Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-07-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 900 |
Sztuka współczesna
Po złożeniu bagaży w pensjonacie, Magda i Gudrun wybrały się na spacer. Sierpniowy wieczór pachniał latem. Przyjaciółki zeszły najpierw nad rzekę, nad Wezerą jednak czuło się wilgoć, brzęczały komary. Zawróciły więc w wąskie, średniowieczne uliczki Hameln gdzie z bruku powoli promieniowało ciepło pozostałe po upalnym dniu. Mimo, że sklepy dawno już zamknięto, zaułki nie spały jeszcze. Z otwartych okien knajpek dochodził gwar, w maleńkich ogródkach goście sączyli przy stolikach wino lub piwo, ciesząc się, że słońce porzuciło na parę godzin Europę i poszło doskwierać Ameryce. Umiejętnie podświetlone fasady prześlicznych domków stwarzały bajkowy nastrój.
- Pamiętasz tę dziewczynę, która twierdziła, że jest Dobrą Wróżką? - skojarzyło się Magdzie.
- Pamiętam. To tego dnia dostałaś golfa po wujku. Śmieszny zbieg okoliczności.
A może ona była naprawdę..?
- Dobrą Wróżką? - spytała Gudrun z politowaniem. - Wiesz, gdybym cię lepiej nie znała, powiedziałabym że jesteś idiotką.
A ponieważ mnie znasz?
- Ponieważ cię znam, powiem, że chyba jesteś idiotką jeśli wierzysz w związek między tymi dwoma zdarzeniami: ona strzela palcami, a ty dostajesz samochód.
A abonamenty? Dała nam abonamenty na Przygodę przez duże P.
- No, dała. I co z tego? Już od tygodnia jeździmy po kraju i nic nam się nie przydarzyło. Poza mrożącymi krew w żyłach przeżyciami na szosie, ale to wynika z faktu, że jako świeżo upieczonym kierowcom brak nam doświadczenia. Proszę cię, nie poruszaj już tego tematu, bo rzeczywiście stracę do ciebie szacunek. Masz osiemnaście lat, maturę, a w październiku zaczynamy studiować fizykę, dziewczyno! Już nawet nie pytam, czy wyrzuciłaś te głupie abonamenty. Podpisałam w chwili zaćmienia umysłowego, gdy ona zrobiła ten trik z włosami.
Magda nie odpowiedziała. Według niej Gudrun nie tyle żałowała, że przez chwilkę wierzyła w Niewiarygodne, ile tego, że została w tej wierze zawiedziona. Szły jakiś czas w milczeniu. Zapuściły się w cichy zaułek, jedyna knajpka oferowała tylko śniadania i otwierała dopiero rano. Gudrun zajrzała w jedną z szerokich bram:
- Popatrz, tam w podwórzu jest galeria obrazów - zauważyła - Pójdziemy jutro?
- Chętnie. Popatrzmy teraz przez okno, co tam pokazują.
Na podwórzu mrok panował mniejszy niż w ciasnej uliczce świeciło się już w kilku oknach. Ale nie w zamkniętej galerii. Przyjaciółki przysunęły twarze do szyby i osłaniając oczy dłońmi, wpatrywały się w ciemne wnętrze.
- Nic nie widzę - powiedziała wreszcie Magda.
- Ja widzę, ale tylko puste ściany.
- No właśnie. Szkoda.
- Szkoda.
Westchnęły zawiedzione i zamilkły. W ciszy, która zapanowała, usłyszały czyjeś gniewne mamrotanie. Odwróciły się zaciekawione. Kilka kilka kroków dalej stał zaparkowany samochód. Dopiero teraz dziewczyny zwróciły uwagę na otwarty bagażnik i zanurzonego w nim mężczyznę. Pudło bagażnika wzmacniało akustycznie wypowiadane przez niego słowa. Magda i Gudrun zastygły bez ruchu, gdyż podobnej przemowy nie słyszały jeszcze nigdy w życiu. Wymyślne przekleństwa wylewały się obfitym strumieniem, a wymawiał je smutny, modulowany głos o pięknej dykcji. Wreszcie skargi umilkły, mówiący wyprostował się i wyłonił z głębi samochodu. Fantazyjny strój i ciekawy nieład fryzury świadczyły o tym, że miały przed sobą artystę.
