Przejdź do komentarzyMiranda cz.3
Tekst 3 z 7 ze zbioru: Powiastka Nr 9
Autor
Gatunekromans
Formaartykuł / esej
Data dodania2019-10-14
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń896

Rozdział IX


Dzień wyprawy na wyspę.


Miranda jeszcze leżała w łóżku, gdyż sądziła, że jest bardzo wcześnie. Słoneczny poranek zapowiadał piękną pogodę. Nagle ktoś zastukał do drzwi.

Nie, – pomyślała. – to nie pukanie. Tylko łomot, który zakłócał jej spokój!

- Kto tam? – zawołała.

- To ja! Alan. Wstałaś już?

- Ja? Czy wstałam? Nie, jeszcze nie. A po co miałabym tak wcześnie wstawać przecież jest piąta rano? Poza tym twój łomot w drzwi obudziłby umarłego.

Usłyszała chichot zza drzwiami.

- Oj, chyba zapomniałaś. Dziś płyniemy na wyspę Maui, pamiętasz? Ognisko czy grill… Poza tym jest po ósmej parę minut.

Miranda, aż usiadła gdy to usłyszała. Faktycznie to dziś jest ten rejs na tą wyspę. – przypomniała sobie.

- O, rety! Zupełnie wyszło mi z głowy. Pewnie już wyjeżdżacie?

- Nie, dopiero za godzinę i dwadzieścia minut, także zbieraj się młoda damo. Czekam przy samochodzie.

- A, tak. Na pewno będę.- obiecała.

Po chwili usłyszała jak Alan odchodzi. Zaczęła się pakować.

Przy jachcie zastała swojego brata Martina.

- Witaj siostrzyczko! – zawołał. Po czym ucałował ją w czoło.

- Cześć brat ! Gdzie Alan? Jest z tobą Nicolle?

- Tak, Nicolle i Alan już są na jachcie. Choć, pójdziemy do nich.

Alan majstrował coś przy sterze, Nicolle zaś rozkładała leżak na którym zamierzała się opalać.

- Martin! – krzyknął Alan.

- Co tam? – spojrzał na kompana.

- Popatrz na naszą koleżankę, chce się opalić, a słońce dopiero wyjdzie za pół godziny. – Chłopaki zanieśli się głośnym śmiechem.

- No co! Przygotowuje się, czekam na słońce. – Broniła się, ale i tak mężczyźni wraz z Mirandą śmieli się na całego.

- No, a ciekaw jestem – rzekł Alan – kiedy to moja Miranda pokaże swoje walory i dołączy do swej koleżanki, hm? – spojrzał na nią wyzywająco.

- O! Na pewno nie! Zapomnij, nie będziesz miał czym oka cieszyć. – odpaliła i pokazała mu język. Myślała, że się zaśmieje, ale on spojrzał jej głęboko w oczy i odwrócił do steru.

Płynęli jakieś pół godziny, minęła połowa czasu by dostać się na wyspę.

Alan spojrzał na niebo. Na jego twarzy pojawił się grymas niepokoju. Niebo spowiły ciemne kłębiaste chmury, załoga usłyszała pierwszy grzmot, za nim drugi.

- Ekipa! Zabierajcie graty i szybko pod pokład! Natychmiast! Włączę auto pilota! Biegnijcie!

Dziewczyny z piskiem zbiegły pod pokład Martin zabrał leżak Nicolle i z Alanem ruszyli za dziewczynami.

- Ale się nam trafiło, to chyba sztorm będzie. – spojrzał na pozostałych.

- Co teraz będzie?! Krzyknęła przerażona Miranda.

- Nie martw się wszystko będzie dobrze.

Alan podszedł do niej, usiadł obok i przytulił głaskając ja łagodnymi ruchami po ramieniu, by ją uspokoić.

Wiatr gwizdał, fale ślizgały się po pokładzie. Ze wszystkich stron trzaskały pioruny. Pod pokładem padła elektryczność, robiło się zimno, zmalał napęd. W jacht uderzył piorun, złamał maszt; do środka pod pokład zaczęła napływać woda. Miranda postawiła stopę na podłogę.

- O, matko! Tu jest woda, zalewa nas! – krzyknęła przeraźliwie.

Wszyscy wpadli w popłoch.

- Utoniemy! – pisnęła Nicolle.

- Spokojnie. Nakładajcie kapoki. – rozkazał Martin. Jak na razie on odzyskał rozsądek i przejął inicjatywę dowodzenia. – Alan przywiąż się do Mirandy, tak aby w razie najgorszego pomógłbyś jej. Ja to samo zrobię z Nicolle. Nie bój się kochana siostro, Alan zaopiekuje się tobą.

- A kto zaopiekuje się tobą? – zapytała z głęboką troską.

- Jestem mężczyzną. – powiedział odważnie. – przetrzymamy to wszystko. Jak wrócimy do domu będziemy się z tego śmiać. – serce mu tłukło jak oszalałe, bał się, mimo że nie chciał tego okazać, jednak bał się jak oni wszyscy.

Usłyszeli trzask łamanego kadłuba, wszyscy wypadli do wody, dziewczyny krzyczały. Wiatr szaleńczo huśtał nimi ogromnymi falami. Z trudnością łapali każdy łyk powietrza, było ciemno, padał deszcz. Każda z par była mocno wtulona w siebie, próbowali płynąć, ale opór jaki stawiała woda był ponad ich siły. Wołali do siebie aby utrzymać kontakt słuchowy, ale z czasem ich krzyki stawały się odległe, pozostały echem. Oddalili się od siebie i ta myśl wpędzała ich w jeszcze większy strach. Wiatr osłabł, burza ustała. Głosy nikły, pozostała głucha cisza…




Rozdział X



Martin i Nicolle dryfowali już wiele godzin. Byli zmarznięci i wygłodzeni. Nicolle spała wsparta o kawałek masztu z jachtu, mężczyzna w oddali zauważył światło. Ledwie przytomny myślał, że ma przywidzenia, ale światło się zbliżało. Czyżby umarł?


***


Alan poczuł na twarzy ciepłe promienie słońca. Otworzył oczy, usiadł. Ponownie zamknął oczy, mocno je zaciskając, po czym je otworzył. Myślał że to sen, ale po chwili zdał sobie sprawę, że jednak nie. To rzeczywistość. Siedział na brzegu jakiejś wyspy – obcej wyspy. Rozglądał się dookoła jednocześnie przypominając co się wydarzyło kilka godzin temu, a może kilkanaście? – pomyślał. Wstał, resztkami sił próbował skupić swe myśli. Mignęła mu przed oczami dziewczyna którą znał, chwilkę później przypomniał jej imię.

- No tak. Miranda. – mówił na głos – Ale zaraz, zaraz - przypominał dalej – przecież Miranda była ze mną.

Zszokowany ruszył truchtem wzdłuż plaży.

- Boże, gdzie ona jest? Miranda! Miranda, gdzie jesteś?

Niestety jedyne co mu odpowiedziało, to echo jego własnych słów odbijające się od szumu fal i głębi lasu.

- To nie możliwe! – Krzyknął zrozpaczony. – Ona nie mogła zginąć! Obiecałem mu! Nie ona…




Rozdział XI



Rozbitkowie, których znalazł kuter rybacki zostali przewiezieni helikopterem ratunkowym do szpitala. Kobieta jest w śpiączce, a chłopak przytomny lecz w szoku. – relacjonowała reporterka telewizyjna programu na żywo A LIVE ! – Niestety z tego co mówił policjant dwójka zaginionych rozbitków jest nadal poszukiwana. Mówiła dla państwa Erica Sherry.

Sally Maguro odpoczywała w fotelu i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w ekran telewizora.

- Pani Maguro? – spytała pokojówka. – Dobrze się pani czuje?

Lekko oszołomiona potrząsnęła głową.

- Nie! To nie możliwe! – spojrzała w stronę pytającej.

- Ale co się stało proszę pani?

- Miranda, Alan, Martin i Nicolle mieli wypadek. Złapał ich sztorm, gdy płynęli na wyspę. Alan i Miranda zaginęli, policja i straż przybrzeżna poszukują ich.

