Przejdź do komentarzyŻYCIE STAŁO SIĘ SNEM A SEN STAŁ SIĘ ŻYCIEM
Tekst 1 z 1 ze zbioru: inne
Autor
Gatunekpoezja
Formawiersz / poemat
Data dodania2023-08-23
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń273

SCENA I

(łąka a na niej Eros i Psyche)


Eros:

Gdzie jesteś przyjaciółko moja?

Chodź pobiegnijmy razem tu przez tą łąkę

w stronę słońca biegnijmy


Psyche:

Tak mi miły jesteś mój kochanku

Chodź tu do mnie prędko

ucałuj i przytul

gdyż dopiero co wzrok swój spuściłam

a już na śmierć się za tobą stęskniłam

chodź

złap za rękę

dzięki tobie czeluści tartaru to dla mnie elizejskie pola


Eros:

jak obraz w ciebie przez całe życie zapatrzony

mimo niezgody wszystkich ludzi tu wokół

jak gwiazda jaśniejesz

chodź

utul skołataną mą duszę


Psyche:

ciało twe mej duszy rozkoszą

chodź pozwól usta twe wycałować aż będziesz się dusił


Eros:

Biegnijmy

przez świat

biegniemy przez życie

radośnie razem za ręce

patrz tu na mój łuk i strzały

anioła razem stwórzmy

na twój mój i wenus oblicze

prosto w serce prosto do krwi

biedni żebracy

wieśniacy

ustrzelę ich niech mają piękna pociechę

szczególnie ci brzydcy

ci mali

Łucji dam na imię tej piękności

ci wszyscy nieśmiali i trwodzy

dam jej włosy złociste

puszczę zieleń w jej oczy

wygładzę jej ciało

rzęsy dam jej gęste

i uśmiech onieśmielony i skryty

dam też jej usta duże czerwone

ubiorę ją w piękne szaty

i postawię obok ludzi prostych

oboch ludzi plebsu, pospołu

jeszcze dam jej gładkie policzki

i głos anielski

teraz ustrzelę wszystkich dookoła

patrz

strzała strzała utknęła tu w tym sercu

i z miłości krwią brodzi

i za serce się łapie

w jego oczach widzę opętanie miłości

miłość już płynie w tych żyłach

nie opuści go już nigdy

a kto to idzie

co to za poczwara

ględzi coś pod nosem

coś mruczy

i zbliża się do nas

to monstrum

do wsi wracaj skądś przyszedł


Monstrum:

Życie moje torturą

torturą me istnienie

jestem

tak jestem bo jestem

i tak to zostanie

w otchłani się pogrążam

już chłód jej czuję

patrzcie kto za mną cały czas idzie

to Aglos cały czas łzy i płacz mi daje

ale to jedyny mój życia towarzysz

tulę się do niego a on mi palce w oczy i rękę do serca daje

w cierpieniu mym nieuniknionym sam się pogrążam


Aglos:

Chodź

nie bój się

ja ci pomogę

mam tu dla ciebie dzbanek lęku

ziarno płaczu

i chleb zatraty


Monstrum:

Dajcież mi błagam

towarzyszkę godną pochwały

co matczyną obejmie mnie opieką

co łzy moje wytrzeć raczy

która złagodzi ból mój

która złagodzi me cierpienie


Psyche:

ulituj się nad nim

dajmy mu wygląd nowy

dom mieszkanie

i dworek tu mały

dajmy stajnię sługę i trzodę

dajmy mu majątek wielki

Aglosie precz idź od niego

radość i szczęście wlejmy mu w duszę

niech się już nie trwoży nikt jego


Eros:

odtąd prawdziwym będziesz arystokratą

i oto serce twe przestrzegam

a oto miłość twa Łucja weź ją sobie


(Arystokrata odchodzi )


Psyche:

o co z tym zakochanym w Łucji ludem

patrz jeden z nich postrzelony jako pierwszy Karol

z miłości w kłębek się zwija

i inni cierpieć muszą katusze

bo zabrano skarb ich słodki


Eros:

moja wina

bom głupi

może inne piękne bóstwa

na pocieszenie im stwórzmy


Psyche:

piękniejszej się nie da

to piękno w czystej postaci


Eros:

O oto od nas wychodzą

jako ludu pocieszenie

lecz nie znajdą oni większej od Łucji piękności


SCENA II

(las, człowiek chory psychicznie biegnie w podartych ubraniach przez las)


Duch:

Uciekaj!

Biegnij człowiecze

za chwilę śmierć cię czeka

zemdlejesz już sił ci brakuje

biegnij biegnij


Wariat:

Litości wołam do drzew

obumarłe liście wysłuchajcie mych śpiewów

oto lament mój wznoszę głęboki


(staje na chwilę)


czemuż ja tak biegnę

las pusty

nie słychać nawet liści szmeru

usiądę tutaj wypocznę nazajutrz ku słońcu ruszę


Duch:

Biegnij

nie zwlekaj

tyle robactwa się wokoło ciebie zbiera

umierasz

mdlejesz

weź swe rzeczy i w biegu ku horyzontowi podążaj

za horyzontem schronienie jest

Biegnij nie zwlekaj

tyle zwierza różnego

na twą skórę już czyha


Wariat:

biegnę bez sił

biegnę bez ducha

uśmiechnięty od ucha do ucha

z radosnym podskokiem

omamiony mym wzrokiem

czuje robactwo widzę omamy

cały czas

całe życie istnieć będzięsz

idź precz!

odejdź lęku wyklęty


Lęk:

Cały czas biec będziesz

bo będziesz istnieć przez czas cały

Biegnij

nie zwlekaj

oto otchłani łono się otwiera

które zaraz cię pochłonie

patrz tam są szatana sługi

a tam lawa z pnia zaraz tryśnie

Biegnij co łaska


Wariat:

Aaaaaaaaa!

