Author | |
Genre | common life |
Form | drama |
Date added | 2020-05-15 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1519 |
Scena 14.
Salon na plebanii (jak w scenie 8.).
Na stole dzbanek z kawą, filiżanki, talerzyki, ciastka, butelka koniaku, kieliszki.
Andrzej, Marek i Teo siedzą przy stole, jedzą i piją, rozmawiają. Andrzej w sutannie prałata.
ANDRZEJ
Wiedziałem, że to się, kurwa, nie uda.
MAREK
I co panikujesz? Dostałeś czerwony kolorek? Dostałeś.
TEO
Właśnie. Spoko.
ANDRZEJ
Co „spoko”? Dostaniemy po dupie wszyscy.
MAREK
Mojego podpisu tam nigdzie nie ma.
TEO
A ja mam „konsultacje”. Nic konkretnego. Ty też.
ANDRZEJ
Jak to: „nic konkretnego”?
TEO
Oczywiście. Działaliśmy w dobrej wierze, nie sami przecież... Nie bój się, nie my dostaniemy po dupie, jak już, tylko ci na górze.
MAREK
No. I tego się trzymaj. A tak w ogóle, to nic się nie stało. Rozmyło się i nie ma. Polej, Andrzej. Butelkę postawił na stole, nie wiadomo, po co? Albo ją schowaj, albo lej.
TEO
No, dawaj, dawaj. Albo, faktycznie, schowaj ją sobie. A nie tak, wystawia gąsiora...
Andrzej nalewa koniak do kieliszków.
ANDRZEJ
„Spoko”, „spoko”... Ja najbardziej oberwę.
TEO
Ty? Niby za co? Ciebie nie ma w tej sprawie, cykorze. Ty zacząłeś, w dobrej wierze, ale nie ty to dalej ciągnąłeś. Więc nie masz się co martwić. Listonosza się nie zabija. No...
Wszyscy wypijają koniak.
MAREK
Oczywiście. Ty byłeś na samym początku. Tylko. Ja, to już prędzej. Ale też nie, bo byli tam ważniejsi ode mnie, co podtrzymali moje zdanie. Ba. Więcej. Byli tak nakręceni...
TEO
Pewnie. Marka w tym nie ma. I w ogóle, nie można mówić o jakiejś winie, kogokolwiek. Tamtych też.
MAREK
No. Ciebie też to nie dotyczy, bo ty byłeś od postawienia jej na nogi. A co oni dalej zadecydowali, to nie twoja broszka.
TEO
No pewnie. My robiliśmy tylko swoje.
ANDRZEJ
No tak, tak. Pewnie.
TEO
Nie ma przestępstwa, nie ma kary.
MAREK
Tak jest. Jakie w ogóle przestępstwo? Działanie w dobrej wierze, dla dobra naszego Kościoła. Kto to podważy?
ANDRZEJ
Ale „Flaszka” krzywo na mnie patrzy...
MAREK
Przejdzie mu. Zreflektuje się, że on też na tym zyskał.
ANDRZEJ
No... Właściwie... Właściwie, to tak.
TEO
Cykor jesteś, mówię.
ANDRZEJ
Bohater się znalazł. No dobra... No, to się trochę uspokoiłem...
TEO
A ja czułem, że to się tak skończy.
MAREK
Ja też. Ale nie wiedziałem, że taki casus wynajdą... No, sam widzisz, Andrzej. Żadnej w tym naszej winy nie ma. To tylko kwestia interpretacji. A że góra tak to postrzegała, to, widać, zależało im na tym.
TEO
Otóż to. I tak nie my byśmy decydowali.
MAREK
A ty taki spietrany, prałacie...
ANDRZEJ
No, to poleję jeszcze. Macie rację. Chyba.
Andrzej nalewa koniak do kieliszków.
TEO
To Agata robiła?
ANDRZEJ
Tak. A te eklery z cukierni.
MAREK
Nie. Do koniaku? Weź przynieś coś konkretnego...
TEO
A ja sobie coś skubnę chyba...
ANDRZEJ
Dobra. Teo, wypijemy, a potem mi wytłumaczysz, co to z tym... rezonansem.
Wszyscy wypijają koniak.
TEO
Ja nie jestem specjalistą... Jak leżała jak warzywo, przeprowadzali jej różne badania. A nasi sobie wynaleźli, że nie wszystko zostało zbadane tak, jak oni by chcieli. Gdyby badali jej reakcje na konkretne impulsy, to może by się okazało, że była częściowo świadoma. Chodziło im dokładnie o współodczuwanie emocjonalne. Bo mogli ją bombardować obrazami chorych dzieci, straszyć czymś okrutnym...
