Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3120 |
I
Noc była bezgwiezdna. W granatowej tafli jeziora odbijał się księżyc. Stali na tarasie wsparci o balustradę. Delikatnie objął ją i przyciągnął bliżej siebie. Nie opierała się. Jej włosy były miękkie i pachniały rumiankiem. Jak zawsze. Powoli i niepewnie uniosła wzrok w jego stronę. Jej oczy nie miały źrenic, zaś jasnobłękitne tęczówki szkliły się od łez. Szkoda, że nie mogę cię zobaczyć, pomyślała. Na ułamek sekundy opuściła powieki. To wystarczyło, by wypłynęła spod nich łza. Tylko jedna, okrągła niczym przezroczysta perła. Zatrzymał ją na policzku i otarł. Nie chciał, by płakała. Nie w tej chwili.
- Nakarin, ja... - jego szept urwał się, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów.
Wtuliła się w niego. Łzy popłynęły kaskadą. Dławiąc się szlochem, uderzyła pięścią w jego pierś.
- Nigdy mi tego nie wybaczysz... - powiedział bardziej do siebie niż do niej.
Nie odpowiedziała. Przytulił ją mocniej.
- Nakarin, nie odchodź – przerwał milczenie. - Nie rób tego.
- Kasjanie... nie zatrzymuj mnie. Nie każ mi się wahać. Wtedy bardziej cierpię.
- Ale..
- Nie. - ucięła kategorycznie. - Nie mów, że mnie kochasz. Przecież to nieprawda...
Nie miała racji. Kochał ją. Na swój sposób. Ale ona mu nie wierzyła. Wiedział dlaczego.
* * *
To było deszczowe popołudnie. Jechał skrajem lasu na swym karym ogierze zostawiając ślady podków na błotnistej ścieżce. Zdawało mu się, że jechał już tędy. Trzeci raz minął takie samo przewrócone drzewo torujące drogę. Koń zwinnie przeskoczył przez przeszkodę chlapiąc w około błotem. Deszcz wzmógł się. Kasjan zdał sobie sprawę, że od długiej jazdy strasznie bola go plecy.
Zsiadł z konia.
I wtedy z lasu wyłoniło się dwóch mężczyzn. Jechali na identycznych, czystej krwi gniadych rumakach. Obaj mieli ciemnozielone płaszcze podróżne z kapturem, zaś spod każdego kaptura wystawał przekrzywiony zawadiacko bordowy berecik z czarnym piórkiem. Podjechali bliżej i odrzucili kaptury z głów. Jeden z nich, nieco wyższy, z kolczykiem w lewym uchu, ukłonił się beretem ukazując blond włosy.
- Nazywam się Thyrren Maxvell, a to mój brat Taiss.
Tym razem ukłonił się ten niższy, tak samo jak brat wymachując beretem i ukazując identyczne blond włosy.
- No to, skoro konwenanse mamy za sobą – uśmiechnął się Thyrren – Dawaj złoto!
Bracia, nie zsiadając z gniadych koni, otoczyli Kasjana. Na twarzach mieli identyczne bezczelne uśmieszki.
- Nie mam złota. Jestem błędnym rycerzem.
Nie był. Nie nosił zbroi ani herbu. Za to u pasa miał przywiązaną dość pękatą sakiewkę. Zauważyli to. Thyrren wyjął zza płaszcza sztylet o zdobionej rękojeści. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie należał do tanich. Kasjan przeraził się. Nagle ostrze znalazło się w okolicy jego jabłka Adama.
- Tylko weżniemy co nasze i darujemy ci życie – powiedział Thyrren z drwiną w głosie.
Moje pieniądze nie są wasze, pomyślał Kasjan. Nie odważył się jednak wypowiedzieć tego głośno. Mogliby wówczas nie darować mu życia.
Taiss zaczął odwiązywać sakiewkę przywiązaną do jego pasa.
- Może masz jeszcze coś cennego? - zapytał szyderczo.
Pomocy, pomyślał znów Kasjan.
Wyłoniła się z mgły jak na zawołanie. Galopowała w ich kierunku na izabelowatym koniu. Siedziała po damsku, z nogami przełożonymi na jedną stronę. Miała na sobie długą czarną suknię, silnie kontrastującą z maścią jej konia.
