Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-22 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3318 |
Pukanie.
Wydawało mi się, że ktoś puka w szybę. Złudzenie? Stałam w makabrycznym korku na S1. Nie miałam pojęcia, co się stało. Wiszące w powietrzu mikrokropelki zamarzały na jezdni, zamieniając ją w lodowisko. Kolejna karetka minęła mnie rozświetlając mrok niebieskimi błyskami. W świetle wewnętrznej lampki usiłowałam podłączyć samochodową ładowarkę i tchnąć życie w padniętą baterię komórki. Niesporo mi to szło. Coś się porobiło ze stykiem i czerwona lampka na ładowarce zapalała się i gasła, z przewagą gaśnięcia. Wychodziło na to, że musiałabym ją stale przytrzymywać ręką. Nie uśmiechała mi się taka zabawa, więc zaczęłam kombinować z zapałką. Też niewiele pomogło. Osiągnęłam tylko tyle, że lampka wcale się nie zaświeciła i w dodatku nie dało się wyciągnąć wtyczki. Bałam się szarpnąć mocniej, żeby nie wyrwać kabelka, więc delikatnie kręciłam. Wyszła. Wydłubałam zmiażdżoną zapałkę i ponowiłam próbę. I tak nie miałam nic innego do roboty.
Pukanie.
Znów wydawało mi się, że słyszę pukanie, ale zignorowałam. Kto puka do auta stojącego w korku w środku nocy? To pewnie w radiu – skonstatowałam. Jednak na wszelki wypadek zerknęłam w boczną szybę. Zobaczyłam tylko własne odbicie. Wzruszyłam ramionami i kontynuowałam walkę z ładowarką. Wreszcie odłożyłam ją na siedzenie pasażera, wyłączyłam oświetlenie wnętrza i spróbowałam rozeznać się w sytuacji. Nic się nie zmieniło. Auta nadal stały, w przedzie feeria świateł rozjaśniała mrok. W tle muzyki płynącej z radia słyszałam wycie syren. Otworzyłam okno i wyjrzałam. Uderzył mnie lodowaty podmuch. Brrr… W aucie obok mnie dostrzegłam żarzący się koniuszek papierosa. Znajome ssanie uświadomiło mi, że dawno nie paliłam. Odszukałam samochodową zapalniczkę i wcisnęłam w gniazdko. Zapaliło się jasne kółeczko i po chwili usłyszałam stuk. Wyciągnęłam ją i przyłożyłam krwistoczerwonym końcem do papierosa. Zaciągnęłam się i obejrzałam zapalniczkę. Zastanowiło mnie to, że zapalniczka bardziej dymiła niż papieros. Chyba rozwiązałam zagadkę. Styk gniazda zalepił się tytoniowym marasem. Wyskrobałam długopisem zalegający osad, dmuchnęłam, wcisnęłam ładowarkę, sygnalizator ładowania zapalił się spokojnie i bez mrugania.
Pukanie.
Czyżby faktycznie ktoś pukał? Mokra szyba skutecznie kryła przede mną to, co na zewnątrz. Mimo to przez jakiś czas wpatrywałam się w czerń przetykaną blaskiem reflektorów. Nic nie widziałam. Metalowa puszka auta odcinała kawałeczek zadeszczonej i lodowatej przestrzeni, zamieniając ją w ciepły i przytulny mały świat. Grało radio, cicho szemrał nawiew, wycieraczki rozganiały kropelki osiadające na szybie zanim zmieniły się w strużki. Kubek jeszcze ciepłej kawy tkwił w uchwycie. Paliłam, wydmuchując dym przez szparkę w uchylonym oknie. Na drodze nic się nie ruszyło. Stałam, gdzie stanęłam. Ciekawe ile to potrwa?
Byłam bezpieczna. To nie mnie dzisiaj Bóg podłożył nogę. Ktoś inny był dzisiaj na początku bożej listy. Czułam wdzięczność i jednocześnie smutek. Niektórzy nie dojadą do celu. Ci, którzy na nich czekają, nie doczekają się ich dziś, a może już nigdy...
Włączyłam telefon, a on, jak karabin maszynowy, wypluł z siebie serię SMS-ów. Wszystkie od Julka. O nieodebranych połączeniach. Wzięłam komórkę i wystukałam numer.
– Cześć kochanie. Wiem, że nie obudziłam cię, bo mam nieodebrane od ciebie. Padła mi bateria i nie umiałam sobie poradzić z ładowarką. Ale już OK.
– Majka! Boże! Prawie umarłem ze strachu. To najlepsza wiadomość dziś.
– Najlepsza? Jaka? Ja tu utknęłam w korku na nie wiem jak długo, a ty o najlepszych wiadomościach?
– Że słyszę twój głos.
– Czemu?
– Był karambol na es-jedynce. Twoja komórka milczała. Odchodziłem od zmysłów.
– Chyba właśnie stoję w tym korku. Nie mam pojęcia kiedy uda mi się wydostać. Co się dokładnie stało? Wiesz?
– Słuchaj, Majka. Trasa jest całkowicie zablokowana. Kilkadziesiąt samochodów, w tym kilka ciężarówek. Jedna wpadła w poślizg, złamała się, położyła w poprzek szosy i zmiotła przy okazji kilka innych aut. Reszta wpadała na siebie jak kostki domina. Są ofiary śmiertelne i wielu rannych. Korek ma już kilka kilometrów. Prędko nie pojedziesz. Siedź w aucie. Zablokuj drzwi od środka i otwieraj tylko mundurowym. Słyszysz?
– Dobrze. Ale czemu?
– Taki karambol to zamieszanie. Zawsze znajdą się hieny, które chcą coś uszczknąć dla siebie.
– Przestraszyłeś mnie. Teraz się boję – powiedziałam i pstryknęłam guzik blokady drzwi. Rozejrzałam się czujnie wokół i przypomniałam sobie tamto wrażenie pukania. Ale przecież gdyby pukający istniał i miał złe zamiary, nie pukałby. Po prostu otworzyłby drzwi i wsiadł – myślałam. I mógłby zrobić ze mną wszystko, nikt wokół nie zorientowałby się – dodałam w myślach i poczułam zimne mrówki na kręgosłupie.
– Nie bój się. Jesteś bezpieczna w zamkniętym samochodzie. Jakby co – masz klakson i telefon.
– Bardzo ci dziękuję. Dopiero teraz się boję. A najgorsze, że tu bezludzie i przez całe kilometry nie ma żadnej bocznej drogi. Czeka mnie nie wiem ile godzin stania i tyle samo godzin bania. A w paczce mam tylko dwa papierosy i pół kubka kawy. Julek, ja tu zwariuję!
– Ile masz paliwa? – spytał, zamiast mnie pocieszyć.
– Będzie z pół baku – zerknęłam na wskaźnik. – A co? – zainteresowałam się.
– Nic. Powinno ci wystarczyć. Nie gaś silnika.
– Jak zgaszę silnik, nie naładuję komórki i zmarznę. Więc nie zgaszę – warknęłam. – I nie strasz mnie więcej – dodałam kłótliwym tonem. – Byłam spokojna i nastawiona na cierpliwe czekanie. Teraz się boję i skręca mnie z niecierpliwości – zrzędziłam. – Serdeczne ci „Bóg zapłać”!
– Majka. Nie czas na kłótnie. Jeśli chcesz, możemy się pokłócić jak wrócisz. Teraz po prostu bądź ostrożna. Będę na bieżąco śledził informacje o wypadku i dzwonił do ciebie. Wyluzuj, włącz rozsądek i bądź uważna. A! – dodał – w schowku powinno być pół paczki herbatników. Nie umrzesz z głodu. Pa!
– Pa!
Niech go diabli!
Pukanie.
Wyraźne, głośne pukanie od strony drzwi pasażera. Ściszyłam radio i zaczęłam wsłuchiwać się w zewnętrzne odgłosy. Adrenalina jednym strzałem dostała się do krwi, serce ruszyło do galopu, ciśnienie uderzyło w bębenki w uszach odbijając się od nich i próbowało rozsadzić czaszkę. Siedziałam sparaliżowana strachem, w uszach dudniły mi bębny. Bałam się zerknąć w tamtą stronę. Wyobraźnia ruszyła mi już podczas rozmowy z Julkiem, a teraz, bez mojego pozwolenia, wyświetlała przed moimi oczami barwne sceny. W siąpiącym deszczu idzie poboczem Rudger Hauer vel John Ryder, psychopata mordujący kierowców na opustoszałej autostradzie. Wsiada do auta i posyła mi swoje charakterystyczne spojrzenie błękitnych, jakby lekko spranych tęczówek. Uwięziona w szponach strachu powoli skręciłam głowę w prawo by skontrolować, czy na pewno zablokowałam drzwi i czy on tam nie siedzi. Zablokowałam. Ufff… Nie siedzi. Ufff… Pojawiło się uczucie lekkiej ulgi, która jednak szybko znikła, a przed oczy wrócił obraz Rudgera Hauera w płaszczu z powiewającymi na wietrze połami. Psychol zbliża się do auta i wsiada. Z włosów płyną mu strużki, drży z zimna. Drżałam ze strachu i nie mogłam się uwolnić od jego obrazu. Walczyłam z irracjonalnym strachem, ale na razie przegrywałam. Próbowałam racjonalizować. Tłumaczyłam sobie, że to psikus wybujałej wyobraźni. Jednak ciągle zerkałam na puste siedzenie pasażera. A wyobraźnia dalej snuła scenariusz „Autostopowicza 2”. Rudger Hauer uśmiecha się do mnie samymi ustami, w oczach zamarzają mu kryształki zła, wkłada rękę pod połę płaszcza. Trzyma ją tam dłużej niż trwa chwila, bawiąc się moim przerażeniem. Po chwili błyska ostrze noża. Moja własna wyobraźnia doprowadziła mnie prawie na skraj zawału! Zadzwoniła komórka. Dzwonek zabrzmiał jak wystrzał. W momencie oprzytomniałam. Otrząsnęłam się ze zwidów i odebrałam.
– Maja. Dzwoniłem do Pinokia.
– Do Pinokia? – nie mogłam zaskoczyć, o kogo mu chodzi.
– Do Jurka.
– A! No i co?
– Już przygotowują drugi pas do ruchu dwukierunkowego. Niedługo was puszczą. W którym dokładnie miejscu stoisz?
– Nie wiem – rozejrzałam się. Za oknem mignęła mi sylwetka drobnej kobiety. – Spory kawałek za zjazdem. Ale tu wszędzie las. Czarny, czarny las… A w tym czarnym, czarnym lesie…
– Maja?
– Przepraszam. Ale dzięki tobie cała ta sytuacja wydaje mi się żywcem wyjęta z horroru. I wszędzie widzę zjawy pukające w szybę. I chce mi się siusiu. A przez ciebie boję się wyjść z auta.
– Sikałabyś na oczach znudzonych czekaniem kierowców. Odpuść sobie. Wytrzymasz jeszcze chwilę. Co ci przygotować na kolację?
– Setkę, piwo i paczkę fajek – powiedziałam ponuro do wtóru burczenia w brzuchu.
– Oj, Majka…
– Czekaj! Coś z przodu się ruszyło. Może już puszczają auta. Widzę zakręt i tam światła reflektorów się przemieszczają. Wyślę ci sygnał, jak na dobre ruszymy. Pa! – rozłączyłam telefon i zanurkowałam do schowka po ciastka.
Pukanie.
Opierałam się łokciem o drugi fotel i grzebałam w schowku. Podniosłam głowę i w szybie zobaczyłam kobiecą twarz. Coś mówiła, coś, czego z oczywistego powodu nie mogłam słyszeć. Radio ryczało, ja wydzierałam się razem z wokalistą, by zakrzyczeć wyobraźnię i odstraszyć Rudgera Hauera. Zastygłam z otwartymi ustami. Znałam tą twarz, nie mogłam jednak przypasować jej do znanych imion i czasu, w którym otarłyśmy się o siebie. Wyłączyłam radio i wpatrywałam się w sylwetkę za oknem. Kompletnie nie wiedziałam, co zrobić.
– Ppp-pa-a-nnn-ni Mmm-ma-a-jko, ttt-o jjj-a, Mmm-ma-a-gda Lll-li-i-sie-e-cka. Ppp-po-o-zna-a-łam ppp-po reje-jeee-stra-a-cji, żżż-że ttt-o ppp-a-a-ni a-a-lbo ppp-pani mmm-ąż. Ppp-proszę o-two-o-rzyć.
– Skąd się tu wzięłaś? – spytałam i uchyliłam okno. Potem zwolniłam blokadę drzwi i wpuściłam ją do auta. Rudger Hauer w spódnicy? – pomyślałam. – Bez sensu! To nie zwid. To kobieta z krwi i kości – odpowiedziałam sobie. – I na pewno nie jest na spacerze. Coś się musiało stać, że idzie poboczem sama w takiej makabrycznej scenerii.
Magda była córką przyjaciółki mojej mamy. Nie widziałyśmy się od dnia jej ślubu. Przeprowadzili się z Mateuszem do Szczyrku i jakoś tak mijałyśmy się podczas odwiedzin u naszych mam, które były nie tylko przyjaciółkami, ale i sąsiadkami. A teraz potrzebowała pomocy. Zmarznięta i do szczętu przemoknięta. Ręce miała prawie białe. Cała drżała. Do wnętrza wtargnęło z nią lodowate zimno. Natychmiast podkręciłam ogrzewanie. Samochody przede mną powoli ruszyły.
– Zapnij pas. Chyba pojedziemy.
Drżącą ręką chwyciła pas, ale nie miała siły zapiąć go. Przechyliłam się, wzięłam go od niej i wsunęłam klamerkę w uchwyt. Po tamtej stronie auta było dziwnie zimno. Ustawiłam nawiew w stronę Magdy, domknęłam szybę. Kawalkada aut powoli zaczęła przesuwać się do przodu.
– Magda, co się stało? – spytałam, patrząc na nią z troską. Sięgnęłam na tył auta i wzięłam koc. Narzuciłam go na nią jedną ręką. – Jak ci mogę pomóc? Co ci jest? Gdzie twoje auto?
– Sss-to-o-i nnn-na ppp-po-bbb-bo-czu. Nnn-nie chchch-chcia-a-ło ooo-od-pa-a-lić – szczękała zębami. Więcej się domyśliłam niż zrozumiałam. Powiedziała, że szukała kogoś, kto zawiezie ją do domu. Że strasznie się ucieszyła, gdy zobaczyła moje auto.
Dałam jej spokój z pytaniami. Jak odtaje, dowiem się reszty – zdecydowałam. Postanowiłam zjechać na pierwszą stację benzynową i kupić jej coś gorącego do picia. Korek powoli się rozładowywał. Jezdnia była piekielnie śliska. Jechałam wolno i ostrożnie, skupiając całą uwagę na prowadzeniu. Nie przyglądałam się skutkom karambolu, pomna wiedzy, że drugi karambol na przeciwległym pasie zdarza się często z powodu ciekawości nieostrożnych kierowców. W oddali zauważyłam światła stacji benzynowej. Zerknęłam na Magdę – chyba drzemała. Zjechałam na parking. Magda ocknęła się i poprosiła, żebym wystukała numer do jej męża, bo on jeszcze nic nie wie. Nie zdziwiłam się. Jeśli jest podobna do mnie, to pewnie też stale ma rozładowaną komórkę, albo zostawia ją w drugiej torebce lub w sypialni. Nie miała siły utrzymać aparatu w dłoni, więc podetknęłam go jej do ucha. Powiedziała krótko – Mateusz, nie martw się. Kocham cię. Jestem bezpieczna. Niedługo będziemy razem – i dała mi znać, że koniec rozmowy.
– Magda. Idę nam kupić coś do picia. Chcesz też coś do jedzenia?
– Nie. Dzięki. Nic mi nie kupuj.
I tak ci kupię – pomyślałam i poszłam do baru, zamykając odruchowo auto pilotem. Magda znów drzemała.
Wróciłam z dwoma kubkami kawy i gorącymi francuskimi rogalikami. Pstryknęłam pilotem. Otworzyłam drzwi. Magdy nie było w aucie. Zmięty koc leżał na siedzeniu pasażera. Zajrzałam na tylne siedzenie – może się położyła? Ale nie było tam Magdy. Zaczęłam się zastanawiać jak wyszła nie uruchamiając alarmu i gdzie poszła. Wróciłam do baru i zajrzałam do toalety. Była pusta. Sprzedawca powiedział, że żadnej kobiety oprócz mnie nie było. Pobiegłam do auta. Nadal jej nie było. Wzięłam telefon i wywołałam połączenie z ostatnim numerem.
– Dobry wieczór. Kłania się Maja Ostrowska. Pan Mateusz Lisiecki?
– Tak. Witam panią, pani Maju.
– Panie Mateuszu, dzwonię do pana o takiej dziwnej porze, ale nie wiem, co mam robić. Chodzi o Magdę. Dzwoniła do pana kilka chwil temu z mojego telefonu, stąd mam numer.
– Miałem z tego numeru głuche połączenie. Niedawno.
Zdziwiłam się, ale nie dałam mu tego poznać.
– Wie pan, podwoziłam ją, bo zepsuł jej się samochód, nie wytrzymał jazdy w korku. Był karambol, chyba pan słyszał? Podjechałyśmy teraz na stację benzynową, ale Magda mi znikła. Źle się czuła, źle wyglądała i strasznie martwię się o nią. Kompletnie nie wiem, gdzie poszła i co mam teraz zrobić. Panie Mateuszu? Panie Mateuszu? Co się dzieje? Czemu pan płacze?
– Pani Majko. Magda zginęła w karambolu. Trzy godziny temu. Była w jednym z aut staranowanych przez ciężarówkę.
Telefon wypadł mi z ręki i rozprysnął się na asfalcie. Usiadłam na ziemi wśród szczątków aparatu pewna, że to się wydarzyło. Że tym razem nie była to moja wybujała wyobraźnia.
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Wszystkich z nerwami jak postronki gorąco zapraszam do lektury