Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-12-30 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2476 |
Karuzela kręciła się około siedmiu minut, po czym nieruchomiała na jakieś trzy. Później znowu ruszała i stawała. I tak w kółko.
Iga podbiegła do jednego z siedzeń, gdy to tylko przestało się kręcić. Łańcuchy podtrzymujące puste miejsca kołysały się jeszcze po odbytej przejażdżce. Na szczycie każdego umieszczone były lampki, które błyskały, zmieniając kolory. Iga zaczęła obracać swoje siedzenie tak, że łańcuchy nad jej głową splotły się w jeden gruby sznur. Później usiadła i czekała, aż karuzela ruszy. Gdy tylko poczuła lekkie szarpnięcie, podniosła nogi do góry.
Kręciła się dookoła własnej osi i wokół maszyny na środku, do której poprzyczepiane były łańcuchami siedzenia. Czuła, jak wiatr plącze jej włosy. Słyszała tylko własny śmiech i wygrywane gdzieś dalej, metalicznie brzmiące melodyjki. Niektóre były głośniejsze, niektóre cichutkie. Mieszały się z odgłosem jeżdżenia pociągu po szynach i zlewały w jedno. Poza tym nie było słychać nic. Wesołe miasteczko było puste.
Gdy tylko zsiadła z karuzeli, zaczęła się rozglądać za nową atrakcją. Choć panował półmrok, jak w porze doby między dniem a nocą, to wszystko oświecały różnokolorowe lampki poprzyczepiane na każdej z maszyn. Niektóre migotały, układały się w napisy; od długiego patrzenia bolały oczy. Wsiadła na dużą karuzelę z dziwnie wykonanymi figurkami zwierząt. Miały krzywe pyski i nieproporcjonalnie duże oczy. Karuzela jechała za wolno; nie podobało jej się, wiec wyskoczyła. Potłukła sobie kolano, ale zapomniała o tym, gdy tylko zobaczyła trampolinę. Pobiegła tam. Nie zdejmując butów, wskoczyła za ogrodzenie i zaczęła się odbijać od poziomej siatki. Później była jeszcze na dmuchanej zjeżdżalni dla dzieci i w beczce. Gdy się zmęczyła, wzięła z jednego ze stoisk trochę prażonych orzeszków i usiadła gdzieś na trawie. Chrupiąc przekąskę, rozglądała się dookoła po opustoszałym miasteczku. Zastanawiała się, co robić dalej. Nikt jej nie przeszkadzał. Nie było kolejek. Nie było zakazów. Wszystko dla niej.
- Już się znudziłaś? – usłyszała niski głos z boku. – Byłaś na największej atrakcji całego tego miasteczka?
Odwróciła głowę i ujrzała Jarka. Wyszedł z namiotu z samochodzikami. Podszedł do niej z rękami w kieszeniach luźnych bojówek. Miał na sobie biały T – Shirt, bez bluzy. Gdy stanął obok, jego blond włosy zdawały się mienić na zielono od światła jednej z lampek.
- Co jest największą atrakcją całego tego miasteczka? – zapytała, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć. Jarek wystawił rękę i wskazał coś za nią.
-Młot.
Iga wstała, otrzepała spodnie i spojrzała w tamtym kierunku. Młot górował nad innymi maszynami. Był ogromny i ciemny w porównaniu z pozostałymi atrakcjami; oświetlało go tylko kilka białych lampek. Dwa ramiona wznosiły się i opadały, za każdym razem coraz wyżej, coraz szybciej. Po chwili kręciły się dookoła, zwalniając, gdy kabina z siedzeniami dla ludzi były na szczycie, zawieszona do góry nogami. Po kolejnym okrążeniu też zaczęła się obracać wokół własnej osi. Ramiona zaczęły zwalniać, kołysać się, aż w końcu stawały. Kabiny otwierały się wtedy, ale oczywiście nikt nie wchodził ani z nich nie wychodził. Po kilku minutach zamykały się z trzaskiem i zabawa zaczynała się od nowa.
Iga zawahała się.
- No, nie wiem…
- Daj spokój – prychnął Jarek. – Chyba się nie boisz? No, chodź, będzie super.
Nieco ociągając się, ruszyła za nim. Orzeszki schowała do kieszeni bluzy. Do młota doszli w cztery minuty. Z bliska wydawał jej się większy. Gdy doszli, ramiona maszyny jeszcze się nie zatrzymały. Iga zadarła głowę, by zobaczyć kabiny na szczycie. Rysowały się trochę niewyraźnie na ciemnoszarym tle. Odbiegła od nich wzrokiem, oglądając niebo aż po horyzont. Było jednolite, jak materiał bez wzorów i rozjaśniających go plam.
- Zaraz wsiadamy – wyrwał ją z zamyślenia Jarek. Faktycznie, ramiona olbrzyma zaczęły zwalniać. Z drżeniem w sercu weszła za chłopakiem na podest. Czekali. W końcu kabina zatrzymała się tuż przed nimi i otworzyła, ukazując kilka par siedzeń. Jarek wszedł szybko, ale Iga stanęła, niezdecydowana.
- To mi się wydaje… niebezpieczne – wymamrotała. Jarek parsknął śmiechem.
- Niebezpieczne? Teraz i tu? A gdzie jest bezpiecznie?
- W domu – odparła z całym przekonaniem. Jarek przewrócił oczami, przechylił się i złapał ją za rękę.
- To drugi koniec miasta. Jak ci się poszczęści, to zobaczysz go z góry. A teraz wsiadaj, bo za chwilę ruszamy.
Iga z końcu klapnęła obok niego i szybko złapała się za brzeg fotela. Chwilę później kabina zamknęła się, a metalowe zabezpieczenia opadły im na ramiona. Z lekkim szarpnięciem ruszyli.
Za każdym razem, gdy podchodzili coraz wyżej, żołądek podskakiwał Idze do gardła. Gdy pierwszy raz zrobili pełny obrót i przez chwilę miała pod stopami niebo, zaczęła piszczeć. Melodyjki tonęły w szumie wiatru i jej własnym krzyku. Obraz wokół stał się rozmazaną plamą. Na przemian przed oczami miała ciemność i kolorowe, niewyraźne smugi świateł. Gdy kabina zaczęła się obracać wokół własnej osi, zamknęła oczy, a serce biło jej jak oszalałe. Jarek też zaczął krzyczeć. Nerwowo trzymała się brzegu fotela i metalowego zabezpieczenia, czując, że zaraz, zaraz…
W końcu zaczęli zwalniać. Stanęli. Kabina otworzyła się z nieprzyjemnym chrzęstem. Iga wyszła na nieco chwiejnych nogach, Jarek tuż za nią. Zeszli z podestu i przysiedli na schodkach.