- Maxvell! Zostawcie go! - miała melodyjny głos.
Nie zdawała się być kimś, kogo zlękliby się bracia Maxvell. Ku zdziwieniu Kasjana, jednak się zlękli. Thyrren odsunął sztylet od jego gardła i bez namysłu schował go za pazuchę. Taiss przerwał odwiązywanie sakiewki.
- Ostrzegam was po raz ostatni. Następnym razem...- urwała. Błysk w jej oczach mówił, ze lepiej nie pytać co zrobi im następnym razem.
Bracia Maxvell bez słowa odjechali, kłaniając się grzecznie swoimi aksamitnymi beretami.
Deszcz ucichł.
Thyrren i Taiss zniknęli we mgle. Kasjan stał wciąż osłupiały, wpatrując się w nią. Taka niepozorna kobieta, a wzbudziła taką grozę w dwóch osiłkach.
Była niesamowita.
Emanowała jakąś niezwykłą aurą.
Czuł, że jest je winien wdzięczność.
- Jakie jest twe imię rycerzu? - zapytała swoim cudownym głosem.
- Zwą mnie Kasjan, o pani. - ukłonił się. Chciał ucałować jej dłoń, lecz wyrwała mu ją. Uśmiechnęła się, ukazując piękne, równiutkie i śnieżnobiałe zęby.
- Nie mów mi „pani”. To tytuł dla księżniczek. Jestem Nakarin.
- Nakarin... ładne imię. Jeśli jednak nie jesteś księżniczką, więc kim?
Milczenie.
Uznał, że zadał nietaktowne pytanie. Chciał za nie przeprosić. Jej imię powinno mu wystarczyć. Przecież nie musiał wiedzieć zbyt wiele. Mogła nawet zachować incognito.
Kiedy już chciał powiedzieć „wybacz”, ona zdecydowała się jednak odpowiedzieć.
- Jestem... czarodziejką. To z tego powodu bracia Maxvell boją się mnie. Lecz ty się nie lękaj.
Nie lękał się. Była piękna. Chciał iść z nią. Gdziekolwiek.
- Nakarin, czy mogę iść z tobą?
- Chodź.
* * *
Byli razem. Zawsze szli w stronę słońca trzymając się za ręce. Pokochał ją. Nie wiedział jak bardzo ona pokochała jego. Z czasem nauczyli się siebie. Pokochał rumianek, którym pachniały jej włosy i słońce, które się w nich odbijało. Pokochał niebo, które miało kolor jej oczu i deszczowe dni, jak ten, w którym się poznali.
Kochał wszystko co było takie jak ona.
A ona była całym światem.
* * *
- Nakarin, spójrz mi w oczy.
Spojrzała.
- Nakarin... ja cię kocham – wyszeptał.
- Wiem – odpowiedziała tak cicho, że ledwo dosłyszał – Ja ciebie także.
Chciał jej powiedzieć jak bardzo ją kocha. Chciał jej powiedzieć, ze zawsze z nią będzie. Chciał jej powiedzieć bardzo wiele rzeczy.
Nie powiedział.
Zamknęła mu usta pocałunkiem.
* * *
Świecił księżyc. Nakarin zarzuciła mu ręce na szyję i głęboko wejrzała w oczy. Objął ją w pasie. Wpatrywała się w niego zakochanym spojrzeniem. Przeczesała palcami jego krótko ostrzyżone czarne włosy. Jego twarz była bardzo męska. Miał mocno zarysowane kości policzkowe i delikatny zarost. Był dla niej najprzystojniejszym mężczyzna na świecie.
Spojrzała na niego wymownie.
- Znamy się już rok – zaczęła, nie doczekawszy się tego na co czekała – Miałam nadzieję, że chcesz być ze mną nadal.
- Chcę. Skąd wątpliwości?
- Nie chcę być zawsze wolnym ptakiem. Chcę ciepła rodziny. Chcę zaznać szczęścia bycia matką. Nie wiem, czy rozumiesz...
Milczenie.
- Nakarin?
- Tak?
- Czy...
- Ta, Kasjanie? - w jej głosie było oczekiwanie i nadzieja.
