Przejdź do komentarzyRoj
Tekst 2 z 5 ze zbioru: Zbiór opowiadań
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2023-05-28
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń322

– Jak nic chcą nas wykończyć te skrzydlate bestie. Wszyscy narzekają na ból głowy. Nasz koniec jest bliski, czuję to przez skórę. – przemówił pewnie Roj, jeden z mieszkanców największej i najbardziej okazałej chaty w Garantierii. Mężczyzna był znany wszystkim z tego, że panikował nawet gdy nie było ku temu powodów. Ale tym razem powód byl jawny i oczywisty. Mimo to żona Roja postanowiła nieco podważyć jego teorię.

– Chyba trochę przesadzasz. To, że wszyscy nasi sąsiedzi źle się czują nie oznacza, że ktoś planuje nas unicestwić. To byłoby głupie. Tworzyć taką rasę tylko po to aby później się jej pozbyć. Jakie z tego byłyby korzyści?

– A skąd wiesz co oni, ci na górze planują? Tak naprawdę to ty nic nie wiesz kobieto– odpowiedział rozdrażniony mężczyzna. – Nawet nie wiesz jak oni tak naprawdę wyglądają. I nie pokazuj mi tych obrazków – palcem wskazał na świętą księgę – bo to żaden dowód. Nie wiesz kim są i jakie mają zamiary.

– Nie wiem, to prawda – kobieta ze spokojem podeszła do męża. – Ale zupełnie nie rozumiem twojego przerażenia. Przez to będziesz czuć się o wiele gorzej. Pamiętasz co powiedziała twoja siostra? Złe myśli przyciągają złe wydarzenia, a w twoim przypadku ból głowy. Ot cały sekret naszego istnienia na tym ziemskim padole.

– Bzdury! – krzyknął Roj. – Wierutne bzdury. Wstydź się kobieto takie rzeczy powtarzać! – meżczyzna podniósł się z krzesła i opuścił energicznie gospodę, trzaskając za sobą drzwiami.

Strach jaki powoli zaczynał rodzić się w sercu Roja, przybierał na sile. Mężczyzna szybkim krokiem ruszył w kierunku świątyni, jedynego miejsca w miasteczku, gdzie panował względny spokój i cisza. W świątyni stał ogromny obraz świętej czarownicy Laury. Kobiety obdarzonej wielką siłą, ogromną energią duchową i mocą uzdrawiania. Laura uchodziła za rodzicielkę Ksynesa, pół-człowieka pół-boga. O nim powstały księgi spisane na liściach laurowych. Ksynes był ponoć najmądrzejszą istotą na ziemi. Jego ciało ludzie pochowali głęboko w krypcie w lesie zwanym `Nihil`. Syn Laury za życia lubił wino i głośne zabawy, spontaniczne zgromadzenia na których mógł się wygadać, a że mówił ciekawie i z sensem to wszyscy go słuchali i darzyli sympatią. Ksynes umarł młodo, niespodziewanie. Nieznana była przyczyna, możliwe, że od nadmiaru trunków. Matka Ksynesa odeszła w zaświaty kilka lat przed nim, a na jej cześć ludzie postawili świątynie i namalowali obraz z jej podobieństwem. Wszystko po to by nie stracić jej przychylności, mówiło się bowiem, że Laura wciąż jest obecna w życiu mieszkańców, że przechadza się uliczkami Garantierii, a czasem nawet daje się zobaczyć niewinnym bawiącym się dzieciom.

