Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2018-03-09 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1800 |
Pierwszy Ważny, podobnie jak jego zastępca nazywany Wicegłównym, nie widzieli przeszkód. W trakcie kuluarowych przechadzek niejednokrotnie napomykali, że rozmowy z opozycją są konieczne. Tym bardziej, że opozycja jest słaba, ledwie dycha, jest bez wyrazu. Uznali, iż z nimi należy, można i trzeba prowadzić pojednawczy dialog. Toteż podczas obrad Centralnego Komitetu wtargnął na gęgalnicę Wicegłówny, intelektualista w stanie spoczynku, weteran stronnictwa specjalizującego się w zaognianiu konfliktów - towarzysz Świętopietr, człowiek zagadkowego formatu; za niecnotliwych czasów opozycyjnych działał po dwóch stronach barykady: jako furfant-kauzyperda w dzień, a po godzinach w podziemiu.
Znalazłszy się na trybunie, zamaszyście westchnął. Po czym łypnął na salę lepszym bielmem. Gdy zaś burza zdawkowych oklasków przeszła w stupor oczekiwania, zaczął od stwierdzenia, że jest bardzo pierwszorzędnie i trzeba coś uczynić, by nie było jeszcze gorzej.
Oznajmił, że to czy tamto przestaje mu pasować. Tym bardziej, że dotychczasowy elektorat poczyna fikać.
Co do niektórych członków Komitetu pojawiają się zastrzeżenia, toteż nie przebierając w słowach stwierdził, że zachodzi prędziutka konieczność wprowadzenia kosmetycznych zmian.
Prawda, że jesteśmy skazani na porozumienie - kontynuował. Tak przynajmniej twierdzimy oficjalnie, gdy nie mamy wyjścia: z przykrością to mówię, lecz nadal obowiązuje nas konstytucja, demokracja i inne pierdoły.
Ale uspokójcie się: prawdą też jest, że to my stawiamy warunki, że to od naszego zaangażowania zależy kształt umowy. Wytyczmy więc zasady, wedle których nam przypadnie wszystko, a im figa.
Tu dodał: ze względu na wkurwiającą opinię społeczną ciągle musimy działać powolutku, a takie działanie hamuje procesy naprawcze. Trzeba więc nam podchodzić do społecznych opinii w sposób taktowny: delikatnie, lecz bez ceregieli. Bez nonsensownych przepychanek i nadmiernego patyczkowania się z hołotą uważającą się za opozycję.
Aczkolwiek wypada nam stwarzać pozory, że postępujemy z wielce rozkoszną subtelnością. Troską niemal. Powinniśmy sprawiać wrażenie zakłopotanych losem naszego majątku. Nieustająco pochylać się nad człowiekiem, by w świat poszła wieść, że jesteśmy sakramencko wrażliwi. Tak się wyrabia markę.
Przecież nie możemy dać się złapać w pułapkę daremnej elokwencji. Kupry nam ugrzęzną w banałach, zabrniemy w mętne dywagacje i zbędne gadki do Władka! W jakieś kołowanie po ścianie i bezpłciowe szczebioty idioty. Podczas gdy nasz problem z opozycją, to nie dmuchanie w kijaszek! Póki co, jest to nasz przeciwnik i trzeba go pokochać, jak dożywocie!
Oczy zebranych były wlepione w mówcę. Tylko Główny wyglądał na znudzonego. Wiedział, że co było do przeprowadzenia, to już obgdakał ze sobą i przyznał sobie rację. Jednakże Wice nie ustawał:
- rzecz pewna, że nadszedł czas na jakieś przyznanie się do popełnienia błędów, ale musimy zrobić tak, by to przyznanie wyszło opozycji bokiem. Musimy udawać skruszonych. Za nic nie możemy zrezygnować ze skruchy. Cokolwiek im przyjdzie do głowy, myśl, koncepcja czy inne dyrdymały, my na to, że owszem, że tak trzymać, to przejdzie, ale wkrótce uderzamy ich obuchem w czubek: wyjeżdżamy ze swymi odcieniami, zastrzeżeniami, niuansami, poddawaniem w wątpliwość.
Dzielimy włos na czworo i zanim się durnie połapią, gdzie jest toaleta, już ich mamy na widelcu, już są rozproszeni, zdezorientowani, wykastrowani z jakiejkolwiek słuszności. A wtedy, drżyjcie narody: niech kombinują, biorą na rozum i marudzą, o co im chodzi.
No i dyplomacja. Dyplomacja, to tutaj jest słowo na właściwym miejscu. Aż się prosi, byśmy byli roztropni, delikatni, wrażliwi, nieomal szczerzy. Są to kwestie niepodważalnych pryncypiów.
Na koniec oznajmił:
- do luftu taka polityka!
Powiało zgrozą i zaległa rzężąca cisza. Lecz już po chwili rozległy się anemiczne brawka. Słuchał tego tajfunu życzliwości i rozpierało go szczęście.
Zaraz jednak do gęgalnicy dorwał się jeden z jego wrogów z przedszkola i wrzasnął:
- Protestuję! A co z PRAWEM?
Powiało konsternacją. Literalnie nikt nie wiedział, co do rzeczy ma tu prawo.
- W czym rzecz - zapytał Główny, ale nikt nie zaryzykował odpowiedzi...
ratings: perfect / excellent