- Czy... wyjdziesz za mnie?
- Och, Kasjanie – po jej policzku spłynęła łza wzruszenia. - Tak chciałam, abyś o to zapytał.
Wciąż obejmując w pasie, pocałował ją. Popychając go na trawę, dała mu do zrozumienia, że chce czegoś więcej. Powoli zaczął odwiązywać jej sukienkę.
Pomogła mu w tym,
Gładził jej włosy. Nie wiedzieć kiedy ich ubrania znalazły się na ziemi.
Było im ze sobą tak dobrze. Ich ręce to złączały się to rozłączały, bo znowu się szukać. Wędrował dłońmi po jej ciele. Dotykał jej tam, gdzie chciała czuć jego dotyk.
Odwzajemniała pieszczoty.
Przewrócił ją tak, ze tym razem ona znalazła się na trawie.
- Kochaj mnie – powiedziała.
Kochał. Włożył w to całe serce i wszystkie swoje siły. Cały świat po prostu się rozpłynął. Nie istniał. Ważna była tylko ta chwila.
Tylko to jedno się liczyło.
Kochali się.
* * *
Poczuła jak coś w niej kiełkuje. Jak rozwija się i rośnie. Coś nowego, czego dotąd nie było. Coś czego nie znała. Jednak, gdy tylko się pojawiło, pokochała to całym sercem. Całą sobą.
Bo było w niej, Było jej częścią.
* * *
Most był opuszczony, a brama otwarta. Jakby na nich czekano.
Wjechali na dziedzinie. Było pusto. Tylko stary stajenny podszedł, by odprowadzić ich konie do stajni. Weszli pieszo do sali wejściowej zamku.
- Panienka Nakarin! - ucieszyła się na jej widok służąca – Panienki siostra już czeka w jadalni.
Więc jednak, pomyślał Kasjan, spodziewano się nas.
Weszli do jadalni. Siedziała za dużym mahoniowym stołem nakrytym na trzy osoby. Na ich widok wstała i zbliżyła się.
- Witaj Nakarin! - powiedziała głosem podobnym do głosu swojej siostry.
- Witaj Nadio! - odpowiedziała Nakarin, obejmując ją. - Pozwól, że ci przedstawię. To Kasjan, mój mąż.
Kasjan podszedł do Nadii, skłonił się i ucałował ją w rękę. Pozwoliła.
Zasiedli do stołu.
Teraz mógł się przyjrzeć im obu.
Nakarin miała kasztanowe kręcone włosy do połowy pleców. Włosy Nadii były o ton jaśniejsze, dłuższe, mniej poskręcane. Oczy miały identyczne, jasnobłękitne, migdałowatego kształtu. Nakarin nie miała makijażu, natomiast powieki jej siostry połyskiwały srebrzystym cieniem. Jego żona ubrana była w czarną suknię, ta druga zaś w czerwoną, tego samego kroju.
Nie dało się ukryć – Nadia była ładniejsza.
Kasjan kochał jednak Nakarin.
W każdym razie tak mu się wydawało.
* * *
Spotkali się na tarasie. Nie był to przypadek. Nadia wiedziała, że tam jest. Widziała to w swojej kuli.
- Witaj! - usłyszał jej głos za plecami.
- Witaj Nadio!
- Ładny dzień.
- Taak.
- Wydajesz się być szczęśliwy z moją siostrą.
- Jestem.
Uśmiechnęła się ślicznie. Jest piękna, pomyślał Kasjan. Czuł zapach jej perfum. Z każdą chwilą podobała mu się coraz bardziej.
Wiedziała o tym.
- Kasjan.
- Tak?
- Od dawna jestem sama. Przyjdziesz do mnie dziś w nocy?
- Nie, Jestem żonaty.
- Przemyśl to.
- Nie przyjdę.
- Przyjdziesz – zabrzmiało to jak rozkaz – Będę czekać.
* * *
Nie zdziwiła się gdy przyszedł, mimo że odmawiał. Wiedziała, że podoba mu się bardziej niż Nakarin. Kochała swoją siostrę i nie chciała odbijać jej męża. Nie chciała też kolejną noc spać sama.
