Autor | |
Gatunek | filozofia |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-12-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1348 |
Moc pozytywnego myślenia
Byłam dzisiaj u fryzjera. Notabene u mojego znajomego fryzjera, który już ponad 20 lat włosy mi ścina, modeluje, robi balejaż. Jest bardzo dobry w swoim fachu. Jego salon ma najlepszą renomę w mieście. Bardzo go lubię. To taki miły, ciągle uśmiechnięty 43-letni Włoch, imieniem Giuseppe. O nazwisku nawet nie wspomnę, bo jeszcze komuś przyjdą do głowy jakiś nie na miejscu skojarzenia, gdyż o takim akurat nazwisku, w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, bardzo znany był pewien jego rodak… O, chociażby z Alcatraz.
Jak się z Giuseppe do siebie dorwiemy, to nagadać się nie możemy. Gaduła z Giuseppe, że ho, ho! Mnie też nic nie brakuje. Bardzo sympatycznie nam się ze sobą rozmawia, bo nadajemy na podobnych falach. Tym razem rozmawialiśmy o jego wypadku i o pozytywnym myśleniu.
Otóż przed dwoma miesiącami Giuseppe w bardzo dziwnych okolicznościach uległ nieszczęśliwemu wypadkowi. Pucował w garażu swojego ukochanego Oldtimer`a i na koniec pucowania, jakoś tak niefortunnie się stało, że jego ukochane, ważące 1 tonę auto, na niego najechało, uszkadzając mu kręgosłup i kręgi szyjne oraz łamiąc żebra. Nieprzytomnego Giuseppe przetransportowano helikopterem do Unfall Klinik (tłum. klinika powypadkowa). Leżał tam na intensywnej terapii. W przeciągu dwóch tygodni miał przeprowadzone dwie poważne operacje kręgosłupa. W miejscu uszkodzonych kręgów założono mu jakieś płytki metalowe. Miał też wiele innych zabiegów, gdyż uszkodzeń ciała miał więcej. Ja jednak nie będę ich opisywać, gdyż mogłabym co namieszać. Po prostu nie nadążałam za Giuseppe, kiedy on w swojej opowieści zasuwał terminami medycznymi (oczywiście po niemiecku), a one… te terminy medyczne mam na myśli, tak na już, nic mi nie mówiły. Zresztą, to już nawet nie jest istotne. Istotne jest natomiast to, że lekarze nie dawali mu większych szans, że będzie mógł jeszcze kiedyś chodzić. Giuseppe jednak nie chciał nawet o tym słyszeć. Opowiadał mi jak leżał na intensywnej terapii bez ruchu, wpatrując się w sufit, i wmawiał sobie na okrągło, że chodzić będzie... i basta! Żadnej innej myśli do siebie nie dopuszczał. Ma żonę i dwóch synów. Dla nich musi być sprawny. Za wszelką cenę. Nawet swojej matki, mieszkającej obecnie na Sycylii, nie pozwolił nikomu o swoim wypadku powiadamiać, gdyż obiecał jej wcześniej, jeszcze przed wypadkiem, że ją tam odwiedzi i miał zamiar słowa dotrzymać. Nie załamywał się swoją sytuacją, nie rozpaczał. Myślał pozytywnie. Przez cały czas. Wierzył, ba, był pewien, że stanie na własnych nogach. No i ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, stanął. Od tygodnia nawet już pracuje. Wprawdzie nosi przez cały czas jakiś gorset ortopedyczny, ale nie narzeka na jakiekolwiek niedogodności z nim związane. A już na ból w ogóle. Ciągle jest uśmiechnięty, wesoły, pozytywnie nastawiony do życia, do swojej przyszłości. Owszem, wiele się zmieniło obecnie w jego życiu, ale na lepsze. Zmienił się jego stosunek do życia. Zmieniły się też priorytety życiowe. I tak jak mówił, jest teraz spokojniejszy, bardziej wyciszony, więcej myśli o najbliższych, poświęca im więcej czasu. I takim ma zamiar pozostać już na zawsze.
Czy przypadek Giuseppe nie jest dobrym przykładem na moc pozytywnego myślenia? Z pewnością jest. Myślmy więc pozytywnie, zawsze i wszędzie, na przekór wszystkim i wszystkiemu… dla dobra swojego i swoich najbliższych.
* Zdjęcie zamieściłam za zgodą Giuseppe.