- Święta Panienko! Co teraz będzie? Proszę się uspokoić na pewno jest jakieś wyjaśnienie. Może ta reporterka coś pomyliła, pewnie pana Alana i panienkę Mirandę zabrano do innego szpitala. Trzeba mieć nadzieję.

- Tak, tak. Trzeba się tego dowiedzieć.

- Co pani ma na myśli?

- Margarita nie zadawaj tyle pytań tylko ubierz się pojedziemy do szpitala.

- Dobrze proszę pani. – odpowiedziała po czym ruszyły w drogę.



***


- Dzień dobry pani. – zagadnęła pielęgniarkę – Czy mogłaby pani łaskawie powiedzieć mi coś na temat zdrowia mojego wnuka i panny Nicolle?

- A z kim mam przyjemność rozmawiać? Pani jest z rodziny?

- Och! – zdenerwowała się – Jak pytam o wnuka, to chyba babką? Maguro. - rzekła Sally.

- Przepraszam. Przez tych fotoreporterów, to myśli moje nie funkcjonują. Proszę pójść tym korytarzem prosto, potem skręcić w prawo. Sala nr 45. Tam leży pani wnuk. Zaraz tam przyślę lekarza, który wszystko wyjaśni o stanie pacjenta i odpowie na pani pytania.

- Dziękuję pani. Chodź Margarito idziemy do Martina.

Sally otworzyła drzwi z numerem 45. Martin spał, był podłączony do aparatury, oddychał miarowo. Staruszka usiadła obok wnuka na krześle. Bardzo się o niego martwiła, ale również martwiła się także o wnuczkę i Alana.

- Boże. – westchnęła. – Pozwól wrócić mojej wnuczce i Alanowi do domu, aby byli cali i zdrowi.

Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi pokoju. Sally odwróciła się i zobaczyła lekarza w białym kitlu. Natychmiast wstała i wyszła z pokoju tak jak jej wskazał gestem.

- Dzień dobry. Jestem doktor Jeremy Wellkynson. Będę nadzorował powrót do zdrowia pacjenta.

- Dzień dobry panie doktorze. Jestem babcią tego biednego młodzieńca. Bardzo martwię się o niego. Nie dawno usłyszałam, że został tu przewieziony, wie pan.. Z wiadomości. Natychmiast się tu zjawiłam. Czy z moim wnukiem wszystko dobrze? On tak mocno śpi. – spojrzała przez szybę na wnuka ze smutną miną.

- Proszę pani, proszę się…

Kobieta przerwała w pół zdania. Wyprostowała się i rzekła z lekka wyniosłością. Po smutnej udręczonej kobiecie nie było śladu.

- Nazywam się Sally Maguro.

Lekarz lekko zdezorientowany zmienną postawą kobiety, uśmiechnął się.

- Tak… wiec pani Maguro, proszę się nie denerwować. Wszystko jest pod kontrolą, oddech stabilny, serduszko zdrowo bije, tylko chłopak był mocno wystraszony i odwodniony. Już wszystko jest w najlepszym porządku. Za parę dni wypuścimy pani wnuka do domu. Na razie musimy poobserwować pacjenta.

- Naturalnie. Naprawdę wszystko jest w porządku? Może specjalnie tak doktor mówi, abym nie wpadła w histerię? – zapytała nadal nie dowierzając.

Wellkynson zaśmiał się przyjaźnie, uścisnął dłonie Sally, którą jak widać było po minie zaskoczył ją tym gestem.

- Pani Maguro mówię najszczerszą prawdę, nie mógłbym pani okłamywać, to wbrew mojej etyce lekarskiej. Moim obowiązkiem jest między innymi przekazywanie dobrych

lub złych nowin o stanie pacjenta. W tym przypadku nie ma się o co już martwić. A teraz wybaczy pani, muszę wracać do innych potrzebujących.

- Tak, tak. Przepraszam, nie powinnam pana zatrzymywać. - miała wejść do wnuka lecz nurtowała ją jeszcze jedna sprawa. – Ach, panie doktorze?

Mimo, że doktor był spory kawałek drogi od niej jednak zawrócił.

