Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2017-11-25 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1895 |
NARZECZONY BARBARY
To jest nierozwiązywalny miejski problem: ławka pod blokiem. Rzecz świetna i ceniona od poranka aż do zmierzchu, ale przeklinana, kiedy tylko robi się ciemno. Nikt dotąd nie wymyślił takiej ławki, która funkcjonuje tylko w dzień i dlatego na wielu osiedlach ich mieszkańcy domagają się od administracji totalnej likwidacji ławek – lepiej, żeby ich nie było, niż gdyby miały być użytkowane po zmroku.
Kiedy mieszkałem na osiedlu Uroczysko było to świetne miejsce dla takich jak ja, rodziców z małymi dziećmi. Przed wyjściem z klatki schodowej mały plac zabaw ( betonowa piaskownica, huśtawki, rurki do wspinaczki, no i ławka dla opiekunów), a z drugiej strony bloku drugi, podobnie wyposażony. A kilkaset metrów dalej zalew otoczony łąkami i zagajnikami. Oczywiście wszystkie sprzęty ( piaskownica betonowa!) bez wymaganych dziś atestów, za to wykonane solidnie, a więc odporne zarówno na dzieci, jak i dorosłych wieczornych użytkowników.
Pani Barbara wraz z mężem Stanisławem mieszkała w klatce obok. Ona kucharka, on budowlaniec, obydwoje z pokolenia moich rodziców. Pan Stanisław w tym czasie pracował gdzieś w delegacji i zjeżdżał do domu na weekendy. Pani Barbara akurat nie pracowała, a że czasu miała sporo, więc zapoznała interesujących znajomych z osiedla, podobnie jak i ona mających sporo czasu. A że lato akurat, to czemu gnić w domu, skoro można się gościć na tej ławce przy placu zabaw? No i pani Barbara przyholowała swe towarzystwo biesiadne pewnego wieczora na tą ławkę, stojącą niepokojąco blisko balkonów bloku naprzeciw naszego. Lato, ciepło, więc drzwi od balkonów pootwierane. Pani Barbara była najstarsza w ekipie, więc to ona dyrygowała, kto pije, kto polewa. Rozmowy z każdym wychylonym kubalem stawały się śmielsze i głośniejsze.
Otwarty balkon miała akurat starsza pani ( którą lubiliśmy my, lubiły dzieci – rozmawiała z nimi stojąc na balkonie). Nigdy nie zwracała uwagi dzieciom, gdy te rozswawoliły się i na podwórku robiło się głośno. Ale pani Barbara ze swoim towarzystwem to już była inna kategoria hałasu. Inne, bardziej kontrowersyjne dialogi – a wszystkie było słychać w mieszkaniu starszej pani na pierwszym piętrze. W pewnym momencie natężenie tych rdzennie polskich słów zmęczyło ją, wyszła więc na balkon i odezwała się strofująco do pani Barbary. Znały się – mieszkały w tych sąsiadujących blokach od kilkunastu lat. Ale alkohol pozwolił wziąć w nawias rozsądek pani Barbarze. I zripostowała mniej więcej tak:
Zamknij się, ty stara kurwo, bo mój narzeczony pójdzie tam do ciebie i zrobi z tobą porządek.
Rudy luj, który siedział z panią Barbarą, pogroził jej pięścią, by uwiarygodnić te słowa, starsza pani więc odwróciła się na pięcie i ukryła w mieszkaniu.
O całej sytuacji opowiedziała nam następnego dnia. No tak, dopóki pani Barbara udawała się z towarzystwem nad zalew, albo do mieszkania jednego z nich, tak jakby nie było problemu. Ale to? – grubo sobie Barbara pojechała. Może źle to pamiętam, ale ta historia wydarzyła się we wtorek.
A w sobotę zjechał pan Stanisław. Starsza pani z bloku naprzeciw spotkała go i nie omieszkała zapytać, co to za narzeczonego ma pańska żona? Jakiego? A takiego, z którym prowadza się cały tydzień i różne brewerie z nim wyprawia.
Pan Stanisław, który nie pierwszy już raz musiał ustalać, czyją Barbara jest żoną, przeprowadził z nią rozmowę wychowawczą z użyciem głównie pozawerbalnych środków wyrazu. A kiedy znów wyjechał w delegację, pani Barbara rzadko wychodziła z domu, a jeśli już to w dużych, ciemnych okularach.
ratings: perfect / excellent
Świetna, z perskim oczkiem proza :)