Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-04 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3165 |
Kot – wyga, który zna życie, widział już różne różności. Na wszelkie ptasie chwyty jest doskonale odporny. Najwyższym wysiłkiem, który podejmuje w takiej sytuacji, jest zerknięcie spod wpół uchylonej powieki i ziewnięcie połączone z przeciąganiem.
Kapslowi do wygi jeszcze bardzo daleko. Niestety nie uczęszcza do szkoły, gdzie mógłby korzystać z cudzego doświadczenia. Kapsel ma rok. Komuś, nieobytemu z kotami, mógłby się wydać dorosłym kocurem, ale to tylko pozory. Dusza w nim niespokojna i ciekawa, a doświadczenia tyle, ile brudu za obgryzionym paznokciem.
Kapsel to mieszczuch na wakacjach w lesie. Oj, będzie pobierał nauki – mozolnie i boleśnie. Za to raz na całe życie. Właśnie odbył kilka pierwszych lekcji. Teraz trwa przerwa na żądanie opiekuna. Czyli mnie. Śpi tak mocno, że jak weszłam do pokoju, nawet nie otworzył oka. Machinalnie polizał mi rękę, possał kciuk, przeciągnął się i odpłynął tam, gdzie bywają śpiące koty.
Coś dłubałam w kuchni, gdy uszu moich dobiegło leśne zamieszanie. Normalnie o tej porze las nie jest specjalnie cichy, ale to, co przyciągnęło moją uwagę, wykraczało ponad normalny przedpołudniowy zgiełk. Cichutko podeszłam do drzwi, ciekawa powodu. Podejrzewałam, że przyczyną może być Kapsel. I nie pomyliłam się. Siedział na słupku ogrodzenia z głową zadartą do góry. Wyglądał jak skrzyżowanie kobry z żyrafą. Szyja wyciągnęła mu się niebotycznie, wieńczył ją trójkątny podbródek. Posążek. Doskonale nieruchomy. Wystawił wiewiórkę. Ruda cmokała zapamiętale na sośnie, zdecydowanie poza zasięgiem kota. Podskakiwała przy tym jak szczekający pies. Za moment mignęła ryża kitka i tyle. Kapsel spojrzał na mnie mętnym, rozmarzonym wzrokiem:
– Piękna była, ale jakoś nie chciało mi się za nią biegać – i zaczął nerwowo lizać futro, oddając się tej czynności z zapamiętaniem. Po czym zgrabnie zeskoczył i potruchtał w kierunku rozłożystej, ogromnej azalii.
Wszystkie moje koty chodziły pod azalię ćwiczyć cierpliwość. Od zawsze mieszkały tam sorki – takie czarne niby-myszki z trąbą tapira. Co jakiś czas moje mieszczuchy wieńczyły polowanie sukcesem. Zdobycz lądowała u moich stóp, a pieszczoszek czekał na nagrodę – dobre słowo i podrapanie za uszkiem. Na szczęście nie były te moje koty dość skuteczne, bo sorki nadal mają norki pod azalią.
No, więc Kapsel poszedł pod krzak, a ja do kuchni.
Nie minęło wiele czasu, gdy zgiełk podniosły „skwierczykotki”. Tym mianem określam ogół ptasiego drobiazgu. Zwykle specyficzną, krzykliwą piosenką reagują na obecność kota. Wyszłam popatrzeć. Kapsel płasko przywarował i gruchał. Nad nim, na gałęzi rosnącej jakieś dwa metry nad ziemią, siedział drozd kwiczoł. Rozpoznałam go po jasnym, nakrapianym brzuszku. Ćwierkał głośną, przerywaną piosenkę:
– Tu jestem. Tu jestem. Złap mnie.
Drozdy mają taki zwyczaj, że odciągają drapieżnika od gniazda, skupiając na sobie całą jego uwagę. Kapsel załapał się na tą ptasią grę. Oj, naiwny! Znam tę zabawę. Cudowny widok – mały ptaszek robi z dużego kotka głupola.
Kapsel zaczął się skradać. Ptaszek ocenił sytuację i przeskoczył na inną gałąź. Kot za nim. Nadal płaski i czujny. Skupiony i głuchy na wszystko inne. I tak dotarli do otwartej przestrzeni na środku posesji. Ja za nimi. Ptak nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, kot też.
Następna runda wabienia kotka odbyła się w parterze. Drozd zeskoczył na ziemię. Kot oniemiał z zachwytu.
– Teraz na pewno go upoluję – pomyślał kot.
– Teraz najlepsza część zabawy – pomyślał ptak.
– Teraz będzie widok wart przypalonego garnka – pomyślałam ja.
Kwiczoł dopuszczał kotka bardzo blisko siebie i dosłownie w ostatnim momencie odskakiwał lub przefruwał dalej. Cały czas przy wtórze piosenki:
– Tu jestem. Tu jestem. Złap mnie.
Dzień był duszny i parny. Pogoda przedburzowa. Zabawa w pełnym słońcu. Ptak nie okazywał oznak zmęczenia. Kapsel ziajał z otwartym pyszczkiem. Zrobiło mi się kociska żal. Wzięłam go na ręce i zaniosłam do chłodnego pokoju. Oczywiście zamknęłam drzwi.
Gdy odchodziłam, ptaszek przekrzywił łepek i dałabym głowę, że się do mnie uśmiechnął. Przebiegł kilka kroków na piechotę i odfrunął do swoich.
oceny: bezbłędne / znakomite
Ja niestety nie odróżniam jaskółek od jeżyków.Dlatego prawdopodobnie jeżyki w Starej Hucie przylatujące nad nasz stawek nazywam jaskółkami, co okaże się niedługo w jednym z kolejnych moich tekstów.
Może kiedyś wydam książkę "Podpatrzone w Starej Hucie", jako rozszerzone wydanie "Krośnickich zauroczeń".
oceny: bezbłędne / znakomite
A teraz pozwolę sobie odwołać się do komentarza anetki:
Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, o co Ci chodzi. Prześledziłam tekst uważnie i stwierdzam, że wystąpiły niniejszym następujące zwierzęta:
kot, wiewiórka, szczekający pies (w formie porównania), sorki i drozd.
Żeby spotkać psa, kota, wiewiórkę, nie trzeba mieszkać na wsi - wystarczy wyjść czasem do parku lub znajomych.
Z kolei sorki i zwyczaje drozda zostały w stopniu wystarczającym w tekście opisane.
Więc nie rozumiem Twojej niewiedzy.
Poćwicz siłę argumentacji, anetko:)
oceny: bardzo dobre / znakomite