- Tak? – rzekł nieco zniecierpliwiony.

- Przepraszam jeszcze raz, ale z Martinem była dziewczyna Nicolle. Co się z nią dzieje?

- Ach ta młoda kobieta jest niestety w śpiączce.

- W śpiączce? – powtórzyła niczym echo. – To straszne. Długo będzie w tym stanie?

- Nie mam pojęcia. Dziewczyna musiała przeżyć wielki wstrząs bądź uderzyć się silnie w głowę i dlatego zapadła w śpiączkę. Ten stan może być długotrwały lub krótkotrwały. Może to być tydzień, dwa tygodnie, miesiąc a nawet lata. – bezradnie rozłożył ręce. – Trudno powiedzieć, musimy czekać. Porobimy badania i za parę dni zobaczymy będziemy ją wybudzać.

Doktor pożegnał się z Sally. Starsza pani ze łzami w oczach lecz dumnie uniesioną głową odprowadzała jego wzrokiem, aż zniknął za drzwiami oddziału laryngologicznego. Chwilkę później zorientowała się że nie zadzwoniła do Nicolasa Petersom - prezesa firmy, zastępcę Alana oraz do księgowego Percy Toronto i nie powiadomiła o zaistniałej sytuacji. Po jednym sygnale odebrał prezes.

- „Maguro Family”. Słucham?

- Cześć Nicolasie, mówi Sally Maguro.

Na twarzy mężczyzny pojawił się niesmaczny grymas.

- Witam panią. – rzekł z udawaną radością.

- Nie wiem jak ci to powiedzieć.

- Coś się stało Sally? – zaniepokoił się.

- Właściwie tak. Posłuchaj mnie. Zdarzył się wypadek. – zaczęła ostrożnie.

- Wypadek? Jaki wypadek co ty mówisz?

- Nie przerywaj mi. Moi wnukowie, Nicolle i Alan mieli wypadek w czasie rejsu zaskoczył ich sztorm, trafił w nich piorun i … - zawiesiła głos.

Nicolasa właściwie ucieszyła ta wiadomość. Od razu przyszło mu na myśl, że ta wstrętna dwójka i Alan Cooper zatonęli, lecz szybko się zreflektował i wysłuchał wiadomości do końca.

- Tak i co dalej?

- Mój wnuk i Nicolle są w szpitalu. Natomiast Alan i Miranda zaginęli bez wieści. – czuła że w gardle cisną ją znowu łzy. – Proszę byś zaopiekował się firmą do powrotu Alana.

- Tak, oczywiście zajmę się należycie. Proszę się nie martwić.

Kobieta bez słowa rozłączyła się.


***


Lekko zdziwiony zachowaniem kobiety, odłożył słuchawkę. Satysfakcja biła z jego oczu. Po chwili wyrwał się z zadumy, chwycił ją ponownie, wybił numer dwadzieścia pięć. Odebrała sekretarka.

- Księgowość. Słucham.

- Połącz mnie z Percy.

- Tak, oczywiście. Łączę.

Nie musiał długo czekać, gdy usłyszał głos kolegi natychmiast przeszedł do rzeczy.

- Percy? – zapytał. – Przyjdź w tej chwili do mojego gabinetu.

Po pięciu minutach usłyszał pukanie do drzwi. Po uprzednim PROSZĘ, Percy wszedł do gabinetu.

- Dobrze, że mnie zawołałeś, bo miałem do ciebie przyjść z półrocznym sprawozdaniem z działalności firmy o które mnie prosiłeś dwa dni temu.

Zamiast pochwały usłyszał ostre.

- Siadaj.

Mężczyzna zrobił co mu kazano. Starszy, szczupły, siwiejący tuż przed pięćdziesiątką Nicolas siedział w fotelu ze zmarszczonym czołem. Masował skroń lewej strony głowy. Percy słysząc ostry ton prezesa postanowił poczekać, aż się uspokoi.

Nicolas był wdzięczny za tą chwilę ciszy. Wyprostował się, spojrzał na mężczyznę o kruczoczarnych włosach, orlim zarysie nosa i brązowych oczach.