Biegnę, biegnę czym prędzej

nie dam rady, nie wytrzymam

nogi w kolanach już mi się uginają

ręce już mi zamarzają od potu

w błocie grzęzną już me stopy


Lęk:

Biegnij czym prędzej

zawsze z tyłu twej zostanę głowy

by cię świat nie kusił szeroki

byś marzeniami nie wyleciał poza obłoki

A teraz przyjrzyj się uważnie

drzewa już na ciebie spadają

gałęzie łamią i na kark ci lecią z prędkością tak wielką

że nie dostrzegłby tego nawet źrenice sokoła


Wariat:

Biegnę czym prędzej jak karzesz

Gdyż oto ja i ty jedno stanowimy razem

my na dwóch przeciwnych gwiazdach Bogi


(w oddali)


Pierwsza osoba:

Któż to idzie

co to za wynędzniała istota

w łachmanach ze strachu się trzęsąc

podąża w niewiadomo jakim kierunku


Druga osoba:

To wariat od ludzi stroni

a od pracy ucieka w popłochu

pisze coś tam na uboczu

jakby o pomoc wołał

Doprawdy, dziwną bardzo jest istotą

Wariat

Biegnę przez las i biegnę

polana, jak miło

wyjdę z cienia na słońce twarz swą wystawie


Lęk:

Wracaj do lasu wracaj

tak ludzi gotowych cię zabić jest pełno


Wariat:

Kogo ja widze

Cóż To jest za stworzenie

Piękna istota przez zboże idzie

czyżbym omamy miał znowu

jakże szczęśliwa

i jaka urocza

Co się z ciałem mym stało

skamieniałem

twarz moja jakby gorąca

serce bije mocniej ale nie ze strachu


Głos z głębi duszy:

Idź…...


Wariat:

Idę

ty Łucja, ja Karol

czemu idę do ciebie


(Karol zostaje odepchnięty przez wiatr)


Karol:

Co się stało?

Jakby z nieba zstępuje pan dobrze ubrany

porywa ją a z nieba za nią nagle zstępują

5 istot

na ziemi usadowione zostały

Zostawcie mnie

nie przysięgajcie bym został został przez was odepchnięty

czy do lasu w obłęd mój wracać

czy na łąkę by zostać odepchnięty

a może zbuntować się przeciw Bożym rozkazom i zginąć?


PIEŚŃ ŻALU


Łzy me płyną, toczą się po policzkach

kryształowe bólu dzieci

a kiedy falą roztopów osiągnęły brzegi warg moich

ugina się stęskniona ma dusza

i płacze

nie płacz, przecież tak trzeba

samemu podnosić z upadku swe ciało

lecz ja pragnę

gdy ziemia dotknie warg moich

zaszlochać głośno wpuszczając płacz mój

w glebę

O żebym mógł zakrzyczeć człowieczymi łzami

mając krew już pod powiekami

płacz suchy piasek ściera

tam gdzie ludzka dłoń nigdy nie dociera

przyniosłaś wieniec pachnący w swej dłoni

lecz samej dłoni dotknąć nie dałaś

jestem na progu życia

jak anioł lecący ze złamanymi skrzydłami

nie zginie

nie wyzionie swej duszy

lecz będzie leciał samotnie w przestworza

nie umrę

nie zamachnę się na Boga

gdyż wrócę tak jak żem narodził

samotnie i w sercu swym ciszy


SCENA III

(polana na pagórku, wokół ogniska w nocy zebrali się ludzie koło północy)


Chór ptaków nocnych:

Cicho wszędzie głucho wszędzie

Poza nieszczęśników modły

ich żalami i prośby

pośrodku dziczy na zacisznym pagórku

żebracy

rolnicy pasterze

szlochając duchy swych zmarłych wzywając

boga samego do litości zmuszając

szlochają

Bądź potępiona

z niewiast najpiękniejszy paradoks

łucjo

skwirów dziecie za to że jesteś najpiękniejsza na świecie

od ciebie albo szczęście wieczne nadchodzi

albo największe cierpienie się zbliża

giń

a kysz

a kysz


Literat:

Łucjo!

piękno w największej jak i najczystszej postaci

zawsze pierwsza byłaś wśród braci

swą twórczość i życie

oddałbym za tą najpiękniejszą na świecie

bo boleści i katuszy

moje oczy szeroki

tak że nazajutrz odszedłbym w świat obłoki


Pasterka:

Tak wiem

przysięgam widziałam

gdy szła dumnie tą drogą

od razu biegłszy do klasztoru

iść za swe czyny przebłagać Bogu

o ja nieszczęsna

moje serce krwawić chce za nią

mimo że tak samo dziewką ze wsi jest przecie


Rolnik:

Tak wiem

widziałem przysięgam

na wszystkie rzeczy ziemskie, nieziemskie

moje życie szaty pustelne przybrało

ku otchłani podążając

szarość

przed oczyma mymi mam tylko sam smutek

pomnij mnie w swej nadzwyczajnej szczerości

choć na chwilę wymów proste me imię

co ty zechcesz

nigdzie zamku ni pałacu

po mym polu cię prowadzę


Żona:

O ja nieszczęsna

o ja potępiona

męża mego łucjo dla ciebie żuciłam

dom mój

i rozum swój

dla niej dla najpiękniejszej

dla najczystszej oddaje


Literat:

Móc z nią uciec

odejść tak daleko

tak beztrosko

poza tobą nie widzę sensu życia

poza tobą nie widzę sensu bycia

wyobrażając tak sobie

życie z tobą skarbem jest większym niźli na niebie

twoje pocałunki

i twoja bliskość sprawia

że moje życie trudem opiewające

pełne błogości się stało


Pasterka:

Popatrz wokoło groza przerażenie

a tylko ty łucjo jest wokół

tylko twe oczy nad moją duszą górują

z tobą mogłabym nawet z diabłem pójść do piekła

nie czuć już bólu

tylko ciebie na swej twarzy czuję

tylko ty jesteś tu wokół

sam twój widok

samo spojrzenie

wyrywa ku ciebie mą duszę


Rolnik:

stoję przed zwierciadłem duszy

ono zna wszystkie moje pragnienia

ono zna wszystkie moje cierpienia

czy to bogini

czy to zjawa

jej gładkie długie złote włosy spływają jej po piersi

moje włosy tłuste brudne klejące sklejające się w kołtuny

ona pokryta jest krągłym miękkim ciałem

a z pod mojej skóry wystają ostre twarde kości

jej oczy piękne zielone jak zieleń traw i łąk letnich

moje czerwone od zmęczenia życiem, podkrążone posępnie

jej usta pełne czerwone się uśmiechające

moje popękane smutne nigdy się nie uśmiechają

to musi być zjawa w mych oczach

gdyby ona była człowiekiem od razu odwróciwszy wzrok z obrzydzeniem by odeszła

uśmiecha się uciąga ręce

czy przytulić się do mnie pragnie

już jej skóry dotykam, ale nic nie czuje

to zjawa,

już znika


Żona:

mieć kogoś takiego jak ona

ona sama w sobie jest szczęściem

wpatrywać się w nią jak obraz

nie ma już nic wokoło

dookoła stoi pustka

nie bólu

nie ma cierpienia

jest ona

nie móc oderwać od niej wzroku z powodu jej piękna

jej pocałunki łączące niebo z ziemią

jej uśmiech co największe czeluści otchłani rozjaśnia

wtulić się

utulić na zawsze

nie bój się

jesteś bezpieczny

w jej ramionach nikt nie jest w stanie wyrządzić ci krzywdy

być z nią w innym wymiarze z dala od świata

co ranka budzić się u jej boku

nic nie potrzebować

poza jej dotykiem

ileż ludzi by swoje życie za takie oddało

ile cierpienia i bólu by znieśli

o miłości


Wajdelota:

Łucji Łucji cześć oddajmy

chwałę jej jako Bogu oddajmy

Wznoszę ku niebu swą duszę by móc wyśpiewać to co muszę


(wajdelota zrywa się i wpatrując się w niebo śpiewa)


HYMN WAJDELOTY (HYMN DO ŁUCJI)


Łucjo|! Celu mój

Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie

kogoś odrzucił

dziś piękność twą w całej ozdobie

widzę i opisuję

bo tęsknię po tobie

niewiasto przenajświętsza

co świętego bronisz Olimpu

i w niebiańskiej świecisz bramie

Ty co ziemię ochraniasz z jego wielkim ludem

Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem

Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę

Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę

Tak nas powrócisz cudem na życia łono

gdybym mówił językami ludzi i aniołów

a miłości bym nie miał

byłbym jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący

Gdybym też miał dar prorokowania

i posiadł wiedzę wszelką

a miłości bym nie miał

byłbym niczym

iżbym siły miał tak ilość wielką

iż góry przenosić bym zdołał

iż królestwa ziemskie nieziemskie bym władał

a miłości bym nie miał

byłbym niczym

Łucjo!

Ileż można by cię tak wychwalać

ten tylko się dowie kto choć raz głos twój posłyszy

porównywać cię można do Boga

mogłabyś stać tuż obok niego

Łucjo!

włosy twoje są niczym złoto

oczy twoje niczym brylanty

skóra twoja jak szkło gładkie

ciało twoje miękkie jak puch i pióra

piersi twoje

twoje ręce i dłonie


(wajdelota blednie)


Boże stwórco

coś ty stworzył o przenajświętszy


Ksiądz:

On bluźni

weźmy go lepiej pojmjmy

egzorcyzmy odprawimy i zbijmy

opętany jest

obezwładniony przez ducha

przeklęty


Lud:

On bluźni

na stos

na stos


(tłum porywa mdlejącego wajdelotę,który już nigdy więcej się nie obudzi)


SCENA IV

(dom Łucji. Salon, wokół Łucji zebrała się grupa adoratorów, przy drzwiach stoją i rozmawiają ze sobą ludzie)


PRZY DRZWIACH


Celnik:

Spójżdzie

Czyż to nie Łucja czai się za rogiem?

Czy wzrok mój znowu mnie myli?


Kupiec:

Nie myli


Celnik:

Kobieta miarę ładnej twarzy

Słodka taka

aż bym tylko tej słodyczy kosztował

nie na zawsze

wypraszam sie tego przecie

za delikatną tejże jest kobietą

uśmiech jej nieco taki podlejszy

sztuczny jest wygląd jej jakiś


Siłacz:

Tak wiem

Bodaj ja znam to

tak wczoraj bądź nie pamiętam ja już dzień który

z nią spałem

za dobrą

za wrażliwą jest kobietą

tyle do niej patałachów się gani

od razu byś skarb swój bezpowrotnie utracił


Kupiec:

gadają tudzież na rynku

na skwerach to rozgłaszają

iż człek młody, prostego ludu

prostak

na targu zagadnął ją nieco

ona tylko ze wstrętem patrzyła

w twarz z siłą uderzyła na zdrowie nie bacząc

upadł żebrak jeden i gdy tak płakając leżał na ziemi

o gwałt go pozwano


Wszyscy:

Na Boga!