Roj ze spokojem opadł na dębową ławkę z wygrawerowanym palcem Laury, symbolem jej potęgi. Mężczyzna niespodziewanie zaczął szlochać i mamrotać coś pod nosem. Jego szloch zamienił się po chwili w głośny, donośny płacz, pełen żalu, skruchy i tęsknoty. Słowa zaczęły jaśniej wybrzmiewać nabierając znaczenia:

– Nienawidzę tego, nienawidzę. Po co to wszystko? Ja przecież czuję! – Roj podniósł głowę i spojrzał na obraz Laury. – Czy możesz? Proszę zrób to, zabierz ten ból, po co mi on? Jaki w tym sens? – Mężczyzna wpatrywał się usilnie w oczy czarownicy, jakby chciał je ożywić i sprowokować do działania. Oczy Laury za jej życia miały potężną moc, przeszywały ludzi na wskroś, czytały z nich jak z kartki. Ale teraz były jedynie martwym płótnem, wytworem artysty malarza. Obraz podobnie jak mężczyzna stał nieruchomo. Mijały minuty, a potem godziny. Znużony Roj podniósł się cieżko i na pożegnanie pocałował święty obraz. Zawsze po wizycie w świątyni wierzył, że został wysłuchany, a jego prośby się spełnią, teraz również tak było.

Żona już czekała na Roja z ciepłym posiłkiem i serdecznym uśmiechem. Nie było to dobrze odbierane, gdy kobieta stanowiła powód złego nastroju męża. Mężczyźni dbając codziennie o porządek i ład w mieście wymagali więcej cierpliwości. Dlatego Garantierki dobrze wiedziały jak obchodzić się ze swoimi samcami tak aby uzyskać to czego pragną, a przy tym zachowując twarz pełną pokory, miłości i zrozumienia. Ponoć kiedyś Wirwind obserwując zaloty swoich zwierząt, zaśmiał się na widok zaciętych amorów. Kobiety przezwał wówczas przebiegłymi bestiami. Mało która potrafiła oprzeć się pokusie udomawiania swoich samców. Taki domowy samiec był bardzo przydatny kobiecie. Ale w rzeczy samej nie był to już ten sam samiec co kiedyś. Roj stał się właśnie takim mężczyzną, ale jego żona nic sobie nie robiła z tego, że inni mu współczuli życia pod dachem z wygadaną bestią, bo dobrze wiedziała, że talerz przysmaków uspokoi nerwy ukochanego.

– Jak tam na ulicach? Dzieje się coś? – cicho zagadała ze spokojem nalewając mężowi ulubioną zupę. Na co Roj z podobnym spokojem odpowiedział:

– Nic się nie dzieje bo nikogo tam nie ma. Wszyscy siedzą w domach i czekają aż się skończy.

– Co się skończy? – zapytała z zainteresowaniem kobieta.

– No to wszystko co jest. Nie słyszałaś? Czeka nas apokalipsa. Ogromne orzechy lecą nam na głowę, a my nawet nie wiemy co jest tego przyczyną, kto za tym stoi.

– Chyba nie masz racji, przecież na ulicach wszyscy mówią, że to Mitrasy stoczyły ze sobą bitwę. Nagle coś któremuś się nie spodobało, a niewiele trzeba żeby od słów przejść do czynów. Ale dzisiaj już jest lepiej, od rana żaden orzech nie spadł.

– To wszystko trzeba sprawdzić, to mogą być zwykłe bajki, wymyślone historyjki. A orzechy to tylko początek czegoś gorszego.

– Ale to nie są bajki – przekonywała żona Roja – to naprawdę się wydarzyło, jeśli choć jeden z Garantierczyków zobaczył to na własne oczy to znaczy, że tak było.

– Bzdura! Nikt nikogo nie widział! – mężczyzna zaczął nerwowo drapać sie po głowie. – Może to są Mitrasy, może. A może coś dużo gorszego! – krzyknął oburzony Roj.

Kobieta z przerażeniem i niedowierzaniem spoglądała na czerwonego ze złości męża.

– Dlaczego jesteś takim niedowiarkiem i czarnowidzem? – zapytała szeptem.

Mężczyzna po chwili złagodniał. Jego oczy nabrały blasku, a źrenice iskrzyły się od łez.

– Bo to wielka niesprawiedliwość, że ci na górze decydują o tym czy będzie mnie boleć głowa i całe ciało. Czy któregoś dnia nie zginę przygnieciony wielkim orzechem. Rzucają na nas klątwy, czary, a my nic z tym nie możemy zrobić.

