Go to commentsCafe UFO 64
Text 164 of 255 from volume: Arcydzieło
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2022-04-03
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views681

Koguta może bym postawił - Przypomniało mi się. Okolica była ładna - Nie wiało. Szeleszczące dzbanki zbóż. Spojrzałem w niebo. UFO odleciało. Popatrzyłem na formę. Na gumową formę premiera, co uśmiechał się jedną stroną. A drugą się nie uśmiechał. I, jak się tak temu przyglądałem, to doszło do mnie - Kogut mi nie wyjdzie.

Błysk okularów, grzywka a la profesor od Kabały, ta mina... A pewno nie wyjdzie kogut. Słońce operowało obiekt.

Kucnąłem.

Co zrobić z ową formą? Może ją zabrać ze sobą - Zastanawiałem się. Może się jeszcze przydać...

Gdyby był tu Wokulski, na pewno by coś podpowiedział. I, jak pomyślałęm o wokulskim, to on mi się jakoś objawił. Nie, żeby całą postać. Tylko pół. Reszta znikała w zbożu. W tym samym kapeluszu, w jakim go widziałem ostatnio na wyspie. Być może jako przejaw duchowości, albo coś.

Wylazł. Popatrzył na owo cudo.

- Nic na tym nie zarobisz - Obwieścił.

- Ale może bym przemówił do Narodu - Odpowiedziałem, dalej kucając.

- Do jakiego narodu - Powahlował się kapeluszem. Podszedł bliżej. Popukał. Trochę się zdziwił że gumowy. A czy ja z resztą wiem, z jakiego to jest silikonu? Na silikonach się nie znam. Znam się na cemencie.

- O, to jest świetny pomysł - Jakby mi czytał w myślach.

Bez żadnej żenady podtarłem się gazetą reklamową, traktor, czy ciągnik - Ciągle coś mi chcą sprzedać, co jest mi wcale niepotrzebna. Lecz czy aby na pewno? - Znowu bym chętnie zapalił papierosa.

To co ukręciłem to było coś zupełnie nowego. Jakby postać, pomnik Martina Lutra w Genewie.

- Ja bym to oblał cementem, i sprzedawał na targu - Podpowiedział.

Może to jest jakaś myśl - Podrapałem się po głowie.

Obszedł moje dzieło, podziwiał.

Ja też stanąłem - Podziwiałem.

- Wie pan co? Pan ma naprawdę talent - Powiedział poważnie. Coś tam jeszcze dodał. I już znikał. Bo ja też wychodziłęm już z nostalgii, a widać owa nostalgia jest czymś co napędza widzenie. Pozostał tylko wiatr.

Zerwało się. Poszturchało garnitur.

- Oho - Idzie na burzę - Zauważyłem.

Może te Ufoki coś tam porobili w niebie, te durszlaki przecież nie mogą tak latać bez aspekta. I znowu pomyślałem, że one są materialne, skoro wchodzą w kontakt z pogodą.

Pokropiło.

Stracha zostawiłem na polu. Może ktoś inny go przymierzy. Bo, gdybym to ja miał przemawiać do Narodu, to może nie wiedziałbym co powiedzieć. Pierdoły każdy gadać potrafi. Gorzej jest powiedzieć coś znaczącego. Coś, co zaszczepi w umysłach jakiś konspekt. Mam tu na myśli postępowość, a nie te nudle z krainy cudów, co, jak się je słucha to się nawijają na uszy jak makaron, a skutek tego jest żaden. Chyba że ta ciemność, gdy idzie na burzę.

- Trudno - Luter musi tu zostać - Przepowiedziałem. Nic nie mam osobiście do Lutra, i sam byłem zdziwiony że taki piękny mi wyszedł. Ale co innego jest zrobić kupę, a co innego sprzedawać filozofię - Przemówiłą przeze mnie skromność.Chociaż... Z drugiej strony...

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
NO I WŁAŚNIE. ROZPĘTAŁA SIĘ BURZA. PIORUNY BIŁY JAKBY KURZE JAJO SPADŁO NA PARAPET. i ROZPIERDOLIŁO SIĘ NA CZĄSTECZKI PIERWSZE. ZNAD SAHARY WIAŁO PIACHEM.
JECHAŁEM.

Tutaj sobie będę pisał. Mam tutaj korektor i łatwiej uniknąć błędów. Mam nadzieję, że teraz będzie jasne, które są zamierzone, a które nie.

LAŁO JAK Z CEBRA. I WTEDY ZNOWU PRZYPOMNIAŁEM SOBIE WIADRO. TO WIADRO, KTÓRE SIĘ TELEPAŁO. ODWIEDZIŁEM JE NIEDAWNO I MIAŁEM W ŚWIEŻEJ PAMIĘCI. W ODBICIU LUSTRZANYM, NA DNIE OWEGO WIADRA NIE ZNALAZŁEM POCZUCIA WINY. A JEDNAK COŚ Z POCZUCIA WINY BYŁO W TYM WSPOMNIENIU. TO ZNACZY W TYM WCZEŚNIEJSZYM, WIADRA TELEPIĄCEGO SIĘ.
NIE BYŁO TO MOJĄ WINĄ, ŻE SIĘ TELEPAŁO. tO NIE JA JE PROJEKTOWAŁEM I ZAWIESIŁEM NAD STUDNIĄ. JA JE TYLKO SPUŚCIŁEM W DÓŁ, ŻEBY NABRAĆ WODY.
I TAKA OTO MYŚL ROZPUŚCIŁA TELEPIĄCEGO SIĘ WIADRA POCZUCIA WINY WSPOMNIENIE, ROZMAZUJĄC JE JAK WYCIERACZKA CO CZYŚCI DOKŁADNIE, WYCIERACZKA NA SZYBIE GENIALNEGO SAMOCHODU - W PRAWO, W LEWO. PRZEDE MNĄ BURZA I DROGA DO PORTU. CHCIAŁEM JESZCZE ODWIEDZIĆ INNE MIEJSCA, TE Z PRZESZŁOŚCI, GDZIE DUŻO SIĘ DZIAŁO, A NIE ZAWSZE UDAŁO SIĘ PRZEPROWADZIĆ DOŚWIADCZENIE W SPOSÓB DOSKONAŁY. MIAŁEM NADZIEJĘ SPOTKAĆ `NAPOLEONA BONAPARTE`, Z KAPITANEM, KTÓREMU TAK WIELE ZAWDZIĘCZAŁEM - I MU POMÓC. `NAPOLEON` MÓGŁ BYĆ JUŻ U WYBRZEŻY AFRYKI, ALBO GDZIEKOLWIEK INDZIEJ, BIORĄC POD UWAGĘ KONDYCJĘ KAPITANA. POSTAWIŁEM NA INTUICJĘ I WYBRAŁEM KIERUNEK. ANTARKTYDĘ.
avatar
Jestem dyslektykiem. Więc ten korektor jest jakby dla mnie stworzony. Jadę dalej.

I PRZYPOMNIAŁA MI SIĘ STATUA, KTÓRĄ POSTAWIŁEM POD ROZPOSTARTĄ NA STELAŻU STRACHA, GUMOWĄ PODOBIZNĄ PREMIERA. ZROBIŁO MI SIĘ JEJ ŻAL. TO BYŁ NAPRAWDĘ KAWAŁ DOBREJ SZTUKI. A TERAZ, POŚRÓD GROMÓW I STRUGI DESZCZU MUSIAŁ SIĘ ROZPUŚCIĆ, TWORZĄC PRZYNAJMNIEJ GNOJNIK - COŚ MOŻE POD SILIKONOWYM GAWRONEM WYROŚNIE. JAKIŚ KWIAT.
NIE. ZDECYDOWANIE NIE MOGŁEM GO ZABRAĆ ZE SOBĄ. NIE TEN FORMAT. NIECH GUMĘ ZAKŁADA NA SIEBIE JAKIŚ INNY OBYWATEL. JEŚLI OCZYWIŚCIE GO ZAUWAŻY NA POLU. I DOCENI.
DO TORUNIA BYŁO NIEDALEKO. POSTANOWIŁEM TROCHĘ SKRĘCIĆ, BO DROGA PRZEDE MNĄ DALEKA, NIECH KTOŚ NIE POMYŚLI ŻE NIE WIEM GDZIE LEŻY ANTARKTYDA. CHCIAŁEM JEDNAK ZAJRZEĆ DO KAPITANATU, NA WYBRZEŻU, ŻEBY DOKŁADNIE USTALIĆ POŁOŻENIE OKRĘTU.
TYMCZASEM ZE MNĄ KTOŚ CHCIAŁ NAWIĄZAĆ ŁĄCZNOŚĆ, DROGĄ RADIOWĄ.
- INO 1929... - WYWOŁYWAŁ NUMERY MOJEJ REJESTRACJI. ALE DOCIERAŁY DO MNIE TYLKO STRZĘPKI.
BAK WYRÓWNAŁEM DO PEŁNA I UZUPEŁNIŁEM DODATKOWE BAKI. NADE MNĄ, WŁAŚCIWIE PRZEDE MNĄ - MAJĄC NA PODORĘDZIU KOREKTORA MOGĘ SOBIE POZWOLIĆ NA DALSZĄ PRECYZJĘ - WIĘC NADE MNĄ I PRZEDE MNĄ, RÓWNOCZEŚNIE, OTWARŁA SIĘ JAŚNIEJĄCA CZELUŚĆ. SKĄD NAGROMADZONA ENERGIA STRZELAŁA Z NIESŁYCHANĄ I NIESPRECYZOWANĄ SIŁĄ. BYŁ TO FESTIWAL WYŁADOWAŃ. COŚ ABSOLUTNIE PIĘKNEGO I WSPANIAŁEGO. I ZNOWU MUSZĘ POCHWALIĆ KOREKTORA, BO GDYBY NIE ON, NAPISAŁBYM TYLKO ŻE OTWARŁA SIĘ NADE MNĄ JAKAŚ `PIZDA`.
avatar
MACKI Z ONEJ, WIELOWYMIAROWEJ, KOTŁUJĄCEJ SIĘ W Z NOWIU, ŚWIETLISTEJ REPETY, DOSIĘGAŁY DNA. NOC TO NIE BYŁA, ANI DNIEM NIE BĘDĄC, NASTROSZYŁA SIĘ, WILGOTNOŚCIĄ SWĄ OMAMIŁA, NATARŁA. BĘBNIĄC. ZAISKRZYŁO, KAPUSTA TAK SIĘ OTWIERA, ALE NIE MIAŁA ZAMIARU, A PĘDZĄC WPROST PRZED SIEBIE, I NIE WIEDZĄC CO DALEJ, DOŚWIADCZYŁEM ŻE MNIE NIE POŁKNIE, NIE ZEŻRE, NIE ZNIKNĘ, NIE ZAMROCZY. JAKOŚ TAK JEST, ŻE NAWET W STRACHU OSIĄGAJĄC JAKIEŚ APOGEUM, ZDOBYWAMY SIĘ NA PODZIW, NIE NISZCZY, TO ZNACZY ŻE PODJEMY SOBIE JESZCZE RYŻU.
© 2010-2016 by Creative Media