Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-02-25 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 23 |

Ktoś pamiętający dzisiaj tamte czasy może powiedzieć:
- Pojechał do domu? Wówczas?! Przecież wtedy mogli podróżować tylko Niemcy! Polacy musieli mieć tzw. Pasierscheiny!
Tak! Ja urządzałem się w ten sposób, że odpinałem (kiedy mnie nikt nie widział) przyczepione na agrafce ``P`` i udawałem Niemca. W wagonie siedziałem zwykle wśród wermachtowców, a tam, jeśli była jakaś kontrola, sprawdzano tylko bilety.
W ten sposób znalazłem się znowu w domu. Tego samego jeszcze wieczoru przyszedł do nas ``mąż zaufania`` w mundurze SA i zapytał:
- Słyszałem, że jakiś nowy tu przybył?
Odpowiedziałem:
- Nie!
Niemiec się zdziwił i mówi do Mamy, pokazując na mnie:
- A to kto jest? (po polsku)
A ona, nie mrugnąwszy nawet okiem, na to:
- Mój syn Janek!
Podała imię o rok młodszego mojego brata, z którym byliśmy tak podobni jak bliźniaki. Szczęście, że go akurat nie było w domu!
Później musiałem się ukrywać i nie wolno było nam razem się pokazywać, bo ten nasz ``anioł stróż`` SA-mann mieszkał w sąsiedniej kamienicy pod dwunastką i jeszcze wówczas nazywał się Rajewski. Muszę tutaj wyjaśnić, że Janek z powodu przeżyć w kacecie w Latten an Ems jako niezdolny do żadnej pracy został bez środków do życia odesłany do domu i - w przeświadczeniu jego oprawców - skazany razem z naszą Matką-staruszką na śmierć głodową. Na szczęście krewni i najbliżsi sąsiedzi nie dali nam zginąć, a przecież razem ze mną było już nas troje.
I tak, zajmując się w międzyczasie tylko nauką bratanków i siostrzeńca (przypominam: dzieci w okupowanej Polsce nie mogły chodzić do szkoły!), jakoś doczekałem wiosny... Co mnie najbardziej ucieszyło, to fakt, że mój świeżo ``nawrócony`` majster Grunberg mnie nie wydał! Kiedy wreszcie zgłosiłem się do Bauleitera, Herr Messau popatrzył na mnie jak na wariata i mówi:
- Jezusie Nazareński, gdzie tak długo byłeś?! Chciałem już meldować na gestapo!
Zrozumiałem, że mam do czynienia z dobrym człowiekiem.
- Panie Bauleiter, - odparłem. - byłem chory i pojechałem do domu.
- Człowieku! - zdumiał się. - Skoro byłeś chory, to musisz mieć zaświadczenie lekarskie!
Poszedłem na całego:
- Czy Polak ma prawo do leczenia?! Który lekarz by mnie przyjął??
- To prawda. - rzekł, przyglądając mi się uważnie. - Wyglądasz jak podgrzany trup (eingewermte Leiche).
Pomyślałem: ``ukrywanie się, brak ruchu na świeżym powietrzu i łaskawy cienki chleb zrobiły ze mnie rekonwalescenta...``
- Na... Gut! - odparł zmieszany. - Masz tu skierowanie do firmy ``Waschkuhn``. Zgłoś się tam zaraz!
O mało nie podskoczyłem z radości!
Zamiast jednak zgłosić się do pracy, zameldowałem się w obozie. Dostałem łóżko w polskim baraku i kartki na posiłki. Potem wałęsałem się na placu budowy, niby to szukając wspomnianej firmy. Robiłem wszystko, żeby nie przyczyniać się do budowy wielkiej Rzeszy.
Po zwolnieniu z obozu wróciłem do pracy w Malborku, a 24 czerwca 1942 roku byłem przewieziony (ubrany w mundur francuski) do Rygi. Tam przeżyłem kilka magicznych dni prawdziwej ``bajki``. Kiedy czwórkami wyszliśmy z mszy, pod kościołem czekali już na nas miejscowi Polonusi, którzy uprosili ``postena`` - eskortanta i wzięli nas pod pachę do siebie.
Potem przyszła partyzantka i wreszcie - więzienie. Tak w krótkości.