swym najszerszym miejscu wyspa nie ma więcej - tak na moje oko, patrzące na mapę - nie ma więcej jak około 40-50 km, więc komu by się chciało dzień w dzień w tym skwarze jeździć do pracy wte i nazad 100 km jak obszył?? No, i - bądźmy szczerzy - ile kosztuje paliwo? Hiszpania jest w strefie euro.
Korzystając z tego p. Bezimiennego przyjazdu, już rano wybrałam się per pedes do bodaj największej tutejszej atrakcji (i p. Basia mówi o tym, jak w natchnieniu) - do katedry, którą podziwiamy co i rusz z naszego na 7. piętrze balkonu (z tym stołem okrągłym tuż obok balustrady i tymi krzesłami, na które ten słodziak Maktar wdrapuje się zgrabnie, jak małpka). Świątynia stoi het! daleko daleko na wzgórzu tuż nad zatoką. Nocami jest pięknie iluminowana.
Mimo że miałam ze sobą plan miasta, kilka razy zapędzałam się nie w tę stronę; wiele przecznic nie oznakowano na rogu żadną tablicą, więc idziesz i idziesz - i nie wiesz, gdzie jesteś. Tubylcy świetnie znają tutaj każdy kamień, więc po co im jeszcze jakaś tablica? Młodzi ludzie, pytani moją łamaną hiszpańszczyzną wspomaganą przez łamany angielski, wygłupiali się i podawali jej nazwę *z kapelusza*. Żarcik taki :) Chociaż Majorka żyje głównie z turystyki, wyraźnie nie jesteśmy tu lubiani. U nas w Polsce też zresztą *stonką* takich gości nazywaliśmy, i słówko to mówi wprost, co kto ma na myśli i jakie żywi uczucia: stonka - to szkodnik. W Bieszczadach wszechobecni młodzi z plecakami włóczędzy każdego lata skutecznie obrzydzają miejscowym podróże w zatłoczonych autobusach czy w rzepedzkiej ciuchci a hermetyczni Kaszebi zamykają przed takimi wałęsami nie tylko studnie. Turyści - to ciało obce. Mają kasę, więc się ich toleruje, ale kiedy sobie wreszcie z tymi bocianami odlecą, każdy oddycha z wielką ulgą. Dlaczego miałoby być inaczej w Hiszpanii?
W końcu metodą prób, błędów i tych wypaczeń - cudem dotarłam na katedralne wzgórze. Co za widok! Morze Śródziemne z lasem masztów i żagli, z promami, jachtami, kutrami, motorówkami, statkami pasażerskimi i Bóg wie czym jeszcze - a na wzniesieniu z beżowego piaskowca (? chyba z piaskowca?), cała jak z koronki na tle nieba - gotycka na tutejszą modłę - katedra! Co za kolorystyka! Błękit kryształowy niebios, zatoki nienaganny lazur - i ten skrzący się w słońcu koronkowy beż!
Na głównych szerokich schodach 10-metrowe monstrualne, czarne jakieś całe, rzeźby... chyba z żeliwa? ni to aniołowie, z zabandażowaną twarzą i ze skrzydłami (czarni... aniołowie??), ni to ludzie z okropnie pokiereszowanym ciałem całem: a to bez rąk czy nóg, a to bez głowy - sam korpus poszarpany i fiutek czy inna jaka poczwarność, czerep rozłupany ogromny i wewnątrz pusty, na skroni leżący... i dzieciarnia włazi do tego czerepu, jak do jakiejś pieczary! Matko z Pampeluny! Drastyczne! - w takim świętym miejscu?? jak z niedobrego snu: tutaj szacowna katedra kijem dorzucić, a tu takie ogromne odrąbane, pokiereszowane członki... Dziwaczne, niepokojące - i zestaw całkiem jakby nie halo... Ale może my - Słowianie inne mamy wyczucie tzw. piękna?
Turystów wszędzie ciżba - z kamerami, aparatami fotograficznymi, z lodami i bez, z piciem i z dzieciakami lub samotrzeć; ten płacze, ta skacze, jakaś młoda Cyganeczka sprzedaje w tym tłoku czerwone goździki i nieledwie przymusem wpina ci kwiatka tego *do butonierki*, choćbyś jej nawet nie miał, albo zatyka ci go za ucho, jak siwy bibliotekarz swój ołówek. Stare babki i dziadki, Niemców kupa, ale są też Rosjanie, Arabowie, Holendrzy, Japończycy, Polacy, Amerykanie of cours, Zulusi... Katedra obstawiona kolorowymi bryczkami, często bardzo - za często! - w chudego konika zaprzężonymi, bo gdzie tu jaka łączka, owiesek jaki? Majorka o tej porze roku sucha, jak ta pieprzniczka, i biedny koniczek se głoduje...
Spacerujemy, podziwiamy, kupujemy w dookolnych sklepikach tzw. *pamiątki*, fotografujemy - i chcemy w końcu wejść do tej koronkowej katedry bodaj po to tylko, żeby się schronić przed narastającym upałem... a tu kicha! zamknięte! Niebywałe!
Połaziłam jeszcze trochę wte i z powrotem, zeszłam po tych *paradnych inaczej* schodach (z tymi przerażającymi rzeźbami czarnych aniołów) w cień pobliskich drzew, a tam już jakiś gitarzysta daje takie klasyczne solo, że i w filharmonii lepszego mistrzostwa nie usłyszysz.
W tej ciżbie jakiś cały ufarbowany - z rzęsami i ze skór ubiorem - cały na tombakowe złoto ufarbowany... Wiking (Wikingowie na swoich długich łodziach zapuszczali się nawet do Azji Mniejszej i dobrze byli znani także tutaj, w Hiszpanii) - najprawdziwszy brodaty Wiking! ze złotym mieczem i złotą tarczą oraz złotymi rogami na głowie! zaczepia matki z drobiazgiem - a ten drobiazg zaczepia jego! - i za 2 euro pozwala się fotografować *z ciocią Felą*. Obok jakiś domorosły *artysta* sprzedaje swoje - jak te gorące bułeczki - obrazki-koszmarki z Myszką Miki i Kaczorkiem Donaldem... Utalentowany naród!
I tak dzień pracowity - choć to niedziela - leci.
Co u Ciebie, Synku? Tak rzadko dochodzą Twoje sms-y...
Z serdecznościami - mama ta sama :)