Przejdź do komentarzyTRZECH WIESZCZÓW
Tekst 36 z 43 ze zbioru: Opowiadania - Brama
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2018-01-31
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1540

TRZECH WIESZCZÓW


Zacznijmy od trzech wybitnych twórców polskiego romantyzmu, którzy zasłużyli sobie na miano Wieszczów Narodowych – Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego.

Najstarszym z nich był Mickiewicz. Jego biografię wypełnia tyle znaczących zdarzeń, że nawet w skrócie jest ona długa i zawiła. Młodszy od niego o 11 lat Słowacki prawdopodobnie z racji słabego zdrowia był znacznie mniej aktywny. Z kolei najmłodszy, Zygmunt Krasiński musiał ograniczać swoją aktywność z powodu ojca, hrabiego Wincentego Krasińskiego – generała napoleońskiego, zwolennika „obozu klasyków”, później zaś lojalnego poddanego cara Rosji. Hrabia Krasiński skutecznie ingerował zarówno w poglądy polityczne, jak i w życie osobiste syna. Pod jego wpływem Zygmunt nie wziął udziału w powstaniu listopadowym.

O ile Mickiewicz i Słowacki kojarzą się z kresami wschodnimi Polski – przede wszystkim z Wilnem, gdzie pobierali nauki, jak również przez miejsca urodzenia / Mickiewicz - Nowogródek na Białorusi, Słowacki - Krzemieniec na Wołyniu /, to Krasiński jawi się jako postać dość kosmopolityczna – być może dlatego, że urodził się w Paryżu, a później, mając 17 lat został wysłany przez ojca do Szwajcarii i od tego czasu przebywał przeważnie za granicą – w Niemczech, we Francji oraz we Włoszech.

Na postacie Trzech Wieszczów zwróciłam uwagę dość wcześnie – chyba jeszcze w czasach, gdy nie znałam mojej przyjaciółki a towarzystwa dotrzymywał mi Tadek. Na szafie leżał oprawiony w granatowe płótno, z tłoczonymi złotymi literami na grzbiecie i okładce komplet książek. Bardzo mnie interesował, toteż w końcu spytałam czy nie są to jakieś ciekawe bajki? Dowiedziałam się, że – nie. Książki miały być dziełami zebranymi Mickiewicza, Słowackiego oraz Krasińskiego a dzieciom nie wolno było ich ruszać.

Jakoś tak zaraz później przyszło upalne lato i babcia poinformowała mnie, że

jedziemy na letnisko do leśniczówki. Moja wyobraźnia natychmiast zaczęła pracować. Nie wykluczone, że znalazło to odbicie w rozmowach z dorosłymi a także z samą sobą.

Przede wszystkim musiałam dowiedzieć się: co to jest letnisko? Co do leśniczówki – nie miałam żadnych pytań. Znałam przecież stare zabudowania nadleśnictwa w naszym mieście – niewielkie, parterowe domki pod lasem, na placu otoczonym parkanem i z wytyczonymi dróżkami, przy których rosły tuje.

Na temat letniska otrzymałam informacje bardzo dokładne: „Letnisko jest miejscowością wypoczynkową położoną przeważnie w lesie, w górach, nad morzem albo nad jeziorem. Dysponuje odpowiednimi pomieszczeniami. Część tych pomieszczeń tylko okresowo pełni funkcje mieszkalne. Ma dogodne połączenia komunikacyjne z ośrodkami miejskimi. Przyjeżdżają tam ludzie na letni wypoczynek.”

Wiele lat później w pewnym mieszkaniu, ku swojemu ogromnemu zdumieniu, zobaczyłam na ścianie trzy obrazki niemal dokładnie ilustrujące to, co sobie wyobrażałam jako małe dziecko na temat letniska w leśniczówce. Było w tym coś trochę dziwnego, ale w końcu moja dziecięca wyobraźnia trzymała się przeważnie ogólnie przyjętych zasad.

Pierwszy obrazek przedstawiał las zarośnięty paprociami i jakimiś dzikimi kwiatami;

na drugim była drewniana chatka w tymże lesie; na trzecim widniało jezioro, na jego brzegu zasmucona dziewczyna i kłębiaste chmury na niebie nad nią. Lepiej tego przedstawić nie było można. Dokładnie to sobie wyobrażałam na temat letniska w leśniczówce, na które mieliśmy się udać.

