Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-06-09 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2003 |
Ucieczka 85`
Zanim wyruszyliśmy razem w podróż, prawie wcale jej nie znałem. Dlaczego Rumunia - spytała wpatrzona we mnie jak dziecko. Bo stamtąd jest bliżej do wolności - odpowiedziałem. Na granicy wsiedliśmy do pociągu, znaleźliśmy kompletnie zrujnowany wagon i wyruszyliśmy do Bukaresztu. Po pewnym czasie zacząłem zauważać w jej zachowaniu coś dziwnego, jej ...szczurze cechy. Wrażenie to potęgował klaustrofobiczny sześcian kolejowego przedziału. Kiedy lizała się po łapkach, odwracałem głowę i patrzyłem na przesuwający się za oknem krajobraz. Udawałem, że nie widzę tego co robi. Nie chciałem jej zawstydzać. Kilka razy udało mi się zauważyć jej misternie ukryty w rajstopach mały szczurzy ogonek. Różowy i całkiem goły. Pomimo jej zwierzęcości podczas tej podróży kochaliśmy się wielokrotnie, czekaliśmy, aż pociąg opuści stacje i ... wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale ... zupełnie mi to nie przeszkadzało, a nawet trochę podniecało. Podniecał mnie szczurzy ogon, jego łysina, różowy kolor, jej zapach i wyryta na twarzy... gryzoniowatość.
Po drodze opowiadałem jej zupełnie wymyślone, wyssane z palca historie o duchach, które wprost uwielbiała. Patrzyła na mnie dziecięcą twarzą, siadała na kolanach i drżała ze strachu. Cała się trzęsła, dygotała, i nawet teraz przysiągłbym, że gdy włożyłem rękę pod jej sweter i uspokajałem powolnym głaskaniem po plecach, poczułem ciepłe i miłe futerko. Dość szybko też zorientowałem się, że ona nie umie ani pisać, ani czytać. Taka szczurza analfabetka. Kiedy pociąg zatrzymywał się na dworcach rumuńskich rubieży, uczyłem ją liter. Uczyłem na rumuńskich tablicach informacyjnych, nazwach miast i miasteczek. W drodze pomiędzy nimi kreśliła koślawo zapamiętane litery na szybie, na którą ja chuchałem. Pisała swoje szczurze litery.
Bukareszt to chyba najbrzydsze miasto świata, stolica kiczu i złego smaku. Miasto monumentalnych budowli, straganów, budek z hot-dogami, trawników usłanych psimi odchodami i babć, których głowy szczelnie owijały chustki, a spod spódnic wystawały owinięte bandażami nogi. Miasto pijaków, gdzie nawet kierowca miejskiego autobusu oddzielony od pasażerów firanką popijał raz za razem z flaszki ukrytej obok gałki zmiany biegów. Miasto dosłownie tonęło w alkoholowych oparach, nawet poranna mgła powodowała, że byłem na bezustannym rauszu. Można było odnieśc wrażenie, że dzieci w przedszkolu zaczynały swój dzień od toastu wznoszonego za pomyślność kraju. Ludzie pili, żeby móc żyć w tym przeklętym mieście. Pili, żeby móc żyć przygnieceni biedą i beznadzieją. Szybko wróciliśmy do pociągu i czekaliśmy na bocznicy, aż ruszy w dalszą podróż. Pociąg stał się teraz naszym domem, gdzie spaliśmy owinięci w opary asfaltu, a raczej smoły którą wylewano na nowo budowane perony nowoczesnego dworca. Dworca witającego podróżnych napisem - Welcome to Bucuresti. Kiedy w końcu ruszyliśmy umiała napisać swoje imię - całe 4 litery w odpowiedniej kolejności. Kazała mi chuchać na szybę aż do zawrotów głowy, a później szczęśliwa skakała po siedzeniach, albo otwierała okno i darła się na całe gardło. Kiedy tak na nią patrzyłem, jak była szczęśliwa, to łzy same cisnęły mi się do oczu.
