Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-07-23 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 860 |
Siedziała przed telewizorem w swoim małym mieszkaniu, jedząc kolację. Piksele zmieniające kolory przed jej oczami tworzyły obrazy ludzi, przedmiotów, pomieszczeń, formowały cyfry i litery, mieniły się i psuły wzrok. Jakaś kobieta wypowiada się o ciężkiej sytuacji gospodarczej. Klik. Jakiś mężczyzna zachwala zalety obieraczki do mango. Klik. Jacyś ludzie skaczą przy kłującej w uszy piosence wykonywanej przez jakiegoś znanego piosenkarza. O nim przynajmniej ktoś wie, jego ktoś zna, gdyby on zniknął, ktoś by się zaniepokoił.
W wielkim świecie nie było słychać nic ciekawego, a przecież ktoś na pewno przeżywa teraz ciekawe chwile. Na pewno nie ona.
Zastanawiała się, jakie właściwie znaczenia mają jej myśli zamknięte tu, w tym małym pokoju, do drzwi którego nikt nigdy nie puka. Zamknięte w pokoju…? Widziała, jak odbijają się od ścian, wplątują w pajęcze sieci gustownie rozwieszone po kątach. Czasami ich wibracje ją irytowały. Miała ochotę wziąć packę na muchy i rozmazać je na szarych ścianach. Były jak ciche dźwięki, które są, łomoczą nam w głowie, między uszami, a z których nie potrafimy zrozumieć ani słowa. Codziennie widziała je kołujące nad swoją głową, latające od światła lampy przy suficie do lampki nocnej przy jej łóżku, słyszała szum ich małych skrzydełek, brzydziła się nimi, jednocześnie oglądając je z fascynacją. Małe, bezbronne ćmy, bez których życie byłoby łatwiejsze, a które szkoda zabijać. Jeśli otworzymy okno, by je wypuścić, do środka wpadnie stado nowych. Miała wrażenie, że jeśli ktoś teraz wszedłby do mieszkania (co oczywiście było mniej prawdopodobne niż zderzenie Ziemi z asteroidą do końca tej doby), zobaczyłby je wszystkie – jak ona. W przeciwieństwie do niej podniósłby jedną z gazet walających się po podłodze i wytępiłby je, co do jednej. Nic podobnego nie mogło się stać: po pierwsze – nikt jej nie odwiedzał, po drugie – fizycznie żadnych ciem tu nie było. Myśli potrafią zasłaniać nam świat, nie wychodząc z naszej głowy. Projektujemy ich obrazy na ścianach, na innych ludziach, na ich słowach, dopowiadając sobie znaczenia wypowiedzi i obrazów. Jesteśmy w tym całkiem sami. Każdemu z nas pod sufitem latają inne ćmy i rzucają inne cienie na to, co widzimy. Zabić je…? To jak zabić część siebie… Niech latają zamknięte w naszej głowie, zataczając coraz mniejsze koła wokół świecy, aż wreszcie znikną pożarte przez płomyk, w małym pożarze dla naszej głowy, a dla nich – wyroku śmierci.
Ludzie rzadko zwracają uwagę na ćmy. Kiedy już to robią, ćmy są sądzone. Uwaga ćmom nie wróży niczego dobrego. Uwaga potrafi zmienić piękne motyle w brzydkie robaki. Co mają powiedzieć ćmy? Jestem ich badaczem, obserwuje je od dłuższego czasu. Nie brzydzę się ich, oduczyłem się tego. Widzę, jak krążą wokół lamp, myląc je z Księżycem. Nigdy nie docierają tam, gdzie chcą. Po prostu umierają. Żal mi ich. Może dlatego nie potrafię ich nienawidzić…?
Dorośli zastawiają na nie pułapki, często nieświadomie. Nie chcą, by coś przeszkadzało im podczas wieczornego spotkania ze znajomymi na werandzie, by coś wleciało przez otwarte okno do pokoju i straszyło dzieci, już nie przystosowane do obcowania z tym, co żyje wokół nich. A dzieci przecież jako jedyne czasem przyglądają się ćmom. Skoro są pozbawiane ciem, które same mogą badać i skoro uczy się je, że ćmy są tylko przeszkodą, jak mają ich się nie bać? Jak mają dostrzec ich piękno? Jak mają się z nimi pogodzić? Tam, gdzie ja widzę skomplikowane wzory zdobiące skrzydła, w tajemniczy sposób powstałe dla samoobrony, wtopienia się w tło, one widzą tylko szaro-bure bohomazy, skrzydła warte tyle, ile papierki po cukierkach – nie dotykać, zostawić lub wyrzucić przez rękawiczkę ochronną!
