Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-07-05 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1211 |
.....................................................................................................................................................................
Wrócił do obozu von Ibach, i mamy kolejnego nowego komendanta, za którym ciagnie się zła sława. Skąd to już wiemy? Nie zdążył jeszcze człowiek przejechać zamkowej bramy - już jego charakterystyka jest wszystkim znana, i teraz pozostaje nam tylko ją sprawdzić. Niestety, na własnej skórze. Ibach ponownie zajmuje stanowisko zastępcy komendanta. Ciekawe, co robił przez te ostatnie dwa lata? Nasi dyżurni w komendanturze na pewno się tego niebawem dowiedzą.
...Zdjęto służbę wartowniczą na korytarzach. Dotychczas wraz z nastaniem ciemności aż po świt wermachtowcy łazili po wszystkich piętrach, zaglądali do naszych cel, budzili nas, sprawdzali stan liczebny. Teraz już po nocach tego nie będzie. To wspaniale! Pozostała tylko ochrona zewnętrzna - i te ogromne dębowe zamkowe wrota, zamykane na potężne wielopudowe zasuwy. Dlaczego zredukowali liczbę wartowników? Ludzie mówią, że nie starcza giermańcom ludzi na frontach, i to dlatego naszych wachmanów wysłano na wschód. A może to ten niemiecki - jak śpiewają w tym ich słynnym marszu - *Drang nach Osten*? Wartowników tych uroczyście pożegnano. Widzieliśmy całą tę ich szopkę z naszych okien.
Ustawiono ich w szereg na placyku przed barakiem oficerów. Komendant rozdał im wszystkim jakieś podarki, a potem wygłosił poruszające przemówienie. Jak zwykle darł pysk, radził zniszczyć wroga bez litości, wróżył im szybki zwycięski powrót i żelazne krzyże... A ci młodzi, jeszcze nie obstrzelani ludzie z wytrzeszczonymi oczami i wyciągniętymi przed siebie rękoma jak szaleńcy krzyczeli: *Heil Hitler!*, śpiewali hymn *Horst Wessel*, a potem ich wszystkich załadowali na ciężarówkę, i nigdy nikt z nich do nas już nie wrócił.
Na tej pożegnalnej *paradzie* po raz pierwszy ujrzeliśmy naszego obozowego magazyniera w pełni jego krasy. Okazało się, że Koller ma wyższą rangę w SA. Stał w nowym brunatnym mundurze szturmowca z dystynkcjami sturmbannfurhera i czerwoną opaską ze swastyką na rękawie. Twarz miał natchnioną, i w czasie, kiedy komendant tak się wydzierał, cały czas trzymał rękę do góry. No, cóż... My również życzyliśmy odjeżdżającym wartownikom krzyży. Drewnianych. Z nami tutaj mogli walczyć tak, jak chcieli, i bez żadnych przeszkód. Zobaczymy, jak sobie teraz poradzą na froncie wschodnim.
..................................................................................................................................................................
Weifel zastrzelił kota, który od kilku dni błąkał się po zamku. Tak trenował się w strzelaniu. Potem chwalił się przed żołnierzami swoim okiem snajpera. Kota zabił, lecz go już nie sprzątnął. Zwłoki biedaczka podnieśli dopiero nasi ludzie i przynieśli do więzienia. U Francuza *Żorża* Mercadera zajarzyły się oczy.
- Dawaj, dawaj go tutaj! Będą z niego befsztyki... czy co tam! Daj go, ja go sprawię!
*Żorż* zacmokał ustami z lubością i aż zmrużył oczy na samą myśl o tym, jakie to będą pyszności. Mogłeś pomyśleć, że niczego przez całe swoje życie nie robił, tylko żywił się kotami. Weifelowską zdobycz więc to jemu oddali pod warunkiem, że jak już to jego ragout będzie gotowe, zaprosi na nie także nas do degustacji. Francuz długo kiwał się nad kotem. Od któregoś z Żydów-Polaków dostał liście laurowe i pieprz i w tym maceracie mięso przetrzymał do następnego dnia, garnek postawił na kozie, mieszał w nim i mieszał i w końcu z dumą obwieścił:
- Zapraszam do stołu.
Chętnych zebrała się cała cela, więc każdy dostał po mikroskopijnym kawalątku. Kulinarne umiejętności *Żorża* zostały należycie docenione, gdyż jego kocie ragout posmakowało wszystkim. W ten sposób został ogłoszony mistrzem kuchni francuskiej. Sukces ten tak go uskrzydlił, że kiedy Alieksiej Pietrowicz Ustinow przyniósł kiedyś do celi dwie spore garście winniczków, zebranych za tylną ścianą naszego więzienia, Francuz ponownie wpadł w natchnienie:
- Zrobię wam dzisiaj pieczone ślimaki.
Oblepił każdego winniczka rozmoczonym chlebem i włożył do żaru w naszej kozie. Danie to cieszyło się podobnym entuzjazmem jak jego kocie ragout. Żuliśmy te pychoty z rozkoszą, chociaż w smaku przypominały przypieczoną gumę. Z pewnością zjedlibyśmy wtedy nie takie jeszcze niewiarygodne dania. Ludzie byli strasznie wygłodzeni...