Pierwsze rozczarowanie przyszło w czasie podróży. Lubiłam jeździć pociągami. Babcia miała bilet pierwszej klasy, ja w ogóle za bilet nie płaciłam, warunki jazdy były komfortowe i moim zdaniem można było spędzić w pociągu więcej czasu, my natomiast jechałyśmy stosunkowo krótko. Na dodatek musiałyśmy przesiąść się na autobus niewygodny i zatłoczony, co zepsuło przyjemność podróżowania. Z tego wszystkiego wyciągnęłam jeden wniosek - prawdopodobnie nie odjechałyśmy od domu zbyt daleko. W moim odczuciu Warszawa znajdowała się znacznie dalej.

Jeszcze bardziej zdziwiła mnie leśniczówka. Był to, jak znacznie później dowiedziałam się, fragment jakichś zabudowań dworskich. Biały, długi, murowany budynek posiadał niezadaszony ganek, przed którym znajdował się duży, okrągły gazon zarośnięty chwastami i otoczony wokół drogą dojazdową kończącą się przy tymże ganku. Wszystko to znajdowało się nieopodal szosy, którą przyjechał nasz autobus. Za budynkiem szpalerem sosen zaczynał się jakiś las czy może tylko pineta a z boku widać było płaski ogródek i rozciągającą się za nim rozległą łąkę. Na ten widok mina mi zrzedła. Nie bardzo wiedziałam czym można zajmować się w tak dziwnym miejscu? Na dworze akurat było pochmurno i szaro, chociaż deszcz nie padał a dzień był ciepły.

- Jak nazywa się to gdzie jesteśmy? - spytałam.

Babcia wymieniła nazwę, która wpadła mi jednym uchem a wyleciała drugim – z niczym nie kojarzyła się i była nie do zapamiętania.

W progu domu przywitała nas młoda kobieta. Od razu pokazała pokój, gdzie miałyśmy mieszkać – pierwszy, na prawo od ganku. Nie było w nim żadnych sprzętów. Dostałyśmy do dyspozycji sienniki rzucone na podłogę i czystą, mocno wykrochmaloną pościel. Z pokoju wchodziło się prosto do kuchni. Tu można było coś ugotować, zrobić sobie herbatę lub zagrzać wodę do mycia. Duża płyta, pod którą przez cały dzień palono drewnem stała na środku kuchni. Z boku ustawiono taboret a na nim miednicę do mycia się. Mogłyśmy zanosić sobie te sprzęty do pokoju.

Przez przelotowy korytarz przecinający dom w poprzek wychodziło się na podwórze.

- My w domu mało siedzimy – powiedziała młoda kobieta. - Mamy dużo roboty w polu, w ogrodzie i w obejściu. Mąż robi jeszcze przy wyrębie...

Kiwnęła na nas ręką, żebyśmy szły za nią. Poprowadziła nas na tyły domu.

Ze zgrozą odkryłam, że tam też nie ma nic ciekawego. Podwórze nie było przyjemne – całe zasypane wyschniętymi igłami sosen.

Kobieta uśmiechnęła się do nas z przepraszającym wyrazem twarzy:


- Ciągle zamiatamy i ciągle spadają nowe – powiedziała wskazując igły.

Pod ścianą domu stał stół i krzesła przy nim. Na rozłożonym pod sosnami kocu siedziała trójka dzieci mniej więcej w moim wieku. Były nieśmiałe i nie kwapiły się do zawierania znajomości ze mn