- Kocham Nakarin – powiedział, gdy tylko pociągnęła go na łóżko.
- A czy to nam w czymś przeszkadza? - odpowiedziała oplatając go nogami.
* * *
Nakarin nie mogła zasnąć. Kłębiły się w niej jakieś złe myśli. Od pewnego czasu wyraźnie cos było nie tak. Czuła to. Ale nie wiedziała o co chodzi.
Powoli usiadła na łóżku, sięgnęła po omacku na nocną półkę i podniosła szklankę. I tak nie zasnę, pomyślała pijąc sok marchwi owy. Wstała i cicho wyszła z pokoju.
Lekarstwem na wszystkie smutki i wątpliwości była zawsze rozmowa z siostrą. Nadia potrafiła zrozumieć ja jak nikt inny. Zawsze potrafiła doradzić. Z pewnością nie wścieknie się wyrwana ze snu o drugiej w nocy. Nakarin skierowała się w stronę jej pokoju.
Mijając komnatę Kasjana zawahała się przez moment. Wejść? Nie.. pewnie śpi.
Z tego, że jej siostra również nie śpi zdała sobie sprawę nim zapukała do drzwi. Usłyszała jej głos. Nie potrafiła jednak rozróżnić słów.
Zapukała leciutko.
Cisza. Zapukała po raz drugi.
I tym razem Nadia nie odpowiedziała. Nakarin postanowiła wejść.
Powoli uchyliła drzwi.
To stało się nagle, bardzo szybko.
Łóżko. Kołdra i ubrania na podłodze. Kasjan. Nadia siedząca na nim okrakiem.. Jego ręce na jej nagich plecach. To było ostatnie co Nakarin zobaczyła.
A potem światło. Porażająca jasność. Jasność, która oślepia. Uderza i boli niczym sztylet wbity w czaszkę. Ogarnia wszystko i zniewala, by bardzo boleśnie rzucić.
Po jasności przyszła ciemność.
I tak już zostało.
* * *
Poduszka była mokra od łez. Nakarin zanosiła się płaczem, nie mogąc nawet złapać oddechu. Nie potrafiła zrozumieć tego co się stało. Zdradzili ją. Jej mąż, który miał być wierny aż po kres ich istnienia. Jej droga siostra, którą tak bardzo kochała. Jak oni mogli?!
O wiele łatwiej potrafiła zrozumieć to co stało się później.
Zaklęcie obronne,
Nadia chroniła w ten sposób swoją sypialnię przed spojrzeniami niepowołanych w danej chwili osób. Najczęściej rzucała to zaklęcie gdy się z kimś kochała. Nakarin wiedziała o tym, nie przypuszczała jednak, ze jej siostra mogłaby zrobić coś takiego.
Straciła wzrok. Nieodwołalnie.
Zaklęcie miało też inny skutek. Porażający ból w podbrzuszu.
Nakarin obawiała się najgorszego. Kazała więc wezwać medyka,.
* * *
Mimo usilnych starań najlepszych medyków, magików i uzdrowicieli dziecko urodziło się martwe.
Tej nocy na zamku nikt nie spał. Nakarin siedziała w swojej sypialni wpatrując się w nicość.
Jej dziecko umarło.
Nie miała już po co żyć.
Pierwszym, który przyszedł do jej pokoju był Kasjan.
- Nakarin, ja chciałem cię prosić o wybaczenie – powiedział prosto z mostu – Kocham ciebie, nie Nadię.
W pokoju zapadło milczenie.
Po chwili Nakarin wreszcie je przerwała.
- Kocham cię, Kasjanie – powiedziała – Nie potrafię jednak wybaczyć ci zdrady. Do póki było dziecko miałam jeszcze po co żyć. Teraz już nie mam. Dlatego postanowiłam odejść. A teraz proszę, zostaw mnie samą.
Kasjan w ciszył pokój swojej żony.
Chwilę później przyszła Nadia.
Bez słowa usiadła obok siostry i objęła ją. Słyszała, jak cicho szlocha.
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi utratę wzroku i dziecka powiedziała po chwili – I zdradę. Naprawdę nie chciałam tego. Wiesz, siostrzyczko, że cię kocham.
- Wiem – odrzekła Nakarin -J ja ciebie również. Ale zdrada twoja i mojego męża oraz utrata dziecka bardzo mnie boli, a niewidoma czarodziejka nie jest nikomu potrzebna. Nie potrafię i nie mam po co dłużej żyć. Odejdę.
- Nie rób tego – poprosiła Nadia.
Nakarin nie odpowiedziała. Nadia została z nią do rana.
I I
Kasjan przeklinał siebie w duchu. To jego własna głupota była przyczyną wszystkich tragicznych wydarzeń. Spojrzał prosto w pozbawione źrenic oczy Nakarin.
- Naprawdę chcesz odejść? - zapytał.
- Tak – odpowiedziała krótko – Nie zatrzymuj mnie.
Wyślizgnęła się z jego objęcia i pobiegła w stronę pałacu. To, że nie widziała nie przeszkadzało jej w swobodnym poruszaniu się po zamku. Znała go przecież na pamięć.
Kasjan spojrzał na księżyc odbijający się w tafli jeziora.
* * *
Nakarin zanurzyła się w napełnionej ciepłą wodą wannie. Spięła swoje kręcone włosy w równiutki staranny kok. Wlała do wody rumiankowy olejek, którego zapach natychmiast rozniósł się po całej łaźni. Włożyła ręce do gorącej wody. Po chwili je wyjęła i chwyciła mały ostry nożyk, leżący na półeczce obok. Niemożność widzenia wcale jej nie przeszkadzała. Oparła głowę o krawędź wanny i opuściła powieki.
- Żegnajcie – powiedziała cicho, jakby do siebie.
I przecięła sobie żyły na obu nadgarstkach.
* * *
Nadia wolno przechadzała się po bibliotece. Spacerowała od regałów z książkami aż do drugiego końca dużej sali, gdzie znajdowały się eliksiry. Przypominała sobie zdarzenia minionych tygodni. Dnie spędzane na rozmowach, spacerach i konnych przejażdżkach z siostrą. Namiętne noce z jej mężem. Ta noc, gdy Nakarin straciła wzrok i ta, kilka tygodni później, gdy straciła dziecko. To wszystko moja wina, pomyślała.
I wtedy to poczuła. Ukłucie w głowie. Telepatyczny głos. Żegnajcie. Plusk wody.
Wiedziała co się stało, nie zaskoczyło jej to zbytnio. To moja wina, powtórzyła sobie w myślach.
Wolnym krokiem podeszła do półki z eliksirami. Odszukała wzrokiem maleńką buteleczkę ze wściekle różowym płynem. Była na najwyższej półce. Sięgnęła po nią. Była to najmniejsza ze wszystkich buteleczek. Nadia wzięła ją i przeszła na drugi koniec biblioteki. Usiadła wygodnie na starym miękkim fotelu.
- Nie opuszczę cię Nakarin – powiedziała głośno, po czym wypiła całą zawartość buteleczki jednym tchem.
* * *
Minęła już chyba godzina od kiedy Nakarin opuściła taras. Kasjan nadal wpatrywał się w jezioro wsparty o balustradę. Usłyszał jak ktoś wbiega na taras.
- Panie!
Odwrócił się. Służąca.
- Panie! Pani Nakarin w łazience... i panienka Nadia w bibliotece... - mówiła bardzo roztrzęsionym głosem – Obie... martwe.
Poczuł się jakby przeszył go na wskroś ostry, żelazny grot. Odwrócił się z powrotem w stronę balustrady nie zwracając uwagi na służącą, która trzęsła się coraz bardziej.
Zacisnął dłonie na poręczy i wychylił się do przodu.
- Naakaarin! - krzyknął rozdzierająco w ciemność. Służąca zachwiała się i zemdlała.
Kasjan skoczył prosto w bezdenną toń granatowego jeziora.
Zbliżał się wschód. Ptaki śpiewały dziś trochę inaczej swoją wieczną balladę o miłości.
lipiec 2004
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Nie mylimy tych aktywności
(patrz stosowny do biegu zdarzeń finał)
Dosyć farsy tej już miała ta mała.
Co by było, gdyby Ona była Gienią, On - Ziutkiem, a Ta Trzecia - Gwiżdż Janiną??