Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-10-16 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1712 |
Dzień pochmurny, szary, pada marznąca mżawka, Małgosia zmęczona całodzienną pracą, w drodze do domu wstępuje do sklepu GS-u, aby wykupić pozostały towar na kartki. Patrzy na dom skąpo oświetlony ze względu na oszczędności i nagle ślizga się na zamarzniętej kałuży przed garażem oddalonym o kilkadziesiat metrów od budynku mieszkalnego. Chce uratować drogocenny towar, który zezwalał na przetrwanie do następnego miesiąca. Upada, unosząc w górę torby z zakupami.
Poczuła silny ból w prawym kolanie, stawiając ostrożnie zakupy, popatrzyła na wyciągnięte nogi. Bolące kolano nabrało podwójnych rozmiarów, z przerażeniem patrzy na niego i na pustkę wokół. Zaczęła krzyczeć, wzywać pomocy, ale bezskutecznie. Domy sąsiadów były jeszcze dalej oddalone niż jej, pogoda taka, że nawet psy się pochowały. Tyłek jej zaczął przymarzać do mokrego podłoża, nie miała wyjścia, chwyciła oburącz kolano i wcisnęła go z powrotem na swoje miejsce. Zostawiając limitowany towar na drodze, z wielkim trudem dowlokła się pod dom, wzywając głośno męża. Wyszedł zdenerwowany i zarazem zdziwiony krzykami żony. Popatrzył na spuchnięta nogę małżonki i wysłuchawszy opowiadania, bezzwłocznie swą niezawodną syrenką, zawiózł ją na pogotowie do szpitala.
Niestety, widocznie lekarz tylko dyżurował, a nie pracował, ponieważ znudzony zlecił tylko prześwietlenie kolana. Patrząc na zdjęcie, stwierdził - doskonale naprawione, więc może pani wracać do domu.
W kolanie zaczęła zbierać się woda, więc Małgosia jeździła na ściąganie i jak w miarę jedzenia apetyt rośnie, tak jej płynu przybywało, ból narastał, zabiegi niby wysuszające nie przyniosły pozytywnego rezultatu. (Do dzisiaj pozostała jej pamiątka w postaci blizny po gorącej płytce z prawej strony kolana.)
Widząc ignorancję całej służby zdrowia, udała się do domorosłej „lekarki”, która jako trzecie pokolenie w rodzinie ustawiała złamane kości i doradzała w leczeniu, tym samym wyręczała dyżurujących lekarzy w pracy.
Patrząc na kolano i słuchając opowieści pacjentki, stwierdziła.
-To kolano do końca twojego życia zostanie chrome, musi pani na niego uważać, ponieważ lekarz nie podwiązał zerwanych ścięgien. Mogę tylko pani podpowiedzieć, jak wysuszyć wodę w kolanie, bo na zabieg jest już za późno.
Przewidywania domorosłej lekarki sprawdziły się, stwierdza po latach Małgosia, mimo olbrzymiego postępu w medycynie, szanse na wymianę chorego kolana ma znikome.
Przyszła transformacja, zmienił się ustrój, a chory system lecznictwa pozostał, tylko z biegiem lat stał się „chorszy” i doszedł do stopnia najwyższego w skali przymiotnikowej, czyli – trupa. Podobnie, jak kolano Małgosi, której nie stać na wymianę prywatnie i nie może czekać w tasiemcowej kolejce na ubezpieczenie.
Nie pomogą podwyżki dla rezydentów, pielęgniarek i doktorów, którzy uskarżają się, na brak czasu ze względu na konieczność dyżurów, a nie leczenia. Nie wytrzyma budżet państwa, nie skróci się tą drogą kolejek do lekarzy i operacji – rozmyśla Małgosia.
Przecież na całym świecie jest to zawód prestiżowy, i tylko dla najwytrwalszych, najpracowitszych oraz nie głupich, ale póżniej nikt nie narzeka na niskie zarobki. Dlaczego w Polsce jest inaczej? To pytanie nurtuje ją odkąd pojawiły się strajki i kolejki pacjentó oraz nagminne wyjazdy pielęgniarek, i lekarzy do pracy poza granice kraju.Przeprowadziła wiele rozmów z rodakami, którzy powiązani są ze służbą zdrowia w innych krajach.