Siłacz:

Istnieniem Szatańskim musi być wcieleniem

życie ludzkie niszczyć

to gorsze niż na zawsze je zamknąć


Kupiec:

Biedak jeden

nie patrząc na potępienie u Boga

na zamknięcie kart swojego życie się garnął

już w celi siedzi

do gwałcicieli morderców równany

zbili go współwięźniowie

dla tego że co nocy płakał

i modlił się co niedziele uczciwie

jałmużnę biedakom odpłacał

nie pozostawiał po sobie brudu

nie było miejsca dla kurzy w tej celi

kije wziąwszy

gałęzie i pięści

zbili go

a gdy on umierając w cierpieniach

do bezlitosnych strażników podnosząc głowę

skonał


PRZY STOLE


Arystokrata:

(łapiąc Łucję za rękę)


miłości moja!

pozdobgywałbym dla ciebie krainy!

oddałbym tobie połowę władztwa mego

od największych nieprzyjaciół cię wybronię

bo ja mam siłę wielką

każdy książę cesarz car

mi nie groźny

nie opuszczę cię nigdy

nigdy cię nie zostawię

bo kocham cię jak Boga nad życie


Urzędnik:

(do Łucji)


Łucjo

przyjaciółko moja miła

od ciebie bije dobroć prawdziwa

w każdej chwili

o każdej porze i czasie

kiedy zawsze o pomoc błagam

zawsze ją daję


(na stronie)


czyżby ona powiedziała żem to ja

najleprzyjej przyjaciel

czy to ona wypowiedziała te słowa

czy rzekła że coś więcej ode mnie potrzeba

nie

stokroć Boże nie

on dowiedziawszy się o tym zabije


(do Łucji)


miła jesteś przyjaciółko moja

przyjaźń cenniejsza niźli życie

w miłości człowiek racjonalnie nie baczy

lepiej dla nas będzie obu


Arystokrata:

(wstaje)


Łucjo!

luba moja w życiu pociecho

jesteś jedynym celem życia mego

poza moją odwieczną sława chwałą oczywiście

twe pocałunki, ach twe usta czerwone

całowałbym je po stokroć

twe ciało bym do mojego tulił

gdy jesteś tu wokół

tak mocno rozpalasz me żądze

że to tutaj raz zrobiwszy nie oddałbym nikomu

tak długo razem żyjemy

jak żona z mężem

jak kochanek z kochanką

iż w myślasz postanawiając

tu wokół


(klęka)

Czy moją chciałabyś być wieczną uciechą?


(Na stronie)


Czy to mi się śni

Czy ja na serio tu stoję

Aż tak chwały uzyskałem ilość wielką


Wszyscy:

Wiwat nowej parze!


(Arystokrata całuje Łucję i schodzą ze sceny)


SCENA V

(park na ławce siedzi łucja a naprzeciwko niej karol)


Karol:

Cóż oczy me widzą

czy to kolejna zjawa

czy to kolejny potwór

nie

zbyt piękną jest istotą by diabelskim być wcieleniem

jak ja ją kocham

gdy na jej oczy patrzę dostaję obłędu !

cierpię dnie i noce

codziennie z rana przychodzi

może przeze mnie tak długo nie odchodzi


Duchy z lewej strony:

Stój!!

Nie waż się zrobić nawet kroku

hańby ból większy niźli nieodwzajemnionego uczucia cierpnie


Duchy z prawej strony:

Idź

nie czekaj

raz się żyje

tak czy tak śmierć zakończy twe życie

może swych wnuków dzięki niej dożyjesz

wyobraź sobie codziennie budzić się u jej boku


Karol:

Raz ją tylko ujrzałem

a moja dusza jej zakładnikiem się stała

ból mój do granic piekielnych popycha me ciało


Duchy z lewej strony:

Głupcze

znajdziesz nową

co uczucie twe odwzajemni

stanem stała

na twoim poziomie

odejdź odniej

sam sobie nie zdajesz sprawy ile zadaje ci bólu


Duchy z prawej strony:

A gdyby jej miłość do ciebie okazała się prawdą

najszczęśliwszy byłbyś na świecie


Karol:

Jam brzydki

Ona najpiękniejszą na świecie

Pasujemy do siebie jak żłobek do trumny


Duchy z prawej strony:

raz tylko się żyje

idź idź

12 grudnia jej urodziny

kwiaty jej kup prezent przepiękny


Karol:

Jak jam biedny


Duchy z prawej strony:

liczy się gest

nie pakunek


Karol:

Kwiaty jej urwę

tu z ogrodu

i wierszyk napiszę

słownictwem kwiecistym

poobrzucam


(Karol wstaje zrywa kwiaty. Wyciąga kartę papieru z wierszem podchodzi do Łucji i klęka)


Karol:

Bądź pozdrowiona łaski bożej pełna

z niewa…..


