Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-05-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2291 |
Słowo wstępne:
To krótka forma: dramat obyczajowy z uwypukleniem pewnego mechanizmu psychologicznego. Jeśli zdecydujesz się przeczytać w całości, powinno zaboleć. Ostry Harlequin. Jeśli ktoś już czytał, to tutaj Legion przyznaje się do autorstwa.
PORWANIE
Przyglądał się złożonemu z kilkudziesięciu kurcząt stadku. Jedne skupione w gromadkach wygrzewały się w cieple lampy - kwoki, inne dziobały płatki owsiane i posiekane jajko popiskując radośnie. Miały zdrowy wygląd i żywo poruszały się na niewielkiej przestrzeni, której granice wytyczały tekturowe ścianki. Jednak było wśród nich jedno - niemrawe, wyraźnie chore kurcze. Kiedy wszystkie inne były dobrze opierzone, to jedno miało niewykształcone piórka, albo ich brak w okolicach grzbietu był jakimś defektem. Stało nieruchomo z opuszczoną głową i zamkniętymi oczyma, również jego skrzydełka były opuszczone, jakby nie miało siły ich utrzymać w odpowiedniej pozycji, tak jak wszystkie inne kurczęta.
W ten nieopierzony i odsłonięty grzbiet dziobały je od czasu do czasu inne, zdrowe kurczaki, które akurat znalazły się blisko. Nie robiły tego z furią, lecz jakby od niechcenia i dla zasady. Z ran na grzbiecie kurczęcia sączyła się krew, a ono samo popiskiwało cichutko, lecz nie uciekało przed dziobnięciami współtowarzyszy. Stało nieruchomo, a przemieszczało się tylko - potrącane przez inne kurczaki. Czasem to były całe serie dziobnięć, gdy kilka kurcząt znalazło się akurat w otoczeniu ofiary i jakby dziobnięcie pierwszego zachęcało inne do tego samego. To była agonia rannego kurczęcia, powolna i nieuchronna...
Wziął je w rękę i przyjrzał się z bliska. Kurcze nie otworzyło nawet oczu. Konało na stojąco. Lekko zacisnął dłoń z uwięzionym kurczęciem wewnątrz i uniósł do góry. Z całej siły cisnął nim o betonową posadzkę.
Znowu patrzył na stadko. Dostrzegł jedno z zakrwawionym dziobkiem, które zapewne przed chwilką dźgało grzbiet zabitego. Złapał je, chcąc zrobić to samo. Kurczę stało na jego otwartej dłoni i było takie... słodkie i niewinne... Nie mógł. Wypuścił je z powrotem do wesołej gromadki.
Dyskoteka i panienki były jego żywiołem, a jego historia pasmem miłosnych przygód i podbojów. Żaden z kumpli nie mógł z nim się równać pod tym względem, bo Rafał prócz tego, że był prawdziwym przystojniakiem, to miał w sobie jeszcze to nieuchwytne coś, co sprawiało, że podryw wychodził mu zazwyczaj z taką łatwością z jaką mistrz kucharski przygotowuje posiłki. To go nobilitowało, dawało poczucie wszechmocy, budząc zazdrość kolegów, z których żaden nie mógł się z nim równać. Jedną z rzeczy budujących ego mężczyzny są zdobycze, bo facet to urodzony myśliwy, wieczny łowca. Z reguły... To stanowi o jego męskości. Ten, który nie poluje i nie zdobywa, nigdy nie będzie prawdziwym mężczyzną. Rafał był najprawdziwszym, jednak musiał ciągle to udowadniać sobie i całemu światu. Wewnętrzna i nieopanowana potrzeba zaliczenia kolejnej dziewczyny kazała mu być stałym bywalcem dyskotek i imprezowiczem. To były przede wszystkim miejsca jego polowań.
Tym razem jakoś się nie szczęściło - było już po północy, miał dobrze w czubie po wypitych drinkach, a te wszystkie nudne dziewczyny, kręcące się na parkiecie, były już albo zaliczone przez niego, albo nie godne uwagi. Wyglądało na to, że dziś nie zaliczy świeżego towarku i będzie musiał zadowolić się czymś, co już używał. Zastanawiał się właśnie, którą z lasek spotka dziś to szczęście.
Kiedy decyzja była prawie podjęta, dostrzegł wchodzące na parkiet zjawisko. Rude włosy dziewczyny zakrywały prawie nagie plecy. Krótka, okrywająca tylko świetną nie za dużą, ale wypukłą pupę, czarna sukienka, była kurewsko wyzywająca. Ściśle przylegała do ciała właścicielki, podkreślając jej nienaganną figurę, do tego czarne szpilki z paseczkami powyżej kostek i w których poruszała się jakby chodziła w nich od urodzenia, sprawiały, że górowała wzrostem. Ależ suka... jakież nogi... - zachłysnął się Rafał.
Patrzył jak urzeczony, ale nie tylko on. Chyba wszyscy gapili się na nią. Jedni bezczelnie, inni ukradkiem, a wiele dziewczyn mających o sobie wysokie mniemanie, zgrzytało ze złością zębami. Wyglądało na to, że jest sama. Nie zwracała na nikogo uwagi, bawiąc się samotnie i jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że jest obiektem szczególnej obserwacji, że pożera ją wiele oczu. Wielu by chciało być blisko niej, bardzo blisko, ale jakoś nikt nie miał odwagi, zdając sobie sprawę, że jest nieosiągalna. Zapewne. Krótko trwała jej prezentacja zakończona wędrówką do baru, gdzie przysiadła samotnie. Rafał musiał to zrobić, bo jeśli nie on, to kto? Przysiadł się obok prawie błyskawicznie.