Przyjrzawszy się dziewczynom, artysta stwierdził ponuro:
- Słuchałyście.
Nie było czego ukrywać, stały blisko, wpatrzone w niego na pustym podwórzu. Aby pokryć niezręczność sytuacji, Magda spytała uprzejmie:
- Ma pan kłopoty, może w czymś pomóc?
Gudrun poparła ją energicznym kiwaniem głowy.
Artysta marszcząc czoło, zamiast odpowiedzieć, przyglądał się im z taką intensywnością, aż poczuły się nieswojo i zapragnęły zakończyć spotkanie. Nie śmiały jednak zwyczajnie odwrócić się i odejść.
- Jestem malarzem - powiedział wreszcie głucho. - I trochę rzeźbię - dodał z westchnieniem, jakby przyznawał się do nałogu.
- O, jak to miło - powiedziała Gudrun siląc się, by zabrzmiało to jak najuprzejmiej.
Artysta malarz machnięciem ręki dał do zrozumienia, że nie zależy mu na konwersacji. Milczały więc.
- Mówiłaś coś o pomocy, ty mniejsza - wskazał Magdę palcem. - A ty - skierował palec na Gudrun - kiwałaś głową, że niby też. Biorę was za słowo. A teraz chodźcie tu i patrzcie.
Posłusznie podeszły do bagażnika i zajrzały. Po brzegi zapełniały go pootwierane pudła, zawierające, jak łatwo się domyśliły, utensylia malarskie.
- Widzicie? Papier, płótna, farby, pędzle, terpentyna, ramy, glina, ołówki, no wszystko. A teraz chodźcie tu. - Podszedł do jednego z okien galerii, a przyjaciółki potulnie ruszyły za nim.
Od wewnątrz na szybie przyklejony był afisz. WERNISAŻ, głosił na nim napis dużymi literami. Poniżej, trochę mniejszą czcionką, czerniało nazwisko artysty - Heinz Hammer.
- To ja - oświadczył ich nowy znajomy z głębokim westchnieniem.
Podczas gdy przyjaciółki starały się pomimo gęstniejącego mroku odczytać resztę ogłoszenia, malarz wyciągnął z kieszeni dowód osobisty i oświetlając go płomieniem zapalniczki, podsunął go im pod nosy. Nie pojmowały, dlaczego to robił, ale fakt, że przykładał dużą wagę do uwiarygodnienia swych słów sprawił, że przejęły się sprawą nie znając jej jeszcze. Heinz Hammer popukał w afisz.
- Nie wysilajcie wzroku, nie ważne, co tam napisane. Powiedzcie tylko, czy naprawdę gotowe jesteście mi pomóc?
Nie wahały się ani przez chwilę. Zdziwione własną impulsywnością, zgodziły się na nieznane przedsięwzięcie w towarzystwie człowieka, o którego istnieniu zaledwie kilka minut temu nie miały jeszcze pojęcia.
- Najpierw idziemy na kolację - zdecydował Malarz. - Zapraszam was, bo musimy nabrać sił. - Mówił już głosem mniej głuchym i ponurym, widać było jednak, że kamień nie zsunął mu się jeszcze całkiem z serca.
