Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2012-01-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2874 |
- Odebrałam twoje garnitury z pralni – krzyknęła od progu, szamocząc się z torbami i kluczami, które utknęły w zamku i za nic nie chciały wyjść. Trwało kilka minut, nim udało jej się wreszcie wejść do przedpokoju.
- Tyle razy mówiłam, żebyśmy wezwali ślusarza – powiedziała nieco rozżalona.
Zdjęła buty. Powiesiła płaszcz do szafy. Poprawiła włosy w lustrze. Weszła do kuchni. Zerknęła na zegarek. Była dopiero 10.
- Mam straszną ochotę na kawę. Zrobię - krzyknęła z kuchni, a jej głos powędrował przez całe mieszkanie, odbijając się od ścian i mknąc przez wszystkie pokoje.
- Kupiłam świeże ciastka w tej cukierence na rogu naszej ulicy. Twoje ulubione, z wiśniami – powiedziała kokieteryjnie i z wdziękiem nasypała świeżo zmieloną kawę do filiżanek.
Woda właśnie się zagotowała. Aromat kawy był cudowny i kuszący. W okamgnieniu opanował cały dom, przenosząc się z kąta w kąt.
- Uwielbiam ten zapach – szepnęła i przeciągnęła się leniwie.
Usiadła przy kuchennym stoliku, przy oknie, tak jak zwykle. Przed sobą postawiła filiżankę kawy, a drugą, po przeciwnej stronie drewnianego stołu. Pośrodku postawiła półmisek z ciastkami. Usadowiła się wygodnie, gotowa do swojego, codziennego rytuału. Uwielbiała patrzeć w jego niebieskie oczy o poranku. O żadnej innej porze dnia nie były tak wyraziste. Tonęła w nich, nie próbując się ratować. Zanurzała się tak głęboko, że czasami brakowało jej tchu. To były chwile tylko dla niej i dla niego. Oddawał się jej spojrzeniom, chłonąc je jakby na zapas. Siedziała teraz zapatrzona i zamyślona. Jej myśli nie były tak jak jasne, jak zawsze. Tym razem pociemniały. Niespecjalnie się przed nimi broniła. W głowie miała już ułożony pal.
- Wszystko gotowe – pomyślała i uśmiechnęła się szelmowsko.
Wypiła kawę, nie spiesząc się. Potem przeniosła się do garderoby.
- Wieszam twoje koszule do szafy – krzyknęła. – Według kolorów, tak jak lubisz. Jasne powiesiłam od lewej strony.
Z łazienki przyniosła suche pranie. Męskie skarpetki sparowała. Rozdzieliła jasne i ciemne, wkładając je do odpowiednich koszyków. Swoją bieliznę porozkładała do szuflad, podobnie rajtuzy i koszulki.
- Twoje krawaty też kazałam odświeżyć w pralni – powiedziała z uśmiechem. – Wiem, że mają być zawsze gotowe. Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się jakieś ważne spotkanie. – Wiesz, poprosiłam o wypranie tej sukienki w kolorze wina. Tej, w której mnie lubisz, z odkrytymi plecami. Mam co do niej plany na dzisiejszy wieczór.
Nie włożyła wieczorowej kreacji do szafy. Rozłożyła na dużej pufie. Obok ustawiła złote sandałki na wysokim obcasie, małą torebeczkę w takim samym kolorze. Wyjęła z szuflady koronkową, czarną bieliznę i położyła obok sukienki.
- Chyba nic nie brakuje – zamyśliła się. Ocknęła się i po chwili i wróciła do układania jego rzeczy w szafie. Na myśl o kaszmirowych, męskich swetrach, pachnących jego perfumami z dodatkiem anyżu, aż zakręciło się jej w głowie. Uwielbiała, gdy miał na sobie miękki sweter. Był wtedy taki codzienny, taki jej. Przytulał ją do siebie mocno, a ona chłonęła jego zapach. Był dużo wyższy. Zawsze marzyła o takim mężczyźnie, w ramionach którego mogłaby się skryć, poczuć się bezpiecznie. Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Listonosz dobijał się od kilku minut. Przyniósł rozwiązanie umowy z telewizją cyfrową. Położyła kopertę na stoliku kawowym w salonie. Leżało tam kilka niewysłanych listów. Każdy był zaadresowany do innej osoby. Spojrzała na zegarek. Dochodziło południe.
- Czas na prasowanie – pomyślała. Rozłożyła deskę w małym pokoiku, w którym, w przyszłości, miał rozbrzmiewać dziecięcy śmiech.
- Wiesz, żałuję tylko tego… – powiedziała półgłosem. Prasowanie odegnało smutne myśli. W ciągu godziny uporała się ze stertą prania. Wszystko pochowała. Potem posprzątała mieszkanie. Praca zawsze szła jej sprawniej, gdy nuciła przebój Leonarda Coehena.