– Jak to nic? Przecież modlimy się do Laury, czyż nie pomogła ci ta wielka czarownica w trudnych chwilach? Czyż nie oddała ci zdrowia, gdy tamci je zabrali?

– Święta Laura może uzdrawiała, ale było to jeszcze kiedy nas nie było na tej ziemi, a jej historię znamy tylko ze słów pradziadów. – mężczyzna niepewnie spojrzał na żonę. Kobieta z niezadowoleniem pokręciła głową.

– Lepiej nikomu się nie przyznawaj do tych myśli, bo poznasz jej gniew i gniew sąsiadów, a tego byś nie chciał. Jeśli tak bardzo martwisz się o tą całą apokalipsę powinieneś częściej przebywać w świątyni Laury i modlić się o szczęście i zdrowie dla nas. Może nie wiemy dlaczego tak się rzeczy dzieją, dlaczego tutaj jesteśmy, a jacyś tam Bardajusze ze swoimi pupilami siędzą w wieży, a gdy najdzie ich ochota zrzucają na nasze głowy wielkie orzechy. Nie wiemy dlaczego chcą abyśmy czuli tyle bólu, ale pamiętaj, że prócz bolącej głowy boli też serce, gdy nie potrafi zaznać spokoju. A spokój będziesz miał tylko wtedy, mój kochany mężu, gdy przestaniesz zadawać tyle pytań, buntować się i szukać dziury w całym. Bo nie na twoją ani moją głowę są takie mądrości. Zresztą i tak nikt nie pozna odpowiedzi.

– Jest sposób żeby to zrobić. Wystarczy wspiąć się na wieżę. Popatrz – mężczyzna energicznie podszedł do okna. – Widać ją nawet z naszej chałupy.

– Przecież wiesz, że wieża oddalona jest od nas setki tysięcy kilometrów, jest tak daleko, że nikomu z ludzi nie udało się do niej zbliżyć. Przecież wiesz, że mieszkają tam Bardajusze, mordercy naszych przodków. Życie ci niemiłe?

– Niemiłe i musi być jakiś sposób na poznanie prawdy, kto nas tutaj sprowadził i dlaczego, po co tyle bólu, po co to wszystko?

– Jedyny sposób to przestać o tym gadać i myśleć. Weź się lepiej do jakiejś pożytecznej roboty. Praca na pewno bardziej ci pomoże. Nie znajdziemy odpowiedzi. Ty ani ja nie mamy takiej mocy. Nikt nie ma. Musimy po prostu żyć i jakoś sobie radzić, a że tyle wokół niesprawiedliwości, no cóż.

– Powiedz mi kobieto, czy nigdy nie chciałaś wiedzieć więcej o sobie, o nas, o tej wieży, jak tam jest, co jest za nią, kim tak naprawdę są ci Bardajusze, Mitrasy? Powiedz mi tak szczerze. Nie kusi cię żeby uchylić rąbka tajemnicy, żeby położyć kres temu co nas spotyka? Nie męczy Cię ból? Nie denerwują Cię spadające orzechy? A przede wszystkim, czy nie chciałabyś mieć jakieś władzy nad tym co nas spotyka? Nad tymi co nami sterują? Każesz modlić sie do Laury, ale ona nie zabrała moich cierpień, zawsze wierzyłem, że to zrobi i zawsze się łudziłem. Do tej pory się łudzę. A może nie ma tam żadnych Bardajuszy, Mitrasów, może ta wieża to tylko podniebna fatamorgana, a święta Laura też nigdy nie istniała. A mi każesz chodzić i wierzyć w te brednie. I wszyscy w Garantierii w nie wierzą. Wszyscy jesteśmy w błędzie.