Przy stoliku ustawionym w uroczym zakątku między krzakiem budlei, a wywietrznikiem restauracyjnej kuchni, gdzie eteryczny aromat kwiatów przegrywał ze smakowitymi zapachami potraw, artysta opowiedział swoją historię. Na wstępie pouczył przyjaciółki, że malarzy na świecie jest jak piasku na pustyni, jak lodu na biegunie, jak tulipanów w Holandii, jak... no, jednym słowem - mnóstwo. Wielu z nich to beztalencia, co niestety nie zmienia faktu, że tych dobrych, a nawet bardzo dobrych jest nadal nieprzeliczona ilość. Jeśli ktoś pragnie zostać znanym i kupowanym malarzem, potrzebuje szczęścia, szczęścia i jeszcze raz szczęścia, a poza tym i przede wszystkim właściwych ludzi we właściwym momencie. Mówiąc krótko, gdy zdarzy się szansa wernisażu w piękny letni dzień, w tym oto znanym miasteczku, gdy wiadomo, że cudownym zbiegiem okoliczności udało się zaprosić paru prominentów ze świata sztuki, paru bogatych kolekcjonerów i galerzystów, to taką szansę trzeba chwytać za nogi i trzymać!
- Na pewno jestem słabszy od wielu, ale jutro wieczorem stałbym się przynajmniej znany. Jeśli krytyk A mnie zgani, to jego rywal, krytyk B mnie pochwali, a mnie wystarczy to na początek w zupełności, bo wreszcie zaistnieję na tej arenie - Brzmiało to bardzo obiecująco, Heinz Hammer jednak targał swą brodę z wyrazem bezdennej rozpaczy.
- Domyślam się - zaczęła zgadywać Magda - że ktoś nawalił. Jakiś krytyk?
- Galeria? Za późno wydrukowali plakaty i zaproszenia? - spróbowała Gudrun.
Malarz potrząsał głową przecząco. Wreszcie ryknął tak głośno, że aż uśpione gołębie zerwały się z gzymsu nad oknem i frunęły w ciemność nocy:
- Ja nawaliłem, ja! Nie mam obrazów, nie mam rzeźb, wystawa nie może się odbyć!
Patrzyły na niego nic nie rozumiejąc.
- Udawałeś, że tworzysz? - spytała wreszcie niepewnie Gudrun, a Magda podjęła - I sam w to wierzyłeś, a dziś dopiero uświadomiłeś sobie całą prawdę?
- Co? - zdumiał się artysta. - Ach nie, to nie tak. Malowałem, rzeźbiłem i wszystko jest, ale nie tu, tylko w moim rodzinnym mieście, 600 kilometrów stąd. Byłem właśnie w trakcie przeprowadzki z jednego atelier do innego. Miałem wszystkie rzeczy spakowane, gdy przyszło zawiadomienie o wernisażu. Zapakowałem moje dzieła do auta, tak mi się przynajmniej zdawało, i przyjechałem. Dopiero tu przekonałem się, że przywiozłem nie te pudła, co trzeba.
Gudrun nie zdołała się powstrzymać:
- Bo paki trzeba zawsze podpisywać, to bardzo ułatwia życie - pouczyła.
- Daj spokój - powstrzymała ją Magda. - Nie widzisz, że on cierpi? Nie masz nikogo, kto by mógł dowieźć te rzeczy do jutra? - zwróciła się do malarza.
- Nie, nie mam. - I ubiegając dalsze pytania, dodał: - Sam nie zdążyłbym w tę i z powrotem. Najważniejsi są ci krytycy, a oni będą tu tylko jutro przed południem. Potem mogę wystawiać obrazy przez pół roku i nie da mi to tyle, co tych parę godzin.
Przyjaciółki pojęły wreszcie cały problem. Milczały pełne współczucia, zastanawiając się jednocześnie jaką rolę przeznaczył im Heinz Hammer w tym zdarzeniu. Magda domyślała się, że oczekiwał od nich współczującego towarzystwa. Miały pewnie siedzieć z nim do rana, trzymać go za ręce i głaskać po głowie. Może nawet będą musiały powstrzymywać go od zamachów na własne życie.