- Było super – powiedział z pełnym przekonaniem chłopak. Iga spojrzała na niego spode łba i popukała się wymownie w czoło. Wstała, gdy poczuła, że nogi już jej nie drżą.
-Widziałeś gdzieś stoisko z napojami?
Znaleźli je po kilku minutach. Jarek przyniósł jeszcze po zapiekance i paczce żelek. Usiedli w karuzeli dla dzieci, która jeździła tak wolno, że nie musieli nawet czekać, aż stanie. Nie odzywali się do siebie. Iga zjadła swoją zapiekankę, po czym zaczęła się przyglądać karuzeli, na której byli. Skrzywiła się z niesmakiem. Jarek siedział na psie, ona sama na koniku morskim. Figurki były źle wykonane i po prostu brzydkie. Miały nieprawidłowe proporcje, były pokrzywione i koślawe, jakby je ktoś je robił po ciemku. Wszystkie miały za duże oczy; ciemne i bez wyrazu. Iga wątpiła, czy jakieś dziecko chciałoby na nich jeździć.
- To gdzie teraz? – odezwał się w końcu Jarek. Iga zastanowiła się krótko i kiwnęła na niego. Zaprowadziła chłopaka na łabędzie. Jarek trochę się skrzywił, ale nie skomentował. Wsiedli razem.
Byli też na strzelnicy i maszynie zwanej „Colorado” Jarek poszedł na kolejkę górską, a Iga znów na karuzelę łańcuchową. Dłuższy czas byli w salonie gier, a później znaleźli diabelski młyn. W końcu zabrakło im pomysłów.
- Salon luster – zauważyła Iga, gdy przechodzili obok dużego budynku z wymalowanymi, nieproporcjonalnymi postaciami. – Idziemy?
- Możemy wstąpić – wzruszył ramionami Jarek. Weszli do zaciemnionego pomieszczenia. Gdy przymknęli za sobą drzwi, hałasy z zewnątrz zostały stłumione. W środku salonu panowała cisza.
Przystanęli na progu. Białe lampki były tylko na podłodze i oświetlały lustra od dołu. Sufit niknął gdzieś w ciemności. Lampki wskazywały drogę między chaotycznie ustawionymi lustrami. Idze trudno było określić, jak duże jest pomieszczenie.
- Myślisz, że to labirynt? – zainteresował się Jarek. Iga wzruszyła ramionami.
Chłopak pierwszy podszedł do najbliższego lustra. Obejrzał swoje odbicie ze sceptyczną miną i przeszedł do kolejnego. Dalej nie wyglądał na zadowolonego. Iga poszła za jego przykładem.
Jej odbicie było nieproporcjonalnie chude, prawie niewidoczne, jeśli nie liczyć wyolbrzymionych oczu i policzka z jakimś zadrapaniem. Nad wszystkim górowała ciemna szopa loków. Przeszła do drugiego lustra. Tu też wyglądała patyczkowato, jedynie stopy były większe. Z twarzy było widać jedynie oczy i choć Iga starała się spojrzeć pod innym kątem, efekt był ciągle ten sam. Wcale nie wyglądała zabawnie. Rozejrzała się. Otaczały ją jej modliszkowate odbicia o ogromnych oczach i – co dziwne – czerwonych policzkach i czołach. Poczuła się niepewnie. Szybko podeszła do stojącego za zakrętem Jarka. Przyglądał się swojemu odbiciu ze zmarszczonym czołem. W lustrze wyglądał jak patyk z nadzianymi na górze dwiema piłkami koloru jego oczu. Drgnął, gdy stanęła obok.
- A, to ty – powiedział bez sensu. Odwrócił się znów do lustra. – Lipne to jakieś. Wszystkie takie same. I zmienia mi kolor bluzki na czerwony…
- To co, wychodzimy? – zapytała Iga nagląco, a Jarek tylko kiwnął głową.
Skierowali się w stronę, z której przyszli. Po bokach towarzyszyły im milczące odbicia, wychudzone i zniekształcone. Iga poczuła się jeszcze mniej pewnie i mimowolnie przyspieszyła. Zaczęła jej przeszkadzać cisza w salonie. Próbowała wyłowić jakiekolwiek odgłosy, ale nie mogła dosłyszeć tandetnie brzmiących melodyjek. Może zagłuszało jej odgłos mocnego bicia jej serca?
Za skrętem oboje zwolnili. Nie widzieli wyjścia. Nie odzywając się do siebie, skręcili w inny korytarz. Szli wzdłuż luster, stopniowo przyspieszając. Iga zaczęła się bać. Labirynt? Prawdziwy labirynt? Przecież nie zaszli tak daleko! Dlaczego tu jest tak cicho? Niespodziewanie wyrosło przed nimi większe od pozostałych lustro kończące korytarz. Zaskoczona, spojrzała na ich odbicie.
Chude i pokrzywione ręce, nogi, małe stopy, wydłużony tułów. Trójkątne twarzyczki z oczami jak piłki do tenisa. Jasne włosy Jarka niczym stóg siana i burza czarnych loków Igi. Do tego czerwona plama na T-shircie chłopaka, a na jaj twarzy, od policzka po czoło, czerwona krecha. Dwie milczące postacie, które miały być nimi. W tej ciszy, ciemności, były złowrogie, niebezpiecznie i przerażające.
Jarek złapał ją gwałtownie za rękę i pociągnął gdzieś w szpary miedzy lustrem, jednego omal nie przewracając. Później biegiem skręcili w inny korytarz. W końcu dojrzeli pionową, jasną szparę między uchylonymi drzwiami a futryną. Rzucili się w tamtym kierunku. Nie wiadomo, które z nich zahaczyło o jedno z luster; przedmiot upadł, rozbijając się z trzaskiem i napełniając pomieszczenie głucho brzmiącym odgłosem. Jeszcze nim echo ucichło, już byli na zewnątrz.
Przez jakiś czas biegli, nieświadomie kierując się w stronę, gdzie było najwięcej hałasu i kolorowych światełek. W końcu zwolnili i po prostu szli, ciężko oddychając. Iga zorientowała się, że dalej trzymają się za ręce. Szarpnięciem uwolniła dłoń i odsunęła się trochę. Jarek spojrzał nieprzytomnie i bąknął „Sorry”. W milczeniu usiedli na schodkach jednej z maszyn i tam po prostu odpoczywali.
- Może wody? – zaproponował Jarek i spokojnie podszedł do jednego z pobliskich stoisk. Przyniósł dwie butelki. Oboje powoli sączyli płyn, wciąż się nie odszywając. Idze zaczęło to przeszkadzać. – Chyba jeszcze raz spróbuję na strzelnicy – powiedział w końcu chłopak i wstał, nie patrząc na nią. Iga bez entuzjazmu podniosła się i ruszyła parę metrów za chłopakiem.
Gdy Jarek ustawiał sobie cele i zaczął strzelać, ona wpakowała się do wagonika kolejki dla dzieci. Maszyna jeździła tak wolno, że właściwie szybciej przeszła by na nogach, ale tym razem jej to nie przeszkadzało. Bezmyślnie rozglądała się dookoła, bawiąc się korkiem od butelki. Wszystko wyglądało tak samo. Półmrok. Stan przejściowy.
Kątem oka zauważyła ruch parę metrów za plecami Jarka. Wykręciła się, by spojrzeć w tamtą stronę i zamarła. Nagle zrobiło jej się bardzo zimno. Jęknęła głucho.
Między jedną a drugą karuzelą stała… istota. Nie mogła być człowiekiem, nie aż tak powyginanym. Ubrana w obszerną, ciemnoszarą suknię, stała jakby skulona, z ogromnym garbem. Ręce wystające z luźnych rękawów były chude i pokrzywione, z ogromnymi dłońmi. Twarz zasłaniała masa długich i potarganych, czarnych włosów. To… coś chyba wpatrywało się w Jarka. Nie poruszała się, ale… Niespodzianie melodyjki zabrzmiały w uszach Igi bardziej piskliwie i metalicznie. Poczuła zimno: chłód tak przenikliwy, że zapiekły ją końcówki palców i nosa. Serce biło niespokojnie. Przerażona, wpatrywała się w tę postać; istotę szarą i ponurą, której nie oświetlały nawet lampki dookoła.
Jej kolejka stanęła. Szybko wyskoczyła i zrobiła dwa chwiejne kroki w tył. Butelka wypadła jej z ręki.
- Jarek! – wrzasnęła piskliwie. Obejrzał się niespokojnie, podążył za jej wzrokiem. Znieruchomiał, gdy zobaczył to, co ona. Powoli odłożył strzelbę.
Na dźwięk głosu postać odwróciła się w jej stronę i Iga ujrzała część jej twarzy. Wpatrywały się w nią duże, nieproporcjonalnie wielkie, czarne oczy. Trwało to kilka sekund, aż istota pochyliła się jeszcze bardziej; włosy opadły jej na twarz, a garb pogłębił się. Zrobiła krok w stronę Igi.
- Uciekaj! – krzyknął Jarek. – Iga, wiej!
Dziewczyna bez namysłu odwróciła się i wystartowała. Kątem oka widziała, że Jarek skręca w inną stronę. Nie wiedziała, kto z nich będzie ścigany albo czy postać się w ogóle ruszyła. Biegła co sił w nogach, omijając szerokim łukiem kolejne atrakcje wesołego miasteczka. Namalowane postaci ludzi i zwierząt wydawały jej się teraz zbyt powyginane i nieprzyjazne; światło raziło w oczy, piszczące melodyjki raniły uszy. Iga zaczęła dyszeć. Po kilku minutach zorientowała się, że biegnie na ślepo. Przystanęła i rozejrzała się. Nikogo nie było obok. Stała przy kolejce górskiej. Wyciągnęła głowę, by zorientować się, gdzie jest brama wejściowa. Kolejka ruszyła z hałasem i spłoszone dziewczyna znów zaczęła biec. Była już coraz bliżej wyjścia. Choć pot spływał jej po plecach, czuła coraz bardziej przenikliwe zimno. Bramę miała już na wyciągnięcie ręki.
Wrzasnęła, gdy coś z impetem szturchnęło ją w ramię. Odskoczyła na metr, potykając się o własną stopę.
- Iga, spokojnie, to ja, to ja! – Jarek powstrzymał ją przed upadkiem. Też dyszał ze zmęczenia i miał czerwone policzki, ale dziewczyna zauważyła, że z ust wydobywa mu się para. – Chodź, musimy uciekać. No, chodź…
Bez namysłu kiwnęła głową i oboje ruszyli. Ramię w ramię wybiegli z wesołego miasteczka.
Na przedmieściach panował półmrok. Było zbyt ciemno, by zobaczyć, co jest jakieś 30 metrów dalej, ale zbyt jasno, by zaczęły się palić latarnie. Wszystko nabierało szarawego odcienia.
Iga i Jarek szli środkiem ulicy. Co za różnica, skoro w mieście i taki nikogo nie było. Brakowało zwykłego harmideru, rozmów ludzi, odgłosów zwierząt; wszędzie panowała cisza, przerywana tylko odgłosem ich kroków. Przeszli już dwa wymarłe osiedla i spokojnie maszerowali dalej. Milczeli.
Iga obojętnym wzrokiem spojrzała na rozbity samochód, ciasno przylegający do jednej z latarni. Odłamki szyby były porozrzucane dookoła. Maska była wgnieciona, jedne z drzwi wypadły z zawiasów. Gdyby ktoś był w środku, z całą pewnością potrzebowałby natychmiastowej pomocy medycznej. Ale nikogo nie było. W żadnym z mijanych, porozbijanych aut nie było ludzi. Tak samo, jak żaden z samochodów nie nadawał się do jazdy. W całym mieście wszelkie pojazdy były popsute. Iga wiedziała, że tak było.
Dziewczyna zerknęła na Jarka. Nie znali się zbyt dobrze, ale w tej chwili cieszyło ją, że jest obok. Nawet, jeśli się niewiele odzywali. Przelotnie pomyślała o Majce, później przypomniała sobie długie rozmowy z Marcinem.
Zadrżała nieco. Marcin…
- Nie wiem, jak ty, ale ja zgłodniałem. – Jarek w końcu przerwał ciszę. Spojrzała na niego nieprzytomnie.. – Tam jest jakiś supermarket – wskazał dłonią. - Chodź, zapolujemy.