ANDRZEJ
Aha. Coś łapię.
TEO
I może by wtedy zareagowała. Może. A tak? Samoistne wybudzenie ze śpiączki i brak możliwości przeprowadzenia dalszych badań, w celu stwierdzenia, czy była choćby częściowo świadoma.
MAREK
Bardzo ładnie to zrobili... Naciągane to, co prawda, ale bardzo ładne.
TEO
To jest jak z dowodami przestępstwa. Muszą być zebrane legalnie, zgodnie z procedurami. Bo inaczej każdy cwany adwokat je odrzuci, jako „niepełnowartościowe”. Nieważne, po prostu.
ANDRZEJ
Skurczybyki.
TEO
Bardzo ładnie, w białych rękawiczkach...
MAREK
Dotarło? To polej. Jeżeli była częściowo choćby świadoma, to nie można wykluczyć, że... A nie można wszak wykluczyć, że była choćby częściowo świadoma. E? Taki... majstersztyk prawniczy.
Andrzej nalewa koniak do kieliszków.
ANDRZEJ
Furtka. No... To jesteśmy kryci. No...
Wszyscy wypijają koniak.
MAREK
Ty sobie nawet nie wyobrażasz, jak tęgie głowy nad tym pracowały. I jak długo.
ANDRZEJ
I za jakie pieniądze, co?
MAREK
Nie nasze.
ANDRZEJ
A boją się tego, jak diabeł święconej wody.
MAREK
A dziwisz się?
TEO
No. I nie ma sprawy Urszuli K. I nigdy nie było.
MAREK
Tak jest. I wszystko dokładnie, elegancko, zamiecione. A ty masz dopilnować, żeby i u niej tak było.
TEO
Już jest. I będzie.
MAREK
No widzisz, Andrzejku drogi, ty nasz prałacie kochany...
ANDRZEJ
Już leję, leję, opoju stary...
Andrzej nalewa do kieliszków koniak.
ANDRZEJ
No. To zdrowie naszej kochanej Urszulki.
MAREK
Żeby jej się wiodło. Ale po cichutku...
(wyciąga wskazujący palec w kierunku Teo)
TEO
No.
Wszyscy wypijają koniak.
MAREK
To, mówisz, „Flaszka” się na ciebie boczy? He, he, he, he... Może ci nagwizdać.
ANDRZEJ
No, jak tak sprawy stoją... Pewnie.
TEO
Jasne.
MAREK
E, dawaj jeszcze jednego.
TEO
Dawaj, dawaj, „czerwona wstążeczko”.
ANDRZEJ
A co ja wam będę żałował. Wasze wątroby.
Andrzej nalewa koniak do kieliszków.
MAREK
Jakby co, mamy naszą Urszulkę, nie? He, he, he.
ANDRZEJ
Tak jest.
TEO
To jeszcze raz zdrowie naszej kochanej Urszulki. Udała nam się.
Scena 15.
Gabinet Teo (jak w scenie 1.).
Teo siedzi z biurkiem, przegląda jakieś papiery.
Słychać PUKANIE do drzwi.
TEO
Proszę.
Drzwi się otwierają, wchodzi Urszula, zamyka drzwi. Teo wstaje, witają się.
TEO
O, jesteś. Bardzo się cieszę.
URSZULA
Cześć, Teo.
TEO
(śpiewa)
„Ach witaj mi, witaj, Urszulo”... Siadaj, proszę. Napijesz się czegoś?
Urszula i Teo siadają przy biurku.
URSZULA
Nie, dzięki... Przyjechałam na parę dni... Zobaczyć się z dziećmi i w ogóle... No i nic z tego wszystkiego nie wyszło, co?
TEO
I dobrze. Tylko niepotrzebnie szumu by narobili...
URSZULA
A ja się bardzo cieszę, że to się tak skończyło. Po co mi to w ogóle?
TEO
No... Ale szkoda trochę...
URSZULA
Tak. Ja bardzo chcę pomagać innym, ale nie tak, jak oni wszyscy by tego chcieli.
TEO
A jak?
URSZULA
Ja tak mało umiem... Muszę rozumieć to, co robię. Może, za jakiś czas... Wiem, że powinnam iść w tym kierunku, ale... bardzo powoli i ostrożnie. Odczuwam ból. Fizyczny, prawdziwy ból razem z innymi, chorymi. To nie tylko altruizm... Rozumiesz? Ale... powolutku.
TEO
Bardzo słusznie, Ula. Po pierwsze, nie szkodzić. Nie bez powodu tak cię prosiłem, żebyś była neutralna, żebyś się w nic nie wmieszała... Oni by ci tylko zrobili krzywdę. Ja ten scenariusz rozgryzłem już po kilku dniach. Wiedziałem, że nie dopuszczą do tego... No.
URSZULA
I co dalej?
TEO
Nic. Masz certyfikaty, cichą aprobatę władz i Kościoła... Byle byś się nigdzie nie mieszała. Bo oni, wiesz... trochę się ciebie boją. A jak się wystraszą... Możesz pracować z Mirkiem, czy z kimś innym, kiedyś otworzysz może swój gabinet... A możesz też przecież wrócić do pracy w urzędzie.
URSZULA
Zastanawiałam się, czy ty tam czasem nie mieszałeś gdzieś swoich paluchów, co?
TEO
E... Przyznaję, bardzo mnie korciło, żeby im wykręcić jakiś numer. Nawet miałem już pewien pomysł... Ale ty byś przy tym oberwała rykoszetem. I to mocno. A tak? Samo się wszystko rozlazło, jak stare prześcieradło. Śladu nie ma. I bardzo dobrze. Oni by cię zniszczyli. Już nie ma stosów, czarownic się nie pali. Można bardziej subtelnie. I skuteczniej. Pooglądaj telewizję... No. To co, chcesz kawę? Albo...
URSZULA
Nie... A możesz się urwać, na godzinkę? Widziałam tu, niedaleko, taką przyjemną kawiarnię, pójdziemy?
TEO
Na kawę? Pewnie. Dla ciebie wszystko. A tak w ogóle, to zrób sobie wakacje. To ci dobrze zrobi. Jakieś Włochy...
URSZULA
Sama nie pojadę. Chyba, że z tobą...
TEO
Ale ja już nie jestem twoim terapeutą. Chyba...
URSZULA
A, zapomniałam to słowo. A... „Przyjaciel”?
TEO
Przyjaciel ma swoje obowiązki, pracę, brak urlopu...
URSZULA
A... „Ukochany”? Co? Ładne słowo. Podoba mi się.
Urszula kładzie dłoń na dłoni Teo, on odwzajemnia uścisk.
TEO
Urszulko droga... Ja nie jestem pewien, czy mogę jeszcze sam siebie nazywać mężczyzną...
URSZULA
No... to ci pomogę trochę... Co to dla mnie? Albo weźmiesz jakieś zastrzyki, czy co?... Ja już nie mam dwudziestu lat, wiesz?...
Urszula wyciąga z torebki jakieś foldery i podaje je Teo.
URSZULA
Przyniosłam parę katalogów biur podróży... Zobacz... Piękna plaża, co? Słońce, morze...
TEO
Chorwacja?
URSZULA
No... Czemu nie? Początek sezonu. Pojedziemy, Teo? Razem. Tylko ty i ja. Tylko my. Teo?...
TEO
Kusicielko ty...
URSZULA
To znaczy, że się zgadzasz...
TEO
Tak, Ula. Pojedziemy. Pewnie, że jedziemy.
Teo kładzie dłoń na dłoni Urszuli.
URSZULA
A... to słowo?
TEO
„Ukochana”? Tak, moja ukochana Urszulko. To właściwe słowo.
Teo całuje Urszulę w rękę.
URSZULA
To... Co z tą kawą?
TEO
Gorąco zapraszam, ukochana moja.
KURTYNA
ratings: perfect / excellent
Jak dobrze, że miłość zawsze zwycięża, a już na plażach bratniej słowiańskiej Chorwacji zwłaszcza...
Rozgrywający się przed okiem widza niniejszy dramat jak w dobrej elektrowni - trzyma wszystkich pod szokującym napięciem aż do kulminacyjnego rozładowania
Moja droga Orszulo, tem zniknieniem swojem."
/"Treny", Jan Kochanowski, 1580 r./
Jakie spustoszenia czyni inna strata, Litwo, ojczyzno moja, co jesteś jak zdrowie??
/Adam Mickiewicz "Pan Tadeusz", 1834/
Każdy utwór literacki (tutaj dramatyczny obyczajowy) powstaje w jakimś już gotowym kontekście historycznym, politycznym, kulturalnym, literackim itp., itd.- i przez ten kontekst jest/będzie odczytywany. Nic nie rodzi się z próżni