- Haalo, czy piękna nieznajoma napije się ze mną drinka? - mówił dosyć głośno, aby jego głos przedarł się przez dobywające się z potężnych głośników dźwięki dyskotekowego kawałka. Widział teraz z bliska, tą niby czarną z połyskującymi i rozmieszczonymi w rzędzie kamykami, tasiemkę na jej szyi, ale to nie była tasiemka... raczej coś w rodzaju obroży wyłożonej cyrkoniami. Czysta perwersja... - pomyślał.
Z bliska wyglądała jeszcze bardziej niesamowicie, cały jej image - ubiór, detale, sprawiały, że epatowała perwersją i obietnicą nieziemskiej rozkoszy. Słodka i wulgarna zarazem, no i te jej puszyste, trochę falujące, rude włosy, Wściekle rude. Ognista, niewiarygodnie atrakcyjna sucz.
Spojrzała na niego i wtedy ogarnął go niepokój. Miała piękne, ale smutne oczy i bardzo głębokie spojrzenie. Wydawało mu się to niemożliwe, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już patrzył w te oczy... znał je. Poczuł się zmieszany. Po raz pierwszy w życiu zmieszany i zakłopotany w tym kontakcie - preludium do jego gry, kończącej się zwykle konsumpcją. Niemożliwe... nigdy jej nie widział przecież, na pewno nie była stąd, to jej gościnny występ.
- Rafał jestem - wyciągnął dłoń.
- Ania - odpowiedziała cicho, zbyt cicho.
- Przepraszam, nie dosłyszałem. To ta muzyka.
- Ania - powtórzyła głośniej.
- Miło mi. Poczuł ukłucie, coś bardzo niepokojącego. Dziwne myśli zaczęły mu się pojawiać w głowie. Odganiał je jak natrętne muchy, jednak nie dawały mu spokoju.
- Skąd jesteś ? Zdradzisz wielką tajemnicę?
- Oj z daleka - uśmiechnęła się nieznacznie.
- Tak myślałem, bo pierwszy... - zawahał się - raz cię widzę, a poza tym, tutaj nie ma takich wystrzałowych dziewczyn, nno, ty wyglądasz jak z Hollywood - próbował się szczerze uśmiechać, coś mu tylko w tym przeszkadzało.
- Oj, nie przesadzaj, ale dziękuję - tym razem odsłoniła rzędy równych, białych ząbków w miłym uśmiechu, jednak jej oczy pozostały smutne.
- Miałem koleżankę w klasie, która...
- Tak?
- Ah, nieważne... - żachnął się Rafał.
Znowu zobaczył ten sympatyczny uśmiech, jednak on nie odpowiadał na żadne jego pytanie. Stuknęli się i jak na umówiony wcześniej sygnał oboje wypili do dna. Spojrzał do środka szklaneczki jakby chciał się upewnić czy jest naprawdę pusta, po czym skierował wzrok na towarzyszkę. Ona jakby w odpowiedzi na jego gest, sama trzymając swoją szklaneczkę w prawej dłoni, przechyliła ją pod ostrym kątem, co miało oznaczać, że jej również jest pusta. Wzruszyła przy tym ramionami.
- Jeszcze raz to samo poproszę - zdecydowanym głosem odezwał się do barmanki. Czuł przez skórę, że to może być owocna znajomość, więc nie zasypywał gruszek w popiele.
- Dla mnie? - stwierdziła raczej niż spytała rudowłosa, kiedy podawał jej drinka. - Dziękuję!
- Sama tutaj?
- Owszem. To `owszem` było trochę prowokujące. Słowo to w ustach kobiet brzmi jak zaczepka, zazwyczaj. `Owszem` mówione z delikatnym przekąsem. Kiedy Rafał je słyszał, wiedział, że cel jest blisko. Podniósł szkło.
- To za naszą znajomość! Prymitywne, ale nic innego nie przychodziło mu akurat do głowy, a laska sama z siebie nie była zbyt rozmowna. Uśmiechnęła się tym swoim nieco sztucznym, przyklejonym uśmiechem, bo jej oczy wciąż pozostawały smutne. Piękne, smutne oczy... z głębią, jakbyś zaglądał do studni i widział tam bezmiar mroku. Nie zaprotestowała nawet, tak jakby wypadało dla zachowania pozoru tej fałszywej skromności, którą trzeba zawsze utrzymywać. Inaczej można przekroczyć granicę dobrego smaku. Podniosła swoją szklaneczkę do ust i zaczęła pić powoli. Obserwował ją kątem oka, kiedy przechylał swoją. Co ona robi? - myślał. Czyżby chciała się upić? No cóż, widzę, że wszystko jest możliwe... Wypił oczywiście pierwszy, ale dla lepszej zabawy, odczekał chwilę i odstawił szkło w tym samym momencie co dziewczyna. Jednocześnie zaczęli się śmiać. Serdecznie, jak starzy znajomi, którzy wspólnie odstawili właśnie jakiś numer i który tak ich rozbawił.
- Chcesz się upić dziewczyno?
- Może..., przecież to twoja zasługa, nie?
- Żartowałem oczywiście, ale mi zaimponowałaś...
- Czyżby?
- Ja mam ochotę na jeszcze jednego, a ty? Pytam tylko dlatego, żeby nie wyglądało, że..., no wiesz... Ha hahaaha.
- Sama nie wiem... - miała już nieźle `w czubie`, ale nie wyglądało, że chce przestać.
- No problem!
Alkohol ich rozluźnił. Rudowłosa była już dobrze wstawiona i skora do uprzejmej wesołości, a Rafałowi uleciały gdzieś te natrętne, nieokreślone podejrzenia i zaczął myśleć standardowo. W jego przypadku oznaczało to oczywiście myślenie kutasem. Nie musiał długo...
- Wiesz, powinnam wyjść na świeże powietrze, odetchnąć...
- Chętnie ci potowarzyszę, sam mam ochotę na dymka, na świeżym powietrzu.
- Mmmm... - Ania wstała ze stołka, zgarnęła torebkę z barowego blatu i nieco chwiejnym krokiem ruszyła do wyjścia. Podniósł się natychmiast, podążając zaraz za nią. Tym razem drinki nie były dopite, ale to już nie miało żadnego znaczenia.
Wzajemnie poczęstowali się papierosami, jednak i tak każdy zapalił swojego. Rafał nigdy nie palił slimów. Żaden facet nie pali slimów. Ten poczęstunek z jej strony, to była czysta przekora. Szli w kierunku parku znajdującego się na tyłach budynku. Dosyć rozległego, pełnego starych kasztanowców i okazałych krzewów z ławeczkami w ustronnych miejscach, gdzie można było długo pozostawać niezauważonym przez przechodzących alejkami spacerowiczów, a już na pewno o tej porze nocy. Znał ten park od dziecka. Rósł razem z nim i choć park przez ten czas zmienił się tylko nieznacznie, to on sam stał się z dziecka mężczyzną. Kiedyś to było miejsce wspólnych zabaw z kolegami i koleżankami, na przykład w chowanego, miejsce do tajnych spotkań, gdzie mali przyjaciele i przyjaciółki powierzali sobie swoje sekrety, układali tajne plany, knuli i umawiali się na niecne występki. Teraz bywał tam ze swoimi ofiarami. Zawsze niby to na spacerze. Park był doskonały dla jego celów. Był jego sprzymierzeńcem. Truł tam kolejnym zdobyczom te wszystkie słodkie słówka, które kobiety uwielbiają i dla których stają się gotowe do uległości. Powodują, że miękną im nogi, a oczy robią się maślane. Zawsze podkreślał iloraz inteligencji, który zawsze był wyjątkowy, choćby były one identyczne pod tym względem, to każda kolejna miała wyjątkowy. Atrakcyjne kobiety zwykle wiedzą, że takie są. Oczywiście, że potrzebują nieustannych zapewnień o tym, ale przede wszystkich chciałyby być podziwiane za to, czym okazać się jest im trudno. Dlatego też tego rodzaju komplementy mają decydujące znaczenie przy przełamywaniu lodów. Rafał był kompletny. Wdzięk, aparycja i umiejętność komplementacji. Po prostu bingo.
Zatrzymali się w słabym oświetleniu pomiędzy lampami, które nie były gęsto rozstawione w parku i oświetlały tylko jego fragmenty, światłem rozproszonym w miarę oddalenia od jego źródła. Stali blisko siebie, nie dalej niż dwa kroki.
Tylko dwa kroki... i aż dwa kroki... - pomyślał Rafał. Jej sylwetka była boska, a z tym papierosem wyglądała jak... rasowa kurwa i tak go paliła - wulgarnie zaciągając się i wypuszczając dym przed siebie. W dodatku była wyraźnie pijana, kołysząc się lekko na boki i biernie poddając rozwojowi wypadków. Czuł, że to właśnie ta chwila, niczym tygrys przyczajony do skoku.
Mmmm... chyba za dużo już wypiłam, hihi hi... powinnam wracać...
- Aniu...
- Tak ?
Zrobił dwa kroki i powoli objął ją w pół, ręką przyciągając do siebie. Spojrzał w te jej smutne oczy, ale teraz było zbyt ciemno, by mógł cokolwiek wyczytać i pocałował ją w usta. Nie pomylił. Nie odepchnęła go, nie zrobiła nic, by go powstrzymać. Jeszcze raz delikatnie. Odwzajemniła się i już nic nie mogło go zatrzymać. Wszystko potoczyło się błyskawicznie, jednak nie tak jak się spodziewał, bo gdy tylko zjechał dłonią na jej kształtne pośladki uklękła przed nim
z twarzą wprost na wysokości rozporka.
Marzenie większości facetów, które komu mogło się spełnić, jak nie jemu właśnie? Słowa już nie
były potrzebne, jak najszybciej uwolnić ptaka - tylko to było ważne. Brała go łapczywie, zachłannie jak żadna dotychczas.
Myślał już, że tylko te aktorki z pornusów tak potrafią, a tu taka niespodzianka... Jego pokaźny kutas, naprężony i bliski wytrysku znikał cały w jej ustach, a ona nawet się nie zakrztusiła, w dodatku same odgłosy towarzyszące tej czynności strasznie go podniecały. Złapał ją za głowę i zaczął posuwać w usta wchodząc do końca. Niewiarygodne uczucie...
Poddała mu się całkiem, a on myślał o niej jak o kurwie i rżnął jej gardło coraz szybciej i mocniej.
Nie pamiętał tak mocnego orgazmu. Nogi mu się ugięły w kolanach i wstrząsały nim dreszcze. Paroksyzm, za paroksyzmem. Powoli dochodził do siebie. Rudowłosa nie podnosiła się z kolan, na brodzie wisiała jej nitka spermy zakończona grubą kroplą. Nasienie Rafała było gęste i mlecznobiałe. Większość wlał jej do gardła, ale trochę pociekło po brodzie. Zaczął czuć się nieco niezręcznie. Głupia myśl mu przeszła przez głowę, że ona nie zasługuje na takie potraktowanie, przecież to było totalne zeszmacenie... Sprofanowanie ślicznej buzi i ust, których teraz już nie miał ochoty całować. Mimo to, rudowłosa na dobre utkwiła w jego świadomości.
- Jesteś boska... - odezwał się wreszcie.
Podniosła się, miała spuszczoną głowę, jakby zaznany wstyd zmuszał do patrzenia tylko pod nogi.
- Muszę już iść.
Wyjęła telefon z torebki, wykręciła krótki numer radio taxi.
- Jesteś boska... - powtórzył cicho, gdy skończyła rozmowę z dyspozytorem. Spotkajmy się jeszcze, proszę...
Rudowłosa ponownie sięgnęła do torebki, by po chwili wyciągnąć z niej wizytówkę. Podała mu jakby od niechcenia i odeszła w kierunku pubu. Nie poszedł za nią, patrzył tylko jak odchodzi i znika za zakrętem alejki. Spojrzał na mały kartonik w dłoni, ale było zbyt ciemno. Przeszedł kilkanaście kroków w kierunku najbliższej lampy i zerknął ponownie. Ann Howard, phone number... Stał jak wryty. Kim ona jest? Mówiła przecież nienaganną polszczyzną. Na wizytówce nie było nic więcej.
Było prawie południe, kiedy zwlekł się z posłania, lekko skacowany. Od razu stanęła mu przed oczyma piękna rudowłosa i przygoda minionej nocy. Wróciły przy okazji, dziwne, nie mogące się uformować, a powodujące niepokój myśli. Jego rozsądek i logika gasiły je, nim jeszcze zdążyły się wykrystalizować. Chciał więcej, musiał, zadzwoni do niej. Teraz... nie, troszkę później...
Znieruchomiał w tej jednej chwili. W studni jej oczu zobaczył te wszystkie obrazy, które zatarły się z czasem i których na pewno nie chciał oglądać. To było ponad jego siły. Wewnętrzny skurcz szarpnął nim i zagnieździł się w przełyku. Nie wiadomo jakby się wysilał, nie byłby w stanie wypowiedzieć nawet pojedynczej sylaby. Każdy człowiek ma sumienie, które potrafi zakłuć i męczyć i nic tak nie boli jak własne sumienie. Jego oszalało. Nigdy nie stanął w takiej konfrontacji. Aż do teraz... Zaczął się trząść, szlochać i nie mógł zrobić już nic, żeby to powstrzymać. Rudowłosa leżała naga, nie poruszając się, tylko w kącikach jej oczu widać było płynące łzy.
- Chciałam, żebyś sobie przypomniał... przez te wszystkie lata... pragnęłam tylko tego... - powiedziała cicho.
Nie mógł wydobyć dźwięku, a nawet gdyby mógł, nic nie byłoby na miejscu i nic nie byłoby właściwe. Takie sytuacje się nie zdarzają, może w sennych koszmarach. Czuł jak rozpada się te jego wspaniałe ego zdobywcy.
Nazajutrz, megasensacja obiegła kraj lotem błyskawicy. Natychmiast pojawiła się za oceanem. Brukowce krzyczały.
Nikt nie zwrócił uwagi, czytając lokalną prasę, na wzmiankę o śmiertelnym potrąceniu niejakiego Rafała K. - nieopodal hotelu w jakim znaleziono ciało Ann Howard.
ANN HOWARD - KRÓLOWA PORNO I WSCHODZĄCA GWIAZDA HOLLYWODZKICH SUPERPRODUKCJI ZNALEZIONA MARTWA W HOTELU NA PROWINCJI. PRZYCZYNĄ ŚMIERCI BYŁO PRAWDOPODOBNIE SAMOBÓJSTWO. Taki był najważniejszy przekaz dnia.
To jest wasza nowa koleżanka Ania - pani wychowawczyni przedstawiała dzieciom skromną rudowłosą dziewczynkę.
- Ruda! hahaha ha! - usłyszała Ania jakiś głos pochodzący z ostatnich ławek i fala rozbawienia rozeszła się po klasie. Zawstydziła się i poczuła przykrość. Już wcześniej inne dzieci nierzadko wyśmiewały się z jej wyglądu i dokuczały jej, a że miała kruchą i wrażliwą psychikę, nie potrafiła znaleźć sposobu aby się przeciwstawić, odgryźć, czy obrócić w żart zaczepki innych. Była wściekle rudowłosą dziewczynką i nienawidziła siebie za to. Jednocześnie miała bardzo ładną buzie i śliczne, lecz trochę smutne oczy. Dorośli wiedzieli, że jest ładnym dzieckiem i kiedyś na pewno będzie bardzo atrakcyjną kobietą. Dla rówieśników była tylko rudzielcem. Wychowywała ją samotnie matka - niespełniona aktorka, która w miejscowym teatrze grała od czasu do czasu trzecio i czwartorzędne role, a wszystkie przysłowiowe okazje przechodziły jej koło nosa, bo zawsze akurat znalazł się ktoś lepszy zdaniem reżysera. Swoją frustrację często koiła w kieliszku, przez co jej kontakt z córką był stępiony alkoholem. Ania nigdy nie poznała swojego ojca, a i jej matka nie poruszała tego tematu, zaś pytana przez córkę szybko zmieniała temat. Może gdyby nie córka, zdołałaby wyrwać się z tego grajdoła i zrobić coś ze swoim życiem, w końcu. Zaznać tego całego blichtru, jaki doznają ci co im się udało. Córka była przykrym obowiązkiem i chociaż kochała to biedne dziecko, to gdzieś w podświadomości tkwiło przekonanie, że to ona jest przyczyną jej gnuśnienia i gnicia w tym podrzędnym teatrze, gdzie role rozdają chyba po znajomości. Pozostała frustracja.
Teatr to było magiczne miejsce, które rozpalało wyobraźnię Ani. Bywała w nim coraz częściej i często w tajemnicy przed matką, której niespecjalnie to się podobało. Marzyła o tym, że gra na scenie jak ci wszyscy wspaniali aktorzy, jak czasem jej matka... Widzowie biją brawa, a ona stoi lekko zawstydzona i dumna... podziwiana... Jednak na tej widowni, która istniała tylko w jej wyobraźni, zawsze gdzieś tam znalazł się ktoś z jej z klasy i krzyczał: Ruda!
Szmer rozchodził się i wybuchał salwami śmiechu. To był koniec i wtedy chciała uciec, wejść pod scenę i płakać...
