Go to commentsLakewood
Text 22 of 44 from volume: Kadry z życia
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2016-09-14
Linguistic correctness
Text quality
Views2142

Pomyślała, brak prawa jazdy ma też dobre strony - mogę beztrosko obserwować rzeczywistość przesuwającą się za szybami samochodu.

Krajobraz był jednak mało urozmaicony, równinny.  Trzypasmowa, dwukierunkowa autostrada z szerokim rękawem awaryjnym, odgrodzona od siebie pasem trawnnika zaś od terenów zagospodarowanych szpalerem drzew, wpływała na monotonię jazdy.  Ponieważ byłam na etapie nauki języka angielskiego i przed egzaminem na prawo jazdy, więc studiowałam przydrożne napisy, które służyły mi za sprawdzian znajomości angielskiego, a znaki drogowe przygotowywały do samodzielnej jazdy w przyszłości.

Przypomniałam sobie opowiedziany przez nauczycielkę ESL żart, który bezpośrednio skierowała do mnie, jako kandydatki na Auto Driver License, abym nie myliła numerów dróg z dozwoloną szybkością na danej trasie. Jak to ma miejsce w popularnym, amerykańskim joke.

- Świeżo upieczona użytkownica dróg publicznych, wybrała się z przyjaciółmi na przejażdżkę, aby zaimponować im nowymi umiejętnościami. W pewnym momencie zatrzymuje ją policjant, pytając, dlaczego jedzie tak wolno, czy ma jakiś problem?  Z uśmiechem odpowiedziała, że prowadzi zgodnie z przepisami, wskazując na znak z napisem 13. Zaskoczony odpowiedział - ależ pani pomyliła numer drogi ze znakiem dozwolonej szybkości. Po udzielonym pouczeniu, odchodząc, spostrzegł przerażonych pasażerów, więc zapytał, dlaczego są tak przestraszeni? Jedna z osób ze łzami w oczach poinformowała go, że przed chwilą jechały z szybkością 195 mil na godzinę. Wysłuchawszy relacji pasażerki jeszcze raz zwrócił się do kierowcy.

- Drive carefully. Don’t confuse the number of the road with the speed.

Rozmyślałam, czy to jest możliwe, aby pomieszać tak ważne znaki informacyjne, wtem spostrzegłam zjazd do miasta, którego nazwę mogłam przetlumaczyć. Zwróciłam uwagę na zbitkę wyrazową – Lake+wood.

Wyobraziłam sobie pięknie położoną miejscowość nad jeziorami i z lasami wokół. Przed moimi oczami przesunęły się Mazury, dlatego zapragnęłam ją odwiedzić.

Swoimi spostrzeżeniami podzieliłam się z mężem, mówiąc.

– Może kiedyś wybierzemy się zwiedzić tą intrygującą z nazwy miejscowość.

Popatrzył na mnie wzrokiem lekceważącym pomysł, więc nie kontynuowałam rozmowy.

Wraz z mijającym czasem wspomnienia o Mazurach zostały przysłonięte nie mniej pięknymi cudami natury w nowym miejscu zamieszkania. Zainteresowanie Lakewood położonym nieopodal oceanu również zostało usunięte z mojej pamięci.

Jednak po jakimś czasie nazwa ta została przywołana w rozmowie z Polką, kiedy opowiadała swoją historię emigracyjną.

Przyjechała do Ameryki, po ekspresowej transformacji naszego przemysłu, kiedy wraz z mężem stracili pracę w dobrze prosperującym za komuny przedsiębiorstwie państwowym w Mielcu.  Małe gospodarstwo przydomowe nie mogło wykarmić ośmioosobowej rodziny.

Nie mieli pomysłu na dalsze życie, ich skromne oszczędności, topniały z dnia na dzień, a wydatki wzrastały przy dorastających dzieciach.

Pewnego dnia, idąc zamyślona ulicami miasteczka nieoczekiwanie usłyszała swoje imię, ku jej zaskoczeniu przywoływała ją znajoma, która wróciła zza oceanu po sześciomiesięcznej służbie u polskiego Żyda w Lakewood. Przyjechała wcześniej niż planowała, ze względu na sytuację rodzinną, dlatego poproszono ją o znalezienie kogoś do pracy w zastępstwie za nią.

Po wstępnej wymianie zdań wystąpiła z propozycją, mówiąc:

–To miejsce jest akurat dla ciebie.  Jesteś dobrą, gospodynią.  Z językiem nie będziesz mieć problemu, bo podopieczni mówią po polsku.  Wikt i zamieszkanie wliczone w przysługę, a zarobione pieniądze będziesz mogła wysyłać rodzinie.

Nie odpowiedziała od razu, miała trzy dni na zastanowienie się.  Jednak oferta ta nie dawała jej spokoju i po rodzinnej naradzie doszli do wniosku, że jest to najlepsze wyjście w ich sytuacji.

Z duszą na ramieniu o przyszłość swoją i bliskich, po raz pierwszy wyjechała poza granice kraju.

Opowiadając o swoich kolejach losu, wspomniała mimochodem, że Lakewood zamieszkuje tylko społeczność żydowska i w pewnym stopniu miasteczko to jest ich regionalną autonomią.

Zapytana o położenie topograficzne miejscowości, nie potrafiła go opisać, tłumacząc, że jej życie ograniczało się do domu, w którym była opiekunką dla chorego, kucharką, sprzątaczką i praczką. Wychodziła tylko na pobliską pocztę, aby przesłać zarobione dolary do Polski. W pokoju urządziła sobie mały ołtarzyk z Matką Boską Częstochowską, do której wznosiła swe modły za rodzinę.  Do kościoła nie chodziła, bo tam są tylko synagogi, stwierdziła z żalem w głosie.

Po paru miesiącach służby jej podopieczny zmarł, a ona została bez pracy i pieniędzy, dlatego poprosiła jego syna o odwiezienie do najbliższego skupiska polonijnego i tak się zakończyła jej przygoda z Lakewood.


Po latach Lakewood wrócił znowu jak bumerang.  Remontując już własny dom spotkała rodaka – złotą rączkę, który jak się okazało przez kilka lat pracował w tej żydowskiej enklawie.  Środowisko to poznał dosyć dobrze, włącznie z zamieszkałymi wyznawcami judaizmu o zróżnicowanym statusie społecznym i majątkowym.

Otrzymał nawet ofertę stałej pracy na bogatym osiedlu, jako maitenance (konserwator). Jednak odmówił, ponieważ jeden z tubylców posądził go o kradzież jakiegoś gadżetu, mimo iż sprawa się wyjaśniła i został oczyszczony z wszelkich podejrzeń, zraził się do tego środowiska, a incydent ten uznał za ostrzeżenie.

- Obecnie – dodał - na obrzeżach Lakewood coraz więcej osiedla się Latynosów, którzy znajdują zatrudnienie w społeczności żydowskiej jako goje.


Niedawno surfując po internecie oglądnęłam filmik rozgrywający się na stacji benzynowej w centrum miasta.  Jakiś bezdomny goj prosił o jalmużnę.  Żyd obiecał mu pięć dolarów, jeśli wyleje sobie na głowę podaną mu kawę. Żebrzący bez zastanowienia spełnił warunek, za który otrzymał obiecaną pieciodolarówkę. Sprawa nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie upublicznił jej przygodny świadek zdarzenia. Rozdzwoniły się telefony do miejscowej policji o ukaranie Żyda za dyskryminację i poniżanie bezdomnego. Stróże praworządności odnalażli sprawcę, ale on zupełnie nie poczuwał się do winy.

- Nie zmuszałem nikogo do poniżającego czynu – oświadczył.  Ja tylko żartowałem. Ponadto swoją obietnicę spełniłem i dałem mu obiecane pięć dolarów.

Historia ta zakończyła się niczym w bajce, bo żebrak dzięki filmikowi stał się osobą rozpoznawalną i wspomaganą finansowo przez wszystkich klientów stacji.

Obecnie głośna sprawa dzikiej reprywatyzacji w Warszawie, przywołała w mojej pamięci pewne zdarzenie związane z mieszkańcami Lakewood.  Na początku tego stulecia, kiedy było bezpośrdnie połączenie z Newarku do Krakowa, podczas podróży do Polski moim sąsiadem w samolocie był prawnik z Lakewood.  Po kurtuazyjnej wymianie zdań, okazało się, że jest częstym pasażerem LOT-u.

Zdziwiona zapytałam, jakie są powody tak częstych podróży do Polski?

- Interesy – odpowiedział z dumą w głosie.

Zaintrygowana kontynuowałam.

– Jakiego typu?

- Odzyskuję mienie pożydowskie w Polsce. Teraz lecę dopełnić formalności z przejęciem kamienicy w centrum Krakowa.

