Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-07-05 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1163 |
I nagle ktoś powiedział:
- Pamiętacie to? Tańczą w powietrzu wielkie płatki śniegu... Sklepowe witryny lśnią w światłach ulicznych latarni. Biegniesz obładowany zakupami. W kieszeniach płaszcza flaszki szampana, w obu rękach torby z prezentami. Na ulicach wystrojeni przechodnie, wszędzie słychać muzykę... Czy my tego dożyjemy?
- Co ty, chłopie?! Dożyjemy! To co, panowie? Zapalimy?
Na środku stołu stoi pełne petów blaszane pudełko - dary tych naszych marynarzy, co pracują na mieście. Przez wiele dni zbierali je na ulicach i oszczędzali specjalnie na ten dzień. Błękitnawy dymek wypełnia celę. W jego esach-floresach masz wrażenie, że widzisz swój dom rodzinny, kochane twarze...
Wspominam Lidusię, synka i mamę... Jak pięknie potrafiła wszystko przygotować na powitanie Nowego Roku! Zawsze wtedy napiekła przepysznych smakołyków, kupiła bożonarodzeniową choinkę*) i z wnuczkiem ją przystroiła, sama ubrana w tę swoją przez siebie uszytą świąteczną suknię wygląda tak młodo i pięknie. Oczy jej lśnią... Zawsze lubiła ten czas spędzać właśnie w domu z nami, mówiąc, że to święto rodzinne, i była zła, gdy razem z żoną gdzieś wychodziliśmy balować na mieście...
Przypomniałem też sobie, jak obchodziliśmy 10-lecie naszego z Lidusią ślubu. Oprócz rodziny zaprosiliśmy wtedy tylko naszych najbliższych przyjaciół: Stiepanidę, Żeńkę Martyncewa, Kolię Kriukowa i Lenika Królikowskiego... Dostaliśmy masę kwiatów. Wszyscy pili szampana, było wiele śmiechu...
Raptem Żeńka wrzasnął:
- Wypijmy za nich jak za staruszków! Toż oni już 10 lat razem przeżyli! Chyba macie siebie już po uszy dosyć, nie?
Razem z żoną jednocześnie zaprzeczyliśmy. Wziąłem wtedy ołówek i skrupulatnie podliczyłem, że w tym okresie tak naprawdę razem spędziliśmy może z półtora roku. Przecież przez cały ten czas pływałem po morzach i oceanach całego świata. I oboje wówczas zażądaliśmy, by składali nam życzenia jak młodożeńcom. Wszyscy to zaaprobowali jednogłośnie.
Przypomniałem też sobie Pakidjanca i jego pierwszy rejs na *Towarzyszu*... Ugaszczał mnie przed wyjściem w morze najprawdziwszym winem argentyńskim, którego butelkę wycyganił od starpoma. Był już trochę podpity, wesoły i nieustannie trajkotał:
- Jak za 10 lat się spotkamy, obaj już będziemy kapitanami. Siądziemy wtedy, wypijemy i będziemy wspominać to, jak pracowałem jako bufetowy. Ale będzie śmiechu, co?
I Pakidjanc, i Stiepanida, i Żeńka dzisiaj pływają na okrętach, pomagają frontowi, wspierają walczącą Ojczyznę... O niczym innym wcale się nie myślało.
Nie wiedziałem wtedy, że nasz kochany Stiepanida - Gieorgij Wasiljewicz Stiepanow, starszy lejtenant, w pierwszych dniach wojny na swoim trałowcu wszedł na niemiecką minę i wraz z całą załogą zatonął... Nie miałem też pojęcia, że Pakidjanc, wyszedłszy w swój pierwszy kapitański rejs, kilka tygodni potem został storpedowany przez niemiecką łódź podwodną, i nikt tego nie przeżył... I że Żeńka Martyncew o mało co nie rozstał się z życiem, kiedy jego statek szpitalny *Andriej Żdanow* wszedł na pole minowe... Nie wiedziałem, że Kolię Duwe faszyści zastrzelili, kiedy rannego koledzy próbowali go z wody wtaszczyć do szalupy ratunkowej... I o tym, jak zginął mój kolega ze szkoły morskiej, Sasza Ostroumow w konwoju *PQ-16*, jak był zastrzelony na pokładzie statku z niemieckiego samolotu Stiopa Klimienow, jak tonął Kolia Tiunienko... Nie wiedziałem wtedy wcale nic.
A w celi jarzyły się ogienki naszych niedopałków, i każdy dumał o swoim. Po chwili znowu ktoś przerywał milczenie, mówiąc:
- A pamiętacie...
............................................................
*) kupiła bożonarodzeniową choinkę - w prawosławnej Rosji Boże Narodzenie obchodzi się nie w grudniu jak u nas, a w styczniu