Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-06-25 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1320 |
Inny
Stał na końcu szpaleru odświętnie ubranych gimnazjalistów. Być może z racji wysokiego wzrostu, ale nawet się nad tym nie zastanawiał. Najważniejsze było, że to ostatni już raz i nigdy nie pojawi się na żadnej scenie, żeby zagrać nawet najmniejszą rólkę. Zmuszanie się do bycia zwierzęciem scenicznym wyglądało karykaturalnie i było mu całkowicie obce, mimo to kilka razy stanął z mikrofonem w dłoni i o, dziwo, nawet się nie pomylił.
Napięcie rosło, za chwilę miał podejść do dziewczyny, wziąć ją za rękę i wykręcić z nią kilka naprędce wymyślonych przez profesjonalistkę figur tanecznych. Kilka pozostałych par miało zrobić to samo, nie wiadomo czy lepiej czy gorzej, bo nikt się do tej pory nie wypowiedział, jak ten taniec wychodził na próbach. Tym bardziej teraz wszyscy wyczekiwali momentu, kiedy walc ujrzy światło dzienne i zderzy się z oceną widzów.
Miejsce obok było puste, jego partnerka najwyraźniej się spóźniała, a może jeszcze gorzej niż on przeżywała ten występ, bo też często słyszał, jak bardzo się boi, że wzyscy się będą z niej śmiać. Z głosników popłynęła muzyka poprzedzająca taniec, który mieli wykonać. Dziewczyny ciągle nie było. Najwyżej wyjdzie sam albo w ogóle nie wyjdzie i zostanie tutaj w korytarzu. Może nikt się nie zorientuje. No chyba nie bardzo, bo zrobi się przerwa między parami. Myśli coraz szybciej nabiegały do głowy i wypełniały ją po brzegi. Teraz mogło się stać tak wiele niekontrolowanych zdarzeń, że chłopak nie umiał ich poskładać i wybrać jakiegokolwiek scenariusza, aby uspokić nim zdenerwowanie.
Sala przez otwarte na oścież drzwi wejściowe wydawała się jeszcze większa niż wtedy, gdy wbiegał do niej, by uskuteczniać gimnastyczne wyzwania wuefisty. Czasem wydawało mu się, że to gmaszysko zawali się zanim wykona rzut do kosza, czy zaserwuje prawiłowo ponad siatką. Biegł wtedy pod ścianę i czekał na gwizdek, który wyciagnie go na miejsce zbiórki. Teraz zrobiłby to samo, ale gromiący wzrok przechodzącej dyrektorki przybił go do podłoża.
No tak, teraz to już naprawdę się zacznie – pomyślał i natychmiast poczuł drżenie rąk, z którym nie rozstawał się prawie od sześciu lat. Zaczęło się od zwyczajnego przedstawiania się przed całą klasą. Plątał mu się język, gdy wypowiadał swoje imię – Innocenty. Oczywiście wszyscy się śmiali, no bo kto dzisiaj nosi takie imię. Może być Seweryn, Franciszek czy Mikołaj ale nie Innocenty. Dlatego szybko rzucał zdrobnienie Innek i znowu wtapiał się w tłum.
Z tłumem też miał problemy. Nie lubił hałasów, krzyków, nawet podniesionych głosów, które wbijały się w jego skroń jak ostrza. Do tej pory pamiętał pierszą wizytę w szkole i natychmiastową potrzebę wyjścia z budynku, kiedy zaczęła się przerwa i na holl wylała się wrzeszcząca masa uczniowska. Stanął wtedy pod ścianą, zakrył sobie uszy rękami i stał tak przez całą przerwę. Kilka lat później nauczył się innej techniki, po prostu słuchał muzyki, która skutecznie zagłuszała krzykliwe otocznie.
