Go to commentsZAMEK WULZBURG 9
Text 74 of 167 from volume: Jurij Klimiencienko. Okręt płynie dalej
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2020-06-14
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1163

Dzisiaj hordy brunatnej hitlerowskiej zarazy depczą naszą ziemię, próbując TAM u nas odebrać to nasze tak piękne przecież byle jakie życie, chcą nas zamienić w niewolników i zmusić, byśmy lizali ich wyglancowane buty... Te myśli są wprost straszne. Gdyby nie ten nasz przeklęty jeniecki los, gdybyśmy tylko w czasie ich napaści byli w domu, rwalibyśmy się do każdej walki, przewozili statkami każdy wojenny transport, wspieralibyśmy front wszędzie! Wiedzieliśmy, ile znaczy trud marynarza w czasie wojny. A tu siedź już który miesiąc całkiem biernie i w kompletnej bezsilności! Co matce-ojcu, żonie i dzieciom powiesz, kiedy cię zapytają: *No, jak tam? Odsiedziałeś już swoje?!* Na samą jedną o tym myśl żyć ci się odechciewało.


Raptem w ciemnościach rozlega się głos mechanika Gruścienko:


- Jak bym miał czapkę-niewidkę, wsadziłbym ją sobie na głowę, przebiłbym się przez wszystkie te ich cholerne ściany i jak na skrzydłach poleciał do swoich...

- Albo choćby mieć taki latający dywan... To nawet w kilku moglibyśmy się stąd wyrwać...

- Może wymyślimy taki balon, co nas stąd wyniesie...


Nikt się nie śmieje, nikt nie ironizuje, nie słychać żadnych sceptycznych, trzeźwych uwag. Każdy myśli tylko o jednym: jak się wyrwać z tych hitlerowskich łap? Jak??


....................................................................................................................................................................



W korytarzu na ścianie wisi regulamin dla jeńców wojennych. Za najmniejsze wykroczenie - kula w łeb.


Głodujemy. Stan psychiczny marynarzy z każdym dniem coraz bardziej się pogarsza. Nastała jesień. Codziennie pada deszcz. Niebo jest szare. W celach sakramenckie zimno, wszędzie panuje wilgoć i wszędzie rosną na suficie i na ścianach wykwity pleśni. Nie mamy papierosów. Na więziennym podwórcu rośnie czerwony buk. To jego liście suszymy, potem robimy z nich *tytoń* - i takie skręty palimy. Po kilku sztachnięciach natychmiast zaczynasz kaszleć jak potępiony, zbiera ci się na wymioty i w końcu rzygasz, choć nie ma czym. Mimo to te buczynowe liście kurzymy, żeby zagłuszyć głód. Drzewo nasze *tytoniowe* nazywamy *Winstonem Churchillem*. Jego listki tak mocno trzymają się gałązek, że wcale nie opadły nawet zimą. Churchill w jednej ze swoich wcześniejszych mów parlamentarnych, kiedy jeszcze w Berlinie odbiornikiem Artaszy łapaliśmy Londyn, zapowiedział - i dobrze to każdy z nas zapamiętał: *... nie opadną jeszcze liście z drzew, jak już otworzymy drugi front!`  I słowa swojego dotrzymał. Buk nasz stał cały w czerwonych liściach, a drugiego frontu jak nie było, tak nie ma.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media