Przejdź do komentarzyKszyk, czyli w oparach absurdu - część 4
Tekst 4 z 4 ze zbioru: Kszyk
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2017-07-28
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1707

Detektyw chwilę zwlekał z odpowiedzią, aż w końcu rzekł:

- Skośnooki blondyn nikogo nie załatwił, co najwyżej tylko podrzucił pierścionek. Miałem go cały czas na oku.

- Wytrzymałe ma pan to oko. Dlaczego więc uciekał?

- Wytłumaczę później. Według mnie zostają trzej podejrzani. John, Rurk i...

Nagle John wyciągnął broń i przyłożył ją do głowy Rurka.

- Nie ruszać się. Nie chcę nikogo krzywdzić, ale pozwólcie mi odejść.

- Zabiłeś mojego brata? - zapytał zdziwiony komisarz.

- Nie, ale i tak mi nie uwierzycie.

-Masz rację. Proszę w takim razie nie robić głupstw.

- Bo co? Wypuścicie mnie?

- Zastrzelimy jak tylko puścisz Rurka.

- Więc go nie puszczę. Nie ze mną te numery.

- Jakie są twoje warunki? - zapytał komisarz, a po cichu rzucił do detektywa. - Spokojnie, mam doświadczenie w takich sprawach.

- Chcę dwieście tysięcy dolarów i helikopter.

- Ktoś ma drobne? Nikt? No cóż, helikoptera też nie mamy. Możemy załatwić forsę do jutra rano.

- To za długo.

- Dostanie pan jutro pieniądze albo nic dzisiaj.

- W takim razie wybieram nic dzisiaj.

- Okej, czyli po kłopocie? Myślałem, że będzie trudniej.

John puścił Rurka i w tym samym momencie został postrzelony przez komisarza.

- Za co? - jęknął ranny. - Przecież puściłem zakładnika.

- No właśnie. Nie taka była umowa? Zresztą nieważne. To tylko małe skaleczenie.

- Odstrzelił mi pan pół ręki.

- Proszę się nie denerwować i opanować gniew. Nadal nie mamy zabójcy.

- Kto zginął? - zapytała postać stojąca za komisarzem. Był to jego brat, znaleziony w kominiarce na brzegu rzeki.

- Co? Mervin? Skąd się tu wziąłeś?

- Przyszedłem po pieniądze.

- Przecież jesteś martwy.

- Czy to wystarczający powód, by nie oddać mi forsy?

- Pięć lat temu ci wszystko zwróciłem.

- Nieprawda, nie kłam mi tu.

- Zaraz, to pański brat? - wtrącił się detektyw, ale został zlekceważony. Komisarz był wyraźnie rozsierdzony.

- Dlaczego zaatakowałeś tamtą kobietę?

- Przecież jestem zboczeńcem. Nie wiedziałeś?

- Muszę cię zamknąć albo zastrzelić.

- Ja ci zaraz dam, ty fiucie.

- Teraz mnie wkurzyłeś. Przywalić ci?

- O, wal śmiało, stary zgrzybiały dziadu.

Mimo zapewnień komisarz zamiast użyć pięści wyciągnął broń i wystrzelił. Spłoszył tym ptaki, które lecąc narobiły mu na czapkę. Marvin zatoczył się do tyłu i został porwany przez silny prąd.

- Trzeba zanotować, że zginął w walce ze stadem rekinów. Przynajmniej nikt nie będzie zadawał niewygodnych pytań.

- Wygląda na to, że to pan jest zabójcą, którego szukamy - szepnął detektyw.

- Naprawdę? Więc to koniec śledztwa?

- W pewnym sensie. Teraz trzeba jeszcze uzupełnić formalności.

- Mniejsza o to. Wreszcie będę mógł wrócić do domu. Michael podrobi tylko odpowiednie dokumenty. Michael? Michael!

- Chyba ktoś go sprzątnął, panie komisarzu - doniósł Rurk.

Michael zaginął i najpewniej zginął. Znaleźli tylko jego palec. To było bardzo stresujące.

- Czy to na pewno nie jest to, co myślę? - zapytał komisarz.

- Nie, to na sto procent palec.

- Może po prostu komuś odpadł. Nie róbmy afery.

- Podsumujmy, zostało nas siedmioro. Pedro, Lucinda, Rurk, ja i pan oraz jeszcze tych dwóch gliniarzy, którzy i tak zaraz zginą - powiedział detektyw do komisarza. - Ktoś po kolei nas wykańcza, podrzucając coraz to nowsze dowody zbrodni. Jakby chciał się z nami bawić albo zależało mu na tym, byśmy nie odjechali przed zmrokiem.

- Rurk, dlaczego trzymasz w rękach zakrwawioną piłę?

- Znalazłem ją w samochodzie.

- Przecież ty nie masz samochodu.

- W tym należącym do komisarza - rzekł Rurk z tępym wyrazem twarzy.

Wszystkie spojrzenia utkwiły w komisarzu, który zaczął nerwowo przebierać nogami.

- Nie wiem, skąd się tam wzięła. Może ciąłem nią drewno.

- Dlaczego jest na niej krew?

