Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2017-02-18 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2114 |
BUSIARSKA MAKABRA
Często spotykamy się w mediach z relacjami o tym, w jakich warunkach przewożeni są ludzie liniami busów. O tym, jaki jest stan techniczny tych pojazdów, kwalifikacje kierowców, punktualność, a ostatnio skala wyłudzeń dopłat za przejazdy ulgowe. No tak. Mamy z tym do czynienia, to się zdarza cały czas. A w tle mamy narrację o tym, że koncesjonowane i kontrolowane PKS – y robiły to na zdecydowanie bardziej profesjonalnym poziomie. I o tym profesjonalizmie traktuje „Tajemnica Wilczego Jaru” Pawła Zyzaka – rzecz z 2013 roku.
Jest listopad 1978 roku, most za Oczkowem na południe od Żywca. Nocą mróz, za dnia ciepło. Na moście kostka, poza nim asfalt. W tle spór o to, kto dba o jakość jezdni. I patrol milicyjny w „nysce” na moście. Nieoświetlony. Przed świtem najpierw jeden autokar wjeżdża na most, odbija się od „nyski” i wpada do zalewu, potem drugi. Autokary wiozą górników do pracy. Jak co dzień, albo raczej co świt. Jezdnia nie posypana, a decydenci się kłócą o to, kto ma to robić. Pokryta lodem. Górnicy, którzy przeżyli upadek do zalewu ratują kolegów, wychodzą na jezdnię, by innych ostrzec. Nie ma żadnego wsparcia od służb. Ludzie sami sobie sami pomagają. Płakałem czytając o tym, jak w tej lodowatej wodzie jeden z nich stał między rzędami siedzeń po pierś w wodzie i obiema rękoma podtrzymywał głowy kolegów uwięzionych między siedzeniami nad lustrem wody. Zatrzymują się autokary z innymi górnikami i ci schodzą pomagać ratować kolegów z sąsiednich kopalni. Większość z nich to 20 -, 30 – latkowie. Kierowcy tych pojazdów są nieco starsi. Organizują tratwę, wynoszą żywych i martwych na brzeg. Nie mają żadnych narzędzi, więc kierowcom i uwięzionych w pojazdach pomóc nie mogą. Mają tylko siebie, swoje ręce i swoje serca. Jak to zawsze bywa – do dziś tak jest – przyjeżdża straż pożarna, potem pogotowie. Milicja ( ówczesna policja) pojawia się po dwóch godzinach od zdarzenia.
Ginie w tych dwóch autobusach 31 osób. Wielu jest rannych. Co się stało? Może ktoś jest winny? Kto? A raczej skoro jest tylu zabitych, to ktoś musi. NA KOGO TO ZRZUCIMY?
To były takie górnicze busy. Finansowane przez kopalnie. Ale realizowane przez PKS. Ten zaś wyglądał gorzej jeszcze niż dzisiejsi busiarze. W obu autobusach były łyse, albo nadmiernie napompowane i źle zestawione, opony. Nie działał układ hamulcowy. Niesprawny był układ kierowniczy. Te autobusy nie powinny zostać wypuszczone na trasy. Ale jest 1978 rok i te pojazdy woziły górników na szychtę, więc trzeba, choćby srało żabami z nieba, oni muszą tam dojechać. Że wybierano najlepszych kierowców do tej roli? Nie poradzili sobie w tych warunkach – ten drugi, bo ten pierwszy też uratował dzięki swoim manewrom sporo swych pasażerów. Wiele zrobiły tu w tej sytuacji same autobusy, ich stan techniczny. Ale kierowców miały, że lepszych nie znajdziesz.
Stan techniczny, sprawność układów, jakość ogumienia – to wszystko efekt tamtego kontekstu. Nie było opon i PKS ich nie dostawał. Nie było części zamiennych. To wtedy na olbrzymią skalę zaczęła się edukacja techniczna: jak zregenerować, przywrócić do życia, no żeby znowu działało. Muszę przyznać, że było to porywające i nie mające precedensu przedsięwzięcie, by skomunikować, dowieźć klasę robotniczą do kopalni. I to się raczej udawało. Polecam lekturę wszystkim zawodowym kierowcom. I jak czytam o tych autobusach wtedy – dziś by te pojazdy nie jeździły po drogach publicznych, bo wtedy eksploatowano je bardziej do cna niż dziś.