Posłusznie skierowała się we wskazanym kierunku. Chwilę później weszli do dużego budynku z automatycznie otwieranymi drzwiami. Stojąc w progu, mrugali, nieco zdezorientowani. W środku było dużo jaśniej, niż na zewnątrz; puste kasy i w pełni zaopatrzone półki były dobrze oświetlone i widoczne. Pierwszy ruszył się Jarek, Iga za nim. Pchnął jeden z wózków w jej stronę, sam wziął drugi.
- Wybierz sobie coś. Ja idę po jakieś mięso – rzucił w jej stronę, po czym odwrócił się. Pchając przed sobą wózek, przeszedł przez barierkę i zniknął za szafką. Iga stała chwilę, zastanawiając się, na co właściwie ma ochotę. Oparła łokcie na rączce od wózka i wolno ruszyła w głąb sklepu.
Brała wszystkiego po trochu. Woda i napój, chleb, serek, masło, konfitury, ser żółty, dwa batony, jogurt, kilka mandarynek i jabłek. Później dorzuciła jeszcze talerzyki, nóź i deskę do krojenia z działy „sprzęt domowy”. z Jarkiem minęli się kilka razy w przejściach między półkami. Gdy uznała, że ma wszystko, wychyliła się zza piramidki ustawionej z puszek z kukurydzą i wypatrzyła chłopaka.
- Gdzie się rozstawimy?!
- Gdzie chcesz! – odkrzyknął. Wzruszyła ramionami i rozejrzała się. Nieopodal stały krzesła i stolik ogrodowy. Iga odrzuciła tabliczkę z napisem „PROMOCJA”, wystawiła na środek stół, obok ustawiła dwa krzesła. Nie zrywała z nich folii. Ustawiła wszystkie wybrane artykuły. Po chwili doszedł Jarek.
- Jesteś wegetarianką? - zapytał, obrzucając wzrokiem jej „zdobycz” i wykładając jedzenie ze swojego wózka.
- Nie. Po prostu nie mam ochoty na mięso.
Kiwnął głową; skończył się wypakowywać, sięgnął po nóż i szynkę. Iga niespiesznie otworzyła jogurt. Po kilki minutach ciszy i wzajemnego unikania wzroku, dziewczyna westchnęła.
- Może pogadamy o czymś? Głupio tak jakoś…
- A o czym chcesz rozmawiać? – Jarek zerknął na nią, przeżuwając kęs kanapki.
- Bo ja wiem… tak ogólnie…
- Tak ogólnie to się nie da. Nie będziemy przecież się zachwycać pogodą.
- O rany, no nie – przewróciła oczami. – Co robiłeś ostatnio?
- Nic… nic ciekawego. Kułem do poprawki. Miałem sprawdzian. Byłem z klasą na filmie, który się okazał beznadziejny. No i byłem na dyskotece, ale to przecież wiesz… - Chwilę patrzył w bok. – A propos dyskoteki… Coś nie tak między tobą i Marcinem?
- O tym na pewno nie będziemy rozmawiać. – Iga zacisnęła usta.
- Spoko, jak chcesz. – wzruszył ramionami. – Aaaa… to może powiesz mi, co Majka ma do tego piegusa z ogromnym nosem?
- Nie mogę z tobą rozmawiać o Majce – oburzyła się Iga. – To by było nie fair wobec niej.
- To tyle jeśli chodzi o naszą rozmowę – zniecierpliwił się Jarek. – Albo mam inny temat. Może powiesz mi łaskawie, dlaczego tak mnie nie znosisz?
- Ja… - Iga zacięła się. Potem wydęła usta i spojrzała gdzieś w bok. – No, dobra, może za tobą nie przepadam – przyznała niechętnie. – Ale przecież nie bez wzajemności.
- Jeszcze sobie nie wyrobiłem zdania – wzruszył ramionami Jarek, nadal nie wyglądając na zdenerwowanego. – A możesz mi podać powód?
- Nie ma konkretnego…
- Czy to ma coś wspólnego z tym, że podbijam do twojej siostry? – przerwał jej. Gdy się nie odezwała, zaczął szydzić. – Nie jestem dla niej wystarczająco dobry? Jak z sierocińca, to do dupy, nie? Ona z liceum, ja z gorszego technikum, to za wysokie progi, tak? Elitarne siostry się znalazły – prychnął, gwałtownie odsuwając i kierując się do wyjścia.
- Jarek, nie… Jarek, poczekaj. – Iga zerwała się i złapała go za rękę. Przeraziła ją myśl, że może zostać tu sama. – Daj spokój, nie o to chodzi…
- Co? – warknął.
- Majka to moja młodsza siostra. Ty jesteś od niej starszy, do tego obie ledwo cie znamy, ale… po prostu… Zrozum, wobec każdego chłopaka byłabym podejrzliwa. Ja tylko nie chcę, żeby jej się stała krzywda.
Jarek przez chwilę stał nieruchomo, z odwróconą twarzą i zaciśniętymi zębami. Iga pociągnęła go lekko za rękaw.
- Chodź, skończ jeść. Nerwy źle szkodzą na trawienie – zażartowała blado. Chłopak uśmiechnął się krzywo i powrócił na krzesło bez zapału sięgnął po napoczętą kanapkę. Iga skończyła swój jogurt. W sklepie znów zapanowała nieprzyjemna cisza.
- To może – zaczęła dziewczyna niepewnie – powiedz, dlaczego ten film był taki beznadziejny?
Jarek westchnął cicho, przysuwając się do stolika.
- Przede wszystkim, były beznadziejne efekty specjalne. Pięciolatek by sobie z nimi lepiej poradził…
Doszli do centrum, ciągle rozmawiając. Część trasy przeszli głównymi ulicami, trochę na skróty przez osiedla blokowe i między sklepami. W centrum było jaśniej dzięki neonom i billboardom z pustymi ekranami, ale świecącymi na biało. Szarość była rozproszona. Stało tu też więcej aut – poobijanych, częściowo przewróconych, powyginanych. Niektóre wyglądały, jakby przejechał po nich pociąg.
Mijali właśnie jedną z kawiarenek. Była raczej niewielka, ale przytulna. Iga zerknęła na Jarka z uśmiechem.
- Majka opowiadała mi, jak się tu przypadkiem poznaliście…
- Przypadkiem – parsknął śmiechem chłopak. Gdy Iga spojrzała na niego ze zdziwieniem, przesłał jej łobuzerski uśmiech. – Majkę zauważyłem już dawno, jakieś pół roku temu. I mogę ci zaręczyć, że tej kawy, którą ona mi niby wytrąciła z ręki, wcale nie miałem zamiaru pić.