– Mówię ci przestań człowieku, bo naprawdę sprowadzisz na nas jakąś karę, gniew Laury, Mitrasów i Bardajuszy. Licz się ze słowami. I tak, to prawda chciałabym wiedzieć więcej. Ale rozumiem, że i tak dostaliśmy wiele. Panują nad nami Bardajusze, zapewne śledzą każdy nasz ruch i tylko od czasu do czasu rzucają klątwę chorób, a ostatnio te orzechy. Ja to widzę jako ostrzeżenie, przed takim gadaniem jak twoje Roju i przed całym naszym złem jakie wyrządzami sobie i innym. Najwidoczniej Bardajusze są bardzo inteligentni, bardziej niż myślisz. Oni nie mogą być zupełnie źli, jeśli naprawdę siedzą tam w tej wieży, to już dawno temu mogliby nas wszystkich unicestwić. Przecież kim my jesteśmy ? – kobieta energicznie podniosła donicę z kwiatami. – Spójrz, to zielone, takie piękne, żyje, ale w każdym momencie mogłabym ukrócić los rośliny. I mimo cierpienia jakie jej zadaję czasami, bo przecież podcinam, gdy widzę że zbytnio się rozpędza, to mimo to pozwalam jej żyć. Podlewam. Ja to tak widzę kochany, że musisz stać się taką rośliną, musisz zaufać. Może te orzechy, bóle głowy i całego ciała mają większy sens. Tylko teraz nie potrafisz tego zobaczyć.

– Nie potrafię zobaczyć? Ja nie potrafię zobaczyć? – Rojowi nagle zabrakło słów. Mężczyzna zrezygnowany wzdychnął głęboko i usiadł ociężale w fotelu. W rękę chwycił książkę i pogrążył się w czytaniu i zadumie.

Następnego dnia małżeństwo obudził głośny hałas dobywający się z okolic świątyni Laury. Huk był potężny. Mieszkańcy zebrali się aby móc sprawdzić przyczynę łoskotu. Roj wraz z żoną również postanowił na własne oczy zobaczyć co się stało, a widok jaki zastali wprowadził ich w wielkie osłupienie. Na środku świątyni stał ogromnych rozmiarów głaz. Po wstępnych oględzinach ludzie doszli do wniosku, że głaz przebił się przez dach świątyni zostawiając pokaźnych rozmiarów dziurę. Głaz wbił się mocno w podłogę, niszcząc drogocenne deski i ławki, a zwłaszcza tą najważniejszą, złotą z wygrawerowanym palcem świętej Laury. Widok był straszny i przyprawiał o ciarki, gdyż każdy z mieszkanców mógł stać się bezbronną ofiarą głazu i skończyć pod jego ciężarem. Na szczęście nikt tego dnia nie odprawiał gorliwych modłów. Garantierczycy zgodnie uznali, że to zasługa świętej Laury, gdyż nie pozwoliła nikomu odwiedzić się tego dnia, wysyłając do każdego myśl o lenistwie lub innych obowiązkach wymagających nagłej interwencji. Garantierczycy nie zastanawiali się za długo nad powodem zjawienia się głazu w ich mieście. Przyczyny dopatrywano się u Mitrasów: `Zapewne znów wdali się w kłótnię i w końcu jeden cisnął takim co sił ` – mówili między sobą. Dla Roja nie było to takie oczywiste. Mężczyzna od razu zaczął kwestionować pomysły innych, ale nikt nie chciał wdawać się z nim w zagorzałą dyskusję, gdyż zazwyczaj kończyła się kłótnią.

Tego dnia wieża była wyjątkowo dobrze widoczna z ziemi. Każdy mógł dostrzec jej piękne ornamenty, kolor oraz strukturę.

– To niesamowite – nagle przemówiła żona Roja. – Spójrz w górę, tak daleko od nas, tak nieosiągalna, a jednak jest w stanie pokazać całe swoje piękno. Wystarczy jeden bezchmurny, bezdeszczowy dzień i jest oto ona, wieża Bardajuszy. – Kobieta sprawiała wrażenie zaczarowanej, Roj przestraszył się tego widoku i potrząsnął żoną z całych sił.

– Obudź się kobieto, to nic pięknego na co patrzysz. Wracamy do domu, nie wiadomo co jeszcze tutaj może dzisiaj spaść. I nie myśl nawet o modłach do świętej Laury, w domu jej podziękujesz. – Roj chwycił żonę za rękę, ale ta nie dawała za wygraną.