Osoby, które żyją pod jednym dachem, powinny dzielić ze sobą ćmy. Tak przynajmniej mówi logika. W praktyce jednak okazuje się, że ćma, którą chcemy pokazać innym, nagle znika lub wtapia się w tło na tyle dobrze, że nikt inny nie potrafi jej dostrzec. Nawet my sami tracimy ją z oczu. To w końcu jak to jest z tymi ćmami? Chyba najrozsądniej powiedzieć, że każdy ma swoje własne. I tak mówi moja definicja ćmy, pozbawiona danych liczbowych, gdyż „ćma” jest terminem bardzo ogólnym i niemierzalnym.
„Ćma to istota żywa, która rozwija się z gąsienicy określonego rodzaju przez przepoczwarzenie. Ma skrzydła o charakterystycznym dla niej wzorze. Ten wzór jest jej peselem, definiuje ją. Aktywna głównie w nocy, szuka światła Księżyca, by zorientować się w przestrzeni (niestety często pada ofiarą innych źródeł światła, przez co mylnie ocenia ułożenie elementów w swoim środowisku i nigdy nie dolatuje do celu – umiera po drodze lub z cichym syknięciem po dotarciu do źródła światła). Często uważana za szkodnika, tępiona. Wierna do końca właścicielowi, rzadko dostrzegana przez innych. Im dłużej się jej przyglądamy, tym brzydsza i tym bardziej fascynująca się nam wydaje. Zwana nocnym motylem”.
Szedłem wieczorem cichą ulicą, wszedłem do pierwszego bloku po stronie prawej, kiedy naliczyłem sto trzynaście kroków. Rozejrzałem się i skrzywiłem. Tylko szarość i brud. Pocieszyła mnie myśl, że w najbardziej obskurnych miejscach często fruwają najpiękniejsze ćmy, ponieważ tylko one stanowią tani, powszechny ozdobnik. Przetarłem okulary, co spowodowało pojawienie się na ich szkłach większej ilości smug. Też dobrze. Będę się wtapiać w tło. Jak ćma.
Windy nie było (oczywiście!). Musiałem pokonać strome stopnie, czerpiąc tylko i wyłącznie z wątpliwej siły własnych mięśni. Spojrzałem na zegarek. Pierwsza dwadzieścia siedem. W takim razie pokonam sto dwadzieścia siedem stopni. Wszedłem takim sposobem na strych i zszedłem piętro niżej. Zapukałem do drzwi z numerem sto trzynaście, ponieważ lubię trzynastki. Dzisiaj już drugi raz korzystałem z tej liczby, co uznałem za fascynujące. Za drzwiami wszystko zamilkło. Ktoś wyłączył telewizor. Czekałem dokładnie czterysta siedemnaście sekund. Statystycznie dość długo. Wreszcie otworzyła drzwi. Patrzyła na mnie z mieszanką strachu, niepewności i ciekawości w szarych oczach. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zrobiłem dwa kroki i już byłem na środku salonu, przy stole. Wyciągnąłem z torby swoją pułapkę na ćmy. Humanitarną. Żaróweczka w środku nie rozgrzewała się mocno, a emitowała światło o częstotliwości, którą ćmy najbardziej lubią.
Zobaczyłem cały rój. Zgromadziły się wokół pułapki, przepychając się w drzwiach. Ćmy są jak dzieci. Musiałem uważać, by żadnej nie połknąć. Wkrótce pułapka wypełniła się. Podniosłem ją, schowałem z powrotem do torby i wyszedłem z pomieszczenia, zbyt zajęty tworzeniem narracji do własnych poczynań, by powiedzieć „do widzenia”. W domu postawiłem pułapkę na stole i obejrzałem zdobycze. Przepiękne ćmy. Jak zwykle z łatwością dały się złapać. Jak zwykle właścicielka pozbyła się ich z ulgą. Ludzie nie zdają sobie sprawy z potęgi ciem. Gdy zgromadzę ich wystarczająco wiele, pokażę wszystkim, jak wielki błąd popełnili.
oceny: bezbłędne / znakomite
które są dla nas łapką na muchy, szczurołapką,
bo kto z nas zna prawdziwie szczęśliwego człowieka, choćby nie wiem jakim królem i idolem był??
(vide stosowny akapit)
Ćmy! nie mylić z dziennymi "oficjalnymi" wdzięcznymi motylkami. Te nocne, mroczne - to nareszcie cały "ty": bez krygowania się, bez pudru i retuszu!
Ta najbardziej powszechna /w naszej głowie/ pod sufitem - nocny motyl "trupia główka"