Zaskoczona zgłębiałam temat.

- Czy twoja działalnosć ogranicza się tylko do stolicy Małopolski?

Z uśmiechem zadowolenia na twarzy odpowiedział, że nie tylko.

- To dotyczy całej Polski.  Czasem taki wyjazd owocuje kilkoma odzyskanymi posiadłościami.

Pomyślałam – cóż, co kto komu winien, to oddać powinien.

Nie wiedziałam wówczas, że cała reprywatyzacja przebiegała na dziko, bez żadnej ustawy prawnej.




  Contents of volume
Comments (7)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Ciekawy opis doświadczeń.Przeczytałem z zainteresowaniem - zwłaszcza, że tekst bardzo na czasie...Pozdrawiam
avatar
Przeczytałem z zainteresowaniem, natomiast całkowicie zaskoczyło mnie zakończenie, ale to nie jest żaden zarzut. Tekst jest rzeczywiście dobry. Z przykrością jednak komunikuję, że nie wystawię najwyższej oceny za poprawność językową. Jest trochę potknięć, a szczególnie interpunkcyjnych. Zbyt hojnie szafujesz przecinkami, natomiast skąpisz ich tam, gdzie są niezbędne. Zbędne przecinki przed: odgrodzona, jako kandydatkę, wybrała się, po ekspresowej, topniały, ze względu, gospodynią, po raz, jako maitenance, przywołała; brakuje przecinków przed:zaś, jeszcze raz, nieoczekiwanie, spotkała, jak się, przez kilka lat, surfując, oglądnęłam.
Piszemy (i mówimy) "tę intrygującą", a nie "tą". Pisalibyśmy "tą", gdyby to był narzędnik, czyli kim? czym? Ponadto chyba w jednym słowie wystąpiły literówki. Chodzi mi o słowo "odnalażli". Chyba miało być "odnaleźli".
Natomiast zwrot "oglądnęłam" sugeruje mi, że prawdopodobnie jesteś Ślązaczką.
avatar
Bardzo aktualny tekst i dobry. O potknięciach się wypowiedziano . dodam, że czytałam z zainteresowaniem :)
avatar
Czytałem z zainteresowaniem. Problem jest dużo szerszy niż pokazany w opowiadaniu.
avatar
Dziękuję za pozytywną opinię, a Pana Janka zapewniam, że jestem sumienną uczennicą i wszystkie poprawki naniosłam zgodnie z wolą mentora i rumieńcem wstydu.
PS Nie powinno się wysyłać tekstu bezpośrednio po napisaniu, ponieważ trzeba go sprawdzić na chłodno. Wiem, ale nie stosuję się do tej zasady, bo chyba poprawiałabym go w nieskończoność.
Pozdrowienia
avatar
Polska emigracja zarobkowa ma non-stop tę samą twarz:

pogubioną twarz prostych, nieuczonych, bez znajomości języka ludzi, skazanych na obczyźnie na poniżenie, wyzysk i poniewierkę.

Jaką znajdują TAM rekompensatę?

Taką, że w ich Nowym Świecie kurs dolara z a w s z e był - i nadal jest - co najmniej 4 x wyższy od naszej złotówki.

W 1998 r. podczas wakacji w Nowym Jorku za 1 godzinę lekcyjną płacono mi 3 dolary od tzw. łebka. W mojej "klasie" było wtedy siedmioro uczniów. Policzmy:

3 x 7 = 21$ za godzinę.

21$ x 4,50/zł x 3 godziny dziennie przez 25 dni roboczych w miesiącu x 2 miesiące wakacji

/pracowałam w czasie wakacji/

= 14.175 zł

Przez dwa miesiące /3-godzinnej pracy z siedmiorgiem dzieci/ zarobiłam 14 tysięcy zł.

W Polsce za 7 godzin lekcyjnych dziennie z wieloma różnymi klasami /po 25-30 uczniów każda/ dostawałam wtedy... plus minus 1.200 zł (??!)
avatar
3 dolary "od łebka" za godzinę lekcyjną to w Stanach absolutne minimum. Tamtejsi nauczyciele mają dużo wyższe stawki płacowe. Stać ich na w ł a s n y dom z basenem, garażem, samochodem - i służącą.

Czy POZA TYM ich praca z dziećmi w czymś się różni od tej u nas w Polsce??
© 2010-2016 by Creative Media