– Puść mnie, świętej Laurze należy się szacunek, musimy tutaj posprzątać. – powiedziała stanowczo. Kobieta oswobodziła się z uścisku męża i ruszyła do pozostałych w ciszy oporządzających świątynię.

– Zwariowałaś, ryzykujesz życie! – krzyknął z przerażeniem. Ale kobieta nie reagowała na jego prośby. Roj wrócił sam do chaty. Myśli o tajmniczym głazie nie opuszczały jego głowy nie dając mu spokoju. Mężczyzna próbował się czymś zająć, ale bezskutecznie. W końcu znalazł sobie wygodne miejsce na werandzie. Usiadł tam z lornetką w dłoni. Wieża tego dnia ukazała całą swoją majestatyczność. Roj miał wrażenie, że wieża jest wyjątkowo blisko ziemi. Ale dobrze wiedział, że to tylko złudzenie. Bawił się lornetką, co jakiś czas zerkając na niebo i wieżę.

– Odkąd żyję tutaj jesteś, stoisz sobie tak wysoko, niedostępna. Gdzie się chowają ci twoi Bardajusze, że ich w ogóle nie widać? Mam ci dziękować za życie? Że łaskawie nas się jeszcze nie pozbyłaś? Sprawiasz mi tyle bólu, rzucasz na nas klątwy cierpienia, po co to wszystko? – mężczyzna mówił do siebie.

Niespodziewanie na schodach werandy pojawiła się żona Roja.

– A ty znowu o tym? Wieża przecież ci nie odpowie. Już ci mówiłam, że pora się pogodzić z tymi pytaniami. A jak popadasz w zwątpienie to zajrzyj do księgi obrazów. Tam jest cała historia naszej planety.

– Wymyślona historia chciałaś powiedzieć. Ja mam lepszą, otóż pewnego dnia dwa olbrzymy odwróciły się do siebie plecami, mocno się przy tym wypinając i oddały gazy w swoim kierunku, gazów było tak dużo, że powstało niebo i ziemia, a potem któregoś dnia ze stawu wyłoniła się kobieta i mężczyzna i powstało życie.

– Przestań! – krzyknęła rozdrażniona kobieta. – Bluźnisz! Powinieneś być wdzięczny, za to gdzie jesteśmy, popatrz na wieżę, to jest nasz drogowskaz. Dzisiaj uświadomiłam sobie, że widok wieży mnie uspokaja i chociaż jest tajemnicą, to ja jej nie muszę odkrywać. Nie potrzebuję tego. Niech sobie wisi nad nami i czuwa. Bardajusze uczynili wiele zła, ale i wiele dobrego, taka jest ich wola.

– A głaz w świątyni? To nie przypadek i żadna wojna Mitrasów.

– Najwidoczniej tam na górze dzieją się rzeczy o których nie mamy pojęcia i kolejny raz powtarzam, pogódź się z tym i dziękuj Laurze za życie.

Mężczyzna posmutniał. Wstał i ruszył przed siebie. Wieczorem ktoś znalazł go w bezruchu leżącego na trawie. Ktoś inny widział go o poranku, jak wspinał się na drzewo na którym postawił drabiny tak długie, że nikt w Garantierii wcześniej nie miał okazji podobnych podziwiać. Drabiny razem z mężczyzną wylądowały na ziemi. Połamanym Rojem zajęła się żona. Z troską opatrzyła jego rany i zakazała kiedykolwiek więcej mówić o wieży. Nikt w Garantierii nie chciał powtórzyć losu Roja, dlatego wszyscy jak jeden mąż uznali, że pewne sprawy nie są dla ludzi i nigdy nie zostaną odkryte bo najwidoczniej ktoś potężniejszy od nich (zapewne Bardajusze) tak chciał, ale na szczęście jest ona, święta Laura, która zawsze będzie służyć im pomocą.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×