Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-11-07 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 675 |
Bałaganow wpadł w popłoch i najpierw podbiegł w jego stronę, potem zaraz całkiem uciekł, po czym dopiero wtedy opamiętał się i zajął wygodny punkt obserwacyjny przy straganie z owocami. Nie wiadomo dlaczego w jego ustach pojawił się wstrętny dziwaczny posmak... jakby przez dwa kwadranse ssał miedzianą klamkę u drzwi?? Przyjrzawszy się ewolucjom Panikowskiego, uspokoił się jednak i nawet nabrał otuchy.
A nasz niewidomy zwrócił się twarzą do milionera, zaczepił o jego nogę swoją laską i potrącił go ramieniem, po czym chyba wymienili się kilkoma słowami, bo Koriejko uśmiechnął się, wziął ślepca pod rękę i pomógł mu zejść na bruk. Dla większej wiarygodności Panikowskij z całej siły tłukł swoją trzcinką o kocie łby i unosił wysoko głowę jak koń trzymany za uzdę. Kolejne jego działania odznaczały się taką czystością i precyzją ruchu, że aż Bałaganow poczuł zawiść: ślepiec objął w talii swojego dobroczyńcę, jego dłoń jak motyl prześlizgnęła się po lewym boku Koriejko i przez ułamek sekundy zatrzymała się nad jego płócienną kieszenią.
- No, dalej! - szeptał Bałaganow. - Dawaj, dziadku, dawaj!
Nagle w tej samej chwili błysnęły szyby, zatrąbił trwożny klakson, pod kołami zatrzęsła się ulica, i tuż przed nimi wielki biały autobus, z trudem na kołach zachowując równowagę, ostro zahamował na samym środku jezdni. Jednocześnie ozwały się dwa okrzyki:
- Co za idiota! Nie widzi autobusu! - piszczał Panikowskij, wyskakując spod koła i grożąc kierowcy zerwanymi z nosa okularami.
- Ależ to nie ślepiec! - z zaskoczeniem wołał Koriejko. - Toż to złodziej!
Wszystko otulił siny dym, i autobus odjechał, a kiedy spalinowa zasłona opadła, Bałaganow ujrzał, że naszego niewidomego otoczyła grupka jakichś obywateli, i zaczęła się pyskówka. Podbiegł więc bliżej. Na twarzy Panikowskiego malował się kretyński uśmieszek. Był dziwnie nieobecny duchem, chociaż jedno jego ucho jaśniało takim rubinem, że na pewno w ciemnościach przy jego świetle można byłoby nawet wywoływać fotografie.
Rozpychając się przez ludzkie zbiegowisko, mleczny jego brat rzucił się w kierunku *KARLSBADU*. Wielki Kombinator siedział przy bambusowym stoliku i pisał.
- Panikowskiego tłuką! - krzyknął, łapiąc oddech, Bałaganow, malowniczo ukazując się w drzwiach jego numeru.
- Już tłuką? - rzeczowo zapytał Bender. - Nie za prędko?
- Biją Panikowskiego! - z rozpaczą powtórzył ryży Szura. - Przed *Herkulesem*!
- No, i po co te twoje niedźwiedzie ryki? - surowo powiedział Ostap. - Od dawna go tak biją?
- A z pięć minut może.
- Trzeba było mówić od razu. Co za durny dziadek! Chodźmy tam nacieszyć oko. Po drodze mi wszystko powiecie.
Kiedy Wielki Kombinator przybył na miejsce zdarzeń, Koriejko już zniknął, lecz wokół Panikowskiego kłębiła się wielka gromada, która zatamowała uliczny ruch. Z obu stron tej żywej barykady ustawione w sznur automobile niecierpliwie trąbiły, z okien ambulatorium wyglądały sanitariuszki w białych fartuchach i wokół ludzi biegały podenerwowane psy, unosząc swe ogony jak szable. W pobliskim parku miejskim wyłączono nawet fontannę.
1931