- Musiałem skaleczyć jakiegoś robaka. Chyba że to farba. Ostatnio malowałem mieszkanie, a nie miałem pędzla ani wałka. Lubię czasem poeksperymentować. Niekiedy pracuję jako drwal, dorabiam sobie do pensji.

- Zarabia pan cztery razy więcej od nas.

- Ale ja mam żonę i duży dom.

- Chwileczkę, coś sobie przypomniałem...

Detektyw podszedł do Lucindy, która o mało nie zemdlała. Miał nadzieję, że to nie z powodu jego zapachu.

- Pani wychodziła zza radiowozu, miała zakrwawione ręce.

- Mówiłam już, że...

- Kłamie pani. Czytam z pani twarzy jak z otwartej rozkładówki Playboya.

- Dobrze. Ja to zrobiłam. Bałam się, że skażecie Pedra.

- Dlaczego?

Nagle Pedro wyciągnął sporego gnata i strzelił do dwóch stojących najbliżej gliniarzy. Przezornie ubrali oni kamizelki kuloodporne, ale były chińskie, więc przepuściły wszystkie kule.

- On ich zranił! - krzyknął komisarz. - To jakiś czarnoskóry szaleniec.

- To, że kogoś zastrzeliłem, nie powoduje, że możecie mnie obmawiać. Jesteście rasistami, od początku to wiedziałem.

- Proszę się uspokoić.

- Nic z tego. Wiedziałem, że moja kryminalna przeszłość w końcu wypłynie. Tak, to ja załatwiłem wszystkich.

- Ty rasisto! - ryknął komisarz i rzucił się na Pedra. Ten z rozmachem uderzył go w głowę swoją spluwą.

- Zamknąć się! Teraz to ja dyktuję warunki. Dostałem cynk, że w naszej policji jest psychopata. Domyśliłem się, że o mnie chodzi, więc musiałem działać, bo gliniarze byli na moim tropie. Namówiłem narzeczoną na ten sprytny plan. Miała udawać poszkodowaną, dla niepoznaki walnąłem ją młotem. Musiałem odwrócić uwagę wszystkich i wymyślić zbrodnię tak skomplikowaną, by zeszło wam do jutra rano.

- Czemu akurat tak?

- Cisza! Bo wtedy miałem dostać wypłatę i uciec z narzeczoną zagranicę. Ten zboczeniec w kominiarce pojawił się przypadkiem, więc żeby było ciekawiej jemu też przyładowałem, a potem dopisałem kilka słów w pamiętniku i podrzuciłem pierścionek do kieszeni. Zastrzeliłem technika i przekonałem Rurka, by się do tego przyznał, bo był to groźny zabójca. Potem jeszcze moja narzeczona miała mu uciąć palec i podrzucić dla zmyłki, ale zrobiła to tak nieudolnie, że wszystko się spieprzyło.

- Po co nam o tym, do cholery, mówisz?

- Nie wiem. Mogłem milczeć, ale co by to zmieniło?

- Nie miałbyś procesu z połowy kodeksu karnego.

- No tak. Za późno. Teraz was wszystkich zastrzelę.

- Czekaj. Jeszcze się dogadamy. W dodatku masz tylko dwa naboje.

- Nieprawda.

Pedro wystrzelił trzykrotnie w powietrze.

- I co? Blefowałeś. Były trzy.

- Dobra, brać go!

- Jak? Nadal jest dwa razy wyższy.

- No to co? Czy wszystko muszę robić sam?

Komisarz wstał, by znowu dostać w głowę, tym razem pięścią. Pedro odrzucił pistolet i zaczął uciekać. Nie udało mu się oddalić, bo wpadł w pułapkę na niedźwiedzie, zastawioną przez myśliwego-psychopatę.

- Ha. I co, teraz się nie stawiasz? Już nie jesteś taki wysoki, co?- zaśmiał się komisarz.

- Jasne, że jestem. I nadal mam siłę w rękach.

Komisarz dostał w twarz po raz trzeci, więc się zamknął. Afroamerykanin został pojmany i zapakowany do radiowozu.

- Jestem spóźniony. I co ja teraz powiem żonie?

- Że miał pan pracowity dzień.

- Przynajmniej zdążę jeszcze na spotkanie z dziwkami.

Wsiedli do samochodu i odjechali wąską ścieżką. Po chwili jednak komisarz kogoś potrącił.

- To tylko wiewiórka - powiedział.

- Ale ten koleś nadal leży na masce.

- Już nie leży. To pewnie jakiś pijak.

- Podobny do tego poszukiwanego psychopaty o pseudonimie Kszyk.

- Tym lepiej. Nawet po pracy zwalczam przestępczość.

KONIEC



  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Gliniarze i ich alter ego w oparach absurdu (patrz tytuł)??

A jak inaczej ten policyjny świat satyry i groteski (patrz sugerowany gatunek literacki) postrzegać?!
avatar
Podziękujmy Bogu, że to wszystko się dzieje z takimi bohaterami jak Lucinda, John, Rurk czy Pedro,

a nie u nas!
© 2010-2016 by Creative Media
×