Zastanawiał się jak on to robi, że mając czterdzieści osiem lat nigdy nie zauważył u niego ani jednego siwego włosa. Natomiast on jest siwy jak gołąbek.

- Malujesz włosy?

Pytanie zupełnie zbiło go z tropu.

- Nie. Oryginalne swoje włosy. – pociągnął za grzywkę z uśmiechem.

Percy niespokojnie poruszył się na krześle.

- Jak wiesz chcę przejąć firmę, a ty obejmiesz moje stanowisko. Póki co musisz mi pomóc w jednej sprawie. – rzekł Nicolas. Widząc że Percy uważnie słucha kontynuował dalej. – Mianowicie sprawa stoi tak. Ten szczeniak Martin i Nicolle są w szpitalu. Alan i Miranda zaginęli. Twoje zadanie polega na tym byś znalazł osobę która wyeliminuje z gry Alana, Mirandę i jej brata.

- Ale jak? Skoro nie wiemy gdzie jest Alan i Miranda.

- Spokojnie zaraz się tym zajmę. Pewnie seniorka rozpoczęła akcję poszukiwawczą, ale ja po cichu zorganizuję swoją. A ty znajdź odpowiednią osobę.

- Nie ma sprawy, zajmę się tym natychmiast.

- Dobrze. – z lekka uspokojony rozluźnił krawat.




Rozdział XII



Po sześciu dniach błądzenia po lesie zobaczył wodospad, przejrzysta woda aż ciągnęła do siebie, wołała połyskującymi w słońcu kroplami niebieskich drobinek. Nie zastanawiając się nad niebezpieczeństwem pięknej często zdradliwej natury zdjął koszulę, szorty. Zanurkował w cudownie chłodzącą taflę wody. Pokonując zamaszystymi ruchami ramion odgarniał wodę zagłębiając się w kierunku dna. Ta chwila bardzo go cieszyła. Nie miał problemu ze wstrzymywaniem oddechu ani z rozglądaniem się pod wodą, gdyż wiele nauczył się w wojsku. Wypłynął na powierzchnię parę metrów od brzegu. Wsłuchiwał się w przyrodę, przez chwilę sądził że mu się wydawało iż słyszał dziewczęcy śmiech. Tak znajomy, że w pierwszej chwili pomyślał o Mirandzie. Zaczął krążyć w wodzie, obracał się szalenie wierzył że to ona. Pewnej chwili jego wzrok zatrzymał się na hawajskiej około dziesięcioletniej dziewczynce ubraną w żółtą sukieneczkę w niebieskie i zielone motyle. Podpłynął do miejsca gdzie leżały jego ubrania. Dziewczynka patrząc na niego posłała ciepły uśmiech i pomachała drobną dłonią.

Wskazała by za nią ruszył. Odwróciła się we wskazanym wcześniej kierunku ruszyła żwawym krokiem. Alan spiesznie ubierając się nieświadomie założył koszulkę na lewą stronę. Podążył za dzieckiem. Dziewczynka w pewnym odcinku drogi zaczęła biec. Mężczyzna również przyspieszył. Wołał za nią by się zatrzymała, zaczekała. Pokonując zarośla w które się wgłębiali zastanawiał się czy czasem widok dziewczynki to nie przywidzenia skutkiem pobytu na tej wyspie. Od dwóch dni nic nie jadł, zmęczenie dawało mu się we znaki. Przed oczyma stanęło mu zaniedbane, zapuszczone zaroślami cmentarzysko. Rozglądał się z zaciekawieniem odkrywając tablice zmarłych stwierdził, że chowani tu byli ludzie szanowani, którzy zaistnieli w hawajskiej kulturze.

Dziewczynka zaczęła coś krzyczeć do niego, lecz nie mógł zrozumieć sensu jej słów mimo że ten język znał od dziecka. Niespokojnie z lekkim grymasem wskazywała kolejny kierunek wędrówki, ponownie ruszyła truchtem przed siebie. Mijając groby raptownie zatrzymała się przy potężnym grobowcu. Na krypcie widniało nazwisko Bohrn. Tu leżał ktoś z rodziny Mirandy.

Nie zdążył zastanowić się nad odkryciem, ponieważ dziewczynka znów zachęcała go w nieznane, bieg zdawał się nie mieć końca. Mijali kolejne groby. Alan biegł na oślep, aż w końcu potknął się i upadł nad grobem nie znanej mu osoby. Podniósł głowę, otrzepał dłonie z piasku i szukał wzrokiem dziewczynki . Po chwili dojrzał ją, stała nad wykopanym pustym dołem…




Rozdział XIII



Cztery dni temu Martin został wypisany ze szpitala. Z dnia na dzień odzyskiwał formę z czego Sally bardzo się cieszyła. Przy wypisie dostał skierowanie na rehabilitacje.

Z drewnianego zegara kukułka wybijała czas. Wybiła dziesiąta rano, a ćwiczenia miał o jedenastej.

- Martin. – zawołała melodyjnym głosem. – Pospiesz się, bo nie zdążysz.

Usłyszała jak wnuk zbiega szybko ze schodów.

- Ok. Ok. Już idę. – uniósł dłonie na znak podporządkowania.

Sally pocałowała wnuka w czoło. Stojąc w drzwiach domu, patrzyła jak wsiada do auta.

Szofer wykręcił z podjazdu i zniknął za bramą, która miała mechanizm samo zamykający.


***


Margarita wraz z Rogerem jak co dzień o tej samej porze szykowali się na zakupy.

Seniorka właśnie zaparzała sobie kawę w srebrnym imbryczku.

Usłyszała kroki tuż za nią, stawały się coraz głośniejsze. Tego przedpołudnia od samego rana czuła jakiś męczący ją niepokój. Odstawiła imbryczek z kawą, niespiesznie zrobiła parę kroków do stojaka z nożami. Ujęła w dłoń ostry krótki zębaty nóż z czerwoną rączką. Stabilnie ją zacisnęła. Odwróciła się raptownie mając zamiar się bronić. Kuchni rozległ się pisk obu kobiet.

Przed starsza panią stała wystraszona Margarita. Sally natychmiast odłożyła ostry przyrząd i usiadła do stołu.

- O mój Boże! Co ja bym zrobiła? – pytała siebie zszokowana kobieta.

Do kuchni przybiegł Roger.

- Co to za wrzaski? Co się stało? Myślałem, że ktoś was morduje. – dodał z żartem.

- No prawie by tak było. – odparowała pokojówka.

- Powiecie mi panie co tu zaistniało? – dopytywał się nieco zmartwiony widząc przestraszone kobiety.

- To moja wina. – przyznała Sally. Dwie pary oczu spoczęły na niej. – Przepraszam was. – dodała skruszona. – Nie wiem dlaczego, ale od rana czuje jakiś ogromny nie pokój. Usłyszałam kroki, a wy już wyszliście. Ubzdurało mi się, ze to jakiś złodziej. Chwyciłam za nóż, chciałam się bronić.

Zmartwiona tym, że uznają ją za wariatkę, opuściła ramiona.

- Pani Sally co też tu nam mówi? – zaczął delikatnie mężczyzna. – Jeżeli faktycznie czuje się niespokojna, to Margarita dotrzyma towarzystwa do mego powrotu. Z zakupami sam sobie dam rady. – uniósł pytająco krzaczaste brwi.

- Oczywiście. Z ochotą potowarzyszę. Wypijemy kawę na tarasie. Jest taka piękna słoneczna pogoda. – podłapała propozycję.

- Nie. – odpowiedziała stanowczo. – W żadnym wypadku. Oboje pojedziecie na zakupy. Nic mi nie będzie. Włączę alarm. Znacie kody więc gdyby ktoś się włamał będę o tym wiedziała. Pod stołem jest zamontowany przycisk, gdy się go naciśnie natychmiast zawiadomi policję o naruszeniu posiadłości. Jestem bezpieczna. – widząc zmartwione miny rozkazała z pół uśmiechem. – No nie ma już was! Koniecznie zakupcie mi moje ulubione czekoladki MERCI.

Para zaśmiała się, przytaknęli i w radosnym nastroju opuścili dom.




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×