Iga przez chwilę patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Jarek szedł pewnym krokiem jak gdyby nigdy nic, nie oglądając się na boki.
– Idziemy Kwiatową czy przez Pawilon?
- Może przez Pawilon – wydukała. – Jak zejdziemy na parking, będzie bliżej.
Drzwi do Pawilonu otwierały się automatycznie. Weszli i rozejrzeli się po jasno oświetlonym budynku. Nad sobą mieli jeszcze dwa piętra, a ruchome schody prowadziły też w dół, na parking. Dom handlowy był pusty, lecz wszystkie sklepy stały otworem. Jarek zrobił krok w stronę wind, ale zatrzymał się.
- Wiesz co? Chyba skombinuję sobie jakąś bluzę. Chodź tutaj – kiwnął na nią głową. Razem weszli do sklepu z markowymi ubraniami. Jarek od razu skierował się do działu męskiego. – Normalnie bym sobie nie pozwolił na ciuchy za taką cenę – rzucił jeszcze przez ramię. – Ale w tej sytuacji…
Iga podeszła do wieszaków ze spodniami i zaczęła je przeglądać.
- Wiesz, że gdybyś był dziewczyną, spędzilibyśmy tu kilka godzin? – krzyknęła do chłopaka.
- Nawet na to nie licz! – odkrzyknął. Iga zaśmiała się i zrobiła krok w stronę bluzek. Zerknęła w tył, wprost na lustro. Zamarła.
Wolno obróciła się i zbliżyła do gładkiej tafli. Jej odbicie wydawało się normalne: miała proporcjonalne nogi i ręce, wokół jej twarzy wiły się czarne loki, oczy były ciemne i naturalnej wielkości. Jednak przez cały prawy policzek, od skroni biegła głęboka, otwarta rana. Czerwień świeżo zastygłej krwi wyraźnie odbijała się na bladej skórze. Włosy tuż przy uchu były zlepione, a na ramieniu na bluzie widniało kilka brązowawych już plam. Własna twarz wydawała jej się obca i odrażająca.
Delikatnie dotknęła palcami odbicia swojego policzka. Ścisnęło jej się serce. Zaczęła rozumieć, w pełni rozumieć sytuację.
- Co tam? – Drgnęła, gdy obok pojawił się Jarek. – Na co…
Ucichł. Gapił się na ich odbicie: oczy biegły mu od twarzy Igi do jego brzucha. Rozchylił nieco czarną bluzę. Iga przyjrzała się uważniej odbiciu Jarka; bluzka nie była po prostu brudna. Materiał był mokry od krwi. Duża, czerwona plama odcinała się od bieli ubrania. Fragment bluzki był podarty i strzępek smętnie zwisał tuż nad piersią, odsłaniając część ciała.
Jarek powoli podniósł ubranie do góry. Poszarpana rana biegła od żeber, dalej cienkim paskiem otoczonym siniakami niemal do biodra. Na górze widać było wystające mięso. Iga mimowolnie skrzywiła się i odwróciła wzrok. Jarek opuścił bluzkę.
- Więc to tak… - wyszeptał chłopak. Chwilę stali w milczeniu. W końcu Jarek poruszył się. – Przynajmniej innym nic nie jest.
- Mam nadzieję, że Marcin nie ma wyrzutów – wyszeptała Iga. Jarek położył rękę na jej ramieniu.
- Daj spokój, wszyscy wiemy, że to nie była jego wina. Nie powinien się zamartwiać. – Delikatnie ją pociągnął. – Chodźmy już. Im szybciej dojdziemy do twojego domu, tym szybciej będzie po wszystkim.
Iga kiwnęła głową i dała się wyprowadzić ze sklepu. Piekły ją oczy, ale starała się nie rozpłakać przy Jarku. Jego rana… jej twarz… Marcin…
Poszli w stronę windy. Machina akurat jechała z dołu na ich piętro. Dopiero po chwili dotarło do Igi, że winda nie powinna być w użyciu – przecież nikogo innego nie było w sklepie. Wtedy kabina zatrzymała się przed nimi. Przez przeźroczystą szybkę widać było zgarbioną, szarą postać.
Iga wrzasnęła. Jarek zaklął coś niezrozumiale i odepchnął ją. Po dwóch krokach przewróciła się na kolana. Kątek oka zauważyła, że chłopak biegnie w innym kierunku. Zamarło jej serce. Istota wyszła już z windy i stała trzy metry od niej. Iga poczuła przenikliwe zimno. Zorientowała się, że Jarek popchnął ją w stronę schodów. Chwiejnie wstała i rzuciła się do ucieczki.
Schody jechały powoli. Dziewczyna zbiegała po dwa stopnie na raz. Nie oglądała się. Jarek… Gdzie pobiegł Jarek? Jeśli ONA pójdzie za nią, Iga ma szansę uciec przez parking. Jeśli pójdzie za nim… Co zrobi Jarek?! Tu nie ma innego zejścia!
Dotarła dół i dobiegła do drzwi. Serce biło jej jak oszalałe. Spojrzała w górę. Postać stała na szczycie: powyginana, nieproporcjonalna. Miała odsłoniętą twarz. W świetle lamp jej oczy błyszczały nienaturalnym blaskiem.
Iga popchnęła mocno drzwi i wypadła na korytarz. Kilka schodków w dół, kolejne drzwi i już była na parkingu. Zaczęła dyszeć. Przebiegła przez ciemne podziemie pełne rozbitych samochodów. Gdy była już prawie na końcu, odwróciła się.
Nikt za nią nie szedł. Nie była ścigana. Było jej gorąco po biegu, z ust nie wydobywała się para. Serce łomotało o żebra.
- Jarek?! – krzyknęła Iga bez nadziei. Po parkingu rozniosło się echo. Nikt nie odpowiedział. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy. – Jarek!?!...
Łzy niedługo wyschły. Kierowała się w stronę domu, ciągle ze strachem rozglądając się dookoła. Nie spoglądała w szare niebo. Coraz bardziej przytłaczała ją cisza w wymarłym mieście. Nigdzie nie było widać Jarka. Była sama.
Ujrzała ją znów w okolicy ratusza. Najpierw poczuła przenikliwe zimno i poznała, że jest w pobliżu. Serce zaczęło ją boleśnie kłuć. Iga zauważyła, że postać stoi poza obrębem światła neonów. Suknia smętnie wisiała na jej pokręconym i powyginanym ciele. Choć ta się nie poruszyła, Iga zaczęła uciekać. Minęła dwie przecznice i dopiero wróciła do marszu. Dygotała już nie z zimna, ale ze strachu.