Trochę przyjemniej wyglądała prawa strona podwórza, które zamykały jakieś drewniane zabudowania gospodarcze. Tam rosła trawa, chodziły kury i znajdowała się studnia. Na samym końcu widać było drewniane kozły i otwarty na oścież składzik na drewno. W rogu, między murowanym domem a szopami umieszczono stajnię, o czym przekonałam się później. Gdzieś w okolicach stajni był zbudowany z desek wychodek, do którego nie miałam odwagi pójść sama, chociaż znałam taką konstrukcję z pewnego ogródka jordanowskiego w naszym mieście. Nawiasem mówiąc, po latach jakiś rysownik odrysował dokładnie tenże przybytek z ogródka jordanowskiego i zatytułował swój obrazek „Zadupie”. Było to o tyle przewrotne, że kiedyś prowadzano tam uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej na lekcje geografii, by wyjaśniać im czym jest horyzont? Być może istniał jakiś wspólny mianownik dla wychodka i horyzontu, ale dla mnie nie było to jasne. Wracając jednak do tematu - cała gospodarcza część tej rzekomej leśniczówki została zepchnięta w kierunku polnej drogi biegnącej obok budynku mieszkalnego za drewnianymi zabudowaniami.

Rozglądałam się dokoła, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić? Babcia zaproponowała, żebym poszła pobawić się z dziećmi, więc bez przekonania powlokłam się w stronę sosen. Dzieciaki pozwoliły mi usiąść na kocu ale zabawa jakoś nie kleiła się. Ich matka ciągle czegoś od nich chciała – przynieście, zanieście, wylejcie, nalejcie, podsypcie, narwijcie, podmiećcie, zdejmijcie, wstawcie, wyrzućcie itd. Niby robiły coś innego, ale ciągle czekały na jej polecenia.

Później było drugie śniadanie złożone z chleba, jajecznicy i kawy zbożowej z mlekiem. Po śniadaniu znowu siedziałam na kocyku pod sosnami. Następnie był obiad, na który przyjechał wozem z lasu gospodarz domu – wąsaty, energiczny mężczyzna średniego wzrostu i szczupły, nie liczący więcej niż czterdzieści lat. Obiad zjedliśmy wszyscy razem na podwórzu – przy stole przykrytym jasną ceratą. Pamiętam jeszcze, że tego dnia wyszłam na ganek przed domem, by smętnie popatrzeć na szosę, którą czasami przejeżdżał jakiś samochód. Myślałam wtedy o dniu, gdy spakujemy naszą tekturową walizkę, pójdziemy na przystanek autobusowy i pojedziemy na stację kolejową, by pociągiem wrócić do domu.

Następny dzień przyniósł radosną niespodziankę. Rano przyjechała z Warszawy moja kuzynka ze swoimi rodzicami. Wujostwo zamieszkało w izbie po drugiej stronie korytarza. Kuzynka wprowadziła się do nas.

Byłam zachwycona. Jej towarzystwo zawsze wprawiało mnie w doskonały nastrój. Podobało mi się wszystko co mówi i robi. Starsza ode mnie o osiem lat, była niedościgłym wzorem do naśladowania. Na dodatek potrafiła wymyślać różne ciekawe zajęcia, albo też wmawiać nam, że to co właśnie robimy jest bardzo ciekawe. Tym razem zaczęła od smażenia w kuchni na patelni cukierków. Miały być to krówki z karmelu rozrzedzonego mlekiem.

Gdybym wtedy miała więcej lat, może dałoby się chociaż częściowo wytłumaczyć mi gdzie jesteśmy i czym będziemy zajmować się. Wystarczyło przypomnieć oprawiony w granatowe płótno komplet książek leżący u nas na szafie.

O ile strony rodzinne Mickiewicza i Słowackiego w tym momencie były dla nas nieosiągalne, to majątek rodowy trzeciego z Wieszczów znajdował się całkiem blisko. Była to Opinogóra w okolicach Ciechanowa – posiadłość hrabiego Wincentego Krasińskiego. W rękach rodu Krasińskich Opinogóra pozostawała od połowy XVII wieku z niewielką przerwą aż do roku 1945.

