Go to commentsTryzub i Hackenkreutz
Text 28 of 44 from volume: Krew i ogień
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2015-03-11
Linguistic correctness
Text quality
Views3409

Tryzub i hackenkreutz


Gdy latem roku 1941 na Wołyń  wkraczają Niemcy, na opłotkach prawie każdej ukraińskiej wsi czekają na nich kolorowe bramy triumfalne z napisami „SERDECZNIE WITAMY”, „CHWAŁA WIELKIEJ RZESZY I UKRAINIE”, „CHWAŁA DZIELNEJ ARMII NIEMIECKIEJ” i innymi o podobnej treści i stylu. Bramy przystrojone są kwiatami oraz  żółto-czarno-czerwonymi flagami niemieckimi i niebiesko-żółtymi ukraińskimi. Delegacje mężczyzn i kobiet w ludowych, kolorowych strojach  witają ich wielkimi bukietami kwiatów, przyjaznymi, braterskimi uściskami oraz chlebem i solą. Uśmiechy witających ich gospodarzy,  w których pobłyskują złote zęby bogatszych mieszkańców, rozbudzają w niejednym z żołnierzy nadzieję na wielkie wojenne łupy, jakie tu na tej ziemi mlekiem, miodem i złotem płynącej   na nich czekają. Przed domami wzdłuż drogi stoją cebrzyki ze schłodzonym  kwasem chlebowym. Spragnieni żołnierze mogą ugasić pragnienie po trudach marszu i po raz pierwszy skosztować tego wschodniego napoju o specyficznym smaku. Często miejscowa orkiestra gra hymny – Horst Wessel Lied oraz Szczo ne wmerła Ukraina.

Z zachodu, przekraczając Bug, Turię, Stochod, Styr, Horyń i Słucz, w kierunku Dniepru z łoskotem żelaza ciągnie regularna, dobrze zorganizowana i przez to pewna swojej wyższości nawałnica. Tysiące ludzkich automatów w dopasowanych, jakby dla każdego szytych na miarę  mundurach, wygolonych, wyprasowanych, sztywnych, pachnących mydłem i wodą kolońską - jakbyśmy dziś powiedzieli - pełny szpan. Chwilami pokrzykują władczo: los! los! halt! halt! haende hoch! Achtung! Zza karabinów maszynowych trzykołowych motocykli, z  wysokości burt ciężarówek i wieżyczek czołgów, ich oczy schowane pod sklepieniami hełmów patrzą z butą zmieszaną z pogardą na wyglądające nieśmiało zza opłotków i szyb małych okien twarze,  grupki kobiet w chustach, bose dzieci, starców na tle drewnianych chat, krzywych płotów, umajonych malwami i owocami w ogrodach.

Uśmiechnięci, dzielni niemieccy żołnierze przejeżdżają lub maszerują pomiędzy szpalerem mieszkańców - mężczyzn, kobiet i dzieci. Wszyscy Ukraińcy co do jednej duszy wyszli przed płoty domów na pobocza głównej drogi, by zobaczyć i przywitać gości znad Renu. Od tej armii promieniuje i unosi się wkoło atmosfera sukcesu. Taka armia może tylko wygrywać i czyni to  z jakąż lekkością! Ma się wrażenie, że dla takiej armii wojna, to jak spacerek po rozległych przestrzeniach pól.

Nikt nie został w chacie, nikogo nie zabrakło na głównym majdanie. Nawet ciężko chorzy podnieśli się z łóżek i wyglądają przez okna. Podniecone dzieci zadają starszym setki pytań i dzielą się z dorosłymi swoimi   świeżymi, jakże żywymi uwagami. Ta ziemia widziała na przestrzeni setek lat setki cudów. Cudów, które ją już nieraz ratowały pośród krwi i ognia, które przetaczały się przez ten najpiękniejszy na świecie, hojny żywiołami i darami natury kraj. I oto jakby ziścił się kolejny  cud na tej ziemi. Oto odległe od siebie o tysiące kilometrów dwie rzeki tak różnych kultur, Dniepr i Ren, jakby dziś zbliżyły się symbolicznie do siebie na wyciągnięcie ręki. I nie ma już między nimi miejsca dla „praklatych Lachów”, inaczej mówiąc - dla „ferfluchte Polen”(przeklętych Polaków).

Tylko niedobitki polskiej armii, maleńkie grupki żołnierzy, rannych, niedożywionych, zbolałych i wycieńczonych,  gdzieś kryją się po lasach. Dla nich to już drugi, koszmarny rok pośród śmierci, bólu, samotności i beznadziei. Bo świeże, ledwo kilkudniowe niedobitki wojsk sowieckich, mają jeszcze w leśnych ostępach, w które się sołdaci zaszyli, sporo zapasów sił, uzbrojenia i żywności, ściągniętej jeszcze kilka dni temu przez czerwonych komisarzy z miejscowej ludności.

Wkrótce okazuje się, że w tym odwiecznie słowiańskim  kraju, wiele rzeczy jest – „Nur fur deutsche”. - Tylko dla Niemców. Miejsca w tramwajach, pociągach, sklepy, restauracje,  ławki w kościołach, nawet specjalne oddziały w więzieniach.