Później widziała ją z daleka, po drugiej stronie ronda, w samym centrum miasta. Musiała zmienić trasę, żeby ją ominąć. Znowu czuła pieczenie pod oczami, ale postanowiła nie płakać. Wydłużała kroki i wkrótce zaczęły ją boleć nogi. Spuściła oczy, nie patrząc na świecące billboardy ani jasne wystawy sklepów. Brakowało jej Jarka.
Gdy szła przez duże osiedle bloków, nogi już ją tak bolały, że zaczęła się potykać o własne stopy. Do tego oddychała ciężko. Krok za krokiem wbijała się w trans, obojętna na otoczenie. Raz – dwa, raz – dwa, I – ga, I – ga…
Dopiero po chwili dotarło do niej, że ktoś krzyczy jej imię. Nieprzytomnie podniosła głowę i rozejrzała się. Przystanęła. Na lewo od niej jakaś postać w rozwianym płaszczu zbliżała się szybko. Iga w pierwszym odruchu chciała się zerwać do ucieczki, ale zorientowała się, że przecież zna tę postać. Płaszcz nie był płaszczem, tylko rozpiętą bluzą.
- Jarek! – wrzasnęła i pobiegła mu naprzeciw. Bez namysłu rzuciła się chłopakowi na szyję. Omal się nie przewrócił; oparł rękę o ścianę bloku. Podczas gdy Iga dusiła go w uścisku, swobodnym ruchem potargał jej czuprynę.
- No, cześć.
- Tak się okropnie bałam – powiedziała urywanym głosem, odsuwając się od niego. – Myślałam…
- Ćśśś… Spoko. – Mrugnął do niej. – Miałem dłuższą trasę. Z Pawilonu uciekłem głównym wejściem, więc później musiałem iść Kwiatową. Złapałbym cię gdzieś wcześniej, ale spotkałem… No, musiałem iść wokół stadionu, wiesz, koło Biblioteki Miejskiej. Dlatego tak długo mi wyszło. – Obejrzał ją dokładnie. – Nic ci nie jest?
Iga pokręciła głową z uśmiechem.
- Nie. Tylko najadłam się strachu.
- Hm, przyznam szczerze, że też się niepewnie czułem - wymamrotał Jarek, nie patrząc na nią. Po chwili dodał raźniej. – To co, idziemy?
- Wiesz co, chyba muszę odpocząć.
- Dobra. Też bym chciał odsapnąć. Trochę się zlatałem. – Rozejrzał się i kiwnięciem głowy wskazał kierunek. – Tam jest jakiś plac zabaw. Może będą ławki.
Przeszli kawałek, głęboko oddychając. Iga czuła się dużo lepiej. Nie była sama w pustym, przerażającym mieście, wracała do swojego azylu z kimś… kogo nawet zdążyła polubić.
Koło placu była ławka, lecz Iga wybrała huśtawkę. Jarek przysiadł na szczeblu drabinek stojących tuż obok. Dziewczyna wyjęła z kieszeni batony, które zabrała z supermarketu i poczęstowała kolegę. Chwilę siedzieli bez słowa, chrupiąc i tylko się do siebie uśmiechając.
- Twoja kolej – odezwał się Jarek. – Co robiłaś ostatnio?
- Hm, przed dyskoteką? Też dużo kułam. Robiłam wiele prac, bo miałam spore zaległości. – Chwilę się zastanawiała. – Poza tym koleżanka z plastyka zorganizowała imprezę u siebie. Zaprosiła prawie cała klasę i kilku różnych znajomych. – Ostatnie słowa wypowiedziała niemal grobowym głosem. Jarek spojrzał zdziwiony.
- Nieciekawe jednostki? - zaryzykował.
- Nie, większość była w porządku. Chodzi mi o jedną osobę. – Gdy popatrzył na nią pytająco, westchnęła i wyjaśniła. – Przyszła też taka Ulka. Studentka. Jak się okazało, to stara przyjaciółka Marcina.
- Byłaś z Marcinem?
- Tak, moja koleżanka też go zaprosiła, znają się z osiedla.
- I… za bardzo się sobą zajęli? – znów spróbował zgadnąć Jarek. – Znaczy, Ulka i Marcin?
- To nie do końca tak. – Iga chwilę bujała się. Zerknęła na Jarka. Właściwie nie miała powodu, by mu nie ufać. Pochyliła się w jego stronę. – Chodzi o to, że parę dni wcześniej pokłóciłam się z Marcinem. W sumie to nic poważnego. Chodziło o jego kolegę, za którym nie przepadam, a którego według niego powinnam koniecznie bliżej poznać. W każdym razie, ta impreza miała być tak „na zgodę”. Chcieliśmy się zabawić, zrelaksować, poznać ludzi, ale generalnie być tam razem. No i pojawiła się ta cała Ulka. Marzenie każdego chłopaka – dodała zgryźliwie. – Długie nogi, tlenione loczki, bezbronna minka na pięknej twarzy. Okazało się, że się znali z Marcinem jeszcze z gimnazjum, kiedy to… prawie ze sobą nie chodzili. Byli dobrymi „przyjaciółmi”, ale oficjalnie nigdy nie zostali parą. – Iga przez chwilę patrzyła przed siebie, marszcząc brwi. – Zajęła się nim. Zagadała go i okręciła wokół palca. Marcin nie zostawił mnie na tej imprezie odłogiem, jest na to za dobrze wychowany… Ale ta pijawka była obok. A ja wiedziałam, że nie jest mu obojętna.
- To o to poszło na dyskotece? – zapytał Jarek. Iga pokręciła głową, później pokiwała.
- Od tego się zaczęło. Następne dwa tygodnie prawie w ogóle nie widziałam Marcina. Wiem, że bywa zajęty; też mam w tym roku sporo pracy. U mnie matura, on na pierwszym roku studiów. Jednak zawsze potrafiliśmy znaleźć czas dla siebie. A ostatnio praktycznie nie mogłam go złapać. Nawet na SMS-y nie zawsze dostawałam od niego odpowiedzi. Dzwoniłam do niego przed dyskoteką, nie odbierał. Majka miała swój cel – przesłała Jarkowi uśmiech – i chciała mnie trochę rozerwać.
- A ja myślałem, że robisz za przyzwoitkę. – Jarek potrząsnął głową. – To skąd się tam wziął Marcin?