Nigdy nie będzie aktorką. Jej koleżanki i koledzy nie pozwolą na to. Będą ją prześladować do końca życia, znajdą się na każdej widowni przed którą ona wystąpi i zniszczą każdą fantazję. Ambicja matki i jej niespełnione sny o własnej karierze i wyższości nad innymi były głównym powodem, dla którego wywalczyła miejsce córce, w tej klasie. Wyjątkowej klasie, bo znajdujące się w niej dzieci pochodziły z tych lepszych rodzin, które powszechnie uważane są za kręgosłup społeczny i należą do elity. Dzieci lekarzy, prawników i miejscowych notabli. Rodzice chcą, aby ich potomstwo miało godne siebie koleżanki i kolegów - patrząc oczywiście w kategoriach własnych osiągnięć i aspiracji. Pani wychowawczyni nie podzielała dążeń matki rudowłosej dziewczynki, jednak ze względu na jej histeryczne reakcje i wolne miejsce w klasie, ugięła się w końcu i tak Ania znalazła się po raz kolejny w zupełnie nowym dla siebie środowisku. Jest rzeczą naturalną, że rodzice mają wielkie oczekiwania w stosunku do swojego potomstwa, najczęściej większe niż do siebie samych i ci wszyscy sytuowani rodzice chcieli, by ich pociechy też były w przyszłości jak oni sami lekarzami, prawnikami, kimś... Często to się udaje, bo dzieci z takich rodzin mają największe szanse i możliwości by sny ich rodziców się spełniły. Z tego punktu widzenia córka tej histerycznej alkoholiczki, praktycznie nieznanej aktorki, odgrywającej przeważnie role statystów, wyraźnie tu nie pasowała. Zdawała sobie sprawę z tego, doświadczona wychowawczyni klasy, ale cóż... stała się wola histeryczki. Getta są przekleństwem, ale one były, są i będą, bo sami je tworzymy. Zakompleksiona, niedoubrana i nie mająca się czymkolwiek pochwalić przed rówieśnikami, rudowłosa dziewczynka o introwertycznej osobowości była z góry skazana w tej grupie zdobywców. Była sama w sobie prowokacją wyzwalającą w tych dzieciach, pławiących się w blichtrze, najgorsze instynkty. Już tego pierwszego dnia została oszacowana i zaszufladkowana jako zakała klasy. Dziecko gorszego Boga, bo buddyzm nie zakłada jego istnienia, chociaż uznaje byty istot nadprzyrodzonych. Matka rudzielca zawsze była awangardowa, także pod tym względem, a buddyzm wśród artystów był własnie na topie. W oczach kolegów i koleżanek, córka była przez to poganką, co podkreślali niektórzy z rodziców.
Ambicją tych dzieci było wywyższać się, przechwalać i dominować. Jednocześnie, nauczyciele musieli obchodzić się z nimi jak z jajkami, bo gniew rodziców któregokolwiek z nich, mógł bardzo zaszkodzić. Przez swoje pozycje i wynikłe z nich koneksje mogli wiele, o wiele więcej niż inni, zwyczajni rodzice, których nie stać na płatne lekcje języków i korepetycje z każdego przedmiotu, na pstryknięcie palcem. Najlepsze, markowe ciuchy, drogie auta podjeżdżające pod szkołę, po zakończeniu lekcji, latem zagraniczne wojaże w egzotyczne miejsca. Takie były standardy przynależne tym dzieciom. Tylko po rudowłosą dziewczynkę, nigdy nikt nie podjeżdżał wypasionym Audi czy BMW, nie podjeżdżał żadnym autem.
- Jakim samochodem tata po ciebie przyjeżdża? - spytała jedna z trzech dziewczyn, które taksowały uważnie Anię, stojąc przy wyjściu z szatni.
- Nie mam taty... - odparła smutno.
Koleżanki nieco się zmieszały przez taką odpowiedź i zostawiły ją w spokoju. Jednak następnego dnia już wiedziały, bo przecież rudzielec nie przybył z daleka, pochodził z tego samego miasta, tylko z innej szkoły - niedaleko - kilometr, półtora może... Wieści pochodziły z tamtej szkoły właśnie. Wśród dzieci rozchodzą się szybko i nie były one dobre dla Ani. Stanowiły za to pożywkę dla jej koleżanek i kolegów na której rozwijały się demony.
Najpierw było odrzucenie, potem nieprzeparta chęć dokuczenia wyrzutkowi na różne wymyślne sposoby. Współczucie i litość jednostki zagłusza i niweluje przynależność do grupy, która nie toleruje słabości jakie charakteryzowały tego rudego odszczepieńca. Jeśli grupa odrzuca, to jednostki do niej przynależne nie mogą okazać współczucia, gdyż same mogą zostać wykluczone. Oczywiście ton nadają te najbardziej odważne i pewne siebie, często by zaimponować, by podkreślić swoje aspiracje do przywództwa, by pokazać drogę pozostałym. Ania była tutaj modelowym niemal przykładem a jej droga... krzyżową. Na taką zepchnęły ją jej koleżanki i koledzy z klasy.
Raz jeden, w pierwszym tygodniu nauki, nieco rozhukany klasowy rozrabiaka, ale i ujmujący sympatyczny, Rafał, stanął w obronie rudzielca, kiedy koleżanki na głos omawiały jej wygląd, drwiąc i śmiejąc się jedna przez drugą. To pomogło na krótko i choć nie na wiele się zdało, to stał się on dla Ani jej rycerzem - Rollandem Wspaniałym, bohaterem słodkich legend i baśni o księżniczce w rudzielca zaklętej i jej wybawcy. Zagościł w jej niewinnym, dziewczęcym serduszku, od tamtej chwili na zawsze. Był ukojeniem i tęsknotą, opiekunem i jedynym przyjacielem. Jakże to było złudne...
Niewinne zauroczenie i podkochiwanie się w tym zuchwałym chłopaku doprowadziło ją do katastrofy, bo Rafał nie był w istocie tym wyśnionym rycerzem. Być może w innych okolicznościach jego zachowanie i reakcje byłyby inne, ale decydujące znaczenie miała presja otoczenia.
