Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2016-03-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1934 |
Spojrzałem w jej oczy bardzo głęboko. Na wpół lodowate, na wpół gorące. Otrzepało mnie. Obawiałem się, że wybuchną, dolna ich część wrzała i nabrzmiewała. Policzki drżały.
-Stop! - krzyknąłem i pstryknąłem palcami.
To zawsze zajmuje chwilę.
Sięgnąłem po torbę... i wtedy ją straciłem.
-Emito Ima! - krzyknął - Sasito Ima! - Sasito Ima Te!
Wciąż była w hipnozie, ale zmieniła się. Zobaczyłem tylko czerń. Gałki oczu bez białek, źrenic, tęczówek. Lśniące, skierowane we mnie czarne kule. Znałem ten widok.
Wyskoczył na jej ramię jak papuga, kurdupel jak oni wszyscy.
-Chcesz zagrać doktorku o jej życie?
Miałem już do czynienia z takimi odmieńcami. To wredna robota. Nikt tego nie zrozumie. Złączyłem, splotłem dłonie. Odwróciłem, trzasnęły kości. Rozruszałem palce.
-Czego chcesz? - zapytałem.
Wtedy usiadł na jej głowie. Opuścił skrzydła i zaczął nimi lekko poruszać.
-Słyszysz ten szum w jej uszach? Brzmi jak dzieciństwo, pamiętasz doktorku?
Był obrzydliwy. Paskudny, szczurzy pysk, tłuste, czarne skrzydełka i zapach zgnilizny. Jeden z wielu niestety, pomyślałem.
-Znam twoje sposoby... co teraz zrobisz człowieczku? - nie przestawał szydzić.
Otworzyłem torbę. Wyciągnąłem piękny, składany wachlarz, prezent z południa. Jest wyjątkowy. Wymaga obu rąk i zręczności, by go otworzyć. Uderza tęczą barw i niezliczonymi zapachami. Zbliżyłem go do twarzy. Woń ziół, wiatru, wodospadu. I zapach słońca. I czegoś jeszcze.
-Co tam masz doktorku? Pokaż swoje czary mary! – zaczął podskakiwać na jej głowie.
-Zanim cię skasuję... widziałeś się kiedyś w lustrze? - zapytałem.
Rozłożył skrzydełka i wysunął porośnięty szczeciną pysk. Gdzieniegdzie wyrastały z niej kępki siwych kłaczków zwiniętych w spirale.
-Lustra są dla was człowieczku. W nich widzicie jacy jesteście ulotni. Wczoraj młodzi, dzisiaj starzy, jutro umieracie. Banał. My mamy wieczność. Nie przemijamy. Od zawsze i na zawsze. A wam zabieramy to, co nie umiera i może się przydać. Wiesz ilu takich jak ty, już spotkałem doktorku?
Wstałem. Podszedłem do okna i oburącz rozłożyłem wachlarz. Wydawał się wielki jak witraż. Światło zrobiło swoje.
-Nie! To nie możesz być ty! - krzyknął - Jesteś tylko człowiekiem!
Zacząłem nim poruszać, falować. Pokój nagle ożył. Strumienie kolorów, światłocieni, obrazy rozświetliły wnętrze. Powietrze posiadły jego zapachy. Wiele się zmieniło. Wszystko się zmieniło. Na chwilę zapomniałem o pracy, rozmarzyłem się niedbale. Już chyba mogłem. Bardziej wymruczałem niż powiedziałem.
-Gdzie twój czarci blichtr? Chcesz więcej światła? Zagrać o życie?
Jej oczy znowu się zmieniły. Wyglądały jak kolorowe kulki, którymi bawią się dzieci. Barwy wciąż się zmieniają, gdy malarz komponuje paletę. Szyję oplotły wielobarwne łuski. Jeden, dwa, trzy sploty. Zacieśniały i zwalniały ucisk. Nie było syczenia. Nie dostrzegłem ogona. Łeb pojawił się na końcu.
-Zaimponowałeś mi doktorku. Chcę to powtórzyć, dlatego nie zabieram dziś tego, co mógłbym. Syknął, zobaczyłem paskudny, roztrojony, czarny język. Powoli zatoczył łbem koło... i ze świstem zniknął w ułamku sekundy. Prawie bez śladu. Jedynie na jej szyi lśnił gęsty, kleisty śluz.
Zamknąłem wachlarz i wróciłem do niej. Zdjąłem jej i moje elektrody. Spojrzałem za okno. Słoneczny, zielony dzień. Klasnąłem 3 razy. Budziła się. Po 30 sekundach była znów sobą. Piękna, młoda dziewczyna. Uśmiechnęła się.
-Jak się czujesz, Susan?
-Nic nie pamiętam hmm...ale czuje się lekko.
-Dziękuję za sesję. Wiele pracy przed nami, ale jestem dobrej myśli.
ratings: very good / excellent
W większości są to drobiazgi, dlatego też tylko minimalnie obniżam ocenę za poprawność językową.