Go to commentsChapter Twenty Three
Text 23 of 25 from volume: What goes around comes around
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2023-07-26
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views274

Rudowłosa kobieta spojrzała na zapis w elektronicznej kartotece. Ponownie przeczytała własne notatki, jakby próbując utwierdzić się w przekonaniu, że postawiła słuszną diagnozę. Sprawowanie pieczy nad przyjaciółmi, lub co gorsza członkami rodziny znajomych z pracy, zawsze budziło w niej  niekontrolowane obiekcje w odniesieniu do swoich umiejętności.  Zdarzali się bliscy pacjentów, którzy zawsze mieli skrupulatnie przygotowany zestaw pytań o różnym stopniu trudności, ale koledze po fachu, zdecydowanie łatwiej było podważyć jej autorytet.

– Zaburzenia depresyjno-lękowe najlepiej wpisują się w rozpoznanie – wyjaśniła, kontrolnie wspomagając się tekstem na monitorze.  – Uważam, że Steve za wcześnie przerwał psychoterapię po wypadku. Wasza rodzina przeżywa teraz bardzo stresujący czas to mogło…

– Stephanie… – odezwał się mężczyzna siedzący obok atrakcyjnej blondynki. Złapał kobietę za rękę, położoną na wąskim podłokietniku fotela i ponownie zwrócił się do młodej lekarki, która siedziała naprzeciwko. – Nie mogliśmy posyłać go siłą. Wszystko wróciło do normy, nie było żadnych niepokojących objawów. Mieliśmy kontynuować terapię, nawet jeśli się w nią nie angażował?

Kobieta w białym fartuchu ciężko odetchnęła. Przewidziała taką reakcję na przedstawioną opinię.

– Wolelibyśmy nie wdrażać farmakoterapii… – Amanda podzielała zdanie męża.

– Zwiększmy chociaż liczbę spotkań do trzech w tygodniu… – zaproponowała psychiatra, biernie rozkładając ręce.  Nie akceptowała ich punktu widzenia, ale starała się znaleźć konsensus.  Peter i jego żona wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.



Zatrzasnął drzwi samochodu, zdecydowanym szarpnięciem zapinając pasy. Kobieta utkwiła spojrzenie na gumowym dywaniku pod stopami. Wolała w tej sytuacji nie odzywać się nieproszona.

– Odwiozę cię do pracy, potem skoczę na jakieś zakupy… – wyburczał pod nosem Pete, odpalając silnik. – Nie wiem, może jeszcze posprzątam i upiekę ciasto – dodał z ironią. Amanda głośno westchnęła, kręcąc głową.

– Nie przesadzaj, to tylko tydzień urlopu…

– Serio, wierzysz w to?! – zagadnął zgryźliwie. – Przecież ta pierdolnięta suka tylko czeka, aż powinie mi się noga, aby wcisnąć swoją przyjaciółkę na moje stanowisko!

Peter już dawno nie był taki stetryczały. Prawie nie przeklinał, a tego dnia zdążył już skomponować, co najmniej kilka zdań przeładowanych inwektywami.  Po wizycie u terapeutki syna udał się prosto do gabinetu kierowniczki szpitala, która nie lubiła go prawie tak mocno, jak on jej. W związku ze sprawą prowadzoną przez inspektora Barstada, wymusiła na Peterze krótki urlop, licząc na to, że do jego powrotu, okoliczności niefortunnego zdarzenia zdążą się nieco wyjaśnić. Nie mogła pozwolić na zhańbienie pochlebnej opinii, tak prestiżowej placówki.

– Nawet jeśli cię zwolni to z pocałowaniem ręki zatrudnią cię w innym szpitalu – odpowiedziała z pełnią przekonania.  Mężczyzna wyśmiał żonę, gwałtownie ruszając z miejsca. W tle rozbrzmiał pisk opon.

– Tak, na pewno. Zwłaszcza, jeśli detektyw Monk ogłosi światu, że rozdaję recepty dzieciom na placach zabaw… – rzucił urągliwie, porównując Josepha do znienawidzonej postaci, flagowego serialu kryminalno-komediowego.

– Dostałeś już wezwanie na przesłuchanie? – nawiązała, mówiąc półszeptem, jakby to miało stanowić równoważnię dla podniesionego tonu Pete’a.