W Ameryce największym marzeniem rodzica jest, aby jego dziecko dostało się na medycynę, chociaż nauka trwa osiem lat po czteroletnim liceum i później specjalizacja już podczas pracy, jako asystenta lub wolontariusza. W osiągnięciu celu pomagają im pożyczki na opłatę nauki, które spłacają po zdobyciu zawodu.
Zarobki lekarzy uzależnione są od ilości przyjętych pacjentów, czy wykonanych operacji. Tu się pracuje, a nie dyżuruje. Nie istnieje hasło: Czy się kima, czy się leży wysoka krajowa się należy - tylko, jaka praca taka płaca. To lekarz zabiega o pacjenta, więc wita go uśmiechem, miłym słowem, podaniem ręki na przywitanie i pożegnanie.
Kwoty za usługi uzależnione są od rodzaju ubezpieczenia. Żaden lekarz nie przyjmuje prywatnie, tylko w ośrodkach specjalistycznych, w których uwzględniają insiuranse(rodzaje ubezpieczeń). W przeciwieństwie do Polski, gdzie mimo wysokich opłat na NFZ, większość chorych leczy się prywatnie, ale o zgrozo, na państwowym sprzęcie. Jaką więc ma motywację lekarz, żeby leczyć pacjenta w szpitalach i ośrodkach zdrowia, jeśli on ma stałą pensję, dlatego woli brać dyżury po czterysta godzin miesięcznie i przekimać czas pracy, albo przyjmować w prywatnych gabinetach, bo na kilkudobowym dyżurze leczyć nie jest w stanie oraz mu się nie opłaca, ponieważ nie ma to przełożenia na jego zarobki.
Problem lecznictwa w Polsce ciągnie się, jak smród za każdą ekipą rządzącą. Małgosia nie wierzy, że rządzący są tak głupi i nie mogą go rozwiązać, tylko myśli, że dla nich to zbędny wysiłek, bo oni mają swoje placówki lecznicze i własnych lekarzy oraz pieniądze. Ponadto jest to kasta uprzywiliowana, która nie płaci na ubezpieczenie zdrowotne, dlatego pogrzebała nadzieje, że nadejdzie taki system zdrowotny w kraju, w którym naprawi chrome kolano.
Dwie uwagi na temat kolana:
Kolano jest rodzaju nijakiego, jak np. dziecko. Dlatego "z przerażeniem patrzy się na nie" , a nie na niego i wciska się "je z powrotem", a nie go.
Pozdrawiam.
oceny: bezbłędne / znakomite
Może należałoby i u nas płacić naszej służbie zdrowia tylko za ZDROWYCH pacjentów??
oceny: bardzo dobre / znakomite
Marian wskazał potknięcia językowe. Ja dodam, że "nie głupich", to jedno słowo, a więc "niegłupich". Rozdzielnie napisalibyśmy wtedy, gdyby dalej nastąpiło zaprzeczenie, np. nie głupich, a mądrych. Stwierdziłem nadmiar kilkunastu przecinków, więc ich nie będę wymieniał, natomiast brakuje tylko dwóch przecinków, więc wskaże, że potrzebne są przed: odkąd, taka płaca. Brakuje też spacji po myślniku.
Natomiast początek tekstu skojarzył mi się z pewnym zdarzeniem z połowy kwietnia 1982 roku, a więc z okresu kartkowego. Na kartki można było m.in. kupić w każdym miesiącu jedną półlitrówkę wódki lub zamiennie jedną czekoladę. A że za dwa tygodnie miał się urodzić nam syn, więc bym mógł godnie go powitać, żona wybrała jednak półlitrówkę. Lecz kiedy wsiadała do autobusu, potknęła się i przewróciła, a podczas upadku była tak świadoma, że pamiętała o konieczności uratowania butelki. Na szczęście żonie nic się nie stało, syn urodził się zdrowy, a extra żytnia też nie doznała uszczerbku.