Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2022-04-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 654 |
Tak, że szedłem tym przejściem podziemnym, tą suchą stroną. Bo po drugiej stronie sunął szczotkołaz, pozosatawiając za sobą ślad, jak ślimak. I buczał.
Nie było w tym buczeniu żadnej melodii. Nawet długiej mantry. Jednostajne buczenie, przypominające, że maszyny wkradły się perfidnie w nasz świat, tak, że nawet się tego nie zauważa. Ale czy to maszyny to sprawiły? Raczej perfidią projektantów, i producentów, to się stało. A kto im to zlecił?
Na świecie nie było kiedyś cywilizacji. One przybyły do nas. To znaczy do tych, co planetę wtedy zamieszkiwali. I kajmany, i ogary. I mrówki na kopcach. Mówią, że gady wyginęły od uderzenia komety. Ale mnie się zdaje, że od tego buczenia.
Osobiście nie miałem nic do buczenia. W kamieniołomie przyzwyczaiłem się do cięższego hałasu. Przywykłem. Ale porzucając cementownię, powoli odwykałem. I teraz to buczenie wydało się czymś nienaturalnym. Zbędnym. Nachalnym. I zakłócającym pracę mózgu.
Mózg nie ma z tym kłopotu. Ileż jednak procesów, nie tylko myślowych, mogło by przebiegać łagodnie, gdyby nie owo. Człowiek staje się tępy, jak maszyna. Dostraja się. Nie widzi fundamentum. A potem brzydzi się samego siebie, topiąc swoją wątpliwość i frustrację w alkoholowej, kurde, nie wiem jak to powiedzieć - kwarantannie.
Wyszedłem na taki plac. Co jest w Sosnowcu. I oni go nazywają Patelnia. Jest tam taki garb - daszek w ostrołuku, przypominający grzbiet przedpotopowego gada. Jak się nim wjedzie do góry, to znowu spotykasz tego obywatela, Jan Kiepura. Jest on milczący. Zaklęty w pomnik. I znowusz mu się przyglądam.
- Nie, chyba nieee - Postukałem w gramaturę. - Zdaje się, że wszystko jest w porządku.
Obfity, ciężki, metalowy. Ze sztyletami kołnierzy, w płaszczu. Taki się chyba nie urodził. No i za życia - Śpiewał.
Pod pomnikiem stał jakiś koleś. Pojedynczy. To znaczy, ja tam stałem, a tamten z drugiej strony. Osobliwe to miasto, ten Sosnowiec. Znowu spotkałem samotnego.
- Przepraszam - Odezwał się.
Nie było za co przepraszać. Szybko uświadomiłem sobie, że czegoś chce. Pewnie papierosa, lecz w paczce miałem już tylko dwa pitekantropusy.
Podszedł, obchodząc onego. Zgarbiony. Tłusty. Na krótkich nogach.
- Czy mógłby mnie pan poczęstować papierosem?
Zastanowiłem się. Jak mu nie dam, to może się obrazić. A jestem w obcym terrarium. I moja odmowa może go przerazić.
- No dobra - Odpowiedziałem. - Ale mam tylko dwa.
Zapalił, podałem ognia.
Po drugiej stronie ulicy lśnił zegar. Okrągły, wtopiony w fasadę dworca. Ale jeszcze nie widziałem dokładnie wskazówek. Dreptałem trochę w miejscu, dykta puszczał. Może dreptanie moje źle zrozumiał.
- Może byśmy się napili kawy? - Jakby czytał w moich myślach.
- Szukam już kawy dłuższo chwilę - Odpowiedziałem. - Wie pan może, gdzie jest Cafe UFO?
- Cafe UFO? To tuż za rogiem - Oblekł mnie spojrzeniem godnym mleczarza, któremu zabrakło mleka.
- Znaczy się gdzie?
- Pokażę panu.
Powlókł mnie za sobą. Minęliśmy ładne kamienice i kino `Muza`. I wyszliśmy na promenadę. To znaczy taką aleję z ławkami. Niech mnie gęś kopnie, jeśli to się nie nazywa promenada.
ratings: very good / excellent
ratings: perfect / excellent
który W I E... że nic nie wie.
W Sosnowcu mieście,
Wierzcie - nie wierzcie,
Trza łapać chwilę -
Chwil lotne motyle!
Gadać do dziada, dziadać do gada,
Nie tracić nic z życia byle!
ratings: perfect / excellent