Zaczęło się od walentynek i chociaż wszystko to, co działo się wcześniej było naprawdę przykre i smutne, to w tym dniu doszło do czegoś, co być może było i przeznaczeniem Ani... Rzecz zaczęła się niewinnie od wzdychania dziewcząt z klasy i zdradzania sobie tajemnic - kto do kogo czuje mięte. To był dobry temat, żeby zainteresować się rudzielcem. W trakcie zaczepek słownych, jedna z nich porwała piórnik, który następnie upuściła na podłogę. Otworzył się całkiem, ukazując różności, a w śród nich zdjęcie Rafała. Dostrzegły to od razu i rozpętały piekło. Poprzez kpiny, szyderstwa i wyśmiewanie. Dla Rafała to było trudne i on nie mógł sobie pozwolić, aby wzięto go na pośmiewisko z powodu jakiegoś wyinsynuowanego związku z Rudą. Musiał udowodnić, że to nie prawda, bo to była dla niego obelga, skaza na jego wizerunku. Już wszyscy gadali głupoty, bzdury jakieś, to było cholernie irytujące - cały czas zaprzeczać i wysłuchiwać. Zaczął nie cierpieć Rudej... Zaczął okazywać publicznie jak nie cierpi Rudej... a ona sama cierpieć z powodu, że jej rycerz zaczął ją tak traktować, jak nigdy dotąd. Poczuła się naprawdę podle, ale tak go kochała.
Czuła to i nie była w stanie tego zmienić. Marzyła o tym, że śpi w wieży zaklęta na wielkim łożu, a wokół jest pełno nieprzyjaciół.
Rafał budzi ją pocałunkiem i porywa...
Jest szczęśliwa w jego objęciach i bezpieczna. Tylko ta jedna chwila, która trwa wiecznie i nigdy się nie kończy. Nie było nic więcej. Jednak wszystko uległo zmianie. Rycerz zmienił się w kata, a ona nie przestawała o nim marzyć, tylko marzenia zmieniały swoje kształty i formę, stając się karykaturą.
Najpierw były ostentacyjne kopnięcia plecaka, który oparty o ścianę akurat zagradzał mu drogę, tylko dlatego, że był plecakiem rudzielca. Koleżanki go dopingowały. Robił to ze złością i mimo, że na początku wcale mu się to nie podobało, to coś - jakaś nieznana siła pchała do robienia tych wszystkich rzeczy.
Mieszana i niewielka grupka stała za budynkiem szkoły niedaleko boiska, paląc papierosy. Mieli dwa - podawali sobie wzajemnie, po zaciągnięciu się.
- Ej Ruda, chodź zajarasz! - ktoś zauważył ją stojącą w oddaleniu. Nie powinna tego robić, tak samo jak wielu innych rzeczy, ale podeszła do nich. Wzbraniała się jednak przed takim poczęstunkiem. Dziewczyny coś szepnęły do siebie i złapały Rudą za ręce.
- No, Rafał poczęstuj koleżankę! - zawołała Marta, która była wulgarną dziewczyną.
Wszyscy spojrzeli na niego i zrobił to... a raczej usiłował włożyć jej w usta wypalonego ponad połowę papierosa, bo wykręcała głowę. Śmieli się, ale to było za mało...
- Przypal ją! Na ręku!
- Eeee...
- No, co? wymiękasz?
Stał chwilę patrząc tempo, a potem dmuchnął na nagromadzony popiół, aż rozżarzyła się końcówka niedopałka i przytknął do przedramienia Rudej. Na chwilkę tylko, jakby myślał, że to tylko na niby i nic się nie stanie. Stało się. Nie wiadomo, czy z bólu czy raczej z samego wrażenia osunęła się... Jednak nie straciła przytomności, była jakby oszołomiona. Puścili ją, ale już się nie śmieli. Przekroczyli pewną barierę i byli nasyceni. Nawet jej żałowali trochę. Nie płakała przy nich i była jakaś spokojna... dziwnie spokojna. Uważali, że nie jest do końca normalna, ale skoro sobie pozwala... Nie poskarżyła się nikomu. Prawie nigdy się nie skarżyła. Próbowała kiedyś mamie, ale ona zawsze była zmęczona, albo nie uważała tego, co słyszała za godne uwagi. W pewnym momencie przestała w ogóle się skarżyć, jakby to z gruntu nie miało żadnego sensu. Mogłaby Rafałowi, ale czy on by chciał ją wysłuchać?
Było jednak jeszcze coś... to się dopiero krystalizowało. Sprzeczne odczucia walczyły ze sobą i sklejały się na zmianę. Ten ból, który teraz czuła był inny, niż wszystkie dotychczas - bóle fizyczne. Gdyby to zrobił ktokolwiek inny, jej reakcja z pewnością byłaby również inna i raczej bliska histerii, ale to zrobił - On - jej rycerz. Zrobił to delikatnie, zmysłowo... czuła to napięcie pomiędzy nimi w tamtej chwili. On ją wtedy porywał! A to tak bolało... Kiedy przestało boleć i został tylko ślad, gdzieś w zakamarkach psychiki, odczuła... niedosyt. Okres dojrzewania niekiedy przyspiesza i nadszedł czas, kiedy Ruda zaczynała rozumieć, że jej położenie nie jest tylko kwestią jej wyglądu, który powoli akceptowała. Klasa nie była całym jej światem i musiała dostrzec, że poza nią, jest odbierana inaczej. To było miejsce pęknięcia jej osobowości, a może jego zalążek. Po tym zdarzeniu z papierosem, wszystko jakby przyblakło, a może faktycznie mniej już jej dokuczali. Do czasu szkolnej wycieczki. Jednodniowego wyjazdu do Wrocławia, połączonego ze zwiedzaniem i wizytą w kinie.