– Pewnie przyjdzie w tym tygodniu – burknął z obrzydzeniem w głosie.

Amanda pomyślała, że dobrym pomysłem będzie, jeśli chwilowo odciągnie myśli znerwicowanego męża od problemów w domu i szpitalu.

– Będziesz jechał dziś do Jacka? O czym chciał porozmawiać? – dociekała, przypominając sobie ich wczorajszą rozmowę telefoniczną, której była świadkiem.  Rekordowo krótka wymiana zdań miała miejsce późnym wieczorem, tuż po jego powrocie z pracy. Rozwścieczony małżonek rzucił słuchawką, twierdząc, że oddzwoni jak znajdzie czas. Miał powód do tak obcesowego zachowania. To wydarzyło się krótko po pogawędce, a raczej słownej utarczce z szefową, która postanowiła przetestować jego anielską cierpliwość, niesłusznie zarzucając mu zaniedbanie pacjenta na oddziale.

– Nie wiem – warknął naburmuszony. – Mam swoje problemy… nie jestem na ich zawołanie.



Matt ostatni raz spojrzał na pięciocyfrową sumę, zatwierdzając przelew.  Owinął się szczelniej grubym kocem, odkładając laptop na niski stolik.  W pomieszczeniu było, nieco ponad dwadzieścia cztery stopnie, dodatkowe ciepło generował sprzęt. Nie powinien odczuwać chłodu, a jednak drżał jak osika na wietrze, jednocześnie ścierając z karku krople słonego potu.  To był jeden z tych dni, kiedy w panice snuł, co przyniesie jutro.  Wczoraj na spotkaniu z Audrey, co rusz rzucał nieprzyzwoitymi żartami, dziś zastanawiał się, czy przetrwa noc bez dodatkowej porcji środków przeciwbólowych.  Przelotnie rzucił wzrokiem na ekran telefonu. Zobaczył kilka nieprzeczytanych wiadomości od Mii. Opracowywał w myślach cały szereg scenariuszy obrazujących ich rozstanie.  Rozważał, czy wystarczy sms, czy lepiej pokusić się o spotkanie, aby oświadczyć że pora zakończyć ich niezobowiązujący układ.  Nie był pewien jak ostatecznie to rozegrać, więc tymczasowo przestał zaprzątać sobie głowę niezręcznym tematem.

Odwrócił się na lewo, obserwując tatę, który od dwudziestu minut głośno chrapał w głębokim fotelu. Mężczyzna cmoknął pod nosem kilka razy, przekręcił się, a następnie uchylił powieki rozglądając się po salonie z wyrazem głębokiego zdezorientowania.

– Przysnęło mi się? Sory… – mruknął, przesuwając dłonią po zaspanej twarzy. – I kto go wrobił? – Wskazał na  ekran telewizora, gdzie wyświetlały się  już napisy końcowe filmu.

– Ten przyjaciel – odpowiedział Matthew.  Najpewniej udzieliło mu się zmęczenie ojca, bo chwilę później ziewnął przeciągle, wyciągając się na długiej kanapie.

– Typowe… wiedziałem od samego początku – Jack machnął ręką i ospale wstał.

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów spędził popołudnie z synem na tak prozaicznej czynności, jak oglądanie telewizji. Wbrew pozorom, nawet takie niewyszukane formy odpoczynku, były bardzo istotne dla podtrzymania rodzinnych więzi.

– Tato… – powiedział cicho Matthew.  Głos wydawał się być bardzo niepewny, wręcz zahukany. Takie zachowanie ani trochę do niego nie pasowało. Pan Patterson zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia z pokoju, patrząc na chłopaka z zastanowieniem. – Nie wiem, czy to jest dobry moment… – zawahał się – żaden chyba taki nie będzie, więc chciałbym… – uciął, zbierając myśli.

Jack wrócił na miejsce, czując że syn szykuje się do poważnej rozmowy.  Matthew usiadł, nerwowo gniotąc palce. Błądził rozbieganym wzrokiem po pomieszczeniu, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.

