Go to commentsPryl
Text 6 of 27 from volume: Nie nieprawda
Author
Genrenonfiction
Formarticle / essay
Date added2020-01-12
Linguistic correctness
Text quality
Views1281

Wiem, że ten okres w dziejach Polski nie jest oceniany zbyt pozytywnie. Makabra socjalna, siermiężny czas, cenzura, inwigilacja, tłamszenie indywidualności, szarość, nijakość. Sięgnąłem ostatnio – nostalgiczna podróż – w sieci do muzyki z czasów mojej wczesnej młodości i to przekonstruowało moje myślenie o tych czasach. Zespół BARANKI BOŻE. ( Pytałem w pracy kolegów, czy znają ich szlagiery. Nie, nie  słuchamy katolickich zespołów – taka była ich odpowiedź, takie skojarzenia). Nazwy bywają mylące. „Dzisiaj jest niedziela/ lecz my nie idziemy do kościoła/ nas piłka nożna woła”.  „My jesteśmy banda/ każdy z nas to wandal”. I super hit „Chodź zrobimy skok na kiosk”. Te nagrania funkcjonują w sieci, bo ktoś kiedyś zarejestrował ich występ koncertowy, w czasie gdy państwo kontrolowało takie eventy, cenzurowało emitowane treści i skoro dziś mamy świadectwo foniczne, to znaczy że rzecz miała miejsce. Tu, w prylu. Tego rodzaju zespoły ani dla władzy, ani dla kościoła, ani tym bardziej dla „Solidarności” nie były wygodne. Nie pasowały do układanki.

Dostrzegam negatywne aspekty tego czasu, widzę też jednak pozytywy.


Na pierwszym miejscu jest tu dla mnie mieszanie genów. Koniec z chowem wsobnym. Te miejscowości, które miały w miarę stabilną strukturę ludności i wojna niewiele tu zmieniła, poważnie skapcaniały. Wrocław, Warszawa, Trójmiasto, Szczecin i Śląsk poskładane z grup napływających z kresów wschodnich, dynamicznych uciekinierów ukrywających się przed opresyjną władzą w nowym miejscu to ośrodki eksplozji intelektualnej, najszybciej się rozwijające. Jakie piękne kobiety! Jacy atrakcyjni faceci! No i ta sieć szkół technicznych z internatami, w których spotykali się ludzie z różnych zakątków kraju, zakochiwali się w sobie. Moi rodzice, oboje ze świętokrzyskiego, uczyli się w technikach w Łodzi i Gdańsku, chyba dlatego, by było daleko od domu i kontroli rodzicielskiej.

Te miejsca, gdzie struktura ludności słabo ucierpiała dzięki wojnie, a potem doświadczyła napływu ludzi z ościennych gmin i powiatów, to miejsce gdzie rozgrywały się konflikty nieodnotowywane przez historyków. Chłopak spoza dzielnicy, przyjeżdżający do dziewczyny stąd na kieleckich Krymach miał obcinane nogawki od spodni przez miejscowych. Ten z innej wsi, który przyszedł do remizy na potańcówkę i podrywał nasze dziewczyny dostawał sztachetą. Wszystko w źle pojętej obronie naszego zasobu genów: nasze dziewczyny są tylko dla naszych chłopaków. Chów wsobny. A potem te puste spojrzenia słoneczników stojących pod spółdzielnią i łojących wina proste pod sklepem. Bo ich spojrzenie ogarnia tylko najbliższą okolicę.


Na drugim miejscu jest powszechny obowiązek szkolny i konieczność skończenia szkoły podstawowej. II RP też tego próbowała, ale możliwości osiągnięcia tego nie miała. Umiejętność czytania i pisania to coś, co leży u źródeł upadku tego systemu. To ludzie prości, którzy zrozumieli kłamstwa i dzięki czytaniu zobaczyli to, co za fasadą się kryje. To ci, którzy nauczyli się nie tylko mówić, ale i pisać słowo: NIE. Andrzej Gwiazda tak to ujął, że nie da się wykształcić doskonałych kadr technicznych dla przemysłu, które tylko konstrukcyjnie będą się wyrażać, a organizacji pracy i tego, co poza tym nie będą ogarniać. Inteligentni ludzie są trudno sterowalni. Przeczytają nie tylko to, co im się podsuwa, ale i to co sami znajdą i tu pojawiają się niewygodne pytania, na które władza nie chciała dać odpowiedzi.

Że ta akcja nie do końca okazała się skuteczna? To w dużej mierze skutek tego, że struktura społeczna w wielu miejscach trwała od wieków i te tępe spojrzenia słoneczników spod spółdzielni… I to, że takimi, a nie innymi sposobami była robiona. 20 lat temu spotykałem w pracy wtórnych analfabetów. Dziś też spotykam ludzi, którzy nie czytają, bo już nie muszą, nic poza instrukcjami obsługi i tabliczek z informacjami, niekoniecznie ze zrozumieniem. Ale analfabetów prawdziwych  dzięki prylowi trudno tu spotkać.