To Marta namówiła chłopaków. Uwielbiała aferki, a Ruda była świetnym materiałem. Na dole, w szatni, gdzie wszyscy zostawili swoje ubrania i plecaki, ukryli się Rafał z Łukaszem. Szykowali naprawdę głupi numer, ale jaki śmieszny... Wiedzieli, który to plecak Rudej - Łukasz zdjął go z półki, rozsunął suwak i postawił na podłodze. Obaj jednocześnie wyjęli penisy i odlali się, celując do środka. Traf chciał, że do zbiórki przed salą pozostał jeszcze kwadrans, a Ania zostawiła w plecaku napój i kanapki. Była głodna i chciało jej się pić. Jak schodziła na dół schodami, już usłyszała jakieś głosy. Zwolniła kiedy rozpoznała głos Rafała. Coś dziwnego tam się działo, pomyślała. Może usłyszeli jej kroki, a może coś innego ich spłoszyło, bo obaj pośpiesznie ruszyli do nie zamkniętych drzwi. Zdążyła się schować jeszcze, nim wybiegli. Weszła do szatni i zobaczyła swój plecak w kałuży. Znowu głupi numer... zrobiło jej się smutno. Zdziwiła się, kiedy poczuła, że to nie zimna woda, tylko jakiś ciepły płyn i w dodatku - ten zapach... W końcu zrozumiała. To był szok, ale to znowu zrobił Rafał! Jej... rycerz.
Wróciły te same, mieszane uczucia. Inny rodzaj upodlenia, bo tak wygląda porwanie. Jest upodleniem. Właśnie się o tym przekonywała. Odstawiła go na półkę, gdzie stał wcześniej i wyszła. Gra pozorów. Ona gra, że nic nie wie. Do chłopaków dotarło, że przegięli, że zostawili ten plecak tak na środku w kałuży. Będzie chryja, myśleli. Jednak nie było, za to Ruda przez dwie godziny, jakie trwał seans, była nieobecna i nie potrafiłaby powiedzieć nawet zdania o filmie. Miała swój własny.
Nawet w autokarze, nie słyszała tych wszystkich szeptów, nie widziała jak Marta niby przypadkiem złapała jej plecak, a potem wycierała dłoń z wyrazem obrzydzenia na twarzy o oparcia foteli i nawet ten gromki śmiech, który rozległ się po chwili nie wyrwał jej z odrętwienia. Trwała pogrążona w bolesnym uścisku z jej rycerzem. Taka jest cena porwania.
Jednak kiedy już dojeżdżali i wszyscy zaczynali się pomału zbierać, usłyszała ściszony głos Marty :
- Świrujecie, polaliście jej plecak wodą i ściemniacie teraz.
Dziwne rzeczy działy się z psychiką Ani. Splatały się mroczne ścieżki, którymi podążają przykrości z tymi, które wywołują przyjemność i unoszą. Jednak przez to traciła coś bezpowrotnie. Traciła niewinność. Następnego dnia zachowywała się normalnie i to wzbudziło jeszcze większe podejrzenia Marty, a ona lubiła wiercić i prowokować.
- Zróbcie to jeszcze raz, ściemniacze! - podpuszczała kolegów na osobności.
No i zrobili to. Tym razem na oczach rozbawionej Marty. Mieli jakieś opory na początku, przez to, że ona chciała patrzeć, ale umówili się, że spojrzy jak już będą lać. No i się udało. W szkolnej przebieralni dla dziewczyn, a w sumie to na korytarzu. Na wierzchu były spodenki i bielizna. Całe zmoczone. Dobrze, że wuef był ostatni, bo wracała w szortach do domu. Jednak tym razem dali jej popalić, wyzywając od rudych zaszczańców. Znosiła to jednak, bo wiedziała, że to zrobił... Rafał.
Czuła coś jeszcze - to były
fale gorąca w podbrzuszu i one były dosyć przyjemne, a nawet... kojące.
Tego dnia wcześniej położyła się do łóżka. Była niespokojna i gorąca, nawet pomyślała, że może jest chora. To przychodziło znowu. Nie wyprała tych mokrych od moczu rzeczy, nawet ich nie wyjęła z plecaka, ale o nich myślała. Coraz intensywniej. Wstała z łóżka, wyjęła wszystko z plecaka. Ściągnęła koszulę nocną i założyła mokre i zimne spodenki. Położyła się z powrotem. To tylko spotęgowało jej doznania. Pojawiło się dziwne, bliżej nieokreślone, ani nawet nie umiejscowione swędzenie i fale gorąca. Zaczęła ciężko oddychać. Poczuła się brudna i upokorzona. Odczuła potrzebę poniesienia kary, za to, że jest taka... głupia? beznadziejna? żałosna?
Podniosła się znowu. Kluczyki od starego forda leżały jak zwykle w kuchni na kredensie, a matka pijana w sypialni. Wzięła je i zeszła na dół do garażu. Włożyła je do stacyjki i wcisnęła kciukiem zapalniczkę samochodową. Podwinęła wysoko nogawkę na lewym udzie i czekała. Wyciągnęła ją zaraz, gdy ta wróciła do naturalnej pozycji. Była rozgrzana do czerwoności. Czerwone kółko jak mała moneta. Patrzyła jak zahipnotyzowana. Czerwień gasła przechodząc w ciemniejsze barwy. Włożyła ją ponownie do gniazda. Teraz była zdecydowana. Prawie jednocześnie z kliknięciem wyciągnęła ją, spojrzała tylko i zbliżając do wewnętrznej powierzchni gładkiego jak aksamit uda, zamknęła oczy. Syknęła, a dłoń z zapalniczką odskoczyła momentalnie. Ból był bardzo ostry. Trzęsła się cała i nie mogła spokojnie usiedzieć, ale zrobiła to jeszcze raz... jak w transie... i tym razem przytrzymała - sekundę, a może dłużej? Wieczność.
