Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2022-02-15 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 718 |
Od lat nie czytam książek pisanych tradycyjnie. A nie czytam ich nie dlatego, że postanowiłem zostać analfabetą, lecz z tej przyczyny, że jest to dla mnie czynność za bardzo skomplikowana i coraz mniej możliwa. O książkach z prawdziwymi kartkami, o inkunabułach z niepowtarzalnym zapachem, mogę sobie tylko powspominać. Tak jak o jedynej w swoim rodzaju woni świeżutkiej, drukarskiej farby i o zmysłowych doznaniach towarzyszących lekturze.
W miarę upływu lat i metodycznego postępowania mojej choroby, powiększają się spustoszenia czynione przez nią. By nie nudzić opisywaniem innych objawów powiem tylko o słabnącym wzroku i o koordynacji ruchowej: widzę coraz mniej i coraz mniej panuję nad sprawnością swoich rąk. Palce są niczym grube kołki. Zanim odwrócę stronę, mija czas. A jeśli w końcu uda mi się ją przewrócić, to po jej przeczytaniu czeka mnie identyczny mozół z następną.
Tak zatem jeśli książką tą jest wielotomowa encyklopedia pisana wątłą czcionką, drobnym maczkiem na cieniutkim papierze i w poszukiwaniu definicji jakiegoś słowa trzeba, odwracając posklejane kartki, zabawić się w benedyktyna, opuszcza mnie ochota do tradycyjnego pożerania ksiąg. Bo cóż mam zrobić, jeśli po wielu mordęgach z bezlitosną złośliwością kartek, zamiast wyjaśnień poszukiwanego hasła natykam się na informację, że jego wytłumaczenie znajduje się w innym tomie?
Dlatego wybawieniem jest Internet: zamiast zniechęcającego wertowania stron, mam do dyspozycji – wyszukiwarkę. Słabo widzę? Jest rada: powiększam czcionkę. Reasumując: dla ludzi sprawnych istnieje przyjemność obcowania z nieelektroniczną książką, dla ludzi takich jak ja, Internet stanowi dobrodziejstwo.
*
W Internecie panuje wolność słowa. Niestety, wolność jest tu zbyt często utożsamiona z dowolnością. Zgodnie z takim rozumieniem, każdy może być kimś, kim nie jest, a kim pragnąłby być. Wątły astmatyk korzysta ze swojej anonimowości i przedstawia się jako bywalec niejednej siłowni, paralityk występuje w roli szybkobiegacza, w roli muskularnego dresiarza.Brutal i damski bokser odstawia uduchowionego pieszczoszka, mimozę i rozkoszną blondynkę unurzaną w wypomadowanych przeżyciach.
Są anonimowi, a to znaczy, że myślą, iż bezkarni. Kto więc ma gwałtowną ochotę być literatem, prorokiem, szanowanym katechetą dla satanistów i komu doskwiera powszechne niezrozumienie w realu, ten zakłada własną stronę i obwieszcza pt. publice, co mu się tłucze po szarych komórkach.
Przyjmuje zmyłkową postawę człowieka niezależnego wobec świata uznanych twórców, człowieka, któremu zwisa i powiewa, co inni ludzie sądzą o jego postach. A sądzą rozmaicie. Wyrażane przez nich poglądy często są skrajnie prymitywne, sprzeczne z dobrym smakiem, jak w tekstach o pompatycznym zadęciu: anarchistycznym lub rasistowskim.
Uwolnione z norm etycznych, pisane polskopodobną polszczyzną, oderwane od rozsądku, zastępują autorowi takiego bloga - czarodziejskie zwierciadełko, które nie mówi mu prawdy o tym, jaki jest, lecz wpędza go w samo – zachwyt.
Recenzje, przeważnie paru zdaniowe komentarze, są tu jednak niezbędne, gdyż „mechanizm` pisania jest obustronny. Potencjalny artysta pisze i gdy wrzuci swój tekst w cyberkosmos, musi liczyć się z reakcją czytelnika. Z reakcją nieraz kąśliwą, zanadto krzywdzącą i nie zawsze na temat. *Nie czuję się jak zgorzkniały zgred. Garnę się do ludzi i lubię sobie rozruszać szare komórki. Z tych to powodów zdobyłem się na odwagę, wlazłem na tlenowy czat i zacząłem wędrówkę po tamtejszych pokojach. A jest gdzie zaglądać, co zwiedzać, z kim gawędzić.