I oto właśnie teraz i tutaj mieliśmy do pewnego stopnia wcielić się w postacie z „Nie-Boskiej komedii”, co mogłam uświadomić sobie dopiero po latach. Przede wszystkim wujek musiał wystąpić w roli hrabiego Henryka – przedstawiciela obozu arystokracji, którego nękają trzy problemy: życia rodzinnego, poezji oraz mechanizmu działania rewolucji, i któremu powierzono pewną misję. Ślady rewolucji widać było dokoła gołym okiem. W czasie wojny przez majątek Krasińskich w Opinogórze przebiegała linia frontu. W związku z tym doszło do poważnych zniszczeń, tego co w okresie międzywojennym udało się zrealizować z projektu nowego pałacu. Starą, drewnianą zabudowę dworską rozebrano ok.1907 roku. Poza tym, po II wojnie światowej w wyniku reformy rolnej część ziemi należącej do Krasińskich została rozparcelowana pomiędzy okolicznych chłopów i pracowników folwarcznych a z pozostałej części utworzono Państwowe Gospodarstwo Rolne. Ostatni właściciel majątku, hrabia Edward Krasiński zginął w 1940 roku w obozie koncentracyjnym w Dachau. Był znanym działaczem społecznym i kulturalnym – organizatorem Biblioteki i Muzeum Krasińskich w Warszawie, wieloletnim Prezesem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości oraz współzałożycielem Teatru Polskiego w Warszawie. Teraz po obozie rewolucjonistów w Opinogórze snuł się nowy hrabia Henryk – przedstawiciel upadłej idei, żołnierz podziemia AK w okupowanej Warszawie i powstaniec, a tak poza tym, przystojny mężczyzna podobny do Elvisa Presleya, nie stary chociaż siwiejący, i oglądał ocalałe resztki zabudowy. Ciotka towarzyszyła mu jako Żona. O widma pojawiające się w nocy i nad ranem we mgle nad łąkami nie było trudno, bowiem przy miejscowym kościele znajdował się stary, założony w XIX wieku cmentarz a w samym kościele można było obejrzeć krypty, gdzie grzebano zmarłych z rodziny Krasińskich. Mnie chyba próbowano bez powodzenia wtłoczyć w rolę Orcia, ponieważ byłam najmłodsza, często chorowałam i podobno wykazywałam jakieś skłonności poetyckie. Niestety, skłonności poetyckie ograniczały się do deklamowania wyuczonych na pamięć wierszyków dla dzieci, a co do chorób to, jak na złość, akurat tego lata nic mi nie dolegało. Mimo tego dorośli upierali się przy swoim.

Zważywszy, że autor „Nie-Boskiej komedii” nie określił jednoznacznie ani czasu, ani miejsca akcji dramatu, nic nie stało na przeszkodzie, by rozgrywał się on tu i teraz.

Kiedy już trochę przyzwyczaiłam się do otoczenia, podstępnie zwabiono mnie na dziwną równoważnię, która znajdowała się przy składziku na drewno, a przy tym w pobliżu wychodka. Był to pień drzewa oparty na drewnianych kozłach. Wyglądał jak długa belka przeznaczona do spiłowania.

Pod składzik poszliśmy wszyscy – dzieci i dorośli.

Najpierw, by zachęcić mnie do tej zabawy, na pień wskoczyły córki gospodarza domu. Ich ojciec usunął jeden z kozłów i w ten sposób powstała równoważnia. Huśtał dziewczynki przyciskając do ziemi pień rękami. Koniec belki unosił się wysoko – ponad dachami szop i wychodka - ale dziewczynki siedziały niżej - w jej połowie.

- Ty też chcesz się pohuśtać? - spytał mnie wujek.

Kiwnęłam radośnie głową

- A nie spadniesz? - przyjrzał mi się uważnie.

- Pewnie, że nie! Nigdy jeszcze nie spadłam z takiej huśtawki! Z wysokiej też nie!

- To siadaj przy końcu belki i trzymaj się mocno tych kołków po gałęziach... Ale tylko raz pojedziesz wysoko, a później już będzie normalnie.

Posłuchałam go i wskoczyłam okrakiem na belkę. Gdy siedziałam już pewnie, belka pojechała w górę. W pewnym momencie znalazłam się nad dachami drewnianych zabudowań, skąd roztaczał się widok niemal na całą okolicę, Nie byłam jednak ciekawa tego widoku. Czułam łaskotanie w brzuchu z powodu wysokości, na jakiej się znalazłam. Jeszcze chwila i zaczęłabym piszczeć, ale belka pojechała w dół. Nie domagałam się już powtórnego podniesienia na taką wysokość. Wujek też wolał nie ryzykować. Ten jeden raz był mu chyba na coś potrzebny i udało się to zrobić w okamgnieniu.