Czasami zdarza się, że ktoś stawia na ulicy jakiegoś miasta prowizoryczną szubienicę z napisem - Nur fur deutsche. Tylko dla Niemców.

Wtedy wśród Niemców  panuje pełne napięcia poruszenie, niczym w zagrożonym mrowisku. Swoją wściekłość okupanci próbują rozładować, dokonując kolejnej zbrodni. Rozstrzeliwują niewinnych ludzi, aby zastraszyć  lokalną społeczność.


Telefonistka z Dubna dzwoni do  Krzemieńca.

- U was Niemcy już są?

- Na pewno jeszcze nie ma?

- No to czekajcie, bo u nas już są. To za jakąś godzinę będą i u was.

- Zdążycie jeszcze ukwiecić bramę powitalną, niech ją pop poświęci, trzeba ich przywitać chlebem i  sino-żowtymi chorągiewkami

- Wreszcie nas wybawią od Lachów !

Za chwilę ta wiadomość niesie się po drutach do Szumska, z Szumska do Kątów, stamtąd dalej do Buderaża, Zdołbunowa, Równego, Ostroga i innych miejscowości.

Ktoś półgłosem wypowiada życzenie:

- Żeby tylko nie byli  gorsi od Lachów.

Niemcy obiecują w ulotkach żołnierzom sowieckim, że ich wypuszczą na wolność, tylko mają oddać broń. Ale po kilku dniach wszystkich, którzy się w Kątach oddali w ich ręce, zabijają.

- Potem bulgoczą butnie - Gott mit uns -  Bóg z nami.


Ojciec czasami wspominał także, co mówił wtedy wędrowny jasnowidz i poeta, którego nazywali Wołyńskim Eliaszem. Pamiętał, jak pewnego dnia Eliasz stał boso na śniegu, a było to mroźną zimą roku 1941, i mimo dotkliwego mrozu i śniegu, który wszystkim dawał się we znaki, Eliasz nogi miał ciepłe. Jednych błogosławił, innych przeklinał. Przepowiadał, co będzie:

- Oto zaczyna się dla wielu z Was droga krzyżowa! - wołał. Niektórzy czuli, jakby droga krzyżowa z pierwszych lat chrześcijaństwa miała powtórzyć się po dwóch tysiącach lat, właśnie w tych stronach, na Wołyniu. Przez czas świąt Wielkanocnych roku czterdziestego trzeciego, o niczym innym się nie mówiło, wspominając przepowiednię Eliasza sprzed dwóch lat..

- Coś czuję, że to tutaj nasze ostatnie święta. Kto wie, gdzie następne spędzimy, jeśli przeżyjemy – mówili niektórzy.

A gdy Olgierd miał kilkanaście lat, ojciec opowiadał to jemu.

- I wiesz Olgierd, co się stało? Kolega z wojska zabił kolegę z wojska, sołtys jednej wsi, zabił sołtysa sąsiedniej wsi, swego kolegę. Mordowali wszystkich Polaków, których zdołali dosięgnąć. Nie oszczędzili nawet dzieci, starców, inwalidów  i kobiet.

- Nas Bóg jakoś wtedy ostrzegł, dzięki temu przeżyliśmy. A dziadkowi się nie udało. Ale on nie chciał nigdzie uciekać.

- Nie tylko sąsiad zabijał sąsiada, kum zabijał kuma, ale także krewny zabijał krewnego, przyjaciel zabijał przyjaciela. Gorzej. Mąż zabijał żonę, żona męża, dziecko zabijało matkę lub ojca. Zadbała o to Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, organizując  Ukraińską Powstańczą Armię.


  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Nie daję ocen, aby nie posądzono mnie o politykierstwo. Ale:

"Ah, Ukrainy nie będzie" (Juliusz Słowacki: "Sen srebrny Salomei"), gdzie z Gruszczyńskimi uczyniono podobnie :(
avatar
Nie jestem uczniem, nie muszę zabiegać o oceny. Zacząłem pisać "Krew i ogień", gdy zmarła ostatnia osoba z mojej rodziny, z tych, których opowieści słuchałem, gdyż sam, jako dziecko, niewiele rozumiałem i zapamiętałem. Pozdrawiam
avatar
Oto opis szaleństwa jakiego chyba świat jeszcze nie doznał.
avatar
Doskonałe. Panorama szeroka, jak bezkresne stepy Ukrainy, ludzie żywi ŻYWI prawdziwi, oddech HISTORII na kolana powalający, jak ta fala uderzeniowa... Masakra.

"Jeno wyjmij mi z mych oczu szkło bolesne tamtych dni..."
avatar
Dzięki Emilio za przypomnienie mi, już nieco zapomnianych klimatów. Teraz z kolei jestem daleko, daleko, od tamtych klimatów i dopiero,po latach, gdy mam na to wystarczająco dużo czasu, jakby od nowa, i dopiero teraz, chyba głębiej, przeżywam piękno Bałtyku i nadbałtyckiej przyrody. Aktywnie odpoczywam i przygotowuję nowy tomik wierszy.
© 2010-2016 by Creative Media