Odwiedziłem większość z nich, do niewielu jednak powracałem po raz drugi. Bywają więc pokoje wulgarne, płytkie, przeznaczone dla subtelnych na opak. Są też pokoje dla dziwolągów, dla balangowiczów zajętych wyłącznie sobą i swoimi przeżyciami. Dla dziewczyn i chłopców bujających się od imprezki do imprezki. Dla bezrefleksyjnych luzaków pędzących przez hecny świat do szczęścia po trupach.
Żyją jak ludzie odseparowani od świata istniejącego naprawdę. Ulegają naiwnemu przekonaniu, że odnaleźli azyl, klasztor, barierę chroniącą ich przed kłamstwem, obłudą, przywdziewaniem min wymaganych w pracy, w domu, na łonie rodziny.
Sieć jest namiastką ich wolności. Zborem dla udających, że są unikatami. Wpadają w niej z deszczu pod rynnę, i, na powrót, lądują we własnej anonimowości. Zamiast spokoju i emocjonalnego wyciszenia, okazuje się iluzją. Daje im frustrację, niecierpliwość i sarkastyczny śmiech.
Niektórzy gospodarze, np. z erotycznych pakamer, są programowo niekomunikatywni, opryskliwi bez najmniejszego powodu, z góry nastawieni nieżyczliwie, wrogo, przesiąknięci zgryźliwym jadem. Trudno do nich dotrzeć, a nawet nie trzeba.
Lecz na mojej liście znalazły się inne, szczególnie mi odpowiadające. Polubiłem w nich być. Były to pokoje tematyczne, poświęcone np. literaturze. Np. Czwartek należał do dni przeznaczonych na spotkania z poezją, do dni zajętych rozważaniami pogłębionymi o myśli ludzi wielkich i nietuzinkowych.
Przyznać muszę, że ilekroć tam zaglądałem, ogarniało mnie wzruszenie. Serce mi rosło, kwitła też wiara w przyszłość, ponieważ na własne oczy mogłem przekonać się, że wbrew powszechnej opinii, nie jest tak źle z dzisiejszą młodzieżą.
A w innych znajdowałem facetów rozdzielających wirtualne kuksańce i żartobliwe napomnienia, znalazłem tam też zblazowanego mruka obwieszczającego poddanym, co i w jaki sposób należy myśleć, a o co nie warto kruszyć kopii. Jednak ten sam kacyk, bufon, szyderca i złośliwiec na ogóle, okazywał się Człowiekiem Uczuciowym na priv. W pokojach prywatnych (priv) panuje zupełnie inna atmosfera, królują tu dogodne warunki do kameralnych i nieoficjalnych zwierzeń.
Nie ma tu mowy o robieniu min, nakładaniu gombrowiczowskiej gęby lub o szpanowaniu. Szuka się w nich ratunku, pomocy, potwierdzenia swoich problemów, a czasem ich zaprzeczenia. Można w nich pogadać szczere, do rzeczy i od serca, można w nich odetchnąć zwyczajnością. Ludzie są mili, serdeczni, otwarci nie tylko na słuchanie swojego tokowania, ale i na człowieka mówiącego do nich. Okazuje się, że są wrażliwi, delikatni, że nie są pyszałkami i egoistami, że wiedzą, co dobre, a co złe. Ulepieni z normalności, utkani z nadziei, bólu i rozczarowań, mają pragnienia i oczekiwania.
*
Najprzód badałem miejsce i milczałem zawzięcie udając turystę o gołębim sercu, obserwując, jak przebiega rozmowa, kto z kim i na jaki temat. Ale na czacie jest zwyczaj, że gościa witają i to jest koniec błogiego podglądania, i to jest najwyższy czas, by zabrać głos, ujawnić się, i, by nie wyjść na gbura, włączyć się do gadki.
Witanie dotyczy gościa zjawiającego się w pokoju po raz pierwszy, albo takiego, który został uznany za równiachę, swojaka, tubylca znanego jak łysy koń. Jeżeli do wnętrza zagląda jakiś nudziarz, kwaśna safanduła, lub spierniczały mentor obdarzony brakiem humoru, naraża się na niebezpieczeństwo utraty zainteresowania swoją zrzędliwą osobowością i albo jest traktowany jak zło konieczne, albo z lubością i premedytacją niszczony jest przy każdej próbie kulawej odzywki ni w pięć, ni w dziewięć.
Jednakże z tym włączaniem się bywa rozmaicie. Człowiekowi takiemu jak ja, czyli zagubionemu w labiryntach współczesności, czyli myślącemu za pomocą przedpotopowej logiki, dane jest przeżyć percepcyjny szok i trudno mi było połapać się, w czym rzecz.
Używany tu język był odmienny od mojego. Nie rozumiałem co najmniej połowy wypowiadanych słów, ale czy mogłem powiedzieć, że jest gorszy? Nie.
Gdy szok przeminął i w miarę przebywania wśród gadkowiczów oswoiłem się z ich mową, zaczęła wciągać mnie tamtejsza atmosfera. Znośnie jest, gdy dialoguje ze sobą mało osób. Dwie, góra trzy. Rozmowa wtedy przebiega potoczyście, jest sensowna, wartka, trzyma się tematu. Pytania i odpowiedzi padają błyskawicznie. Cios, odskok i riposta. Jak w szermierce.
Zdania są krótkie, urywane, czasami złośliwe, ostre, dosadne, a czasami takie sobie: zaspane i niemrawe. Rytm ich jest zmienny, kapryśny, zależny od tematu, a także od nastroju czatujących. Momentami gwałtowny i ożywiony, a niekiedy gnuśny, przerywany długimi, zniechęcającymi pauzami.
Przeważnie jednak rozmówców jest więcej i wtedy nie ma czasu na zdrowy rozsądek, bo do dyskusji wkrada się bałagan, rejwach. Zdania są nadal lapidarne, lecz ogólny galimatias powoduje, że przypominają one teraz oderwane od wątków, jakieś enigmatyczne chrząknięcia i szczekliwe pomruki upstrzone łamaną angielszczyzną. Są to raczej substytuty rozmów, ich zarysy, szkice, wstępy bez epilogu, zapowiedzi bez dalszego ciągu.
Ciężko wyczuć, dla kogo są przeznaczone, niełatwo więc poznać ich podskórny, tajemniczy sens, rozkoszować się ich lotnością, ironią, czy puentą. Daremnie by czekać na rozwinięcie i wysublimowanie myśli. Kończą się w miejscach niespodziewanych. Nikt nie panuje nad zbiorowym chaosem, nikt nie stara się go ujarzmić, uporządkować, sprowadzić do normalnego poziomu, czyli do rozmowy, w której wiadomo, do czego się zmierza.
Obowiązuje tu zasada tolerancji, swobody wypowiedzi, wolności pojmowanej jako dowolność. Obowiązuje tu beztroska, nie ma dyrygenta, reżysera, każdy pragnie być dla siebie indywidualnością, oryginałem, swoim osobistym guru. Każdy mówi co i jak chce. Wypowiada się, jak umie. Nikomu niczego błędnego nie można wytknąć, bo, wszyscy mają prawo do błądzenia, a tym samym do prezentowania własnych poglądów.
Niekiedy, podczas dyskusji odnosiłem wrażenie, że internetowa wolność jest wolnością od sensu. Moje nieprzyzwyczajone i niewprawne oko nie nadążało za zmianami sytuacyjnymi. A co dopiero za ich właściwym zrozumieniem. Podejrzewam jednak, że nikomu z nałogowców czatowania na ogóle, nie zależy zrozumieniu. Raczej na potwierdzeniu swojego istnienia. Jakbym słyszał: patrz i akceptuj, oto ja i moje poglądy! Wszelako patrz na mnie bez zastrzeżeń, bierz mnie takim, jakim się przedstawiam, a nie takim, jakim jestem na co dzień, prywatnie, w realu, poza estradą.
Reszta wyznań internetowej gry jest poufna, zastrzeżona do zwierzeń w pokoju prywatnym, gdyż takie są reguły. Bo to gra, zabawa w konstruowanie osobowości innej od tej, którą dysponujemy w życiu na jawie. To pojedynek na maski, bal jeleni na rykowisku, to ucieczka od rzeczywistości, obrona przed nią i gorączkowa zabawa w luz.
*
Dzisiaj, po wielu latach sieciowego bytowania, napisałbym ten tekst inaczej. Dodałbym co nieco o moich wędrówkach przez blogi, fora, portale, a zwłaszcza miejsca interesujące mnie szczególnie: poświęcone pisaniu prozy, poezji, przeznaczone nauce o literaturze.
ratings: perfect / excellent