Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2017-05-09 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2510 |
No, dobrze... A jaki jest czas historyczny, w którym osadzono obu panów (z kolejnymi wydawcami będzie jednak ich - tych panów - dużo więcej!): autora *Księgi niepokoju*, Fernando Pessoę - i w tej jego *Księdze...* autora/narratora *Autobiografii bez faktów* - Bernardo Soaresa, bohatera obu dziwnych tych dwóch?/ jednego? utworów?? Jaki jest czas powieściowy tych narracji?? Po tej ich nieobecnej prawie, nieopisanej Lizbonie jeżdżą już tramwaje i samochody... lecz równie dobrze mogłyby tam kursować jerozolimskie osiołki albo awioway`e z 5. Tysiąclecia! Ni przestrzeń, ni czas dla tych obu (??) opowieści nie mają tutaj żadnego istotnego znaczenia.
Centrum świata przedstawionego w *Księdze niepokoju* Fernando Pessoa - to podwójne (?) myślące czujące JA, a wyjątkowość tej prozy polega także na tym, że jest to świat MOJEJ wrażliwości, świat mojego ducha, kimkolwiek bym nie był: Majem w kraju Majów, Kaszebą z Kartuz czy innym jeszcze Chińczykiem/Kromaniończykiem albo jakimkolwiek jeszcze przytomnym innym Kimś.
Zatrważająco MÓJ jest ten stan świadomości, wpisany w dwie? te narracje, mój jest ten odwieczny niepokój, ta wewnętrzna wibracja rozpaczy i dojmujące poczucie porzucenia! Tylko... porzucenia przez kogo?? skoro ni Bóg, ni drugi Człowiek - choć tak nachalnie obok! ramię w ramię tuż-tuż obok mnie! - nie stanowią żadnego dla mnie oparcia?! KTO? - poza wszechobecnymi ludźmi i tym przytłaczającym dotykalnym Bogiem - KTO mnie porzucił, mnie samotną/samotnego, zdaną/zdanego na kotłowisko zawsze retorycznych pytań bez żadnego echa pod niebem pełnym milczących gwiazd (choć tyle mają do powiedzenia!!) - z tym cholernym prawem moralnym we mnie... i nie do uzgodnienia z nikim?! Kto mnie tak strasznie osierocił?? Przecież nie Rodzice, którzy w 10 lat *tak się zestarzeli*, że już w wieku 30-tki zostali na amen nieodwołalnie *starymi* - na amen! Nie Rodzice przecież nas opuścili - ci nasi dozgonnie starzy *starzy*, na których do samego ich grobu patrzy cała młodzież świata z wielkim politowaniem najczęściej, ojca/matki nie pojmując, jakby byli z Melmac!
*Wieczni przechodnie, przemierzający samych siebie, nie ma dla nas innego pejzażu niż ten, którym sami jesteśmy. Niczego nie posiadamy, bo nie posiadamy nawet siebie. (...) Jakie ręce wyciągnę i w stronę jakiego wszechświata? Wszechświat nie jest mój - ja nim jestem.*
To czym - tak na pierwszy rzut oka - jest ta *Autobiografia...*/*Księga...*? Jako się rzekło, zbiorem najczęściej CELOWO niespójnych notatek i mniejszych i większych skrawków prozy, mieszanych, w/g własnego klucza i widzimisię, rękoma kolejnych wydawców i tłumaczy - u nas w przekładzie naszego Michała Lipszyca numerowanych po sąsiedzku w kolejnych wyrywkach chaotycznych refleksji nad naturą własnych przygnębiających myśli, nad mechaniką własnych pesymistycznych przeczuć, spostrzeżeń zawsze wiodących donikąd i - DONIKĄD; gąszczem - to ponad 400 stron lektury! - tysiąca uwag nad stanem chorobliwie czułej autoświadomości, nad dojmującymi uczuciami nudy and smutku 3 w 1 (co tak celnie Anglicy nazywają pojęciem *spleen* a Rosjanie - nieprzetłumaczalnie t*ska z akcentem w wygłosie) - nawet we śnie lękiem i stanem *przyłapania* i tej izolacji od świata; zbiorem uwag nad ułomnością każdej naszej, tak ulotnej, *wiedzy* (w tym *wiedzy* o sobie samym!), miszmaszem uniwersalnych, często dla Czytelnika świeżych i odkrywczych (jak na księgowego, dziennikarza i wydawcę oraz tłumacza) filozoficznych *prawd* - z zapisem w tyle głowy, że znakomita tych *prawd* większość jest do natychmiastowego o-ba-le-nia! gdyż jeden mamy tylko pewnik: że czas nasz policzony, i nawet Słońce - ten ludzki zegar kosmicznie niepojętego, w swym mechanizmie rozciągliwo-kurczliwego CZASU - i ono-Słońce kiedyś też zagaśnie; kupą wielką *grochu z kapustą* zawsze podważalnych *prawd*, wysnutych w tym odwiecznym naszym wkołomacieju błądzeniu po omacku, czego byś nie tknął... Dekadencja, poczucie wyalienowania w zwartym tłumie Lizbończyków/Sajgończyków etc. na przykładzie wewnętrznego rozedrgania i tej duchowej zbornej niezborności pisarza/poety/pomocnika buchaltera, Bernardo Soaresa (który wie, że wie, że wie, że ... żyje - tylko komu?? i po co!) - Bernardo Soaresa, człowieka tak wyautowanego i odłuszczonego od całości - a wszystko to OBSERWOWANE w milczącej asyście przez Przyjaciela (??) czyli naszego Pisarza/Poetę, Fernando Pessoę. Widzimy ten świat wewnętrzny przez kolejne pryzmaty pryzmatów??
Heteronimia literacka i ta mnogość Obserwujących jednak wcale nie są efektem jakiegoś schizofrenicznego rozdwojenia (rozstrojenia) jaźni Autorów, ani tym bardziej jakąś fanaberią artystyczną samego Fernanda Pessoi - to immanentna część struktury całej tej wyjątkowo spójnej *niespójnej* filozofii/osobowości/twórczości.
*Wszystko mi się ulatnia. Całe moje życie, wspomnienia, wyobraźnia i wszystko, co one obejmują. Nie opuszcza mnie wrażenie, że byłem kimś innym, że czułem jako ktoś inny i jako inny myślałem.*
Też tak macie??
cdn.