To było – ja tak to widzę –busiarstwo. Autobusy robotnicze.
Jest listopad, most. Most ma bariery, ale zarazem na moście jest kostka, a nie asfalt, Pierwszy uderza w … a potem ląduje w zalewie. To z niego udało się wielu uratować. Z drugiego już nikogo. Koledzy wręcz rzucają się na pomoc. Ja nie wiem, czy to może być efekt tego, że oni byli razem i w pracy. Zatrzymuje się kolejny autobus, jeden z wielu, i wiezieni nim nie mają ochoty pozostać obojętnymi. Wysiadają, pomagają, wyciągają zwłoki, rannych. Oni się wszyscy znali się z pracy albo z zabawy w gminie.
A potem zaczyna się śledztwo w sprawie przyczyn tragedii. Śledztwo prowadzone tak, by uzyskać pewien określony rezultat, nie zaś po to, by wykryć prawdziwe przyczyny. Tragedia nie kończy się więc wraz ze śmiercią kierowców i górników. Bo ci, którzy przeżyli i ci, którzy byli świadkami, mają dawać jednoznacznie ukierunkowane świadectwo. I okazuje się, że najbardziej zasłużonymi nie są ci, którzy najwięcej się narażali dla kolegów, ale ci, którzy najwygodniej zeznawali. A kiedy śledczy konkludują, że to wina była kierowców, to ofiarami tragedii stają też ich rodziny. Giną mężowie i ojcowie, żywiciele rodzin. A że to miała być ich wina, więc rodziny nie dostają odszkodowań i wsparcia.
Pamiętacie „Z zimną krwią” T. Capote’a? „Tajemnica Wilczego Jaru” to rzecz o wiele poważniejsza. Tu nie ma rozwlekłych prozatorskich upiększeń, konfabulacji na temat procesów myślowych uczestników zdarzeń. Nie, tu mamy samo mięso historii tych przeciętnych ludzi. Solidne reporterskie śledztwo, ogrom relacji i świadectw. I wypunktowanie wszystkich luk, zaniechań i przemilczeń, jakich dokonali w 1978 śledczy. Paweł Zyzak wykonał olbrzymią pracę, rozmawiając ze świadkami i uczestnikami wydarzeń, mamy więc pełny i plastyczny obraz siermiężnych czasów schyłkowego Gierka, systemowy badziew. Poznajemy ludzi, których upór i codzienna, ciężka praca sprawiały, że to mimo wszystko jakoś działało. Pomimo tego, co wymyślali decydenci.
Ja te czasy pamiętam – i polecam tą książkę tym, którzy ich nie doświadczyli. A także tym, którzy żyli już wtedy – dla przypomnienia, że to nie były cudowne i szczęśliwe lata. Anegdota: ci uratowani z katastrofy, przemoczeni – a temperatura wody i otoczenia była bliska zeru – dostają od milicjantów przed przesłuchaniem zgodę i możliwość zakupu wódki, aby mogli się rozgrzać. Tak się wtedy walczyło z hipotermią!
A najbardziej przerażające jest to, co przeziera spoza tej relacji. Czyli to jak organy państwowe radziły sobie z takimi dramatami. Humanistyczne frazesy, które wypełniały ówczesną rzeczywistość, miały się nijak do realiów funkcjonowania instytucji. Żadnej empatii i wsparcia, a w zamian tylko kunktatorskie dążenia do tego, by ukryć błędy i zaniechania władzy i decydentów. Pompowane statystyki i propaganda. A jeśli zdarzało się coś takiego –ukryć, przemilczeć. Nie da się? Przekonstruować narrację w pożądanym kierunku. SB i milicja martwią się jak obstawić i kontrolować pogrzeby, a także pokryć milczeniem obecność funkcjonariuszy i ich rolę, w tym co działo się na moście.
O, biada tym, którym przytrafiło się uczestnictwo w takich wydarzeniach w PRL –u! Tragedia nie kończyła się wraz z ukończeniem akcji ratunkowej; tragedia trwała i trwała.
ratings: perfect / excellent
Wiedziałam jednak o wielu, wielu tragediach. Np. w HiL-u. Przemilczanych, zagłaskiwanych, obciążonych złowieszczymi groźbami bezpieczniactwa.
Bardzo serdecznie :)
ratings: very good / excellent
ratings: perfect / excellent