Gudrun jednak spytała konkretnie:
- A w czym my możemy ci pomóc? Jeżeli ty nie zdążysz swoim samochodem, to my tym bardziej nie zdążymy naszym. Bo chyba nie oczekujesz od nas, że odtworzymy twoje dzieła?
- A dlaczego nie? - odpowiedział malarz pytaniem.
- Bo... - zaczęła tłumaczyć Gudrun, nagle jednak zdała sobie w pełni sprawę z tego, co usłyszała, i zamilkła z otwartymi ze zdumienia ustami.
- Posłuchajcie - malarz pochylił się ku nim na krześle. - Mam wszystkie materiały przy sobie. Mam klucze od galerii. Nie muszę czekać na natchnienie, pamiętam, co malowałem. To na ogół proste, abstrakcyjne malarstwo. Zrobimy tak... - przedstawił swój plan.
Pół godziny później w galerii wrzała robota. Zasłonili okna i podczas gdy przyjaciółki rozpakowywały samochód, Heinz Hammer szkicował ołówkiem na płótnach i opatrywał szkice krótkimi informacjami dotyczącymi koloru i pociągnięć pędzla. Czerw. pozio. kresk. albo czar.ukoś. zygz., albo ziel. ciapk. Itp.
Przyjaciółki pracowały z zapałem. Porwał je szał twórczy na ich skromną miarę. Nie posiadając zdolności ani natchnienia, wyżywały się w nanoszeniu farb w ściśle określony sposób. Gudrun upodobała sobie „zygz.” szczególnie gdy były „biał.pion.” bo przypominały jej wodospady natomiast Magda rozmiłowała się w „ciapk.” bez względu na kolor ale wolała te przy których musiała używać wielkiego pędzla, jakim zazwyczaj rozsmarowuje się na tapetach klajster. Zapewniwszy swoim asystentkom spory zapas szkiców, malarz zabrał się sam za rysunki węglem, ołówkiem i pastelą. Zagłębił się w pracę, ogarnięty orkanem tworzenia, nie widział i nie słyszał już nic. Po kilku godzinach podłoga zasłana była obrazami, i przyjaciółki rozpoczęły oprawianie ich w ramy. Początkowo zażądały od mistrza instrukcji w tej materii, ale po wielokrotnym nagabywaniu udało im się usłyszeć jedynie niecierpliwe Nie umiecie? To się nauczcie! Nie pozostało im nic innego, jak postąpić za tą radą.
Heinz Hammer tymczasem przerzucił się na rzeźbę i w ciągu godziny wykonał gipsowy odlew dłoni Gudrun zastygłej w nieprzyzwoitym geście, oraz kompozycję brył geometrycznych z gliny. Na bryłach jeszcze wilgotnych polecił wydrapać teksty znanych wierszyków dla dzieci.
Zaczynało już świtać, gdy Magda z Gudrun rozwieszały na ścianach obrazy według własnego uznania. Artysta zamknął się w toalecie, zdenerwowany zbliżającym się terminem otwarcia wernisażu. Na dwie godziny przed rozpoczęciem imprezy przyjaciółki z zadowoleniem przyglądały się gotowemu dziełu. Twórca znów przebywał w pomieszczeniu obok. Obrazy wisiały na ścianach, rzeźby stały na wysokich białych postumentach. Tylko środek pomieszczenia ział pustką.
- Papieru! - zagrzmiał nagle ryk zza drzwi.
Przyjaciółki popatrzyły na siebie ze zdziwieniem.
- Kilka godzin temu leżał tam cały stos rolek. Sama widziałam - powiedziała Gudrun.
- Zapcha klozet, bo rzadko spuszcza wodę - zaniepokoiła się Magda.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, malarz uchylił drzwi.
- Muszę porobić podpisy. Potrzebny mi blok, flamaster i nożyczki. Wy to potem przyczepicie gdzie trzeba. Ja wolę tu zostać.