(Łucja uderza Karola w twarz. Przychodzi Arystokrata)


Arystokrata:

ścierwie

łajdaku


(bije Karola)


idź stąd precz!

szatanie wcieleniu

odejdź

waż się jeszcze raz tu wrócić

pomnisz me słowa


Arystokrata:

(do łucji)

Łucjo wysłuchaj tutaj mej pieśni


PIEŚŃ DO MIŁOŚCI (PIEŚŃ ARYSTOKRATY)


błogosławiony kto rozum postrada

kto przez miłość opętany zostanie

kto w sidła jej wpada

zanurzcie mnie całego w miłości odmętach!

po oczy

po czoło

po uszy

nie się w niej duszę

niech w niej umieram

niech zginie noc i poranek

niech nie ujrzę już słońca światła

To czego usta nie mówią stęsknione

Co w serca mego zostaje skrytości

niech się stanie odwiecznym wcieleniem żalu , miłości

jakże szczęśliwa jest ziemia po której stopy twe stąpają

jedyny ten jest człowiekiem kto kocha

kto miłości nie zaznał nigdy człowiekiem zwać się nie może

bo czymże jest człowiek bez uczuć

jest jak zwierzyna dzika wybiegająca z lasu

błogosławiony

o błogosławiony

kto będzie czuć twe usta codziennie będzie na twarzy

kto miłości nie zna

niech nie mówi co to jest smak życia

bo bez niej życie czasem marnie upływającym się staje

oto dla ciebie ten ogród władztwa mego oddaje

ja pan wszechpotężny przed tobą tu klękam


(klęka)


i pokłon szczeru oddaje


Karol:

(odchodząc)


szczęście podstępni zdobywają ludzie

parszywi

ludzie bez serca

a ci wszyscy

pisarze poeci

dobrzy czuli

cierpieć katusze z nie swej muszą winy


PIEŚŃ ZEMSTY (PIEŚŃ KAROLA)


świecie przebrzydły !

świecie parszywy !

życie na twym łonie torturą !

źli i gnuśni ludzie rządzą światem

zemsta !

będę się mścił

nic nie zdziałasz

znam wszystkie twe sposoby

wytrenowany jestem w boju

ogłaszam bunt przeciwko tobie ludziom i światu !

razem zrównajmy porządek ten z ziemią

oto nadeszła rewolucji pora

odbierzmy im wszystkie kobiety

zabijmy je wszystkie na ich oczach!

niech poznają co to ból

niech wiedzą co to cierpienia

miłości czuć katusze

Boże !

stworzyłeś świat podobny do ….


(słabnie)


Diabeł:

Piekła


(karol mdleje, nad jego ciało przychodzi dziewczyna i gorzko płacze )

SCENA VI

(sen karola)


Zębatek:

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie

weźmy kije siekiery młoty i pięści

zbijmy go prędko

doputy za Bogiem swoim nie będzie wołał

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie

Chodźcie wy żebraki nauczyciele studenci

Plecy jego wychłostać trzeba

aż mięso odejdzie od kości

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie

zbijmy i nogi jego

aby po Ziemi tak dumnie nie stąpał

głowę jego cierniem nakreślmy

Chodźcie

chodźcie zobaczcie jak od bólu się miota

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie

Widzisz pański krzyż?

czemuś nie przyklęknął nie witał?

my za to ciebie zbijemy kręgosłup od twych kości wolnimy

Czemu tak zabobonnie krzyżowi cześć oddajesz

ta wiara to wymysł kilku kmieci

my za to cię zbijemy mózg wytrzepiemy

bodajże zabijmy


Łysatek:

czemu nie nastawiasz karku do bicia?

po twojej stronie barykady stoimy

my cie pięściami rózgami pejczami zbiczujem

jak poradzisz sobie z bólem w przyszłośći

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie

za niewinność twoją cie ukatrupiem

takie zrządzenie Boże

bo My po twojej barykadzie stoimy

zawsze rękę ktoś z nas ci poda

i ręce ci zbiczujem abyś nas czas cały nie chwytał

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie

czemu drżysz

czemu płaczesz

nie przywykłeś jeszcze do bólu

błąd twój i zmora

do końca życia cierpieć będziesz przez nas katusze

i rozum twój

tam i ból i potępienie twoje

czemu uciekasz

czemu się chowasz

za to dwakroć cię zbijem

nie wymagamy od ciebie niczego

wypraszamy sobie tego przecie

czemu nie stoisz dla nas na głowie

taka najlepsza jest poza do bicia

czemu się błaźnisz

to było dopowiedzenie

na poważnie traktujesz zbyt często

a może stanąłbyś na jednej nodze

albo podciągnąłbyś się pod sufit

czemu poleceń mędrca swego nie słuchasz

my za to ci włosy ogolimy

na ognisku spalimy

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla cie …


(ludzie znikają, pojawia się Łucja)


Karol:

(do łucji)

moje życie jest najnudniejsze w świecie

zawsze jestem smutny gdy ta szarość dookoła

nie trwóż się umysł mój hardy


(na stronie)


serce me płonie

i ogień rozpiera w miłości

po co taka piękna istota idzie do

ścierwa

nie będę się narzucał

Bóg nawet nie wie

co miłości szaleństwo wyrządzić jej zdoła


(karol odchodzi ale łucja idzie za nim)


(do Łucji)

Tak?

zostawić cię muszę

dom mój rodzina wzywa

mam zajęt czas z innymi

zajęty będę też jutro


(na stronie)


Woła mnie

chce bym został

ja nie mogę

ja nie potrafię

łzy mi spływają

że jedyną szansę odrzucam

a cóż to

przed twarzą widzę, spoglądam

wiem że jest ci ciężko w życiu powiada

bierze za rękę, patrzy się w oczy

tuli, przytula

słowa pocieszenia rzuca

czuję woń jej perfum

na nowo rozbłysły kolory

światło wreszcie ujrzałem

unoszę się z nią pośród chmur

przez niebiosa idziemy za rękę


(do łucji)


życie na tym świecie torturą

samotnie otchłanie bólu cierpienia lęku przemierzam

życie stało się snem a sen stał się życiem

i o śmierć mnie przytrafi

z wszystkich stron napwany bity

dzięki tobie umilkły zamieszki

umilkły wrzaski i krzyki

ty stałaś się światem

stałaś się panem i Bogiem


(łucja zbliża usta, karol zasypia do życia)

Karol

gdzie się podziałaś najdroższa?