- To nasza piosenka, pamiętasz? Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, w tle rozbrzmiewały jej dźwięki – powiedziała i znów się zamyśliła, ale tylko na chwilę. Mieszkanie lśniło czystością. Uwielbiała je. Urządzali je razem. Było eleganckie i przytulne.
- Pora coś przekąsić – zawołała i poszła do kuchni. Przygotowała spaghetti. Lubili je obydwoje. Nalała wino do kieliszków. Usiadła. Smakowała powoli danie, rozkoszując się każdym kęsem i sącząc czerwone wino.
– Wyjęłam to na specjalne okazje. Bo przecież dzisiaj taka jest – powiedziała, nie odrywając oczu od drugiej strony stołu.
Dochodziła 15, gdy zaczęła szykować się do wyjścia. Postanowiła pojechać autobusem. Lubiła miejski transport. Wybierała go, gdy chciała coś przemyśleć. Tak było i teraz. Wsiadła w „piętnastkę”. Autobus zatrzymał się na wprost cmentarnej bramy. Wysiadła. Nie zatrzymała się koło handlarek, ale poszła do pobliskiej kwiaciarni. Po chwili wyszła z niej z ogromnym bukietem bordowych róż. Było ich 35. Weszła na cmentarz. Szła główną alejką. Znała to miejsce na pamięć. Od roku była tu dzień w dzień. Nawet po omacku znalazłaby jego grób.
- Wszystkiego najlepszego kochanie – powiedziała, wkładając róże do flakonu.
Stała w zamyśleniu, przyglądając się jego uśmiechniętej twarzy na nagrobnym zdjęciu.
– Dzisiaj są twoje 35 urodziny i pierwsza rocznica śmierci. Pamiętasz, wybijała właśnie północ, kiedy odszedłeś – powiedziała. - Tęskniłam, tak strasznie za tobą tęskniłam, ale nie martw się, już niedługo znowu będziemy razem…
Kiedy wróciła do domu, była 17.30. Zdążyła jeszcze zabrać listy ze stolika w salonie i pobiec z nimi na pocztę. Wysłała je do swoich najbliższych. Prosiła w nich, żeby się nie smucili i zrozumieli, że inaczej nie mogła postąpić. Dała im także wytyczne co do testamentu, który zdążyła przygotować i omówić z prawnikiem miesiąc temu.
Zrobiła sobie godzinną drzemkę. Potem poszła do łazienki. Wzięła prysznic. Ułożyła włosy. Zrobiła wieczorowy makijaż. - Gotowe – powiedziała, uśmiechając się do swojego odbicia. – Mam nadzieję, że ci się spodobam.
W garderobie założyła przygotowaną bieliznę i sukienkę. Włożyła buty. Przejrzała się w szklanych drzwiach szafy z aprobatą. Dochodziła 23.30. Z sejfu wyjęła pistolet P-83, własność niegdyś jej ojca policjanta. Położyła na stoliku w salonie. Przygotowała też wino. Włączyła muzykę. Z głośników popłynęły dźwięki „Dance me to the end of love”. Obeszła jeszcze raz całe mieszkanie.
- Wszystko gotowe – pomyślała, stawiając na stoliku małą torebkę. Kwadrans przed północą wypiła lampkę wina. Na minutę przed 24, dała rozbrzmieć muzyce nieco głośniej. Przystawiła pistolet do skroni i spojrzała na zdjęcie swojego męża.
- Do zobaczenia o północy, kochanie…
ratings: very good / excellent
- puf to rzeczownik rodzaju męskiego, a nie żeńskiego;
- wsiada się raczej do "piętnastki", a nie w "piętnastkę";
- zbyt często liczebniki zapisujesz cyframi, przy okazji nie stawiając po liczebnikach porządkowych kropek: "35 urodziny", a powinno być "35. urodziny";
- nadużywasz zwrotów "tak jak". Przykładowo w akapicie rozpoczynającym się słowami "Usiadła przy kuchennym stoliku..." są one zastosowane dwukrotnie, ale w dalszych też się powtarzają. W konstrukcji "Tak jak jasne, jak zawsze" pierwsze "jak" jest chyba zbędne, podobnie jak przecinek;
- masz skłonności do używania blisko siebie tych samych słów. W przywołanym akapicie w sąsiadujących zdaniach są czasowniki "postawiła".
Natomiast jestem pod wrażeniem tego opowiadania jako całości. A ponadto sądzę, że znikomy procent Polaków "w okamgnieniu" napisałby poprawnie. Ty to zrobiłaś! Brawo!
Mam maleńką prośbę. Teksty prozatorskie pisz większą czcionką.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Myślę też, że opowiadanie jest fikcją literacką, doskonale skonstruowaną, pojawiającym się tylko w wyobraźni pisarki, jako niezły chwyt, powiększający wrażenie na czytelniku.
ratings: very good / excellent
ratings: perfect / excellent