- Moglibyśmy jeszcze wsadzić cię na konia – powiedział wujek – ale na razie damy sobie z tym spokój. Wystarczy, że twoja matka swojego czasu jeździła konno jako strzyga...

W „Nie-Boskiej komedii” jest wiele ról do obsadzenia. Nie potrafię powiedzieć kim mogła być moja kuzynka i kto grał rolę Pankracego czy Leonarda. Gospodarz domu pomimo pozorów, sprzyjał raczej arystokratom – często na boku naradzali się z wujkiem i jeździli gdzieś razem furką. Być może pochodził z miejscowej ludności i znał przed wojną hrabiego Edwarda - ostatniego z rodu Krasińskich. Wyglądał na dobrze poinformowanego – tak przynajmniej patrzyło mu oczu.

Obóz rewolucjonistów był gdzieś dalej, ale jego przedstawiciele czasami pojawiali

się na naszym terenie – przyciągali końmi wycięte drzewa, pracowali przy piłowaniu drewna i przyglądali nam się nieufnie. Żaden z nich nie wyglądał na wodza rewolucji.

Musiał też być ktoś, kto robił zdjęcia, bo później mieliśmy w rodzinnym albumie kilka wyblakłych fotografii wujka i ciotki opalających się pod jakimś krzakiem na łączce za ogródkiem. Były to zdjęcia całkowicie pozbawione charakterystycznych elementów i tylko my wiedzieliśmy gdzie zostały zrobione. Na najlepszym z nich nasza zgrabna ciotka leżała wyciągnięta na brzuchu a wujek siedział przy niej odwrócony w przeciwną stronę i z prawą nogą zgiętą w kolanie – brakowało im tylko karabinów do ostrzeliwania się. Miny mieli niewesołe.

Kiedy dzisiaj o tym myślę, nasuwa mi się przypuszczenie, że nowego hrabiego Henryka gnębiły bardziej sprawy współczesne niż przeszłe, chociaż jedne z drugimi wiązały się. Być może chodziło tutaj o Bibliotekę Ordynacji Krasińskich, która przed wojną w gmachu na Okólniku w Warszawie przechowywała cenne zbiory. W październiku 1944 roku, po kapitulacji Powstania Warszawskiego Niemcy wbrew warunkom układu kapitulacji zobowiązującym okupanta do zachowania dóbr kultury miasta, spalili te zbiory. Nie wykluczone, że hrabia Henryk mógł mieć w związku z tym jakieś instrukcje albo też wiedział coś ważnego, co przygnało go do Opinogóry... W końcu był aktywnym uczestnikiem tych dramatycznych zdarzeń.

A może dotyczyło to prac przy odbudowie Starego Miasta w Warszawie, w których uczestniczyła ciotka...

Tam w kamienicy Baryczków miało swoją siedzibę założone w 1911r. Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Przed wojną hrabia Edward Krasiński był wielokrotnym jego Prezesem. Kamienica ta w 1937 roku została zakupiona przez Gminę m.st. Warszawa i przeznaczona na Muzeum Dawnej Warszawy. Niestety, została zniszczona w 1944 roku w czasie Powstania Warszawskiego. Zachowały się jedynie gotyckie piwnice, mury wraz z attyką, sklepienia parteru częściowo ze sztukateriami oraz niektóre detale fasady. Do odbudowy, którą przeprowadzano etapami weszły wszystkie ocalałe elementy. Myślę jednak, że nasza wizyta w Opinogórze mogła zbiec się co najwyżej z pracami wykończeniowymi przy tej odbudowie.

Samo miejsce też było szczególne. Młody Zygmunt Krasiński dopóki nie opuścił kraju, lata nauki spędzał tu i w Warszawie. Tutaj też odbyły się dwa niezwykłe pogrzeby – jego i jego ojca. Zygmunt Krasiński przeżył hrabiego Wincentego Krasińskiego zaledwie o trzy miesiące. Pochówek odbył się w Opinogórze przy udziale licznie przybyłych obywateli a sama uroczystość przekształciła się w

demonstrację narodową.