Jako trzy podam uprzemysłowienie. Nawet jeśli to była mleczarnia w jakimś wypizdowie. Im większy zakład pracy, tym poważniej postępowała tam socjalizacja tych kmiotków. Skoro mamy razem pracować to musimy się dogadać, tak czy tak. Musimy stosować się  do pewnych norm, działać wedle pewnych zasad, pracujemy od 6.30 do 14.30 i mamy być w pracy w tym czasie, niekoniecznie tą pracę wykonując. To kodowało, uczyło pewnych wzorców zachowań, trybów, tak funkcjonujemy. Że ktoś w czasie pracy pojawiał się w domu i coś tam załatwiał to był taki bonus, jak premia uzyskana nagle. W życiu wielu ludzi był to stały dodatek do pensji – to robione w czasie pracy, ale poza nią. Bo płacono ludziom gówniane pieniądze za ich pracę – w państwie robotników i chłopów nisko oceniano pracę proletariatu. Ale w dużych firmach spotkali się chłoporobotnicy, robole z miasta i inni z okolicy, różne środowiska, różne modele zachowań – trzeba się dogadać, żeby razem funkcjonować. Albo znaleźć modele kłótni. No i przemysł chłonął pracowników z tego rolniczego interioru. I ci pracownicy przenosili te technologie na swoje podwórka. Efekt? W pracy oni nic nie umieją, ale u siebie, na podwórku każdy z nich to hydraulik, spawacz, monter, budowlaniec – wszystko potrafi, wszystko  zna. Pryl to z nimi zrobił.


Cztery to wojna. Nie ta, która może do nas przyjść, ale ta którą my zaniesiemy na zachód Europy. Rejestracja przedpoborowych  i to co się z tym wiązało. Rok w rok ocena stanu zdrowotnego populacji. Nie wiem, czy  oceniający byli wiarygodni.  Wiem, że w czasie. gdy mnie chcieli to Romów nie chcieli, nawet ich nie badali . Ja to widziałem tak, że nawet wręcz ich odrzucono jako grupę etniczną.

Ale nas, całą resztę, przebadano, bardzo pobieżnie, ale  dość ogólnie.  Większość nie lecząca   się  na nic , bo to w tych czasach, jeśli chcesz się leczyć to musisz się nakombinować. A skoro chcieliśmy wszystkich policzyć to stąd są te wyniki badań  porównawczych. Kto, jak, co robią takiego, że ci zdrowsi i bardziej się do wojska nadający, a tamci słabiej. Dzięki całym stadom pobocznych informacji, takich jak wykształcenie rodziców,  rejestracja przedpoborowych dawała naprawdę szeroki obraz populacji. Choć to, co potem się z większością tych poborowych wyprawiało jest dość makabryczne – byłem w syfie, więc wiem o czym mówią.


Wszystkie ograniczenia narzucane przez władze wyzwalały olbrzymie pokłady kreatywności, bo ludzie mimo wszystko chcieli żyć normalnie. Źli ludzie, o złych intencjach niekoniecznie tworzyli same złe rzeczy. Bo niekoniecznie wychodziło im to, co zrobić zamierzali. I mimo, że pryl był niezbyt miłym miejscem do życia, to zarazem było tu ciekawie.


  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
W Polsce powojennej nauczono nas dbać o dobrosąsiedztwo tak Pawlaka, jak i Kargula, bo tylko to obu tym rodzinom gwarantowało przeżycie w hermetycznym polskim grajdole (te coroczne wczasy nad Balatonem czy w Złotych Piaskach były tylko rekreacyjno-handlowymi wyjazdami na 1-2 tygodnie, po czym na całe 360 dni w roku wracało się do domu).

Teraz tego nie ma, ponieważ naszymi współczesnych gastarbaiterów-Polaków sąsiadami stali się sami obcokrajowcy: Holendrzy, Nigeryjczycy, Brytyjczycy, Szwedzi itd. Zniknęło spoiwo narodowe, jakie scalało społeczeństwo. Na Zachodzie zarabiamy kupę szmalu i asymilujemy się nie z Pawlakami i nie Kargulami - a z Euro-Azjato-Afrykanerami.

Nieuchronnie globalizujemy się i tracimy swoją narodową tożsamość.

Ten ból :(
avatar
Zmiana systemu politycznego sprawiła, że przestaliśmy być solidarni - i zaczęli być wzajemnie konkurencyjni.

Nie współdziałamy, a rywalizujemy.

Škoda
avatar
Trzyletnia np. w marynarce wojennej czy w lotnictwie wojskowym obowiązkowa służba wojskowa w LWP nauczyła Polaków nie tylko strzelania do ruchomych celów. Wojsko sdrażało ich takse do korzystania z codziennego prysznica i szorowania zębów minimum dwa razy dziennie, z czym niestety nasze wnuki mają problem.
avatar
Codzienny prysznic? Raz w tygodniu. I szczęście, gdy akurat puścili ciepłą wodę. Mycie zębów? Nie, mieli pierdolca na punkcie golenia japy. I w Żaganiu widziałem jak gość pierze skarpetki w paście do zębów. Wojsko nie uczyło higieny osobistej. I nie dawało możliwości zadbania o nią.
avatar
W 1968 i w 69 (od października do czerwca) przez prawie rok służyłem w kompanii moździerzy w 7 Łużyckiej Dywizji Dessntowej w jednostce we Wrzeszczu w "niebieskich beretach". Koszary były poniemievkie, wyposażone w łaźnie z prysznicami; gacie i skarpegki praliśmy szarym mydłem, na przepusgki wyjeżdżaliśmy raz w miesiącu. Początki były ciężkie, jako rrktuci dostawaliśmy ostry wycisk od starsxych roczników, na poligonie w Toruniu, gdzie stacjonowały wojska artyleryjskie, spaliśmy na własnoręcznie sianem wypchanych materacach, i do mamy było bardzo daleko. Jak to wyglada teraz? Mam nadzieję, że po pięćdziesięciu latach dużo lepiej.
© 2010-2016 by Creative Media