Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-06-02 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1028 |
Ileż to razy, ilekroć serce nam zjadała trwoga o los najbliższych tam na wschodzie, het! daleko za górami, za lasami, za siedmioma rzekami, ilekroć tylko strasznie padaliśmy duchem, zawsze słyszeliśmy gdzieś blisko ciche kobiece słowa:
- No, coś się tak, kolego, rozkleił? Zapalcie sobie papieroska, zaraz lżej będzie. Ten kawałeczek chleba dla was. Przepraszam, że nie mam więcej...
To nasze dziewczyny, Kława Liessiowa, Tania Okułowa, Nina Sałtanowa, próbowały, jak tylko mogły, wesprzeć mnie i wielu naszych towarzyszy niedoli. Jestem im nieskończenie wdzięczny. W tamtych ciężkich czasach każdy papieros był wprost na wagę złota.
Oprócz naszych dzielnych pań także Misza Edelmanis zbierał obfite żniwa w naszym Blankenfelde. Śpiewał cudowne italiańskie canzony alla napoletana, i Francuzi, raz kiedyś przypadkiem usłyszawszy jego piosenkę, bardzo często potem prosili go, by im coś zaśpiewał. Improwizowane przy kolczastych drutach przez Miszę koncerty podobały się nawet naszym wartownikom, dlatego, obserwując bacznie, co się dzieje, jednocześnie przez palce patrzyli na podobne naruszenie obozowych twardych zakazów. Ponadto już wiedzieli, że jedziemy niebawem do CCCP, i nie obawiali się z naszej strony żadnej ucieczki. Tak liberalna z ich strony postawa ułatwiła nam pewnego wieczoru przekazanie Francuzom dwóch kompletów cywilnego ubrania, i kilka dni później dwaj francuscy oficerowie uciekli z miasta podczas pracy. Niestety, zostali schwytani. Niemcy przy okazji połapali się, ale już było za późno. Za karę zostaliśmy pozbawieni *obiadu*, i ograniczono nam miejsca spacerów. Odtąd kontakt z francuskimi jeńcami był skrajnie utrudniony. Przy drutach kolczastych, oddzielających nasze połowy, zawsze stał jakiś wachman z automatem i nie pozwalał do nich się zbliżać. Koncerty Miszy się skończyły, skończyły się też francuskie podarki dla naszych dziewczyn.
... Radioodbiornik Artaszy jednak nadal działa. Czasami nawet w ciągu dnia udaje się złapać Moskwę. Rudakow włazi pod koc i tam, na górnej pryczy słucha. Ktoś z naszych zawsze wtedy głośno śpiewa, inni wszczynają krzykliwą kłótnię, ktoś jeszcze zabiera się za hałaśliwe sprzątanie: trzepie materace, zamiata podłogę, aż kurz leci, albo myje nasze kubki i miski, a ci, co znają niemiecki, próbują zająć rozmową wartownika. Trzaski w radiu mogłyby zwrócić jego uwagę, a tego nikt z nas nie chce.
Wieści z Ojczyzny są straszne. Armia Czerwona wciąż się cofa, ale w każdej radiowej audycji zaczyna pobrzmiewać twarde przekonanie, że przecież tak nie będzie wiecznie, że kiedyś ta zła karta musi się przecież odwrócić. We wszystkich wiadomościach codziennie słyszymy zapewnienia CZASOWO, PRZEJŚCIOWO, i z dnia na dzień coraz bardziej zaczynamy temu wierzyć. Fryce robią wszystko, by zachwiać w nas tę wiarę, mimo że przecież jedziemy na wymianę. A nuż któryś z naszych się przestraszy i jednak zechce zostać w Blankenfelde. Jacy głupcy! Płonne wszelkie wasze nadzieje!