Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2020-11-18 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 858 |
Uwielbiam być sam ze sobą, szczególnie wtedy, kiedy chce mi się pisać. I patrzę dookoła na wszystko i coś we mnie każe mi pisać. Ktoś powie, zwykłe chromolenie, ale to nie jest do końca tak.
Kiedyś napisałem do Wprost świetny tekst. Właściwe o niczym i o wszystkim. Byłem z niego naprawdę dumny. A oto fragment tego tekstu.
`Obłoki przesuwały się miarowo po niebie, a ja ciągle gapiłem się w trajektorje znikających, kerozynowych... białych linii. Grałem z nimi w kółko i krzyżyk, a nawet w `państwa, góry, lasy, rzeki, miasta...` i rozmawiałem na głos ze sobą. Zmieniałem głos mojego wirtualnego interlokutora i nawet nie spostrzegłem, a obok mnie ktoś się zatrzymał.
- O, widzę, że rozmawia pan ze sobą, czy może z chmurkami?
Ponieważ nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, użyłem bardzo modnego ostatnio określenia.
- Wy.... dalaj, pozamaciczny obszczymurku i nie przeszkadzaj mi w konwersacji.
- Konwersacji? - Nieznajomy spojrzał na mnie wzrokiem lekarza psychiatry.
- Tak się składa, że jestem lekarzem i mogę panu pomóc. Mam defiblyrator w samochodzie. Poszukamy gniazdka i zaraz poczuje się pan dużo lepiej.
- Gniazdka, to sobie sam poszukaj, zboczeńcu cholerny. Już ja ci uwiję zaraz gniazdko!
Ruszyłem na niego z impetem, ale podstawił mi nogę i wyrżnąłem jak długi, prosto w zaschnięte guano krasuli sąsiada.
- O jej, upaprał się pan strasznie gównem... dobrze, że nie świeżym, bo wyglądałby pan teraz jak Kunta Kinte.
Nachylił się nade mną, a ja w tym momencie przywarłem twarzą do jego twarzy.
_ Aha, widzisz matole, też się kupą upaprałeś.
Zaczęliśmy się razem śmiać i ruszyliśmy dziarsko do domu. Zaprosiłem go do środka. Zjedliśmy przedwczorajszy rosół i wtedy się zaczęło. Okazało się, że miałem rację. To był prawdziwy zboczeniec.
Co on ze mną wyprawiał, to głowa mała.
Wkrótce i ja stałem się zboczeńcem, a życie nabrało rumieńców i poczułem, że to jest to.
On też poczuł i tak na zmianę.`
Szedłem niepewnie do redakcji `Wprost`. Zapukałem do pokoju redaktora naczelnego.
Nazywam się Wieńczysław Nieszczególny. Zostawiłem u was w redakcji fragment mojej nowej powieści, pod tytułem: `Tańcowały dwa pedały` i chciałem spytać, czy to się spodobało i kiedy może pan to zacząć drukować w odcinkach w swoim tygodniku?
Naczelny podniósł na mnie oczy i podkurczył smoliste brwi.
- Mam być szczery?
- Pewnie. Wal pan śmiało.
- Powiem panu, że to jest naprawdę do dupy, a ja nie chcę, żeby moi czytelnicy wycierali sobie gazetą tyłki. Ostatnią rzeczą, jaką pan powinien robić, to pisać. I jeżeli poczuje pan kiedyś ochotę na pisanie, to proszę wybiec z domu i biegać minimum 20 kilometrów. Jak pan się zziaje, jak pies i zacznie się pan potykać o własny język, to gwarantuję, że ostatnią rzeczą będzie chęć pisania czegokolwiek.
Żegnam pana... grafomana.
Nacisnął jakiś guzik pod blatem biurka i dwóch goryli wpadło do pokoju. Wynieśli mnie jak kukłę i po prostu pierd... lnęli na chodnik przed redakcją.
Pozbierałem się jakoś i ustaliłem w telefonie adres Gazety Wyborczej. Postanowiłem, że zaniosę fragment rękopisu do Wysokich Obcasów. A co tam. Zawsze lubiłem wysoko mierzyć.
Z oczywistych powodów nie wystawiam ocen, bowiem za poprawność językową byłaby ona miażdżąca. W świetle powyższego nie dziwię się reakcji naczelnego "Wprost".
ratings: very good / excellent
Bo chwila - moment a zapora w Asuanie nie zdzierży ;-) że o Porębie Wielkiej nie wspomnę :-D :-D :-D
ratings: perfect / excellent
Czyta się z uśmiechem :)
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent