Autor | |
Gatunek | bajka |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-09-22 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2567 |
Mała, zielona żabka, leżała na zwalonym drzewie nad leśnym potokiem. Głowę podparła łapką i znudzonym wzrokiem toczyła dookoła. Nic się nie działo, ani żywej duszy w pobliżu, żeby pogadać czy coś więcej. Zarechotała ze złością, co tylko pogłębiło jej frustrację. A na jej miejscu każdy byłby sfrustrowany, o ile nie powalony głęboką depresją. Bo żabcia była ni mniej, ni więcej, tylko królewną. I do tego zaczarowaną, nie zwykłym przebierańcem. Była to sprawka Baba Jagi, która, po spożyciu, rzuciła kiedyś to zaklęcie. Pierwotnie miało ono trafić w starą hubę, ale coś tam się wymskło jej z rąk i rykoszet ugodził królewnę. Królewna tradycyjnie zamieniła się w żabę, a huba, hmm … pozornie nic jej się nie stało. Tylko przy pełni księżyca złaziła z drzewa i stepowała na leśnej polanie.
Król się specjalnie nie zmartwił zaistniałą sytuacją. W końcu miał jeszcze z pięć czy sześć córek, a wszystkie trzeba było za mąż wydać. A ile można dzielić królestwo? Może dlatego też, nikt do całowania żabci się nie garnął. Dla zasady ogłoszono w królestwie żałobę. Gdy się w końcu po 15 minutach skończyła, oddział zbrojnych wywiózł królewnę do pobliskiego lasu i tam zostawił.
Ciężkie były to czasy dla królewny. Schudła i zmizerniała. Nie dość, że w niczym nie przypominała uroczej panny na wydaniu, to nawet jak na żabie standardy było z nią źle. Skóra na niej wisiała, miała wory pod oczami, a na jej rechot nie tylko nie przybywali zalotnicy, ale w całym lesie na długo zapadała cisza a wrony uciekały w popłochu. Nie mając wyboru, królewna musiała porzucić dobre wychowanie na rzecz przetrwania. Nauczyła się łapać muchy i jak zrobić z dżdżownicy sushi, gdzie jest najlepsza woda w kałuży. W wolnym czasie napisała też poradnik „Jak bociana zrobić w konia”. Cały czas jednak pamiętała o zaklęciu. Kiedyś Jaga, w krzyżowym ogniu pytań, wygadała się, jak je zdjąć. Najlepiej, jakby to był młodzieniec niewinny i o czystym sercu, choć zwykły też się nada, no i musiałby pocałować żabkę namiętnie. Z języczkiem. Ostatni taki okaz, jak pamiętała żabcia, uciekł z rudymi kitami, więc nie będzie to łatwe zadanie.
I tak sobie rozmyślała leżąc na drzewie, aż przysnęła. Obudził ją odgłos kroków. Leniwie odemknęła oko i spojrzała. Serce jej zamarło. Młodzieniec, serduszko zaczęło bić jej szybciej, nie spieprz tego. Odchrząknęła, bo coś jej w gardle zaschło i rzuciła figlarnie:
– Eee, młody. – Chłopak podniósł głowę i rozglądał się wokół. Żabcia zreflektowała się, że przecież jest królewną i nie wypada tak prosto, jak zwykły ssak leśny, zagajać. Zarechotała więc zalotnie:
– Hop, hop, młodzieńcze. – W końcu młodzian ją zauważył i podszedł do drzewa. Ze zdziwieniem przyglądał się leżącej na boku żabie, podpierającej jedną łapką głowę.
– Coś ty za jedna? – zapytał.
– Jestem zaklętą królewną i tylko Ty możesz mnie odczarować – powiedziała żabka bałamutnie. – Wystarczy, że mnie pocałujesz. – Chłopak spojrzał jeszcze raz, chwile pomyślał, po czym wyciągnął rękę, złapał żabkę, schował do kieszeni i poszedł. Żabka wpadła w szok, a następnie szał. W jej umyśle przewijał się obraz lochów, różnych wymyślnych narzędzi tortur, kata i wijącego się śmiałka. Ale opanowała się szybko, wszak młodzian był jej jedyną nadzieją na uwolnienie. Zaczęła kombinować.
– Jeśli mnie odczarujesz to... to... to, przez tydzień będziesz mógł robić, ze mną, co zechcesz! – powiedziała uwodzicielskim głosikiem. A chłopak nic, to żabka dalej:
– Jak mnie odczarujesz, to przez miesiąc, będziesz mógł robić ze mną, co zechcesz! – A kuszony nic. Żabka zebrała się na odwagę, wszak była przyzwoitą i dobrze wychowaną królewną:
– Jak mnie odczarujesz, to przez rok, będziesz mógł robić ze mną, co zechcesz – już prawie krzyczała: – Wyjdę za Ciebie za mąż!!! – rzuciła rozpaczliwie. A gość dalej nic. Poirytowana wrzasnęła w końcu:
– Ty, o co ci biega? Coś z tobą jest nie ten teges czy co!? – Pomogło. Chłopak przystanął na chwilę, wyciągnął żabcię z kieszeni, spojrzał jej w oczy i ze złośliwym uśmieszkiem powiedział:
– Panienek, to ja mam na pęczki, cały akademik po dach, na co mi jeszcze jedna, i to do tego rozkapryszona królewna? A gadającej żaby nikt nie ma, wszyscy będą mi zazdrościć ,a i kasa niezła z tego będzie. – I ruszył dalej.
Zapewne żabcia skończyłaby w cyrku lub innej klatce, lecz na jej szczęście, potrzeba fizjologicznej natury wezwała młodzieńca w ustronne miejsce. W momencie, gdy był mocno zajęty czym innym, żabcia przegryzła się przez kieszeń i odpełzła cichcem w siną dal. Co było dalej z młodzieńcem – nie wiadomo. Wiadomo co było z żabcią, która uciekając galopem przez las, trafiła pod dom gajowego. A tam leśniczy, borsuk, słomka, rzeczka, bocian, sum – koniec bajki.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite