Autor | |
Gatunek | sensacja / kryminał |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-02-08 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2837 |
Wstał, podszedł do okna z nabitą fajką. Zaciągnął się i spojrzał w stronę lasu.
- Znów tam się czają – pomyślał drapiąc się po zaroście.
Na połaci śniegu nie widać było żadnych śladów. Pusta, odsłonięta przestrzeń przed domem dawała iluzję bezpieczeństwa. Broń myśliwska stała oparta o ścianę między szafą a oknem. Stare, wytarte meble przygnębiały podobnie jak poszarzałe ściany. Usiadł na skórzanym, miękkim fotelu. Ciężko westchnął. Najlepsze lata miał za sobą. Dobiegał sześćdziesiątki, nie był zwinny jak przed dziesięcioma laty. Wspomnienia natrętnie powracały. Tak bardzo kochał Alicję. Jak mógł nie uwierzyć w to, co zobaczyła? Gdyby wtedy zareagował inaczej, żyłaby. Oczy zaszły mu łzami. Poszedł do łazienki, by przemyć twarz lodowatą wodą. Gdy podniósł wzrok z nad umywalki, ujrzał odbicie pomarszczonej twarzy. Spod siateczki zmarszczek wyzierały błękitne oczy, naznaczone cierpieniem.
- Cholera! – zaklął pod nosem. Zakręcił kran i pospiesznie wyszedł z łazienki.
Mimo, że podupadał na zdrowiu, od lat nie odwiedzał lekarzy. Nie zależało mu na leczeniu. Jednakże w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia, instynkt nakazywał mu obronę. Domyślał się, że nie wygra ze stworami. Było ich zbyt wielu, prawdopodobnie rośli w siłę.
- Azor! – zawołał czarnego, wysokiego kundla. Nadchodził zmrok, tak jak wczoraj, gdy pies zaskomlał. Pod wpływem dziwnego zachowania czworonoga, wyjrzał wtedy przez okno. Ujrzał cień, a następnie ciemna, olbrzymia postać przemknęła oddalając się w stronę lasu. Zastanawiał się czy zdecydują się uderzyć tej nocy. Dochodziła szósta. Wyciągnął z szafy starą, zakurzoną broń, po czym otworzył jedną z szuflad w poszukiwaniu naboi. Usłyszał niepokojące warknięcie psa. Zastygł bez ruchu na widok przyciśniętej do szyby gęby szczerzącej na niego kły. Zjeżyło się futro na głowie, odsłaniając stalowo – szare oczy drapieżcy. Powoli wycofał się do kuchni. Złapał nóż z kuchennego stojaka. Sprawdził okiennice, zamknięte. Wydał lekkie westchnienie ulgi. Obszedł pozostałe pomieszczenia, w poszukiwaniu intruzów i skontrolował okna. Pamiętał, że zamykał drzwi, przytaskał ciężką, drewnianą komodę i zastawił nią wejście. Wtem zdał się słyszeć trzask na górze. Spojrzał w tamtym kierunku.
- Mój Boże. Strych! – wyszeptał przerażony – Jak mogłem zapomnieć? Wyobraził sobie stwora roztrzaskującego szybę w niewielkim oknie na poddaszu. Złapał za broń, niezręcznie naładował ją i niepewnym krokiem podążył po schodach na strych. Stopnie trzeszczały pod naporem ciała. Mrok zdawał się tężeć na górze i mężczyzna pstryknął włącznik. Oddech ciążył mu na piersi jak skała, gdy pokonał ostatni schodek. Kontury staroci niewyraźnie nakreślał wschodzący księżyc. Poczuł powiew wiatru przeciskającego się z sykiem przez wyłamane okno. Strach przyprawił go o zawrót głowy. Stał wypatrując ruchu w ciemności. Postąpił dwa kroki naprzód i w momencie, gdy sięgnął do włącznika krwiożercze pazury wbiły mu się w dłoń. Krzyknął, ale uścisk wzmógł się. Odrzucił broń i wyjął z kieszeni nóż. Zamaszystym ruchem wbił go bestii prosto w serce. Zawyła zataczając się do tyłu, bezradnie wymachując łapami. Nawet lekko skulona dorównywała wielkością przeciętnemu człowiekowi. Wykorzystując moment odszukał broń. Obejmując oburącz wycelował między oczy. Huk przeszył powietrze, gdy strzał powalił istotę.
- Tomaszu! – wyszeptała, posyłając drwiący uśmiech. Wzdrygnął się na dźwięk swego imienia. – Twój koniec się zbliża. To były ostatnie słowa konającej poczwary.
Stał tam jeszcze przez chwilę, odrętwiały z szoku, nim ból ręki ponownie dał o sobie znać. Zapalił światło. W pobliżu nie czaiły się żadne stwory.
- Chodź piesku! – zawołał. – Pilnuj. Zostawił psa na straży, a sam zszedł powoli do łazienki, żeby przemyć i opatrzeć ranę. Zdziwiła go tak duża ilość krwi. Musiał porzucić bandaże i owinąć ranę ręcznikiem. Gdy ścisnął mocno końce, by je zawiązać usłyszał znajome zawodzenie. Pognał czym prędzej przed siebie. Uchylił drzwi i zobaczył plamy krwi na schodach. Ściskając w ręku trzonek noża poczynił dwa niepewne kroki potykając się o coś kosmatego. To Azor leżał z nienaturalnie wykręconym łbem u stóp schodów. Z piersi mężczyzny wydobył się cichy, nienaturalny lęk. Zdusił go szybko, uzmysłowiwszy sobie, jak blisko jest zagrożenie. I wtedy małpolud wychylił się ze strychu. Opierając wielkie łapska o ściany musiał schylić głowę, by dostrzec Tomasza. Łypnął na niego groźnie, po czym ryknął na towarzyszy. Można było usłyszeć ich dziwne pohukiwania. Nie chciał zostawiać psa na pożarcie tych upiornych stworów, ale jedyne co przyszło mu do głowy, to wiać. Zamknął drzwi w momencie, gdy kosmata bestia zbiegała ze schodów niemal z prędkością pioruna.
- Uff… - westchnął. Usłyszał zgrzyt. Potężne łomotanie pobudziło go do działania. Wiedział, że drewniane drzwi nie wytrzymają długo. Zamknął sień i zabarykadował się w domu niczym w twierdzy. Z bronią myśliwską przy boku usadowił się w fotelu, nasłuchując odgłosów za drzwiami. Zadzwonił telefon. Nie zareagował od razu, w jego otępiałym umyśle nie było miejsca na to banalne, nieoczekiwane zdarzenie. Nie miał przyjaciół, z rodziną niemal utracił kontakt. Niespiesznie podszedł do automatu.
- Tomek? Tu mama – zaszczebiotała.
- Mama? – spytał niedowierzając.
- Zapomniałeś, że masz matkę? – skarciła go pospiesznie. – Siedzę tu sama, a ty nawet nie dzwonisz.
Cisza zaległa w słuchawce. Rozmowa w tych warunkach nie miała sensu. Musiał całym sobą skoncentrować się na zadaniu. A jeśli nie uda mi się przeżyć? – straszna myśl uderzyła mu do głowy.
- Dlaczego dzwonisz? – spytał nieco ostro.
– Nie chcesz rozmawiać ze starą, schorowaną matką – gwałtownie zareagowała.
- Nie, ja… - zaczął, lecz usłyszał trzask. Domyślił się, że drewniane drzwi zostały staranowane. Posłyszał tłuczenie na przemian z wyciem. Parę metrów dzieliło go od stworów walących w drzwi do pokoju. Ziemny dreszcz przebiegł mu karku.
- Co to za odgłosy? – zainteresowała się kobieta, podkręcając aparat słuchowy.
- Mamo? – zniżył głos. – Pamiętasz jak opowiadałem ci o Alicji? O tym, jak zginęła? Oni przyszli teraz po mnie. Próbują wyłamać drzwi i chyba im się uda.
- Ona odeszła – odparła bezradnie. – Nic nie mogłeś zrobić.
- Mamo, nie wierzyłaś mi. Nie winię cię za to, ale chciałbym pożegnać się z tobą. Przepraszam, że nie byłem dobrym synem.
- Co ty mówisz? Kompletnie odbiło ci w tej samotni. Powinieneś przenieść się bliżej miasta. Kraków o tej porze… - zaczęła.
- Żegnaj mamo – wzdrygnęła się na ostatnie słowa. Instynkt podpowiadał jej, że powinna być przy nim, zanim dojdzie do tragedii. Bała się, że jej ukochany syn może coś sobie zrobić i miała nadzieję temu zapobiec. Odkąd jej mąż popełnił samobójstwo obawiała się, że Tomasz pójdzie w jego ślady. Od dzieciństwa był słaby na psychice… Często zamykał się w sobie. Poza tym uważała, że największym wrogiem człowieka jest człowiek właśnie.
Ciężkie drzwi nie chciały poddać się łatwo, i od czasu rozmowy z matką wydawało mu się, że napór zwierzoludów słabnie. Nerwowo chodził po mieszkaniu. Czas mijał na jego korzyść. Musiał przetrwać do rana. Za dnia nie lubiły się pokazywać, i gdy po kwadransie zamiast stukania dobiegło go szuranie wiedział, że wciąż tam są, ale rezygnują. Po upływie pół godziny niemal odetchnął z ulgą, gdy zaległa cisza. Wyjrzał przez szparę w oknie i zobaczył nadjeżdżającą taksówkę. Wysiadł z niej krępej budowy mężczyzna, obszedł auto i pomógł wysiąść starszej pani, w której Tomasz rozpoznał matkę. Na długą, białą koszulę nocną zarzuciła gruby, wełniany płaszcz. Serce ścisnęło mu się na ten widok ze świadomością tego, że małpoludy mogą czaić się w pobliżu. Mężczyzna podprowadził kobietę parę kroków, zamienił z nią dwa słowa, i szybko ruszył do samochodu. Jak przez sen widział, co zdarzyło się, gdy próbował otworzyć drzwi auta. Kilka małp stłoczyło się za nim. Wyglądało, jakby pożerały go żywcem . W okamgnieniu głowa potoczyła się po śniegu. Nie widział, co działo się z resztą ciała. Jeden z potworów, prawdopodobnie strażnik odwrócił się bacznie spoglądając na drzwi frontowe w momencie, gdy Tomasz usłyszał dzwonek. Zaparło mu dech w piersiach, przypomniał sobie, że mama czeka na zewnątrz. Ocknąwszy się z szoku podbiegł do drzwi. Mocował się z nimi spoconymi, drżącymi dłońmi przez dłuższą chwilę, a gdy otworzył je coś wtoczyło się do pokoju. Usłyszał przerażający śmiech i zobaczył cień kudłatego stworzenia. Ledwie kątem świadomości zarejestrował, co się wydarzyło zareagował natychmiast. Zamknął drzwi nim stworzenie zdążyło wtłoczyć się do domu. Ciężko opierając się o nie zacisnął powieki do bólu. Wziął głęboki oddech i zapłakał. Głowa matki leżała gdzieś na podłodze. Nie widział jej, ale wiedział, że tam była i miał wrażenie, że jeśli zostanie w tym miejscu odrobinę dłużej, to postrada zmysły. Wszakże nie mógł zdobyć się na odwagę, by wyjść na zewnątrz, mimo że rozważał taką możliwość. Jego zmagania z myślami przerwał huk. Seria wystrzałów wprawiła w drżenie drzwi. Stał nieruchomo przez kilka chwil, dopóki strzały nie ustały. Na zewnątrz usłyszał głos: Mam go, załatwiłem przywódcę!
- Ten też nam nie grozi. Darek zastrzelił tamtych dwóch – odparł inny.
- Rozejrzyjmy się po domu –zaproponował kobiecy głos.
Zdezorientowany Tomasz usłyszał dobijanie się do drzwi, otworzył je z lekkim wahaniem.
- Możemy wejść? – zapytał mężczyzna w białym kitlu.
Skinął głową, po czym grupa młodych ludzi weszła do środka.
- Zostawili trofeum – odparł mężczyzna w okularach, wskazując oderwaną głowę. – Dziwne, że nie zabrali jej ze sobą – dodał.
- Szefie, myślisz, że jest ich więcej? – spytał inny dryblasa w szarym płaszczu.
- Nie wiem, ale musimy mieć się na baczności. Odkąd uciekły z laboratorium mogły się zdziesiątkować. Nie sądzę, by młode stanowiły zagrożenie, jeśli wytropimy i zabijemy ich matki.
- Dopadniemy je – zawyrokował murzyn, wykrzywiając twarz w złowieszczym uśmiechu.
- Pozbądźmy się ciał przed świtem – zażądał szef. – Samochód taksówkarza trzeba spalić. Głowy pociąć…
- Nie! – odezwał się Tomasz, jakby wyrwany z transu.
Spojrzeli na niego z zaciekawieniem, jakby dopiero go dostrzegli.
- Co z nim zrobimy, szefie? – spytała kobieta.
- Zabijemy – odpowiedział.
- Robert – rzekła spoufalonym tonem. – Zostawmy go. Nikt nie uwierzy, że widział zmutowane małpy.
- Dlaczego to robicie? – spytał drżącym głosem.
- Co? – spytała.
- Produkujecie te genetycznie zmodyfikowane stworzenia. – Odwrócił się w jej stronę i dodał ściszonym głosem. – Czy ludzi podobnie jak zwierzęta, wykorzystujecie w eksperymentach?
- Zaraz obiję ci ten pyskaty łeb, staruchu! – pogroził murzyn zaciskając pięści.
- Dość tego – nakazał przywódca. – Dziewczyna ma rację. Nikt nie uwierzy podstarzałemu dziwakowi mieszkającemu w leśnej chacie.
Może i wyglądał na więcej lat niż miał, ale poczuł, że odzierano go z resztek godności. W chwili, gdy głowa matki zginęła w płóciennym worku coś w nim skurczyło się do mikroskopijnych rozmiarów. Oczy zaszły mgłą na myśl, że zawiódł dwoje najbliższych mu osób. Usłyszał trzaśnięcie drzwi za plecami, a z nim szczęk spadającej z poręczy fotela broni. Podpełzał do niej na czworakach.
Usłyszeli huk. Podążyli w tamtym kierunku, wpadając z hałasem do pokoju.
- Zastrzelił się, ten stary pryk nie żyje! – obwieścił murzyn.
- Zamknij się – nakazała dziewczyna.
Dwóch mężczyzn odwróciło się w stronę wyjścia. Jeden blady jak ściana wyglądał, jakby miał zemdleć.
- Dokąd to?! –przywołał ich lider grupy.
- Stary zrobił seppuku, nie ma na co patrzeć – odparł ten drugi.
- Ty idioto! Gdy policjanci odkryją truposza, będą szukać poszlak morderstwa. Śladów palców, odcisków butów… wystarczy, że znajdą pieprzony włos na dywanie, a już nas mają – westchnął. - Musimy spalić to ustrojstwo – dodał, zataczając łuk ręką.
- Idę po karnister – odezwał się murzyn zacierając dłonie, wyraźnie zadowolony z powierzonego zadania. Za nim niechętnie ruszyli pozostali.
oceny: dobre / dobre