- Dzwonił do mnie, kiedy ja już byłam na dyskotece i po prostu przyjechał swoim autem. Trochę razem potańczyliśmy, ale nie bawiliśmy się dobrze. Zresztą, sam to pewnie zauważyłeś. – Westchnęła. – Mieliśmy porozmawiać u mnie, po powrocie…
- Rozumiem. – Jarek pokiwał głową.
- To tyle, jeśli chodzi o moje ostatnie zajęcia. – Przesłała mu krzywy uśmiech. – Brzmi fatalnie. – Westchnęła. Kiedy pomyślała o obecnym wyglądzie swojej twarzy i o wrażeniu, jakie na chłopakach robiła Ulka…– A wy jak się bawiliście? – zapytała, żeby oderwać swoje myśli od tego tematu. – Majka pewnie by mi opowiedziała wszystko w domu, ale w tej sytuacji…
- Było super – odparł Jarek. Iga czekała na ciąg dalszy, bujając się lekko, ale ten nie nastąpił. Westchnęła.
- A coś więcej?
- Co więcej? Było naprawdę świetnie, ale robiliśmy to, co każdy normalny człowiek na normalnej dyskotece… Czyli nic poważnego – dodał pośpiesznie, jakby bojąc się, że Iga podejrzewa go o jakieś niecne sprawki. – Taniec, rozmowy i takie tam…
Iga parsknęła śmiechem. Poczuła się trochę jak surowa matka, której chłopak córki spowiada się z poczynań na randce. Odbiła się mocniej od ziemi i wiatr zagwizdał jej w uszach. Był to właściwie jedyny dźwięk, jaki teraz słyszała.
- Majka bardzo się ucieszyła, kiedy zaprosiłeś ją na randkę – rzuciła w przestrzeń. Jarek wstał i oparł się o szczebelek, uśmiechając się szeroko.
- Ja się ucieszyłem, kiedy się zgodziła.
- Mówiłeś, że dawno zwróciłeś na nią uwagę. To gdzie ją pierwszy raz zobaczyłeś?
- Pół roku temu, na andrzejkach. Jako wolontariuszka organizowała imprezę dla dzieciaków w moim domu dziecka. Widziałem ją wtedy parę razy. Poza tym, jakiś czas dorabiałem w cukierni koło jej szkoły. Przychodziła tam czasami, ale jakoś nie było okazji zagadać…
- Więc wymyśliłeś, że zderzysz się z nią kiedyś, a następnie wmówisz jej, że oblała cię kawą? – zapytała żartem Iga.
- To był impuls – wyszczerzył zęby Jarek. – Akurat znaleźliśmy się w jednej kawiarni. Po prostu wykorzystałem sytuację.
Iga roześmiała się, odchylając się do tyłu. Gdy huśtawka obniżyła się, zeskoczyła i podeszła do karuzeli.
- Poczekaj. – Jarek podszedł do niej i jak tylko usiadła, zaczął kręcić. Iga piszczała. Chłopak śmiał się z niej, lecz nagle przestał. Równie niespodzianie umilkła Iga. Karuzela kręciła się coraz wolniej, w końcu stanęła. Iga znalazła się tuż obok Jarka. Patrzyli na siebie, nie odzywając się.
Wokół panowała cisza. Dalej panował półmrok, wciąż było zupełnie pusto. Nie potrafili określić, co zmieniło nastrój. Iga poczuła gęsią skórkę na karku. Serce zaczęło jej niespokojnie bić.
Jarek odetchnął głęboko.
- Odpoczęłaś?
Iga kiwnęła krótko głową. Razem ruszyli w dalszą drogę.
Niebo wciąż było szare. Pora doby między dniem a nocą. Stan przejściowy.
Osiedle, na którym stał dom Igi, wydawało się uśpione. Dziewczynie brakowało szczekających psów i świateł w oknach, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Jeśli nie skupiało się na szczegółach, mogła sobie było wyobrazić, że po prostu wraca późno z imprezy.
Gdy już byli prawie pod domem, rozmowa zaczęła się nieco rwać. Zwolnili tempo, ale ciągle się starali uśmiechać. W końcu dotarli do furtki. Iga chwilę się wahała, ale otworzyła ją i przeszła przez równo ścięty trawnik. Za nią był Jarek. Weszli po trzech schodkach na werandę. Dziewczyna niepewnie położyła dłoń na klamce.
- Gotowy?
Jarek tylko kiwnął głową. Iga nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Z mocno bijącym sercem weszła do swojego domu. Teraz wystarczyło, by przeszli do salonu. W środku było cicho i trochę chłodno. Iga zadrżała lekko. Wzięła Jarka za rękę. Wystarczyło trzy kroki w prawo i byli przy drzwiach do salonu. Wahała się tylko chwilę; pchnęła drzwi i szybko przeszli przez próg. Byli na miejscu.
Drzwi za nimi zatrzasnęły się z hukiem. Mimowolnie odskoczyli. Iga poczuła przenikliwe zimno i serce je zamarło. Spojrzała w kierunku kanapy. Stała tam. Czekała na nich.
Iga zaczęła wrzeszczeć. Wyrwała rękę z uścisku Jarka i oparła się o ścianę, ciągle piszcząc. Dźwięk dzwonił w uszach. Obok Jarek gwałtownie wciągnął powietrze. Dwa kroki. Naparł na drzwi. Były zamknięte.
Poczuła, że pęka jej skóra twarzy. Ból był tak silny, że na moment się zachłysnęła. Jarek zgiął się wpół. Upadł z jękiem. Trzymał się za brzuch. Pod nim zaczęła się tworzyć kałuża krwi. Iga wydała gardłowy okrzyk, osuwając przy ścianie. Oczy zaszły jej mgłą. Bolało; poczuła, jak z otwartej rany sączy się strużka płynu. Ściekła jej po szyi.
Postać stała tam, odwrócona przodem. Po jej ogromnych oczach nie można było stwierdzić, czy patrzy na Igę, czy na Jarka. Chłopak krztusił się i jęczał obok. Iga nie była w stanie mu pomóc. Jedno oko zalała jej krew.
Postać poruszyła się. Zbliżała się do Igi, ale ta siedziała jak sparaliżowana. Paznokciami drapała o podłogę, nogi miała skulone. Zaczęła łkać. Zgarbiona istota była tuż przy niej. Pochyliła się jeszcze bardziej. Wychudzona twarz była tuż przed oczami Igi. Nie mogła uciekać.
Łzy popłynęły jej z oczu i widziała nieco lepiej. Zniszczona twarz. Skóra opięta, żółtawa. Ogromne oczy, czarne i… pełne smutku.
Iga gwałtownie umilkła. Wpatrywała się w istotę przed sobą jak zahipnotyzowana. Oczy. Nie złowrogie, nie przerażające, tylko pełne smutku, rozpaczy… oczy kogoś, kto się boi, kto potrzebuje pomocy. Osoby cierpiącej. Samotnej…
Jarek krzyknął z bólu i Iga drgnęła. Postać wyciągnęła rękę z pokrzywionymi, zbyt dużymi palcami. Delikatnie musnęła jej ramię. Ból zniknął, dziewczyna odzyskała zdolność rozumowania. Odwróciła się do chłopaka.
- Jarek…
Istota pochyliła się głęboko i przyłożyła ręce do boku skulonego chłopaka. Ten przez chwilę jeszcze oddychał głęboko, ale już nie jęczał. Nagle wywinął się spod jej rąk i usiadł, oparty plecami o drzwi. Patrzył szeroko otwartymi oczami.
- Co ty…?
Istota oddaliła się od nich. Wróciła na swoje miejsce przy kanapie. Iga poczołgała się do chłopaka.
- Nic ci…?
- Musimy uciekać – szepnął jej szybko. – Przez okno, może damy radę…
- Nie! Nie, Jarek, nie rozumiesz? Nie możemy przed nią uciec! Ona jest NAMI!
Jarek popatrzył na nią bez zrozumienia. Iga pochyliła się ku niemu.
- Ona jest naszym strachem, naszym bólem…
- Dlaczego nie pozwala nam wrócić?! – Chłopka podniósł głos. Iga pokręciła głową.
- Jarek, przecież to nie ona. To my sami…
- Co?!
- Posłuchaj mnie przez chwilę. – Iga położyła mu dłoń na ramieniu. Już nie czuła do niego niechęci. Wiedziała, że może mu zaufać. – Musisz się zastanowić, by to zrozumieć… Mieliśmy wypadek. Przypominasz sobie? Byliśmy w aucie: ty, ja…
- Majka i Marcin – dokończył, kiwając głową.
- Ale tylko my jesteśmy TU. Jesteśmy między życiem a śmiercią. Żeby się obudzić…
- Powinniśmy dotrzeć do twojego domu. Dojść do miejsca, gdzie nie dotarliśmy wcześniej. Taki był zamiar.
- Właśnie. Wiedziałeś, że musisz dojść do mojego domu. A teraz pomyśl… - westchnęła. Rana na twarzy nie bolała, ale czuła dziwne odrętwienie. – Obudziłeś się w samochodzie. Niedaleko dyskoteki, na skrzyżowaniu. Chciałeś przyjść tu, ale…
- Po drodze wstąpiłem na wesołe miasteczko. – W końcu skupił się na jej twarzy. – Jak ty.
- Tak. Obudziłam się pierwsza, jeszcze cie nie było. Wiedziałam, że aby wrócić, muszę dojść do swojego domu. Oboje to wiedzieliśmy. Dlaczego więc tyle razy zbaczaliśmy z trasy? – Jarek milczał, patrząc na nią. Iga mówiła dalej. – Pomyśl. Pierwszy raz spotkaliśmy ją na wesołym miasteczku. Później w Pawilonie. W supermarkecie nie, bo byliśmy zmęczeni, głodni i potrzebowaliśmy odpoczynku. Ale te dwa pozostałe przystanki nie były nam potrzebne.
- Później się nie zatrzymywaliśmy…
- Ale byliśmy sami. I oboje się baliśmy.
- Chcesz powiedzieć, że specjalnie zwlekaliśmy, żeby się nie obudzić? – Pokręcił głową. – Oszalałaś!
- Jarek – wyszeptała. – Nie boisz się powrotu?
Zaległa cisza. Iga spokojnie patrzyła na Jarka. Ten uciekł wzrokiem i zapatrzył się na dywan. Dziewczyna pochyliła głowę.
- Czego się boisz?
- Kiedy się obudzę… Może nikogo przy mnie nie będzie. Może będę sam. – Jarek zaczął mówić szybko, nie patrząc na nią. – Nie mam rodziny; nie wiem, czy ktokolwiek się o mnie martwi. Do tego… niedługo nie będę mieszkał w Domu Dziecka. Idę na swoje. Wiesz, ile to obowiązków? A jeśli sobie nie poradzę? I teraz jeszcze pewnie wywalą mnie z roboty. Nie będę się nadawał. Do tego… - Pochylił głowę i zaczął mówić znacznie ciszej. – Zależy mi na twojej siostrze. Zależy mi na Majce. Jeśli ona… - Pokręcił głową i umilkł.
- Ja też się boje samotności – odparła cicho. – Boje się, że Marcin mnie zostawi. Zwłaszcza teraz – machnęła ręką, wskazując swoją twarz. – Kocham go. Chcę z nim być, ale nie wyobrażam sobie tego, jeśli będzie się mnie wstydził. A Majka… może się ode mnie oddalić. Do ciebie.
Jarek podniósł oczy i spojrzał na nią. Uśmiechnął się lekko.
- Nie zabiorę ci siostry.
- A ty nie będziesz sam.
Zaśmiała się, ale z oczu popłynęły jej łzy. Jarek otarł je wierzchem dłoni. Spojrzał na nieruchomą postać przy kanapie, później znów na Igę.
- Ona tylko uosabia nasze lęki? Uciekając od niej… uciekamy od naszych obaw?
- Żeby wrócić – powiedziała cicho Iga – musimy zapomnieć o strachu…
- … I zaryzykować – dokończył Jarek. Uśmiechnęli się do siebie.
Chłopak wstał. Wyglądał teraz dokładnie, jak na odbiciu w lustrze w Pawilonie, ale Igę to nie przerażało. Podał jej rękę i pomógł się podnieść. Trzymając się za dłonie, podeszli do kanapy. Postać wciąż tam tkwiła tam nieruchomo. Iga stwierdziła, że nie wyglądała strasznie, tylko… żałośnie.
Położyli się po przeciwnych stronach kanapy, podkulając nogi i opierając głowy o zagłówki. Zamknęli oczy. Wiedzieli, że obudzą się w szpitalu, otoczeni różnymi przyrządami, podłączeni do kroplówek.
Nie przerażało to ich już tak bardzo. Mieli do czego wracać.
oceny: bezbłędne / znakomite