Uspokojone co do kanalizacji, dziewczyny spełniły jego życzenie. Gdy znów zostały same, powróciły do kontemplacji wspólnego dzieła.
- Widzisz to miejsce na środku, takie puste - martwiła się Magda. - Czegoś tu brak. A z sufitu zwisa łańcuszek z haczykiem, warto by coś powiesić...
Gudrun też już od pewnego czasu była poirytowana niewykorzystaną przestrzenią. Wtem poczuła coś, co później nazwała muśnięciem skrzydła muzy.
- Wiem już - powiedziała w natchnieniu i zaczęła gromadzić resztki używanych dziś przedmiotów.
Rozpoczęła pracę sama, lecz w chwilę potem Magda zrozumiała intencję przyjaciółki i dołączyła do niej. W pół godziny później malarz opuścił odosobnienie, niosąc gotowe już karteczki. Jego pierwsze spojrzenie padło na nową kompozycję, wiszącą dokładnie w połowie odległości między sufitem a podłogą. Składała się z paru niewykorzystanych ram, kilku pędzli, dwóch jego koszul, które poprzednio służyły malującym za kitle oraz z paru innych, nie dających się już zidentyfikować, resztek. Wszystko to zostało przed powieszeniem namoczone w gipsie i kapało jeszcze na podłożony arkusz papieru. Przyjaciółki z niepokojem czekały na reakcję mistrza. Malarz przyglądał się długo, tarmosił brodę i mruczał niezrozumiałe słowa, obchodząc dzieło swych pomocnic.
- Świetne - pochwalił wreszcie. - Pozwolicie jednak, że wycisnę na tym moje osobiste piętno? - zapytał i nie czekając odpowiedzi zabrał się do pracy. Leżący na podłodze arkusz przycisnął w czterech rogach uformowanymi błyskawicznie z gliny figurkami zwierząt: żółwia, niedźwiedzia, zająca i ryby. Wybiegł na chwilę na ulicę i powrócił z garścią piór gołębich, które następnie powtykał w grzbiety figurkom, co nazwał ich „uskrzydlaniem”. Gorsy koszul spryskał czerwoną farbą a rękaw jednej z nich owinął przyniesionym prędko z toalety papierem. Resztę rolki położył pod spodem i rozpylił na nią złotej farby z aerozolu.
Przez długą chwilę cała trójka kontemplowała efekt całonocnej harówki.
- Nie do wiary – powiedział Heinz Hammer jakby do siebie, a potem spojrzał na zegarek, stwierdził, że jest już ósma rano i że należy im się śniadanie.
Zamknęli galerię i przenieśli się do pobliskiej knajpki. Siedząc w ogródku, wypoczywali po pracowitej nocy. Dziewczynom dopisywał apetyt, artyście mniej, powoli sączył kawę. Na krótko przed dziewiątą przyjechała właścicielka galerii, widzieli jak na chodniku przy bramie do podwórza ustawiła stojak z afiszem przyozdobiony balonikami. A potem zaczęli się schodzić goście. Przychodzili pieszo i przyjeżdżali samochodami. I wszyscy oni wchodzili na podwórze i nikt nie wybiegał oburzony i rozczarowany.
- Wygląda na to, - stwierdziła Magda - że nikt nie domyśla się historii powstania tego zbioru.
- Ja też wolę o tym zapomnieć - odezwał się poważnie Heinz Hammer. - Dlatego pożegnam was teraz i proszę, nie przychodźcie na wernisaż. A w przyszłości: nie znamy się. - Rzucił na stół pieniądze, oddalił się szybkim krokiem i nie oglądając się już znikł w czeluści bramy.
oceny: bezbłędne / znakomite
A na pięknym płótnie/kartonie pod tekstem tym razem nie grafika a gwasz? tempera? akwarela?
Bóg talentami Kobietę obdarzył, że proszę siadać :)