Wysiadała w pośpiechu, kucnęła przy drzwiach auta i rozpłakała się. Poczuła ulgę, a potem, że zrobiła coś głupiego i wtedy ból stał się nie do zniesienia. Nie spała całą noc robiąc sobie zimne okłady, aż w końcu zasnęła. Kiedy wstała, było już za późno aby iść do szkoły. Kiedy oglądała te miejsca na swoim lewym udzie, znowu wróciły swędzące odczucia. Była przekonana, że zrobiła coś niewłaściwego, ale czuła też specyficzny rodzaj satysfakcji z piętna, które pojawiło się na jej gładkiej skórze. Skaza, która jej się należała. Symboliczny ryt na psychice.
W życiu zdarzają się nieoczekiwane zakręty i ciągi wydarzeń, których jedno pociąga za sobą inne. Można by roztrząsać czy to było aż tak nieoczekiwane, ale się stało... Matka dziewczyny połknęła garść barbituranów, popiła szklanką whiskey i nie obudziła się więcej. W jej życiu zamknął się pewien etap i rozpoczął nowy.
Adoptowała ją szybko dosyć zamożna ciotka matki, zza oceanu. Starsza i sympatyczna, ale samotna osoba. Nigdy wcześniej jej nie widziała, ale wiedziała, że matka ma z nią jakieś tam kontakty. Po dwóch miesiącach od pogrzebu była już w USA i wiedziała, że nigdy stamtąd nie wróci.
Do końca nie mówiła nikomu w klasie. Coś się jednak zmieniło od pogrzebu jej matki. Może to były obudzone sumienia, w każdym razie, Ania nie była gotowa na jakieś przyjazne i miłe gesty, które i tak wyglądały strasznie sztucznie jakby miały stanowić zadośćuczynienie. Poczuła, że to jest żałosne..., że oni wszyscy są tacy żałośni teraz, a jej rycerz... Nie chciała oglądać go takiego przyduszonego! Tylko nie on!
Pękały marzenia, obnażając bezsensowność wszystkiego. Czy tak się kończy porwanie? Chyba jednak nie...
Ann Howard siedziała niedbale na kanapie w ogromnym salonie z kominkiem pośrodku. W dłoni trzymała szklaneczkę whiskey. Była w ciągu od kilku tygodni. Wyglądała na bardzo zmęczoną. To nie była ta Howard z plakatów i rozkładówek. Na kanapie siedziała zmęczona życiem i wyczerpana, ale mimo to niezwykle atrakcyjna, rudowłosa kobieta. Dla jednych wchodziła właśnie na szczyt, a dla innych już na nim była. Boska Ann Howard.
- Odchodzę, John...
- Czego chcesz jeszcze? Nowe ferrari?
- To śmieszne, John.
- Ann, jesteś u szczytu.
- Może... odchodzę, John...
- Dlaczego? Powiedz, dlaczego? Czego ty chcesz?
- Czegoś co jest bardzo daleko... Dwanaście długich latach świetlnych, John... To nieosiągalne...
John Howard wstał i cisnął swoją szklaneczką o podłogę. Szkło rozbryzgło się we wszystkich kierunkach.
- Pieprzę cię, pokręcona i głupia dziwko! Lecz się! - był wściekły.
Teraz, kiedy już była niemal na szczycie, odchodzi suka! Irytująca cipa! Jednak miał już jej dosyć. Zmieniła się, odkąd zagrała w tych dwóch hollywoodzkich superprodukcjach. To miał być tylko eksperyment, a jednak okazało się, że ona ma prawdziwy talent i to coś... co sprawia, że przykuwasz uwagę, kiedy to... masz w sobie. Spadła lawina, a ona zachowała się zupełnie nieoczekiwanie. Odcięła się całkiem. Schowała przed światem.
- Nie uciekniesz Ann, już nie, ale rób jak chcesz.
Trzasnął drzwiami i słychać było tylko sączące się z głośników, porozmieszczanych na ścianach, jazzowe standardy.
Próbowała zapomnieć, ale to było chyba niemożliwe. Nawet po dwunastu latach.
Wydawałoby się, że szczęśliwych latach. Jednak szczęście nie jest takie jednoznaczne, nawet kiedy się ma wszystko. Ann Howard miała retrognicje. Z kącików jej pięknych, przepastnych oczu płynęły łzy i nawet ona sama nie wiedziała do końca, dlaczego?
Z letargu wyrwał ją dzwonek telefonu. Janson Cox miał być za dziesięć minut. Ożywiła się. Czekała na niego.
Cox podał jej teczkę z dossier i usiadł w fotelu naprzeciw. Otworzyła ją w milczeniu. Na wierzchu były zdjęcia. Detektyw Janson Cox, podziwiał tę piękną, młodą kobietę, to cud, że mógł tak siedzieć naprzeciwko i sycić swój wzrok jej widokiem. Pożerał ją, jak każdy facet. Jednak coś dziwnego się z nią działo, gdy tylko otworzyła teczkę. Była blada jak ściana, kiedy wpatrywała się w zdjęcia i zupełnie nieobecna. Cóż było takiego w tym chłopaku z dalekiego kraju?
Miał zbyt mało czasu na to, by znaleźć jakieś związki pomiędzy jego klientką, a osobą którą miał namierzyć i zebrać informacje, ale to go frapowało. Ann Howard miała wiele tajemnic i pilnie ich strzegła. Dotychczas z powodzeniem.
Chrząknął i jeszcze raz... Ocknęła się wreszcie.
- Dziękuję, Janson - powiedziała cicho, wypisując czek na okrągłą sumkę - to wszystko.
To była odprawa. Kiedy wyszedł zadzwoniła na lotnisko. Zarezerwowała bilet na lot do Warszawy.
oceny: bezbłędne / znakomite
W biegu dostrzegłem kilka potknięć interpunkcyjnych, ale ich nie wynotowywałem. Zapamiętałem jedynie, że "nie godne" powinny być zapisane łącznie. Ale niech tam.