W przypadku hrabiego Wincentego Krasińskiego sytuacja wyglądała zupełnie

inaczej. Pamiętano mu antypolską postawę w czasie i po upadku powstania listopadowego. Z tego powodu nikt nie przyjechał na jego pogrzeb a w ostatniej drodze towarzyszyła mu jedynie grupa osiemdziesięciu mnichów. Tak więc, Opinogóra zapisała w swojej historii zdarzenia świadczące o złożoności procesów dziejowych, czego akurat w tym momencie znowu doświadczaliśmy.

W każdym razie, na pewno chodziło w tym wszystkim o coś, co jednocześnie łączyło się z Warszawą, rodziną Krasińskich i z Opinogórą a przy tym odnosiło się do teraźniejszości.

Tak więc, w tych okolicznościach wujek i ciotka niczego nie wyjaśniając, potrafili znikać gdzieś na całe godziny. Moja kuzynka nie próbowała im towarzyszyć – wolała w tym czasie opalać się na łące, czytać i bawić się ze mną. Babcia dużo czasu spędzała w kuchni – lubiła gotować i codziennie przygotowywała nam obiad.

Któregoś dnia pojechaliśmy wszyscy furką na porębę, a później, w niedzielę postanowiliśmy rzucić okiem na kościół. Jednak co raz częściej zdarzało się, że wujek z naszym gospodarzem znikali popołudniami w obozie rewolucjonistów, skąd wracali późnym wieczorem i pod dobrą datą.

Kiedy zniecierpliwiona tą regularnością ciotka zaczęła przepowiadać mężowi rychły upadek spowodowany przedkładaniem ideałów i egocentryzmu nad zwyczajne, uporządkowane, proste ale szczęśliwe życie rodzinne, babcia orzekła, że najwyższy czas wracać do domu. Z resztą, widać było, że to, co dało się zrobić zostało zrobione.

Remonty w Opinogórze zaczęły się w 1958 roku odbudową neogotyckiego zamku. W roku 1961 powstało tu Muzeum Romantyzmu. Posiadłość rodowa Krasińskich powoli zaczęła podnosić się z ruiny - przystąpiono do realizowania przedwojennych planów budowlanych i do porządkowania dwudziestohektarowego parku. Po dziś dzień ten pałacowo-parkowy kompleks położony zaledwie 74 km od Warszawy rozbudowuje się.

Kiedy nauczyłam się już czytać, odkryłam któregoś dnia, że wśród leżących na szafie książek oprawionych w granatowe płótno i ozdobionych złotymi literami brakuje dzieł Krasińskiego – był tylko Słowacki i Mickiewicz. Wujek musiał je zabrać. Po kilku latach zabrał również pozostałe dzieła – chyba dostała je moja kuzynka.





  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Z ciekawością, poczytałem.
avatar
Świat przedstawiony w "Trzech wieszczach" - (konkretnie chodzi o okolice Opinogóry, dawnego majątku rodu Krasińskich) - to zadziwiający świat, widziany JEDNOCZEŚNIE oczyma wakacyjnej małej dziewczynki (i z perspektywy lat 50-tych ub. w.) - oraz współczesnej dorosłej kobiety (babci?) z 2. dekady 3. tysiąclecia nowej ery.

Wątki historycznoliterackie splatają się tutaj bardzo zgrabnie z żywymi barwnymi epizodami z pobytu narratorki-dziecka na letnisku w myśliwskim (?) dworku hr Henryka Krasińskiego.

Pięknie podana świetna proza na styku beletrystyki i publicystyki popularnej
avatar
To wyjątkowe couriosum - i to nie tylko w skali naszej polskiej prozy. W znanej mi literaturze świata nie znam niczego, co byłoby do tego chociaż jakoś podobne.

Wybitnie własna, niebywale oryginalna świetna ścieżka literacka
avatar
Jaka okropna szkoda, że od trzech z górą lat Autorka nie daje o sobie żadnego znaku /ostatnia Jej wizyta na publixo to grudzień 2018 r./
© 2010-2016 by Creative Media
×