Go to commentsC'est soir
Text 3 of 13 from volume: Perły i kamienie
Author
Genrepoetry
Formpoem / poetic tale
Date added2020-11-06
Linguistic correctness
Text quality
Views844

Wychylam swoją szklankę jednym chlustem 

Jest już pusta i zaraz pewnie usnę 

Zazwyczaj właśnie w takiej jak ta chwili 

Przypomina mi się detektyw Willy 


Bardzo dużo palił, pił mocne trunki 

Zalegał z czynszem, nie miał na sprawunki 

Beżowy prochowiec, czarny kapelusz 

I bez rewolweru nigdzie ani rusz 


Willy miał do kobiet wielkiego pecha 

Cynizm to była jego główna cecha 

Czasem, kiedy życie dawało mu w kość 

Wpadał do baru, jak każdy zwykły gość 


Pamiętam, jak Willy westchnął markotnie 

Zaśmiał się wrednie, wyglądał okropnie 

Podszedł do niewielu znajomych twarzy 

Prychnął i tak powoli sobie gwarzy. 


Strasznie podłe rzeczy dzieją się w świecie 

Więc cieszcie się, że nic o nich nie wiecie 

Jedna historia chodzi mi po głowie 

O Lucy i przyjaciółce, się zowie 


Cisza, bo jak mówię, chcę być słuchany 

Postawcie mi co, bo jestem spłukany 

Bo miałem dziś okropne przesłuchanie 

W sprawie tego, co zrobili ci dranie... 


Oj, naprawdę to był ciężki dzień w biurze 

Siada dziewczyna, ledwo po maturze, 

Ja po drugiej stronie stołu z plikiem zdjęć 

Patrzę na nie i odchodzi wszelka chęć... 


Już się nie lękaj, jesteś już bezpieczna 

Mów, gdzie twoja przyjaciółka serdeczna? 

Powiedz, Lucy, co naprawdę się stało 

Powiedz, Lucy, bo wciąż mówisz za mało 


Droga Lucy, masz tyle przyjaciółek 

Tyle znajomości i tyle spółek 

A wśród nich ta najbliższa, Marry, złota 

Skąd w twym sercu wzięła się dziś ta słota? 


Kochana, Lucy, opowiedz nam wszystko 

Widziałaś to, stałaś przecież tak blisko 

Czy wasze szkło rozbite na chodniku? 

Czy to torebka Marry jest w śmietniku? 


Więc umówiłyście się na dziewiątą? 

Nie, spotkałyście się tuż przed dziesiątą 

Pieszo poszłyście w miasto na zabawę 

Alkohol, tańce, paliłyście trawę? 


W grupie rówieśników miło leciał czas 

Było świetnie, wszyscy patrzyli na was 

Dałyście czadu i wyszłyście z budy 

Co robiłyście dla zabicia nudy? 


Potłuczone butelki, wasza sprawka 

Nocne hałasy, połamana ławka 

To wiemy, mamy już zeznania świadka 

Powiedziała nam to twoja sąsiadka 


Nagle zabawy ci się odechciało 

Nie masz pojęcia co się dalej działo? 

Twierdzisz, że wróciłaś do domu sama 

Kiedy wchodziłaś, spała już twa mama? 


Nie płacz Lucy, nie roń krokodylich łez 

Już za chwilę położymy sprawie kres 

Nie uciekaj wzrokiem, patrz na mnie, proszę 

I nie kłam, nie kłam, bo kłamstwa nie znoszę 


Czy to nie was słyszał starszy pan w nocy 

Gdy krzyczałyście „ktokolwiek, pomocy!”? 

Miał być zwykły kolejny niewinny raut 

Jak to się stało, że był brutalny gwałt? 


Nie zapamiętałaś, byłaś pijana? 

Widziałaś, jak Marry była kopana? 

Jak sześciu po kolei ją gwałciło? 

Ciebie to w ogóle nie obchodziło? 


Lucy, nie płacz, Lucy, nie becz mi tutaj 

Lucy, nie kłam, Lucy, dziecko, posłuchaj 

Są świadkowie, są zdjęcia i nagrania 

Znam przyczynę twojego zachowania. 


Brzydka nie jesteś, ładna z ciebie sztuka 

Ale Marry ładniejsza, do kaduka. 

Miałaś już dosyć tego życia w cieniu 

Za to teraz możesz skończyć w więzieniu. 


Po prostu zwykła zazdrość cię zżerała 

Chciałaś tylko, żeby Marry się bała 

Lecz alkohol uderzył do męskich głów 

Kiedy na znak rozpoczęli dziki łów. 


Stałaś, Lucy, stałaś i patrzyłaś w mrok 

Nerwowo kręcąc palcem swój złoty lok 

A kiedy sukienkę z Marry zdzierali 

Ty już chowałaś się w bezpiecznej dali. 


Pierwsza myśl, szczęście, że to ona, nie ty 

Druga myśl, przyjdzie zapłacić za to ci 

Nie chcesz, by chodził za tobą list gończy 

Czekasz więc w cieniu aż szósty z nią skończy. 


Przychodzisz, by posprzątać wszystkie ślady 

Napotykasz wzrok Marry, szklisty, blady 

Fingujesz napad na wszelki wypadek 

Twym nieszczęściem widział to pewien dziadek. 


W ten sposób wszystko się już wyjaśniło 

Udowodniono, co się wydarzyło. 

Płacze Lucy, tym razem pewnie szczerze, 

Nie ma szans, na litość mnie nie nabierze. 


Wychodzę na duszne i gwarne miasto 

Ofiar gwałtu podobno jedna na sto 

Nie mnie oceniać, więc nie będę wnikał 

Patrzę, pod moje nogi pies się zsikał. 


Mam to gdzieś i nie rusza mnie to wcale 

Ale zawsze musi być jakieś ale 

Nagle ścina mnie z nóg wiadomość świeża 

Coś jak pięść pesymizmu mnie uderza. 


Drży spłoszone kamienne serce moje 

Klnę głośno, głośniej, ci cholerni gnoje 

Czytam wiadomość jeszcze raz starannie 

Marry podcięła sobie żyły w wannie. 


Willy schlany do cna wychodzi z baru 

Jakże ja zazdroszczę mu tego daru! 

Jutro wytrzeźwieje, będzie jak nowy 

Ja jednak nigdy nie będę gotowy. 


I dlatego właśnie dziś, w takiej chwili 

Przypomina mi się detektyw Willy 

Historia o przyjaciółce i Lucy 

I zaraz widzę w swoim życiu plusy.

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Twój codzienny c`est soir
To mijanka i za barem bar?
Sam nie tworzysz żadnej z par?

Coś jest z tobą fest nie fair :(
© 2010-2016 by Creative Media