Któregoś gorącego poranka leżeliśmy w przedziale i rozmawialiśmy o filmach, w zasadzie to tylko ja mówiłem, bo ona widziała w swoim życiu tylko jeden, bardzo dawno, stary czarno-biały western. Opowiadałem jej film o świecie bez książek, o świecie, gdzie zakazane było czytać. Kiedy otworzyłem oczy stała nade mną w rozkroku - zrobię to - powiedziała, zrobię to! Wejdę na dach jadącego pociągu, jak na tym filmie który oglądałam. Bez słowa wstałem, otworzyłem okno, a ona ze swą szczurzą zwinnością bez najmniejszego problemu wlazła na górę. Zaczęła biegać z jednego końca wagonu na drugi, tańczyć, krzyczeć coś w sobie tylko znanym języku. Wiatr, słońce i ona - tak wygląda wolność. Tak wygląda wolny człowiek w totalitarnym świecie. Żeby mogła zejść, musiałem pociągnąć hamulec bezpieczeństwa i kiedy pociąg po chwili zupełnie się zatrzymał, uciekliśmy do lasu. Wieczorem znaleźliśmy piękne czyste jezioro, zupełnie zapomniane, poza światem, poza rzeczywistością, poza czasem. Ukryte gdzieś koło pępka, pod fałdką ziemi. Pamiętam, że staliśmy na brzegu w bezruchu i ciszy wgapieni w krajobraz. W końcu ona powiedziała - wykąpmy się, tak tu pięknie i po chwili stała przede mną zupełnie naga, bez odrobiny wstydu, bez szczurzego ogonka, bez szczurzych łapek, bez szczurzych zębów i bez choćby najmniejszej kępki sierści. Stała przede mną piękna kobieta, kobieta z krwi i kości, samica z łonem, którego zapragnąłem najbardziej na świecie. Nigdy wcześniej, ani nigdy już potem nie pragnąłem jej tak bardzo jak tamtego wieczora. Aż do zachodu słońca leżeliśmy na plaży, ja mówiłem litery, a ona tuż obok zapisywała je patykiem na mokrym piasku.
Rano zbudził mnie mały ptaszek, usiadł na mojej piersi i gapił się na mnie swoim małym przekrzywionym łebkiem. Kiedy bardzo powoli otworzyłem oczy nie uciekł, ale zbliżył się do mojej twarzy. Ona już dawno nie spała, powiedziała - ten ptak nigdy nie widział ludzi, dlatego się nas nie boi. Bzdura - odpowiedziałem, to niemożliwe. Jesteśmy w Rumunii, a nie nad Amazonką, musiał widzieć ludzi i to nie raz. Jesteś pewien? zapytała, a może jesteśmy w Brazylii, albo Peru? Poranna kąpiel, śniadanie i nic-nie-robienie, to bardzo mi odpowiadało. Po południu poszliśmy na spacer i znaleźliśmy ukrytą w gęstym lesie, w pełni profesjonalną bimbrownię którą pilnowały dwa psy. Trochę się bałem i chciałem żebyśmy wrócili, ale ona zupełnie swobodnie, bez odrobiny strachu zbliżyła się do nich. Wyszeptała kilka słów których nie zrozumiałem, a psy podkuliły ogony i uciekły w las jak oszalałe. Wzięliśmy kilka rzeczy, które uznaliśmy, że mogą się nam przydać oraz dzban czystej gorzały. Wieczorem wbrew zdrowemu rozsądkowi i pod wpływem skradzionego trunku rozpaliliśmy ogromne ognisko widoczne z odległości kilku kilometrów. Piekliśmy ryby które ona złowiła w nieznany mi sposób, a ja pijany i rozczulony opowiadałem jej czytaną w dzieciństwie historie o skarbach ukrytych na dnie jeziora. Ona gapiła się w ogień jak zahipnotyzowana i powiedziała, że chce wskoczyć w płomienie, stac się dymem i popiołem, ulecieć do nieba, że tak stanie się nieśmiertelna, że nikt nie może zabić dymu, że ogień jest wieczny więc ona też będzie żyć wiecznie. Kompletnie jej odbiło, musiałem trzymać ją siłą. Była kompletnie pijana, a rano nic nie pamiętała.
