Przejdź do komentarzyRozdział 6. Antylopa gnu /5
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-10-03
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń727

- Panowie, na lewej burcie wioska! - krzyknął w pewnym momencie Bałaganow, przystawiwszy do oczu daszek z dłoni. - Może się zatrzymamy?

- Za nami pędzi co najmniej pięć pierwszej klasy samochodów. Jakiekolwiek spotkanie z nimi nie wchodzi w nasze plany. Musimy czym prędzej spijać naszą śmietankę, dlatego najbliższy postój wyznaczam w miasteczku Udojewo. To tam właśnie już na nas powinna czekać nasza beczka paliwa. Gazu, Kazimierowicz!

- Będziemy odpowiadać na powitalny aplauz? - niepewnie spytał Bałaganow.

- Wyłącznie ukłonami i uśmiechem. Gęby proszę nie otwierać, bo bóg jeden wie, jakich głupot nagadacie.


Wieś przywitała zwycięską maszynę przyjaźnie, lecz zwykła dla wszystkich Słowian gościnność tutaj miała dosyć dziwaczny charakter. Wyraźnie cała ta społeczność była już wcześniej powiadomiona o tym, że ktoś tędy będzie przejeżdżał, lecz kto by to był i w jakim celu by to robił - nikt nic nie wiedział. Z tego powodu na wszelki wypadek przygotowano wszelkie możliwe przemowy i hasła na transparentach, jakie tylko posiadano w swoich zapasach już od paru ładnych lat. Wzdłuż ulicy stały dzieciaczki szkolne z różnego kalibru tekturowymi staromodnymi plakatami:


NIECH  ŻYJE  LIGA  CZASU  I  JEJ  OJCIEC-ZAŁOŻYCIEL

DROGI  TOWARZYSZ KIERŻENCEW !


NIE  BOIMY  SIE  BÓRRZUŁAZYJNEGO  DZWONA

OTPOWIEMY  NA  ÓLTIMATÓM  CURZONA*)


ABY  DZIATKI  NASZE  NIE  POGAŚLI

ZORGANIZUJEM  ZIMĄ  JAŚLI**)


Poza tym była cała masa innych, pisanych przede wszystkim starocerkiewną głagolicą***), z nieśmiertelnym *WITAMY  CHLEBEM  I  SOLĄ!*


Wszystko to żywo przemknęło przed oczyma załogi *Antylopy*, która, przejeżdżając szpalerem ludzi, tym razem już bez żadnego niepokoju wymachiwała czapkami i kapeluszem. Panikowskij nie wytrzymał, i nie bacząc na zakaz, zerwał się z siedzenia i zawrzasnął jakieś niewyraźne, i politycznie całkiem bez sensu powitanie, jednak z powodu warkotu silnika i pośród okrzyków gawiedzi nikt i tak niczego nie zrozumiał.


- Hip-hip! Hurrraaaa! - zawołał Ostap.


Koźlewicz wyłączył tłumik, i pojazd wypuścił całą smugę sinego dymu, od czego zakrztusiły się biegnące co sił za nimi szczekliwe wiejskie Azorki i Ciapki.


- Jak stoimy z benzyną? - zapytał komandir. - Starczy do Udojewa? To już tylko 30 kilometrów stąd, a tam już wszystkie zapasy nasze.

- Powinno starczyć... - niepewnie odrzekł kierowca.

- Pamiętajcie, panowie, - ciągnął dalej Ostap, surowo patrząc na swoje wojsko, - że nie będę tutaj torelował żadnego marudera. Zero wykroczeń przeciwko prawu. Dowodzić całą tą paradą będę wyłącznie ja.


Panikowskij i Bałaganow zmieszali się.


- Wszystko, czego będziemy potrzebowali, udojewcy oddadzą nam z pocałowaniem rąk sami. Zaraz się o tym przekonacie. Przygotujcie odpowiednie miejsce na ich chleb i sól.


Te ostatnie 30 kilometrów *Antylopa* przebiegła w pół godziny. Na 29. kilometrze czerwony jak burak Koźlewicz wyłaził już wprost ze skóry, dodawał gazu i z miną winowajcy kręcił głową, lecz wszelkie jego wysiłki, a także wrzaski i ponaglenia Bałaganowa niczego nie mogły już zmienić. Zachwycający finisz, tak wymarzony przez wszystkich, spalił na panewce z braku paliwa. Samochód haniebnie rozkraczył się na samym środku ulicy w odległości nawet nie stu metrów do powitalnego, na cześć odważnych automobilistów zdobnego w świerkowe girlandy podium.


Zebrani mieszkańcy Udojewa z ogłuszającym wrzaskiem rzucili się na spotkanie przybyłego z mgły wieków *loren-dietricha*, którego załoganci natychmiast odczuli wszelkie blaski i ciernie swojej zwycięskiej sławy. Upojeni zachwytem ludzie wyrywali ich sobie z rąk do rąk i zaczęli nimi rzucać pod same niebo z taką zawziętością i siłą, jakby byli jakimiś topielcami, i trzeba było ich za wszelką cenę przywracać do życia.


Koźlewicz został przy aucie, a wszystkich pozostałych zaprowadzono do podium, gdzie zgodnie z planem miał być właśnie otwarty 3-godzinny miting. Do Ostapa przedarł się jakiś młody człowiek w typie zapalonego szofera i zapytał:


- Jak tam pozostałe samochody?

- Są daleko w tyle. - obojętnie odparł Bender. - Wie pan, jak to jest: przebita dętka, zderzenia na wirażach, entuzjazm publiczności na trasie. Wszystko to bardzo spowalnia.

- Jest pan w aucie komandora? - nie rezygnował amator wyścigów. - Klieptunow jest w waszej załodze?

- Klieptunowa odwołałem z trasy. - z niezadowoleniem powiedział Ostap.

- A profesor Piesoćnikow? Jedzie na *packardzie*? A nasza prozatorka Wiera Kruc? - indagował w najlepsze miłośnik-hobbysta. - Chciałbym bardzo ją zobaczyć! Ją i towarzysza Nieżyńskiego! Jest z panem?

- Wiesz pan co, jestem bardzo zmęczony wyścigiem...

- Jedziecie *studebackerem*?

- Może pan sobie tak uważać. Nasza maszyna, jak dotąd mi wiadomo, nazywa się *loren-dietrich*. Czy to pana zadowala?





1931



.......................................................................................


*) ultimatum Curzona - słynne z 1924 r. ultimatum ministra spraw zagranicznych Wlk. Brytanii, lorda G. Curzona, skierowane do ówczesnego rządu CCCP;


**) jaśli - tutaj bożonarodzeniowe jasełka;


***) głagolica - najstarsze znane nauce pismo Słowian; jego /z 9. wieku n.e./ wynalazek przypisuje się dwóm braciom /i misjonarzom/ - Cyrylemu i Metodemu; głagolica z czasem ewoluowała w cyrylicę, która jest do dzisiaj oficjalnie używanym pismem wielu narodów wschodniej Europy i Azji - oraz Alaski /np. Serbów, Ukraińców, Białorusinów, Rumunów, Kazachów, Tadżyków, Jakutów, Ewenków, potomków Rosjan na Alasce etc.,etc./

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×