– Jennifer Atkins – rzucił do ojca, który kompletnie nie miał pojęcia w jakim kierunku zmierza ten monolog. – Jest w ciąży.  Spodziewa się mojego dziecka… – wrócił jego asertywny ton.  Uznał, że powiedzenie tego wprost, będzie najlepszym, możliwym posunięciem. Może do konfrontacji z Mią powinien obrać tę samą taktykę?

Jack kiwnął głową, biorąc powolny i głęboki wdech. Nie wyglądał na specjalnie poruszonego nowiną, choć wyraźnie nad czymś rozmyślał. Wyprostował się, układając ręce na szerokich podłokietnikach popielatego fotela.

– Rozumiem… – odparł, przerywając krępującą ciszę. – Jakie macie plany? – zapytał spokojnie.

Matt wyglądał na zaskoczonego pytaniem. Spodziewał się raczej moralizatorskiego wywodu, połączonego z ostrą krytyką.

– Nie jesteśmy w związku, kompletnie nic nas nie łączy – odpowiedział szczerze, wciąż czekając na reprymendę. – Oczywiście dołożę wszelkich starań, żeby dziecko miało wszystko, czego będzie potrzebować – zadeklarował pewnym głosem – Jennifer również – dodał prędko, by nie zabrzmiało, jakby kompletnie nie interesował go los przyszłej matki.

Jack znów przytaknął w zamyśleniu.

– Nie będziesz teraz mnie pouczał? – podpytał żartobliwie Matt, w dalszym ciągu nie będąc pewnym, czy reakcja taty to nie jedynie efekt senności po krótkiej drzemce.

Mężczyzna cicho zaśmiał się pod nosem, co wprawiło Matthew w jeszcze większą konfuzję.

– Ja miałbym cię pouczać w tej kwestii? Byłem dwa lata młodszy od ciebie, jak na świecie był już twój brat – odparł z uśmiechem. – Co prawda byliśmy już z waszą mamą małżeństwem… ale jakie to ma znaczenie? – Wzruszył ramionami.

Matt kiwnął głową w wyrazie aprobaty. Bądź, co bądź Jack miał rację.  Jak widać na jego przykładzie, sakramentalne „tak” wcale nie gwarantuje, że rodzina będzie przykładna, kochająca się i szczęśliwa.

– Jak mówiłem – ponowił Matthew – zadbam o to, aby niczego im nie brakowało. W odpowiednim czasie  Jennifer dostanie przelew…

– Myślisz, że pieniądze wszystko załatwią? – wtrącił jego tata z nutą goryczy.

– Nie, oczywiście, że nie – zaprotestował. – Mam zamiar spróbować… postaram się przy niej być na tyle, na ile będzie to możliwe. Zobaczymy, co z tego wyjdzie… pieniądze są na wypadek… gdyby…

– Przestań! – Mężczyzna przewrócił oczami, nawet nie chcąc myśleć o tym, co syn próbował oznajmić. Pod żadnym pozorem nie dopuszczał do siebie takiego obrotu spraw.

– Daj spokój.  Trzeba brać pod uwagę każdą ewentualność, nie masz pew…

– Mam pewność! – wykrzyknął Jack, błyskawicznie zrywając się na równe nogi.

To, co powiedział brzmiało nieracjonalnie, bo nie można brać za pewnik czegoś, na co nie mamy wpływu.

Matt znów zabrał głos. Starał się nie denerwować, chociaż widok ojca, który zapierał się rękami i nogami, że wszystko skończy się pomyślnie, coraz bardziej działał mu na nerwy. Chłoniaki charakteryzują się największą złośliwością wśród nowotworów. Jego rokowania wcale nie były pomyślne, nawet Peter mówił o tym otwarcie.

– Liczę na to, że będziesz wspierał Jennifer…

– Będę wspierał was oboje – Jack ponownie przerwał jego wypowiedź, mówiąc mocno podniesionym tonem.

Matthew zrobił kwaśną minę, przewracając oczami.  Dla własnego dobra nic już nie odpowiedział, uznając temat za zamknięty.



Nie tracąc czasu w pośpiechu przemierzył korytarz, wpadając do swojego pokoju. Rzucił plecak na łóżko, wyjmując ze środka niewielki karton. Uchylił wieczko z niepokojem zaglądając do środka. Miał mieszane uczucia. Wczoraj był bardziej przekonany. Dziś zwątpił, czując, że powinien pozbyć się pudełka, koniecznie razem z zawartością. Najlepiej zalać je betonem i wrzucić na dno oceanu.