Znajdą nas - powiedziała. Znajdą - odpowiedziałem. Będą mówić o nas złe rzeczy - będą. Wsadzą nas do więzienia - wsadzą. Może będą chcieli nas zabić? Może. To po jaką cholerę paliłeś wczoraj to ognisko? A po jaką cholerę ty wczoraj piłaś? Tego dnia zniknęła gdzieś na kilka godzin, a ja siedziałem na brzegu, paliłem i gapiłem się na horyzont. Przez moment zdawało mi się, że widzę żaglówkę, ale dziś nie jestem już tego taki pewien. Kiedy w końcu wróciła, była bardzo cicha i zamyślona. Po południu naśladowała głosy ptaków, a ja je odgadywałem. Udało mi się chyba tylko raz czy dwa i zawsze kiedy się myliłem wybuchała głośnym śmiechem. Wieczorem zacząłem myśleć co dalej. Musimy wyruszyć w drogę - powiedziałem, na południe. Tam jest ciepło i nikt nas tam nie zna, pojedziemy nad morze, musimy tylko przedostać się jakoś przez granice. Znajdziemy piękne miejsce, z dala od ludzi, zbuduję domek na plaży, znam się na tym, kupimy małą łódkę, będę łowił ryby, a ty będziesz je suszyć na słońcu. Wyruszymy rano. Zamyślona zupełnie mnie nie słuchała, zapytała tylko, czy ktoś może odebrać drugiemu człowiekowi wolność? Nie, odpowiedziałem, na pewno nie. Ale co to jest - wolność?
Obudził mnie ulewny deszcz, ona spakowała się w nocy, zabrała wszystko. Czekałem cały ranek, a potem zupełnie przemoczony poszedłem do `naszej` gorzelni. Nie mogłem jej znaleźć, kilka godzin kręciłem się w kółko po lesie, a gdy już się udało, psy, gdy tylko wyczuły mój zapach zaczęły ujadać jak wściekłe. Zupełnie skołowany, zmęczony i przemoczony wróciłem nad jezioro. Ciskałem kamienie w wodę, odrywałem korę z patyków, żeby tylko zająć czymś ręce. Czekałem jeszcze dwa deszczowe dni, aż głodny wyruszyłem na południe sam. Spałem po lasach, rowach i stodołach, a w nocy kradłem jedzenie z gospodarstw. Po dwóch tygodniach marszu zupełnie bez problemu, choć z duszą na ramieniu znalazłem się w Bułgarii. Tam poczułem się trochę pewniej i autostopem dość szybko dojechałem w pobliże granicy z Grecją. Kilka dni i nocy kręciłem się w pobliżu wyczekując momentu, żeby dostac się na drugą stronę. Tylu osobom się nie udawało, tyle osób ginęło od kul strażników, a ja jakby chroniony niewidzialna ręką Boga przedostałem się ku wolności. Oddałem się w ręce patrolu greckiej straży granicznej i poprosiłem o azyl. Pierwsze miesiące były ciężkie, ale jak znalazłem pracę i stać mnie było na wynajęcie mieszkania mój los odmienił się diametralnie. Po dwóch latach przeniosłem się do Włoch, gdzie kupiłem mieszkanie i pierwszy w życiu samochód. Przez ten cały czas myślałem o niej, co się z nią dzieje, czy żyje, dlaczego uciekła, co robi? Wszystko odmieniło się w nocy, kiedy popijając wino oglądałem w telewizji jak kończy się komunistyczna Europa. Najpierw moja pierwsza ojczyzna, potem reszta. Totalitaryzm padał jak kostki domina. Zacząłem myśleć o podróży do Rumunii, teraz już mogłem. Wziąłem urlop i pojechałem z nadzieją, że ją odnajdę.
