Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-06-13 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1169 |
Podchodzę do Holendrów i pytam po angielsku:
- No, i jak tutaj jest?
Grubas w niechlujnym wyszmelcowanym mundurze francuskim z pogardą macha ręką:
- Gówniano! Karmią nas strasznie, a ten stary wyleniały gawron komendant - to drań. My to jeszcze od czasu do czasu dostajemy paczki z *Czerwonego Krzyża* , to i jakoś żyjemy. Obiecali nas szybko wypuścić, bo od zawsze mieszkamy tutaj, w Germanii. W nic nie byliśmy zamieszani, jesteśmy ludźmi solidnymi...
- Macie coś do palenia?
Grubas ze zdziwieniem na mnie patrzy, ale potem nie bardzo chętnie wyciąga ze swojej blaszanej cygarnicy papierosa i podaje ze słowami:
- To u nas drogi interes. Za dwie sztuki kromka chleba.
Zwracam więc jego dar z powrotem, ale ten kręci przecząco głową, uśmiecha się i mówi:
- Was to nie dotyczy. Taka taksa tylko między nami... Jestem Thomas Grunstein. - ściskamy sobie dłonie i wzajemnie przedstawiamy, a on kontynuuje: - O 7:00 pobudka, o 7:30 apel, o 8:00 śniadanie, o 12:00 obiad i o 17:00 kolacja. Cisza nocna o 22:00. Obowiązkowe zaciemnienie.
Zaraz będzie 8:00, a więc nareszcie dostaniemy coś do jedzenia. Dyżurni już się ustawili ze swoimi aluminiowymi kankami-dzbanami przy kuchni, która też mieści się tutaj, na dziedzińcu. To maleńki żółty budyneczek. Wracamy do celi po nasze kubki i miski. Na śniadanie dostajemy do picia erzac kawy, 10 gramów margaryny, kawałek chleba z naklejką *tylko dla więźniów*. Diabli wiedzą z czego to piekli - z jakichś otrąb czy wiórów? Ale jaki on pyszny! Zjadam wszystko natychmiast, nie potrafię się powstrzymać.
- No, co ty? Zwariowałeś? Przecież to racja na cały dzień, a tyś to pożarł w pięć minut? Chłopie, tak się nie robi... - z wymówką w głosie mówi do mnie Kolia Nikitin, który siedzi obok przy tym samym stole. - Zobacz, ja zostawiłem sobie na podwieczorek, - i przy tych słowach pokazuje swoją akuratnie odciętą połóweczkę pajdki, a na niej ledwie widoczne kawalątko margaryny. A przecież jest tak samo głodny jak ja... Ot, co znaczy mieć charakter.
Po tym *śniadaniu* do celi znowu przychodzi Weifel.
- Cela nr 11! - wydaje rozkaz (wszystkie rozmowy z nim tłumaczy nasz chłopak, który w Rydze chodził do szkoły z Niemcami i ich szwargotanie rozumiał dosyć dobrze) - szybko idziemy do komendantury. Dostaniecie tam swoje numery.
Schodzimy na dół. Tam przed wejściem już stoi gromada marynarzy, oczekujących swojej kolejności, lecz Weifel przedziera się przez ten tłum i zaprowadza nas do środka. Zasiada przy wolnym stoliku i zaczyna wypełniać nasze ankiety. Gdzie się urodziłeś, do jakich szkół żeś chodził, czym zajmowali się rodzice, jaki masz majątek i co mianowicie itp. Potem na tych formularzach za każdym razem stawiał wielką pieczątkę z kolejnym numerem i wręczał każdemu internowanemu aluminiową prostokątną blaszkę, przedziurawioną przez środek małymi dziureczkami tak, że można było łatwo ją złamać na dwie identyczne połówki. Na każdej z nich był ten sam numer, co na ankiecie.
- Masz. - mówi Weifel z ironicznym błyskiem w swoich malutkich oczkach. - Zawsze to noś na szyi. Nie wolno tego zdejmować! Zrozumiano?