Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-02-26 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 594 |
- Też spadła bardzo ostro w dół. - odparł zdecydowany młody człowiek.
- Oj, i co to się teraz porobiło! - rzekł Ostap z fałszywym śmiechem.
I naprawdę nie miał pojęcia o tym, co się wszędzie działo. Kiedy wstali od stołu, okazało się, że młodzieniec zdążył już za wszystkich zapłacić. Za nic nie chciał wziąć żadnych pieniędzy od obu swych gości, zapewniając każdego, że już pojutrze dostanie swoją wypłatę, a do tego czasu jakoś sobie przecież poradzi.
- No, a co z rozrywkami? Jak się tutaj weselicie? - już bez większych nadziei dowiadywał się Ostap. - Tamburyny, czynele i takie tam..?
- To wy nic nie wiecie? - zdziwił się kierownik muzeum. - W tamtym tygodniu otwarto u nas miejską filharmonię, gdzie gra Wielki Kwartet Symfoniczny imienia Bebela i Paganini`ego. Jedziemy tam! Jakżeż to ja o tym mogłem aż tak zapomnieć!
Po tym, jak już zapłacił za ich obiad, nie wypadało mu odmówić chociażby z czysto etycznych przyczyn. Wychodząc po koncercie stamtąd, Alieksandr Ibn-Iwanowicz jak prosty stróż wykrzyknął:
- Widzieliśta ludzie? Miastowa fisharmonia!
Wielki Kombinator zaczerwienił się jak burak.
W drodze do hotelu młody człowiek nieoczekiwanie zatrzymał woźnicę, wysadził obu milionerów, wziął ich pod ręce i, podnosząc się na palce z rozpierającego go entuzjazmu, zaprowadził do zwykłego małego kamienia, ogrodzonego kratką.
- To tutaj postawimy obelisk! - powiedział znacząco. - Kolumnę Marksizmu!
Żegnając się, zapraszał przyjeżdżać tutaj częściej. Dobroduszny Ostap obiecał wpaść obowiązkowo, ponieważ w życiu jeszcze nie spędził tak radosnego dnia jak ten dzisiejszy.
- Idę na dworzec, - rzekł Koriejko, zostawszy sam na sam z Benderem.
- Może pojedziemy do innego miasta poszaleć? - zapytał Ostap. - W Taszkiencie można spędzić bardzo wesoło nawet ze trzy dni.
- Nie, dziękuję. Jak na mnie wystarczy tego dobrego. Pojadę na dworzec oddać bagaż do przechowalni i pójdę do roboty gdzieś tutaj jako kancelista. Poczekam na kapitalizm, i wtedy poszalejemy.
- To go sobie pan czekaj, - odburknął dosyć grubiańsko Wielki Kombinator. - Ja jednak wyjeżdżam. Dzień dzisiejszy to rzeczywiście jakieś okropne nieporozumienie i niezła jazda bez trzymanki, ale na pewno są takie miejsca, gdzie złoty cielec w naszym kraju wciąż jeszcze ma nad ludźmi władzę!
Na placu dworcowym ujrzeli tłum korespondentów z pociągu specjalnego, którzy po uroczystościach w Grzmiącym Kluczu kontynuowali swoją wycieczkę po Azji Środkowej. Wszyscy oni stali wokół Pogorszańskiego. Właściciel *Uroczystego pakietu* Bendera z samozadowoleniem zwracał się na wszystkie strony, pokazując kolegom swoje wspaniałe teksty. Miał na sobie aksamitną czapkę z otokiem z ogona szakala i chałat, uszyty z wacianego koca.
Jak dotąd, wszystkie proroctwa pluszowego jasnowidza z Moskwy się sprawdzały.
ROZDZIAŁ 32. WROTA WIELKICH MOŻLIWOŚCI
Tego smutnego jasnego jesiennego dnia, kiedy na moskiewskich skwerach pracownicy zieleni miejskiej ścinają kwiaty i rozdają je dzieciom, najstarszy syn leutenanta Szmidta, Bałaganow, właśnie sobie spał na ławce w sali dla pasażerów Dworca Riazańskiego. Leżał, położywszy głowę na drewnianym podłokietniku. Pomiętą czapką z daszkiem zakrył nos. Wszystko wskazywało na to, że mechanik pokładowy z *ANTYLOPY* i zarazem pełnomocnik ds. kopyt jest głęboko nieszczęśliwy - i bezdomny. Do jego nieogolonego policzka przysechł kawałeczek skorupki od jajka. Płócienne pantofle dawno utraciły swój kształt i bardziej przypominały mołdawiańskie trepy z wysypiska. Pod wysokim sklepieniem poczekalni oświetlonym żyrandolami latały, szczebocąc, jaskółki.
1931
ratings: perfect / excellent