Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-06-14 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1175 |
Dzisiaj hordy brunatnej hitlerowskiej zarazy depczą naszą ziemię, próbując TAM u nas odebrać to nasze tak piękne przecież byle jakie życie, chcą nas zamienić w niewolników i zmusić, byśmy lizali ich wyglancowane buty... Te myśli są wprost straszne. Gdyby nie ten nasz przeklęty jeniecki los, gdybyśmy tylko w czasie ich napaści byli w domu, rwalibyśmy się do każdej walki, przewozili statkami każdy wojenny transport, wspieralibyśmy front wszędzie! Wiedzieliśmy, ile znaczy trud marynarza w czasie wojny. A tu siedź już który miesiąc całkiem biernie i w kompletnej bezsilności! Co matce-ojcu, żonie i dzieciom powiesz, kiedy cię zapytają: *No, jak tam? Odsiedziałeś już swoje?!* Na samą jedną o tym myśl żyć ci się odechciewało.
Raptem w ciemnościach rozlega się głos mechanika Gruścienko:
- Jak bym miał czapkę-niewidkę, wsadziłbym ją sobie na głowę, przebiłbym się przez wszystkie te ich cholerne ściany i jak na skrzydłach poleciał do swoich...
- Albo choćby mieć taki latający dywan... To nawet w kilku moglibyśmy się stąd wyrwać...
- Może wymyślimy taki balon, co nas stąd wyniesie...
Nikt się nie śmieje, nikt nie ironizuje, nie słychać żadnych sceptycznych, trzeźwych uwag. Każdy myśli tylko o jednym: jak się wyrwać z tych hitlerowskich łap? Jak??
....................................................................................................................................................................
W korytarzu na ścianie wisi regulamin dla jeńców wojennych. Za najmniejsze wykroczenie - kula w łeb.
Głodujemy. Stan psychiczny marynarzy z każdym dniem coraz bardziej się pogarsza. Nastała jesień. Codziennie pada deszcz. Niebo jest szare. W celach sakramenckie zimno, wszędzie panuje wilgoć i wszędzie rosną na suficie i na ścianach wykwity pleśni. Nie mamy papierosów. Na więziennym podwórcu rośnie czerwony buk. To jego liście suszymy, potem robimy z nich *tytoń* - i takie skręty palimy. Po kilku sztachnięciach natychmiast zaczynasz kaszleć jak potępiony, zbiera ci się na wymioty i w końcu rzygasz, choć nie ma czym. Mimo to te buczynowe liście kurzymy, żeby zagłuszyć głód. Drzewo nasze *tytoniowe* nazywamy *Winstonem Churchillem*. Jego listki tak mocno trzymają się gałązek, że wcale nie opadły nawet zimą. Churchill w jednej ze swoich wcześniejszych mów parlamentarnych, kiedy jeszcze w Berlinie odbiornikiem Artaszy łapaliśmy Londyn, zapowiedział - i dobrze to każdy z nas zapamiętał: *... nie opadną jeszcze liście z drzew, jak już otworzymy drugi front!` I słowa swojego dotrzymał. Buk nasz stał cały w czerwonych liściach, a drugiego frontu jak nie było, tak nie ma.