Zębatek:

Chodźmy

szarpiemy mięso na strzępki

nie ma litości

nie będzie litości dla ciebie panie


Łysatek:

Obejdrzyjmy ze skóry

zabijmy


SCENA VII

(Maraton na starcie stoją zawodnicy każdy z nich ma swojego przewodnika )


Gapie:

Stoją na mecie zawodnicy z wszystkich stron globu

Co duży ci mali

Co słabi chudzi i silni

Mamy tu z krety

Mamy tu z Cypru

I hen hen gdzieś zza Atlantyku

Stoją tu i chłopi

Żebracy spod kościoła wzięci

Meta daleko daleko za horyzont sięga

Różne są drogi

Drogi tego czasu

Jest na wprost pod górę

Jest też podjazd za rogiem

Jest i droga wokół wszystkich tych szczytów

Nikt tu nie jest sędzią

Nikt nie wie czy wygra ktoś prawnie

Nikt ich nie pyta

Nikt od nich nie stroni

Idą tyrani i ci do nieba wzięci

A poucza ich kto idzie na tyłach ostatni

Jedni idą wabieni głębi głosem

A inni uciekają przed strachem w popłochu


Strach :

Biegnij biegnij

Ile jeszcze sił masz w swych stopach

Rzucaj się na wprost w ta skalę i przyj

nawet jakbyś się odwrócił

Jakbyś na chwilę zwątpił

Tu bat w moim ręku na ciebie już czeka

Wbiegnij w te góry

Najszybsza droga jest to do zwycięstwa

Nie oglądaj się

Nie zagaduj

Biegnij

Słyszysz mój wrzask i krzyk


Gapie :

Rzuca się człowiek mizerny w popłochu

Skacze na skały i gryzie

Oh jak zęby już bolą

Jak krwawi

Nie przyjmuje posiłku

Nie przyjmuje ofiary

Jak strzała w niebo wystrzelona

Leci i leci

A gdy jest już na szczycie

Otwiera się otchłań

I leci i leci

Docierając do dusz innych kmieci


Głębia :

Chodź my ta drogą pójdziemy

Wąwozem

Wiem widownia już krzyczy na ciebie

Ale zaraz miniemy trybuny

Tu krzew pachnący

A tam łąki błękitne

Ptaki w koronach drzew śpiewają

Patrz mam wieniec pachnący w swej dłoni

Chodź skosztować tej woni

Chodź tu do mnie

Nad tą rzeką siądziemy

Nie musimy przecież być pierwsi


Gapie :

Idzie spokojnie

Tuż za swym przewodnikiem

Nie drży ze i się nie miota

Wciaga ręce by podejść bliżej i bliżej

Nad rzeką się zatrzyma

Kwiatów nektarem przewodnik karmi

A cóż to przewodnika już nie ma

To od razu wskakuje w ta sama otchłań

A gdzie Karola droga i Łucji

Pierwszy przez góry drąży tunele

A ona idzie naokoło przez pola

Gdyby się spotkali

Nawzajem by byli

On przewodnikiem dla niej

A ona dla niego

I idąc do mety

Nie czuliby że pochłania ich otchłań


SCENA VIII


Karol:

(sam)

Wzbudzam lament nad upadającym słońcem!

Świat cały się wali i upada na mych oczach

słyszę już dźwięk trąby,

jeźdźcy apokalipsy przemierzają sklepienie

powstań jeruzalem!

bo oto przyszło nowe królestwo

cała ziemia pęka i wali się nad ramionami omdlałych olbrzymów

nastał kres, nastała zagłada

radujcie się sprawiedliwi i płaczcie grzesznicy

bo nastał dzień sądu

słońce się wali i upada poniżej horyzont

to koniec

gwiazdy spadają na powierzchnię ziemi

a wody zalewają miasta

gdzie jestem, co się ze mną stało

jaki los nadał mi Stwórca

gdzie jest świat jaki znałem

nie ma nadziei, nie ma litości ani ratunku

wygasło z nią wszystko nawet ten świat

gdzie jest szczęście

to cię zabije, tego nie bierz

a tylko cierpienie cię wzmocni

nie ma radości na tym łez padole


(pada na twarz)


gardła sobie nawzajem podrzynają

przyjaciele najwięksi

wojna ogarnęła całą ziemię i krwią splamiła rzeki

powstał naród przeciw narodowi

dzieci przeklęły swych ojców

wszystko zadrżało

ten świat oszalał

biegną, pędzą, wspinają się na szczyty po to by zginąć

spychają się wszystkie stworzenia z każdej skały

i gromadzą wszystkiego jak najwięcej

nawet glebę w garści biorą

i do ust wkładają, aby nikt im nie zabrał

Łucjo zabiłaś mnie

zabito miłość na całej planecie

jako ofiara na cześć Baranka

wszystko się cofa i topi w błocie, zamiast wejść do światłości

w tej godzinie wszyscy stali się grzesznikami

równiejsi zabijają równych sobie

i nie podadzą ręki nawet swym przyjaciołom


(podchodzi trzech osiłków, rzucają Karola na ziemię, jeden z nich wykręca mu rękę, drugi trzema mu głowę a trzeci kopie go po brzuchu)


nastała klęska dobroci i triumf bezeceństwa

ale Baranek wkrótce powróci


Osiłek I:

Co ty mówisz?

Żadnego sądu nie ma


Karol:

Świat wali się na mych oczach

mogę to nazwać tylko dniem sądu


Osiłek II:

(uderzając jego głową o ziemię)

Bądź silny!

Żadnego dnia sądu nie ma

Jest on tylko twoim wytworem


Karol:

Czemu mnie bijesz?


Osiłek III:

Jestem twoim wybawcą!

Bądź silny!


Karol:

Wybawisz mnie od życia?


Osiłek I:

Byłem jak ty!

pamiętaj o tym

a teraz podążaj za tą marą

co tam widnieje

będziesz tym samym co ja

bądź silny


(coraz mocniej wykręca mu rękę)


Karol:

(wije się z bólu)

gardzę tą masą co tak wielbisz

wyrzekam się waszych wszystkich wartości

usunę się z tego świata na przekór wam wszystkim

zabiliście we mnie wszystko co mi zostało

klapki spadły z mych oczu

wyrzekam się was

wyrzekam się tego świata którego tak nienawidzę

ścierwem jestem


(próbuje się wyrwać)


Będę walczyć!

strącę wszystkich z tronów

ład mój zapanuje

gdzie nie wiadomo czym jest ból

ustanowię wszystkich na piedestale

nikt nie będzie biec za niczym


(opada z sił)


Osiłek II:

Zmień się

bądź taki jak my

bądź silny!


Karol:

pozwólcie mi zginąć


Osiłek III:

Nie pozwolimy


Karol:

Pozwólcie mi się poddać


Osiłek I:

Nie pozwolimy


Karol:

Pozwólcie mi zwyciężyć


Osiłek II:

Nie pozwolimy


Karol:

Zabijcie mnie jeśli taka wasza jest wola


Osiłek III:

Nie zabijemy


(zostawiają Karola na ziemi)


SCENA IX


Narrator:

tańczcie, tańczcie !

bo właśnie otrzymaliście tchnienie życia

tańczcie dopóki zabraknie wam sił

bo wyzioniecie ducha

i tańczą

tańczą wszyscy

a ten jeden co ustał

już opuścił ten świat i zniknął

jeden z nich oto tańczy bezsilnie

rusza nogami, machając chaotycznie rękoma

i on nie zginie, nie skona


Tancerz I:

tańczę tańczę

machając rękoma

na prawo i w lewo

taniec bezsilności

taniec bezwładu

nie mam już sił,

nogi, ręce tylko się nie zatrzymajcie

bolą mnie nogi

już ciemno mi przed oczami

taniec bólu

taniec samotności

nie ma tu widowni nie ma niczego

tańczę bo robią to wszyscy

uderzam jedną stopą i drugą

prawa ręka lewa w górę i w dół

taniec żałości

i taniec rozpaczy

bez emocji bez siły i bez zapału

taniec otchłani


Tancerz II:

Chodźcie, chodźcie wszyscy

razem zatańczmy taką i taką figurę

żwawiej żwawiej czym prędzej

póki macie w sobie pierwiastek życia

niech wszyscy inni usłyszą

i niech tańczą

ile sił mają w swych nogach

w górę podnieście okrzyk radosny

niech słyszy nas cały świat


Tancerz III:

tańczę tańczę tu i teraz

doskonale swe kroki

i gdy tu i ówdzie zajdzie potrzeba

radą przyświęce

i będą podpierać mnie na rękach

nogami moimi poruszać będą

abym nie umarł


Tancerz I:

o jakże bolą mnie moje stopy

i jeszcze słychać ich

słychać z daleka ich wrzaski

taniec bólu marności żalu i tęsknoty


SCENA X

(droga po której biegnie człowiek po jego prawej stronie biegnie ludzkość a po lewej jaskiniowiec)


Człowiek:

Nie mam już sił, pomóżcie mi


Jaskiniowiec:

Bądź silny, nie poddawaj się

wszyscy inni są głupi i słabi

walcz !


Społeczeństwo:

(wbija pierwszy sztylet)

nienawiść


Jaskiniowiec:

Bądź mężczyzną, bądź silny

bądź tak jacy byli nasi ojcowie

dzisiejszy świat cię niszczy

musisz ciężko pracować

musisz się zmienić

musisz dominować

bądź mężczyzną

do tego zostałeś stworzony

po to aby władać światem


Społeczeństwo:

(bija drugi sztylet)

seksizm


Jaskiniowiec:

Zbuduj imperium

zawładnij nad życiem ludzkim

niech piszą o tobie w podręcznikach

niech się ciebie boją

zawładnąć światem

wybij wszystkich twych wrogów

bądź mężny


Społeczeństwo:

(wbija trzeci sztylet)

wojna


Jaskiniowiec:

Wszyscy są głupi, wszyscy są słabi

twoja rasa zawsze jest lepsza

są na to dowody

a słabe rasy muszą wyginąć

aby nasze społeczeństwo było lepsze

jesteś stworzony do władzy


Społeczeństwo:

(wbija czwarty sztylet)

rasizm


Jaskiniowiec:

o, patrz jak im się żyje

musisz im pokazać

musi być lepszy od nich

wyobraź sobie ich wyraz twarzy

jak będą patrzeć na twoje zwycięstwo

będą się ciebie bali

będą cię szanowali

nie to co teraz


Społeczeństwo:

(wbija piąty sztylet)

zazdrość


Jaskiniowiec:

patrz jaka słaba, jaka mizerna

nie nadaje się, nie umie

i umieć nie będzie

nie to co ty

musisz pokazać jej

gdzie jest jej miejsce


Społeczeństwo:

(wbija szósty sztylet)

dyskryminacja


Jaskiniowiec:

odrzuć te wszystkie bzdury

które odtrącają cię od sukcesu

nie becz jak baba

wspinaj się coraz wyżej w hierarchii

nie spotykaj się z nią

chyba że ma ci “coś” do zaoferowania

nie gap się za okno

tylko patrz tu i czytaj


Społeczeństwo:

(wbija siódmy sztylet)

oziębłość


Człowiek:

(mdlejąc bez sił)

a jak ja nie chcę być taki

co gdy z ludźmi chcę być w zgodzie

nie widzę sensu walki

nie widzę sensu pogoni za karierą

nie chcę być na szczycie

chcę żyć zwykłym prostym życiem

wnętrz jest dla mnie stokroć ważniejsze

niż to co mnie otacza

bo cóż mi z bogadztwa, z szacunku

jak co dzień znudzony luksusami

będę się pogrążał w smutku i bezsensie

po co mam tak walczyć bez celu

to samo niższym kosztem da się osiągnąć współpracą

po co mam ich krzywdzić

skoro nic mi nie zrobili

czemu mam im nie pomóc

zamiast dobijać ich do ziemi

po co mam dominować nad wszystkimi wokoło

jak stanę się tylko obiektem nienawiści

dlaczego mam gorzej kogoś traktować

dlatego że jest inny

nie chce imperium

nie chce kariery

nie chce władzy

chcę zwykłego życia

chcę zwykłego domu, normalnych przyjaciół

świat się zmienia, czemu ma żyć jak sto lat temu

po co mam robić coś skoro i tak nic nie ma sensu

Społeczeństwo

boś słaby, musisz się zmienić

inaczej cię nie zaakceptuje


Człowiek:

to ja podziękuję z takiej pomocy


(człowiek wycofuje się,, ale wkrótce upada potykając się o kamień z napisem SAMOTNOŚĆ i ginie z powodu odniesionych ran)


SCENA XI

(pogrzeb Karola)


Ksiądz:

(nad trumną)

Karol został zabity!

nie zabiła go żadna choroba

nie zabiła go ani wojna

ani miłość

ani sam na swoje życie się nie zamachnął

zabiliście go


(wskazuje palcem na zgromadzonych wokół)


zabił go świat

odpokutują za jego cierpienie

żal jego i lament ziemia pochłonie

lecz zemsty nic nie zatrzyma

zabiliście Karola

wy mordercy, złodzieje

pomnijcie dlaczego zadaliście takie cierpienie

wy którzy macie emanować dobrocią

krew najpierw zmyjcie bo ukatrupiliście

niewinnego człowieka


(wznosi ręce ku niebu)


zmiłuj się nad nimi Stwórco

mordują się wzajemnie

a ciała kryją po kątach


Arystokrata:

Zamilcz!

Sam pozbawił się życia ze swojej własnej woli


Ksiądz:

Kto go pobił

kto w snach prześladował

zabiliście jego wszelką nadzieję

zaznaczyliście go jarzmem słabości

któż z was by to wytrzymał


Arystokrata:

Zamilcz!

Sam nie chciał być z nami

jak wariat lasami uciekał

nie przestrzegał naszych zasad

żądając uznania


Ksiądz:

On żądał uznania najmniej wśród wszystkich

nie macie żadnych zasad

prócz tych zesłanych przez Boga


Arystokrata:

Zamilcz!

Wolną wolę dał nam Bóg

będziem robił co na umysł przyniesie


Ksiądz:

o wy bezbożni!


(z płaczem)


nie macie litości dla krzewa

który zbyt słaby jest aby kiełkować

zdeptać chcecie całą roślinność?

zostanie wam sam piach bez wody

przez co nawet te dęby wielkie usychają

żadnego słowa nie żekliście

nawet fałszu pełnego

nawet pełnego obłudy

zabiliście go

prawdę zna tylko Bóg w niebie

on was osądzi!


Eros :

(w oddali)

cóżem uczynił

miała Łucja być dla ludu wybawieniem

a stała się zagładą


Psyche:

zabierzmy ją aby więcej cierpienia

zadać nie była w stanie


Eros:

Łucjo znikaj

a kysz a kysz


Arystokrata:

Boże litości!

krwią zalało się me serce

dusze wrze z żałości


Ksiądz:

Kara Boska


Arystokrata:

Cóż zrobić?

O bólu przemożny

o bólu sprawiedliwy

jestem mordercą

krew widzę na rękach

krew wypływa z mych ust

duszę się

duszę się krwią i żalem

winny jestem

winny morderstwa


(pada na ziemię)


Chór ptaków nocnych:

Świecie przebrzydły

życie na twym łonie torturą

opamiętajcie się wszyscy

zbyt wiele cierpień jest na tym łez padole

aby ktokolwiek mógł wytrzymać więcej

zaniechajcie wzgardy i nienawiści

dopuście do miłości prostaków

bo oni najbardziej jej pragną

ile wymagań i jak mało korzyści

opamiętajcie się

nie bądźcie mordercami swych dusz

bo na was też kiedyś przyjdzie pora

(kurtyna opada)

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×