Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2021-11-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 769 |
IDĘ
Ślad węglowy – ten neologizm – tu nie występuje. Bo kiedy mogę, to idę zamiast jechać. To niewielkie ma znaczenie przy korzystaniu z komunikacji publicznej, bo czy ja wsiądę jako 5, 6 pasażer, to i tak autobus spali mniej więcej tyle samo. A jeśli pójdę pieszo, to autobusowi niewiele zmieni. Mnie zaś w głowie pozostawi ślad trwalszy, pogłębiony. Czy ja będę łazikiem, będę uprawiał polish walking, flaneur – to tylko nazwy używane do określenia pewnego konkretnego sposobu aktywności. Esencja pozostaje ta sama. Idąc 5 minut w tą czy w tamtą niewielką robi różnicę czasowo, ale doznania! Ostatnio z okien autobusu zauważyłem ścieżkę prowadzącą gdzieś w zarośla, gdzieś tam – o jak to korci: dokąd ona prowadzi? Zbadam to jutro.
A ponieważ chodzę, to – nigdy byście się tego nie spodziewali, to spotykam się - gdy o tym mówię – z różnymi reakcjami. Wracam do domu, czasem, sporadycznie, stochastycznie, pieszo z pracy ( kolega z bloku obok to sprawdził jadąc: 9,5 kilometra to jest, a pieszo 1,5 godziny) i słyszę: mnie by się nie chciało.
Odprowadzając do bazy, na jamę pijanego sąsiada, czyli siłą rzeczy poruszamy się powoli, ostrożnie, znajduję banknoty. Zresztą wielokrotnie podnoszę z chodnika pieniądze. Ale o tych papierowych - stówy – opowiedziałem w pracy kolegom totolotkowym hazardzistom –i włączyła się zazdrość, że ja znalazłem, a im się takie wydarzenia nie trafiają. To przecież jest proste – tłumaczę im i objaśniam – bo pieniądze leżące na ulicy znajduje się, kiedy się nią idzie, a nie jedzie. Tu główną rolę gra tempo przemieszczania się i skupienie na kierowniku albo chodniku. Oni szanse na takie znaleziska mają tylko na parkingu przed marketem, gdy parkują albo wsiadają z zakupami. Ja bilon z chodnika podnoszę, bo on się na nim poniewiera, a ja gibki jestem i się poń schylam.
Popularyzacja samochodów, pomijając już podnoszenie z chodnika pogubionego bilonu, wiele naprawdę zmieniła w relacjach międzyludzkich, a zwłaszcza pracowniczych. Skończyło się picie wódki po pracy z kolegami – imieniny i inne okazje – bo oni jadą autem w tą i w tamtą. Atomizacja więzi, bo ja cię podwiozę, ale ty dorzuć mi się do paliwa. Koleżeńskość? Koszty!
Jeżeli się spotykamy, to najczęściej w markecie, na galerii, ale już niekoniecznie przy tym samym regale, a na bank nie przy tej samej półce. Nie mijamy się na chodniku. Ale przy kasie? W kolejce? Utknęliśmy wspólnie i co: tu wszczynać wojnę?
Ale motoryzacja ma też tą zaletę, że wielu znajomych i nie też, posiada samochody, które podwoziły mnie tu i tam. I jestem im za to wdzięczny.
Ale efekt jest taki, że nie spotykamy się, ale mijamy na skrzyżowaniach. I na portalach. I takie minięcie się na skrzyżowaniu nie kończy się rozmową i wypiciem piwa, ale tylko mrugnięciem światłami, machnięciem ręką. W ten sposób nie pogłębiamy znajomości, nie zacieśniamy relacji. Jesteśmy obok, nie razem.
Zapachy, widoki, faktura chodnika. Rozmowa z przypadkowo spotkanymi obcymi albo znajomymi. Znaleziony bilon. A wczoraj rozmowa z, kiedyś przypadkowo zapoznanym, a dziś już znajomym kapłanem rodzimowierców. To wszystko osiąga się idąc.
PS: ta ścieżka kończy się przy KZNS, na zarośniętym trawniku, gdzie stoją wraki porzuconych aut. Szczególnie malowniczy żuk chłodnia pełen starych opon jeszcze dziś zostanie dodany przez sąsiada do „kieleckich wrostów”.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / very good