Usłyszał kroki taty, który właśnie wszedł do domu, bo parkował samochód w garażu. Steve czym prędzej schował kartonowe opakowanie pod łóżko, cierpliwie czekając, aż drzwi sypialni się otworzą. Kilka sekund później tak się stało.

– Zjesz obiad teraz, czy potem? – zagadnął Peter, obdarzając chłopca pytającym wzrokiem.

– Teraz.

Mężczyzna już miał wychodzić, ale zlękniony wyraz twarzy syna dał mu do myślenia.  Chłopiec energicznie wytarł spocone dłonie w dżinsowy materiał spodni, zawzięcie unikając kontaktu wzrokowego.

– Mogę? – zapytał podejrzliwie, biorąc do ręki sfatygowany, czarny plecak. Steve przytaknął niepewnym skinieniem głowy.

Po ostatnich wydarzeniach, które miały miejsce w zeszłym tygodniu, Amanda i Peter kontrolowali młodszą pociechę nieco bardziej niż zwykle.  Zaczęło się od tego, że w piątek Steve uraczył się na lekcji angielskiego alkoholem, który jego kolega z ławki przemycił do szkoły.  Jeszcze tego samego dnia wdał się w pyskówkę z nauczycielem geografii, a wczoraj, czyli poniedziałek, sąsiad z posesji obok przyłapał go na wagarach.

Mężczyzna gorliwie przeszukiwał torbę, zapewne aby znaleźć substancje zakazane lub inne, niepokojące przedmioty, ale  na nic się nie natknął. Odrzucił plecak z powrotem na łóżko i  bez słowa udał się do wyjścia.  Steve odetchnął  z nieopisaną  ulgą, czując w piersi bolesne łomotanie serca. Całe szczęście, że tata nie wpadł na kuriozalny pomysł rewizji, kiedy odbierał go ze szkoły…



Stevie rozczłonkowywał  porcję mięsa na coraz to drobniejsze kawałki, ukradkiem obserwując jak ojciec zamaszystym ruchem otwiera podłużną kopertę, a następnie wyciąga pismo, skupiając niecierpliwy wzrok na jednolitym tekście.

– Zwolnili cię? – spytał, bezładnie rysując widelcem po niebieskim talerzu.  Peter przerzucił na niego zaintrygowane spojrzenie.

– Co? – wypalił zdezorientowany.  – Nie, to… wezwanie na przesłuchanie – odrzekł, niedbale wymachując świstkiem papieru. Chyba faktycznie poświęcał zbyt wiele czasu pracy, skoro dwudniowa obecność w domu sprawiła, że jego dziecko było przekonane, iż to efekt wypowiedzenia.  – Mam urlop – dodał, po czym znów zaczął czytać korespondencję.

Chłopiec niechętnie wrócił do rozrzucania obiadu po porcelanowym naczyniu.

– Kiedy masz te skrócone lekcje? – zapytał tata po krótkiej chwili.

– W poniedziałek.

Peter przygryzł wargę, nieprzerwanie analizując treść zawiadomienia, które otrzymał.

– To kiepsko, bo masz zajęcia do jedenastej piętnaście, a przesłuchanie zaczyna się o jedenastej trzydzieści…

– Mogę wrócić autobusem… – zauważył.

– Coś  wymyślimy…

Steve wychylił łyk wody, zbierając się na odwagę, by zadać pytanie, które od kilku minut chodziło mu po głowie.

– Czy możemy pojechać gdzieś w ten weekend? – zagadnął, na co jego tata zareagował  niemałym zdumieniem.

W ciągu ostatnich kilku dni komunikacja z synem stanowiła katorżnicze wyzwanie. Każda próba dialogu było jak rzucanie grochem o ścianę, tymczasem on, jak gdyby nigdy nic pytał o wspólne spędzenie czasu.

– Jasne… zapytamy jakie plany ma twoja siostra… masz na myśli coś konkretnego?

– Nie. Wszystko jedno. Po prostu chciałbym spędzić z wami dzień…


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media