Nagle przypomniał sobie niedawne spotkanie bierzmowanych. Tego dnia Innek nie czuł się najlepiej. Był rozdrażniony, bo podkład muzyczny, jakiemu poświęcił kilka ładnych godzin nie wychodził. Brakowało jeszcze kilku bitów, inne rozsypywały się gdzieś po drodze, najwyraźniej coś zrobił źle, ale ciągle tego nie potrafił poprawić. Matka przynaglała, że kościół, że podpisy, że ksiądz kazał... Złapał więc słuchawki w nadziei, że w drodze wysłucha jeszcze raz tego kawałka. Ale wcale go to nie uspokajało. Przeciwnie z każdym krokiem czuł coraz wieksze napięcie. Kilkadziesiąt metrów przed kościołem zaczął sobie wyobrażać, jak nogi uginają się pod nim, kiedy wchodzi do świątyni wypełnionej zupełnie nieznanymi mu osobami. Czuł ich wzrok na sobie i coś ściskało go w gardle, hamując oddech i możliwość przełykania śliny. Może jednak chwilę się zatrzymam, usiądę, przeczekam...
Teraz też fala lęku ogarniała go od palcy stóp do głowy. Nie mówił nic, nie odpowiadał na pytanie kolegi, który zauważył, że Innek jakoś inaczej wygląda. Bał się nawet ruszyć, przesuwał tylko lekko obcasem po podłodze, jakby zaistniała nagła potrzeba fizjologiczna, której nie ma już szans zaspokoić. Tym razem nie mógł uciec, usiąć i przeczekać falę lęku, zaszyć się w zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, założyć słuchawki i odpłynąć gdzieś w rytmie hip-hopu.
Odruchowo dotknął swojej marynarki, poprawił klapy i sprawdził czy ostani guzik przy koszuli jest zapięty. Był. Teraz przypomniał sobie, jak mama poklepywała go przed ważnym sprawdzianem czy kartkówką. To go uspokajało, nie na długo, ale jednak...
Kilka taktów walca już popłynęło, trzeba było wychodzić. Dwóch rosłych gimnazjalistów porwało kosz z kwiatami stojący obok a jeden z nich rzucił w stronę Innka: - Tylko nie cykorz! Musisz zatańczyć!
Do teraz Innek sądził, że oni nie wiedzą. Że nie wiedzieli, kiedy uciekał spod tablicy, kiedy zwieszał głowę, nie mogąc wydusić z siebie słowa, kiedy wahał się, czy zwrócic komuś uwagę, że jest chamem i świnią (o czym inni krzyczeli godzinami, używając słów typu debil, idiota, czy pedał). Wiedzieli, a on tak skrzętnie to ukrywał!
Chłopak ruszył biegiem za grupą, żeby nadrobić przerwę, którą stworzyło jego wahanie. Minął drzwi wejściowe, zrobił jeszcze dwa kroki i w tym momencie poczuł lekkie szarpnięcie. Znalazła się zguba – pomyślał i momentalnie wziął za rękę dziewczynę. Walc ma szanse być wykonany przez pełny skład tancerzy. Wystarczy zrobić kilka obrotów, przejść, kroków w miejscu i już. Innek znał ich kolejność bardzo dobrze. Zdążył jeszcze złąpać za guzik, jakby ta czynność miała mu przynieść szczęście. Wziął oddech i zaręcił partnerką pierwszy raz.
***
- Poproszę bilet do Leszna – wyszeptał chłopak stojący obok kierowcy.
- Głośniej, bo nie słyszę! Ta dzisiejsza młodzież, drą się w autobusie, ale jak mają kupić bilet, to na migi pokazują - wzrok kierowcy wyrażał dezaprobatę dla zachowania chłopca. - No i co? To dokąd ten bilet ma być? - zapytał przynaglająco. - Do Leszna...
Chłopak nie miał szans na miejsce przy oknie. Stanął więc w przejściu, nie chciał z nikim gadać, założył słuchawki i spojrzał w bok. Za oknem był świat, który ciagle krzyczał jak kierowca i jak kolega z ławki, jak tłum, którego codziennie spotykał tu i ówdzie. I wtedy w jego głowę jak pocisk wbiła się myśl. Jeśli trudno mu mówić, to może powinien śpiewać! Ostatecznie śpiewać każdy może, jak głoszą słowa znanej piosenki. Może w niej mowa była właśnie o takich, którzy nie umieją się zwyczajnie komunikować się z otoczniem. Są inni, ale niekoniecznie mają na imię Innocenty.