Bukareszt powitał mnie zupełnie niezmieniony, ten sam syf, te same brudne kible, te same gęby - ale już w innych czasach. Hotel, prysznic, kolacja w restauracji spędzona nad kolejową mapą kraju. Czytając nazwy stacji mniej więcej znalazłem `nasze` jeziorko. Rano wynająłem samochód i już po południu byłem na jego brzegu. Usiadłem, zaciągnąłem się papierosem i pomyślałem...co ja tu kurwa robię? Po tylu latach, nawet jak tu wróciła, to co? Pokręciłem się trochę i poszedłem szukać gorzelni, po której oczywiście nie było nawet śladu. Wróciłem nad jeziorko, otworzyłem piwo, położyłem się pod drzewem i gapiłem w jego koronę. Wstając zauważyłem na pniu wyryty napis, znajdował się na wysokości wzroku. Na samej górze - 4 litery w odpowiedniej kolejności, na dole nazwa małej słowackiej wsi. Krew uderzyła mi do mózgu, otworzyłem drugie piwo i raz jeszcze dokładnie przyjrzałem się napisowi. To ona. Na pewno ona, musiała tu być. Zostawiła mi wiadomość. Nauczyła się pisać. Rzuciłem puszkę w krzaki, jadę, jadę natychmiast. Łamiąc wszystkie przepisy, znalazłem się w Bukareszcie. Oddałem samochód, zwolniłem pokój w hotelu i w nocy siedziałem już w pociągu na Słowację, do Bratysławy. Z dworca kolejowego na autobusowy, jeszcze dwie godziny jazdy i wysiadłem w pozbawionej asfaltu wiosce. Piach, pijaczki pod sklepem, dziewczyny w krzykliwych kolorach, krowy, świnie, kury i kurwa wszystko na raz. Zaczepiłem pijaka w kufajce i zapytałem o nią. Wskazał mi ruderę po drugiej stronie dziurawej, piaszczystej drogi. Podszedłem do drzwi, wziąłem głęboki oddech i zapukałem...
oceny: bezbłędne / znakomite
Przyjaźnie :)))
oceny: bezbłędne / znakomite
A cała historia - ten romans z ucieczką w tle - to materiał, szczelnie owijający jawne egzystencjalne pytanie: wszyscy nauczyliśmy się pisać... tylko po co??
Bohater patrzy na wszystko z góry (ach ten niedobry totalitaryzm, dobrze, że teraz jest wolność!), a sam jest złodziejem, cudzołożnikiem i chamem. A gdzie moralność? Wolałbym by go zastrzelono na granicy.
Przyznaję, że nie rozumiem, o co ci chodziło, to pewnie moja wina, lecz to też trochę problem autora, jeśli nie potrafi wyrażać się jasno – tak by wiadomo było, o czym pisze.
Kobieta-szczur - to metafora żywej wspaniałej inteligencji i nieskończonej vis vitalis, która sprawia, że ludzkość wprost cudem przetrwała do dzisiaj.
Bez skrzydeł LATAMY, bez skrzeli PŁYWAMY, całkiem bez głowy MYŚLIMY!
NIE MA TAKIEJ KLATKI-PUŁAPKI NA SZCZURY, Z KTÓREJ BYŚ SIĘ NIE WYZWOLIŁ!!
Piękny nieśmiertelny przekaz: "przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, rzucim się przez morze!"
Przyleganie do realu - a tutaj wszak mamy nie fantasy i nie bajki z mchu i paproci, a czysty nagi real`1985 - musi MUSI wiązać się z prawdą o nas, pełnych prochu gliny, i o świecie, w jakim wówczas żyliśmy na krawędzi bytu.
Nikt z nas nie był/nie jest/nie będzie święty; wszyscy nosimy brud za pazurami